Patyczak, czyli nasz człowiek w punk rocku

Grzegorz Kmita, znany w środowisku nie tylko muzycznym jako “Patyczak” lider, gitarzysta, kompozytor, aranżer, autor tekstów i wokalista jednoosobowego zespołu Brudne Dzieci Sida urodził się w Sosnowcu. Tu spędził też pierwsze lata swojego życia.  Pomimo, iż czasami bywa w naszym mieście to piątkowy występ w 2Doors będzie jego debiutem przed sosnowiecką publicznością. Takiego wydarzenia nie można przegapić. Szanowni Państwo, oto “Patyczak” – nasz człowiek w punk rocku!
– Jak to jest, że w Sosnowcu jesteś niemal nieznany?

Wiesz, nieznany jak nieznany – w punkowych, czy w ogóle alternatywnych klimatach Brudne Dzieci Sida są popularne, ale faktem jest, że nigdy jeszcze nie wystąpiłem w Sosnowcu, a jak to się stało – sam tego nie wiem. Nigdy nie miałem konkretnego zaproszenia na koncert, ale też – zabijcie mnie! – ze swej strony też nie wykonałem żadnego ruchu by tu zagrać. Inna sprawa, że zacząłem występować wiele lat po wyprowadzce z Sosnowca, więc choć jest to me rodzinne miasto to bywam tu od święta – na zasadzie: z wizytą u rodziny.

– Długo tu mieszkałeś? Masz jakieś ciekawe wspomnienia, ulubione miejsca?

Mieszkałem tu do 1988 roku, kiedy to wyjechałem na studia do Poznania, gdzie do dziś mieszkam. Sosnowiec ostatnich lat tzw. “komuny” było to zdecydowanie ponure miejsce, gdzie po prostu nie było dokąd iść. Najbliższe koncerty odbywały się w katowickim Akancie; raz tylko zagrały Izrael i Kultura oraz RAP, w klubie studenckim przy wieżowcu nauk o ziemi na Pogoni, ale to było jednorazowe wydarzenie. Na co dzień ja i moja załoga z Zagórza – bo ze względu na duży rozrzut miasta załogi były dzielnicowe, a nie jedna, “ogólnomiejska” – siedzieliśmy po prostu na ławeczkach pod blokami, a zimą staliśmy na klatkach schodowych z rękami na kaloryferach. Więc ławeczki i klatki schodowe to były moje ulubione miejsca, haha. A ciekawe wspomnienia? Ja i paru kumpli z załogi w 1987 zawiązaliśmy kontakt z Ruchem Wolność i Pokój (WiP). Efektem pierwszych akcji ulotkowych w sosnowieckich liceach były rychłe wezwania na przesłuchania przez Służbę Bezpieczeństwa, groźby pobicia, wywalenia ze szkoły (a rodziców z pracy) i takie tam zastraszanie. Teraz się z tego śmieję, ale nie ma co kryć, że było trochę strachu. Ale w WiP-ie pozostałem; dla mnie walka o uwolnienie ludzi, którzy siedzieli za odmowę służby w wojsku, była w prostej linii kontynuacją przygody z punkiem, który dla mnie zawsze oznaczał aktywność, zaangażowanie, działanie, a nie tylko zabawę przy tzw. “ostrej muzyce”. Zrobiliśmy także fanzin “Chory rozsądek” do którego tłumaczyłem texty Dead Kennedys i wywiady z anarchopunkowymi CRASS-em i Conflictem; niestety fanzinu nie udało się nigdzie powielić: nie mieliśmy dostępu do xero, w mieście był jeden punkt, obserwowany przez Służbę Bezpieczeństwa właśnie pod kątem nielegalnych – czyli nieocenzurowanych – publikacji. Więc te trzy makiety przygotowane za pomocą maszyny do pisania i nożyczek krążyły między ludźmi i gdzieś zaginęły. Szkoda, bo w tamtym okresie była to jedna z raptem kilku punkowych gazetek w kraju, pod względem treści na naprawdę dobrym poziomie… Oczywiście były też jakieś próby grania po piwnicach, z których jednak niewiele wyszło. Z sosnowieckiej archeologii pamiętam kapelę Mózgopatia Doktora Sulfernusa, która niestety zagrała tylko kilka koncertów.

– Tworzysz najmniejszy punkowy zespół świata. Skąd pomysł na taką formę nazwijmy to “muzykowania”?

Jakoś samo wyszło. Ja też jeszcze w Sosnowcu usiłowałem zmontować punkowy skład, jednak rozpadł się zanim wymyśliliśmy nazwę. Niedługo potem wyjechałem do Poznania. Więc Brudne Dzieci Sida jako jednoosobowy “zespół” to zdecydowanie dzieło przypadku, a nie przemyślana koncepcja muzyczna;)

– Troszkę przypominasz wizerunkiem scenicznym (przy zachowaniu proporcji wiekowych oczywiście) Pana Witka – Gościa z Atlantydy. Czy zauważyłeś takie podobieństwo?

Odczuwam może silną więź duchową, ale jakąś muzyczną solidarność ze wszystkimi solowymi grajkami, nawet z tymi, którzy na okrągło łupią “Whisky” i “Cegłę” a ulicach, ciułając drobniaki do kapelusza. Nie mówiąc o solowych gitarzystach w alternatywnych klimatach, których jest raptem kilku w Polsce. Pana Witka miałem przyjemność poznać osobiście – bardzo fajny, luźny gość. Chciałbym w jego wieku mieć tyle humoru, tak tryskać energią i dalej mieć zacięcie, by bujać się po Polsce z gitarą zamiast skapcieć przed telewizorem i narzekać, że renta mała a lekarstwa coraz droższe. Szacun, respekt i uznanie – choć muzycznie to zupełnie inna bajka.

– Właśnie, pogadajmy o piosenkach. Dorobiłeś się już kilku przebojów,
które Twoja wierna publika “spija Ci z ust” podczas koncertów. Które
utwory przyjmowane są najlepiej?

Wiadomo, żelazne hity: Landryn, Benia, Za daleko, Nołfjuczer… Próbuję na każdym koncercie przemycać nowe kawałki – nie będę przecież w kółko łupał tego samego – ale ludzie i tak wołają o stare. Trochę mnie to martwiło, ale niedawno Rolling Stonesi się żalili, że jak jadą na trasę z nową płytą to ludzie i tak czekają tylko na “Satisfaction”. Więc nie ma się co przejmować tylko grać jedne i drugie. Zresztą, wyobrażasz sobie lepszą rozgrzewką niż zestaw “Trzy akordy darcie mordy” – “Beton Punk” – ” Lubię laski z małymi cyckami” zagrany w 6-7 minut?

– Czy wszystkie Twoje utwory o punkach są prawdziwe?

No może nie od początku do końca, ale zawsze jakaś inspiracja była – czy to obserwacja pewnej punkowej pary (“Benia”), czy to opowieść zasłyszana od załogantów z Krakowa (“Beton”, “Landryn”).  Pragnę zdementować pogłoski o  tym, że na serio nawołuję do zapierdolenia Mamy i Brata (“Nołfjuczer”), kto nie wierzy niech spyta Mamę i Brata. A kiedy w “Trzech akordach” śpiewam że nic tak dobrze nie robi na doła jak granie punk rocka – o tak, to jest prawda w 100 procentach. Naprawdę polecam tą formę psychoterapii! Działa błyskawicznie i niezawodnie, tyle że grozi szybkim uzależnieniem, haha!

– Wiele z Twoich piosenek ujęło mnie, większość rozbawiła, często kipią satyrą. Czasem Twoje utwory są zabawne same w sobie (warstwa tekstowa), a czasem w kontekście słownego wprowadzenia do nich… Potrafisz pisać też poważne piosenki. Jakie utwory pisze się trudniej?

Trudno mi powiedzieć, gdyż chyba nie mam ani jednej całkiem poważnej piosenki. Często jak jest śmiech to przez łzy, jak w “Beni”, z kolei gdy zdarzyło mi się napisać coś o tzw. poważnych sprawach (“Zbudujemy autostrady”) to zawsze z jajem. Nieprzypadkowo nazywam Brudne Dzieci Sida kabaretem punk rockowym – w dobrym kabarecie prócz kupy śmiechu jest miejsce na odrobinę tzw. refleksji. A przede wszystkim na dystans i ironię wobec samego siebie!

Strony: 1 2

Bear