Marian Masłoń, jeden z wielkich Zagłębia Sosnowiec
Marian Masłoń jest jednym z najbardziej znanych piłkarzy w sosnowieckiego sportu. Jako zawodnik miał okazję grać w Stali Sosnowiec w latach gdy po raz pierwszy występowała w najwyższej lidze w Polsce. Grał na pozycji obrońcy, później został cenionym szkoleniowcem i dobrą duszą sosnowieckiego Zagłębia.
Późniejszy Reprezentant Polski urodził się w Sosnowcu 11 lutego 1930 roku, zmarł 11 grudnia 2004 roku. Poniżej prezentujemy wspomnienia piłkarza, które ukazały się na łamach Biuletynu Klubu STS Zagłębie Sosnowiec 24 października 1998 roku. Wspomnienia Pana Mariana spisał nieżyjący już Marek Łuckoś. Zapraszamy do lektury.
“Rozpocząłem karierę sportową w RKU Sosnowiec (taką nazwę nosił wtedy nasz klub) w 1945 roku. Do kadry seniorów Stali Sosnowiec (bo taką nazwę w 1948 roku przyjęło RKU) zostałem włączony w roku 1949, jeszcze jako junior. Stal grała wtedy w klasie A Okręgu Zagłębiowskiego, z której awansowaliśmy w tym samym roku do drugiej ligi. Obowiązywał wtedy inny model rozgrywek. W roku 1950 zajęliśmy w rozgrywkach II ligi drugie miejsce w swojej grupie.
Rok później zostałem powołany do odbycia czynnej służby wojskowej i trafiłem do klubu OWKS Kraków (obecnie Wawel). Byli tam już wcześniej powołani zawodnicy z naszego klubu: Musiał, Krajewski, Dziurowicz, a potem jeszcze doszli Uznański i Strzykalski. Skład był silny i zajęliśmy pierwsze miejsce w grupe dające awans do I ligi, właśnie przed Stalą Sosnowiec, która mimo licznych osłabień walczyła bardzo dzielnie.
W OWKS Kraków w I lidze grałem do 1 stycznia 1953 roku, kiedy to wróciłem do Stali. Wcześniej powrócili Musiał i Krajewski, tak więc perspektywy były obiecujące. W klubie była trójka zawodników z doświadczeniem ligowym. Jednak w roku 1953 awansować się nie udało. Następny rok zapowiadał się atrakcyjnie, gdyż kadra powiększyła się o Dziurowicza, Uznańskiego, Szymczyka i braci Pocwów. Początek mieliśmy świetny zarówno w lidze jak i w Pucharze Polski, gdzie doszliśmy do półfinałów. O naszym awansie decydował ostatni mecz z Kolejarzem Warszawa (obecnie Polonia). Już pięć minut po rozpoczęciu gry na wypełnionym kibicami stadionie przy Alei Mireckiego zapanowała cisza. Kolejarz prowadził 1:0. Jednak cisza ta nie trwała długo. Już w ósmej minucie było 1:1. Ostatecznie przy gorącym dopingu wygraliśmy 7:1. Atmosfera była naprawdę wspaniała. Mieliśmy bardzo wiernych kibiców. Jeździli za nami po całym kraju – organizowano specjalne pociągi i przejazdy autobusami.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia – to stare porzekadło bardzo dobrze odnosi się do sytuacji Stali Sosnowiec w roku 1955. Wszyscy kibice oczekiwali zaraz po awansie mistrzostwa Polski. Start był naprawdę imponujący: sześć kolejek bez straty bramki. Dopiero w siódmym meczu ulegliśmy Legii w Warszawie 0:1 tracąc bramkę w 87 minucie ze strzału Brychczego. Cała prasa zachwycała się rekordem naszego bramkarza Dziurowicza – 627 minut bez utraty gola!
W połowie sezonu 1955 zespół powierzył mi zaszczytną funkcję kapitana drużyny. Kapitanem byłem do 1959 roku tj. Do momentu odniesienia kontuzji w meczu Stal – Wawel Kraków.
Ten pierwszy sezon w I lidze był do końca bardzo interesujący i miał niesamowitą dramaturgię. O mistrzostwie Polski miał zadecydować ostatni mecz w Sosnowcu z Legią Warszawa. Legia była w lepszej sytuacji – jej wystarczał remis. Stal musiała mecz wygrać.Graliśmy w składzie: Dziurowicz, Masłoń, Musiał, Jochemczuk, Poloczek, Pocwa I, Głowacki, Majewski, Uznański, Pocwa II, Rez, Powązka, Krajewski, Szymczyk, Wspaniały. Sytuacja ułożyła się dla nas fantastycznie. Pierwsza akcja po rozpoczęciu gry i Uznański zdobywa prowadzenie dla Stali. Mistrzami Polski byliśmy 12 minut. W feralnej 13 minucie Brychczy wyrównał. Do końca meczu wynik nie uległ zmianie mimo wielu okazji dla obydwu zespołów. Tak więc mistrzem została Legia, a Stal Sosnowiec po raz pierwszy wicemistrzem Polski. Po zakończeniu meczu były wiwaty i gratulacje od naszych sympatyków, a od kierownictwa klubu nagrody – motocykle WFM. Sukcesy zespołu zaczęły procentować powołaniami do reprezentacji Polski “B”. Zostałem powołany razem z kilkoma kolegami i zagrałem w meczu Polska “B” – Bułgaria “B” (1:1).
W roku 1956 w lidze wypadliśmy słabo. Często nie było optymalnego składu, dawały się we znaki kontuzje. Zajęliśmy ostatecznie 10 miejsce, które nikogo nie satysfakcjonowało. Mimo tego uważam ten rok za udany. Osiągnąłem to o czym marzyłem jako młody chłopak rozpoczynający przygodę z piłką: dostąpiłem zaszczytu rozegrania meczu w pierwszej Reprezentacji Polski. W meczu w Oslo zremisowaliśmy z Norwegią 0:0. Dodatkową satysfakcją dla mnie było to, że byłem pierwszym piłkarzem w historii piłkarstwa zagłębiowskiego, który został reprezentantem Polski. Debiut miałem udany, do końca roku 1956 rozegrałem jeszcze jeden mecz w pierwszej reprezentacji Polski, trzy mecze w reprezentacji Polski “B” i dwa mecze w kadrze PZPN.
W roku 1957 Stal uplasowała się na siódmym miejscu, a w następnym wbrew nadziejom było całkiem źle – zostaliśmy zdegradowani do drugiej ligi. Pobyt w drugiej lidze trwał tylko jeden sezon, ponownie wywalczyliśmy awans zajmując pierwsze miejsce w grupie. Dla mnie był to jednak praktyczny koniec piłkarskiej kariery. Kontuzja w meczu z Wawelem Kraków o której już wspominałem okazała się bardzo skomplikowana. Zabieg chirurgiczny przywrócił wprawdzie staw skokowy do poprzedniego wyglądu, jednak jego sprawność została ograniczona.
Jeszcze w roku 1960 wyjechałem ze Stalą do Chin na cykl meczów towarzyskich. Rozegrałem tam trzy spotkania i udział w tej wyprawie zakończył moje czynne uprawianie sportu. W roku 1960 zostałem przed meczem z Cracovią oficjalnie pożegnany przez prezesa Franciszka Wszołka.
Zająłem się pracą szkoleniową. Przez długie lata trenowałem zespoły juniorów. W mojej drużynie grali m.in. Wojciech Rudy, Włodzimierz Mazur, Marek Jędras i Jerzy Lula. Pracowałem też z pierwszym zespołem Zagłębia razem z trenerami Józefem Gałeczką, Andrzejem Strejlauem, Stanisławem Oślizłą i Kazimierzem Szmidtem, a potem byłem przez dziesięć lat (1984-94) koordynatorem sekcji młodzieżowej.”
[PP]