Janusz Maszczyk: Echa mojego artykułu…

“Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada,

lecz przez to kim jest, nie przez to, co ma,

lecz przez to, czym dzieli się z innymi.”

 

Karol Wojtyła – Jan Paweł II

 

 

Pamięć ludzka niestety, ale jest ulotna. Więc bardzo często spieramy się o naszą polską historię. Jednak zdecydowana większość z nas na co dzień należycie jej nie pielęgnuje. Wiec w wielu przypadkach nie jesteśmy w stanie przekroczyć jej niewidzialnej granicy. Niekiedy jednak w życiu człowieka bywają takie chwile, że dopiero po upływie wielu, wielu lat i to tylko dzięki nieprawdopodobnemu zbiegowi przypadków, nagle jak za czarodziejską różdżką odkrywamy dotąd pewne głęboko ukryte jej tajemnice. Oto jak mi się wydaje – niezmiernie ciekawe ukryte wątki takiej właśnie historii o wyjątkowej szkole jakim niewątpliwie było przed laty Państwowe Seminarium Nauczycielskie Żeńskim im. Marii Konopnickiej w Sosnowcu.

 Nawet nie przypuszczałem, że po opublikowaniu w styczniu 2017 roku, mojego artykułu – „WSPOMNIENIA O WYJĄTKOWEJ SZKOLE” wzbudzi on wśród Czytelników, aż takie wielkie zainteresowanie. Bowiem już po upływie pewnego czasu, telefonów jak również skierowanych zapytań na moją skrzynkę e–mailową posypało się wówczas aż tak wiele, że nie byłem wtedy w stanie na nie wszystkie ad hoc odpowiedzieć. Tym bardziej, że przeżywałem wtedy niezwykle trudne, wręcz nawet pełne tragedii rodzinnej chwile. Bowiem były to nie tylko dni niezwykle upalnego i parnego polskiego lata. Ale też dni nagle wykrytej przez lekarzy choroby u mojej ukochanej żony – Reni – i pożegnania się z Nią. Na zawsze. Początkowo mieliśmy wielkie nadzieje, że jednak tę chorobę pokona. Ale nadzieja to przecież tylko siostra nieszczęśliwych. Wtedy to dzięki niezwykłemu przypadkowi losów, odkryłem i doznałem gestu wielkiej przyjaźni od dotąd absolutnie nieznanej mi Rodziny. To dzięki Pani Krysi Gromek z Gdyni i Jej Małżonkowi – Januszowi – pozyskałem dotąd nieznane mi absolutnie karty historii o wyjątkowej szkole, jaką w naszych rodzinnych sentymentalnych wspomnieniach było Państwowe Seminarium Nauczycielskie Żeńskie w Sosnowcu. Seminarium Nauczycielskie, którego absolwentką była moja mama, wtedy jeszcze jako Stefania Dorosówna, a później już do końca swych ziemskich dni – Stefania Maszczyk.

   Czytam przesłane mi przez dopiero co poznaną przyjaciółkę z Gdyni – Krysię Gromek – wspomnienia o Jej mamie – pani Natalii Ujdak (po mężu Natalia Sokołów) i łzy mimo woli cisną się do oczu. Bowiem jest to lektura nie tylko pełna sentymentalnych wspomnień ale też niezwykle romantyczna, jakże typowa dla wielu polskich pokoleń. Bowiem mimo, iż pochodzę z rodziny inteligenckiej, to bieda w okresie II Rzeczypospolitej Polski wielokrotnie też zaglądała moim dziadkom i rodzicom do naszych mieszkań. Również po 1945 roku, szczególnie po nagłej śmierci mojego ojca, Ludwika Maszczyka w 1954 roku, życie też nie było usłane różami. Troszkę lepiej o ile to można tak określić, było później począwszy od końcowych lat 50 XX wieku, gdy zmuszony zostałem nagle przerwać studia i podjąć pracę fizyczną w podziemiach sosnowieckiej kopalni „Milowice”. Dzięki temu mój straszy brat, Wiesław, mógł spokojniej wówczas ukończyć wyższe studia w Gliwickiej Politechnice – Wydział Budownictwa – Sanitarnego. Z kolei moja mama po odmowie ukończenia w 1952 roku komunistycznego kursu i nauki dzieci w przedpołudniowe niedziele, mogła również spokojniej znosić ciągłe denuncjacje służb specjalnych i stosowane wobec niej przeróżne szykany ze strony sosnowieckiego Wydziału Oświaty. Ale ta z kolei historia jest tak tematycznie rozbudowana, że aby ją przybliżyć Czytelnikowi, to wymaga już odrębnego artykułu. Jak się więc po latach okazało, to losy wielu polskich rodzin bywają podobne.

   Okazuje się, że mama pani Krystyny Gromek, pani Natalia Ujdak (po mężu Natalia Sokołów), była identycznie jak również moja mama też uczennicą Państwowego Seminarium Nauczycielskiego Żeńskiego im. M. Konopnickiej w Sosnowcu. Wszystko wskazuje na to, że prawdopodobnie były nawet koleżankami, a być może iż zawiązały się między nimi nawet więzy przyjaźni. Któż to dzisiaj wie? Została bowiem utrwalona na tych samych zdjęciach co moja mama oraz widnieje też w pozyskanym spisie uczennic, o czym więcej poniżej. Niech przemówią jednak do nas karty nostalgicznej przeszłości. Przynajmniej te nieznane dzisiaj nikomu fragmenty pisemnych wspomnień, widziane oczami pani Natalii Ujdak. Oto jak kiedyś o tym sosnowieckim Seminarium Nauczycielskim ta Pani wspominała:

„Sosnowiec cieszył się opinią szkoły o bardzo wysokim poziomie. I rzecz niebagatelna – był bliżej Dąbrowy (przyp. autora: Dąbrowy Górniczej). Co oznaczało, że można było dojeżdżać do szkoły codziennie. Nie trzeba było mieszkać w internacie, co dla wielu rodzin było problemem finansowym…[…]…. Udało mi się. Zostałam uczennicą Seminarium Nauczycielskiego Żeńskiego w Sosnowcu!

„Mamo, Tato -jestem uczennicą Seminarium Nauczycielskiego!”

Do dziś widzę dumę w oczach taty, szczęście w oczach mamy i troskę – jak się to uda kontynuować i organizacyjnie, i finansowo……[…]…. Pierwszy rok był najtrudniejszy. Przyjęto taką ilość uczennic, że z trudem mieściłyśmy się w klasie. Walka o postępy w nauce, selekcja uczennic. Dziewczęta, nawet z drobnym kalectwem, pochodzenia żydowskiego, słabego zdrowia – usuwano ze szkoły. Moja przyjaciółka lekko utykała, wydalono i ją, i wiele innych. Poza tym – opłaty, nie tylko za szkołę, ale i różne przybory: do rysunków, do robót ręcznych, tektura, klej, wszelkiego rodzaju marmurki, sznurki, materiały do szycia -wszystko kosztowało, nauczyciela nie obchodziło nic. Ma być i koniec. Obniżało się stopień za byle braki. Przechodziłam piekło, pisałam podania o zwolnienie mnie z opłat szkolnych, jakoś udawało się uzyskiwać bodaj częściowe zwolnienia, ale z przyborami szkolnymi nie mogłam sobie poradzić! Stąd marne stopnie z przedmiotów technicznych i ciągłe wymówki, bolesne upokorzenia. Przede wszystkim nie miałam skrzypiec niezbędnych na lekcjach muzyki….[…]…. Zajęć przybywało. Na szczęście, po ostrej selekcji pierwszego i drugiego roku, nauczyciele zajęli się przygotowaniem uczennic do zawodu i do życia. Poza samą nauką było ogromnie dużo zajęć: prowadziłam bibliotekę szkolną, należałam do chóru, na trzecim roku byłam sędzią szkolnym. Zajęta byłam przez cały czas, bez przerwy. Przebywałam w szkole od rana do nocy, czasem dopiero około 22 byłam w domu….[…]……. Rozwinięta praca samorządu szkolnego nauczyła nas prowadzenia sklepiku szkolnego, organizacji wycieczek, kolonii letnich, przedstawień. Także koncerty chóru i prawdziwe już lekcje z uczniami -zajęcia w ćwiczeniówce. Wszystko to należało do obowiązków samorządu. Nauczyciel był tylko opiekunem, wszelkie sprawy związane z zakwaterowaniem, przejazdami, biletami, wyżywieniem należały do samorządu uczniowskiego…..[…]… Wspomniałam, że organizowano kolonie letnie. To była nie tylko przyjemność wyjazdu dla seminarzystek, ale i dla dzieci z ćwiczeniówki. W latach 1927- 1928 byłam na takich koloniach z dziećmi. Każda uczennica miała przydzielone jedno dziecko, chłopca lub dziewczynkę. Musiała się tym dzieckiem opiekować, odpowiadała całkowicie za nie. Rodzice nie obawiali się powierzać nam swoich pociech i trzeba przyznać, że nigdy nie zawiodłyśmy tego zaufania. Kolonie, obozy dla uczennic, które występowały w chórze i różnych spektaklach, były bezpłatne, bo koncerty przynosiły nam, tzn. samorządowi, poważne kwoty. Dwukrotnie byłyśmy we wsiach Bujaków i Kozy, w pobliżu Bielska-Białej. Pokazywano nam budowę zapory na rzece Sole w Porąbce. Byłyśmy dumne, że nasze państwo dba o to, aby ludzie nie byli narażeni na powodzie i mieli w domach oświetlenie elektryczne. Ale szczególnie zapamiętałam wycieczkę w Tatry”. Koniec cytatu.

Strony: 1 2 3

Bear