Janusz Maszczyk: W przeszłość pogońskiej uliczki Żytniej

                                       * * * *

Do dzisiejszego dnia podobno w Sosnowcu zachowało się tylko niewiele dokumentów z tych sadystycznych przesłuchań. A były ich przecież ponoć setki tysięcy. Ich  brak  jest różnie uzasadniany. Po 1945 roku nie podano też nigdy publicznie ile ofiar przewinęło się przez to sosnowieckiego piekło z ulicy Żytniej. Nie podano też ile ofiar niemieccy oprawcy zatłukli na śmierć w trakcie krwawych i sadystycznych przesłuchań w sali gimnastycznej i w pokojach śledczych. Z powojennych publikacji książkowych, broszurowych i informacji prasowych, itd., itp., można jednak przyjąć i to z dużą dozą prawdopodobieństwa, że przez ten czterokondygnacyjny piekielny gestapowsko – kripowski gmach przewinęło się co najmniej kilka tysięcy sosnowiczan. W znacznej  większości to ofiary wywodzące się z polskiego tradycyjnego nurtu patriotyczno – narodowego i  zaledwie tylko  kilkadziesiąt osób  – to sosnowieccy komuniści6/. Ten konkretny fakt dotyczący okresu 1939 – 1945 potwierdzony został  w wielu powojennych źródłach pisemnych . Do sosnowieckiej  katowni Gestapo i Kripo przy ul. Żytniej  dowożono też Polaków z innych, pobliskich i dalszych miejscowości, które w późniejszym już czasie administracyjnie przyłączono do Sosnowca i stały się integralną tkanką dzielnicową tego miasta 7/. Powojenne tajemnicze milczenie o tej siedzibie i ich polskich ofiarach, niektórzy światli Polacy tłumaczą tezą, że za życia Józefa Stalina znane było wszystkim  powiedzenie i to zarówno w Związku Sowieckim jak i w PRL, że „śmierć jednej osoby to tylko tragedia rodzinna, ale śmierć tysięcy, czy milionów to już tylko statystyka”. Są jednak też i tacy co uważają, że po 1945 roku znaczna część polskiego społeczeństwa nagle z  niewiadomych powodów zatraciła swą wrażliwość na cierpienia i utraciła polską duszę oraz sumienie, i zmieniła też swe dotychczasowe prawe oblicza, stając nagle na przysłowiowej głowie. W tym  stwierdzeniu jest chyba jednak coś do rzeczy. Bo jak sobie to masowe  powojenne zjawisko kołowrotka politycznego i zaćmy  narodowo – patriotycznej logicznie i uczuciowo  wytłumaczyć. Okazuje się bowiem, że nie tak jeszcze dawno temu stosunkowo duża liczba  sosnowiczan poświęcała swe życie dla wolnej, niepodległej i suwerennej Polski, a teraz na sosnowieckiej scenie politycznej, w galopującym tempie następowały znaczące zmiany. Już bowiem w niedługim czasie, po 1945 roku sosnowieckie organizacje komunistyczne PPR i PPS będą liczyły po kilka tysięcy członków. Do tych organizacji komunistycznych zaczęli wstępować też osobnicy, którzy dotychczas prezentowali swą apolityczność, a nawet w czasie okupacji niemieckiej nie byli praktycznie związani z żadną  opcją i organizacją polityczną. Po prostu nie należeli jeszcze wówczas do żadnej patriotycznej organizacji konspiracyjnej i wojskowej. Ale co jest  niezmiernie ciekawe i zadziwiające?  Organizacje te nagle też zasilili niektórzy dotychczas czynni członkowie narodowej, patriotycznej organizacji PPS –WRN. Nie były to wprawdzie zjawiska powszechne, ale dla wtajemniczonych w okupacyjną konspirację (1939 – 1945) były jednak dostrzegalne. Odnotowano nawet taki kuriozalny przypadek, że do komunistycznej PPS,  wstąpił po 1945 roku  doskonale znany w Sosnowcu  jeszcze z czasów okresu II Rzeczypospolitej Polski polityczny sosnowiecki działacz patriotycznej partii PPS, później nawet były czołowy członek PPS – WRN z okresu okupacji niemieckiej i od marca 1944 zastępca delegata w Okręgowej Delegaturze Rządu województwa lubelskiego oraz członek komendy Gwardii Ludowej PPS – WRN. W tym przypadku autor nie podaje źródeł historycznych, gdyż tematyka doskonale jest znana starszemu wiekowo już pokoleniu sosnowiczan, którzy historię Polski  zawsze traktowali bardziej profesjonalnie niż serwowaną powszechnie po 1945 roku papkę ideologiczną. Znajduje też zresztą odzwierciedlenie w bardzo wielu powojennych i współczesnych publikacjach książkowych. Jest nawet bez trudu dostępna w Wikipedii internetowej.

                                        * * * *

 

Może jeszcze tylko wspomnę, że ofiarą sosnowieckiego Gestapo i Kripo z uliczki Żytniej było też co najmniej kilkanaście znanych naszej rodzinie osób z Sosnowca. Jedna nawet  bardzo bliska  koleżanka mojej mamy pani Kazimiera G. z osiedla robotniczego „Rurkowni Huldczyńskiego” z tak zwanych „Białych domów”, która  po śledztwie przy ul. Żytniej  została skazana na pobyt  w obozie koncentracyjnym. Z kolei  jej  mąż  już w okresie II Rzeczypospolitej Polski (od 1935 r.), jak wynika to z publikacji książkowej, był znanym działaczem komunistycznej KPP (urodzony w Strzemieszycach), a od 1942r. aktywny członek komunistycznej  partii  PPR (członek Komitetu Okręgowego i równocześnie sekretarz Komitetu Podokręgowego w Strzemieszycach. Zanim jednak został zamordowany, to  był okrutnie torturowany w opisywanej wyżej sali gimnastycznej8/. Moja mama, Stefania Maszczyk, tą Panią i rodzinę zawsze bardzo ceniła za wysoką kulturę i głęboki  patriotyzm. Pamiętam, że mama swoją bliską koleżankę tytułowa zawsze jako – drogą swemu sercu Kazię. Była nawet święcie przekonana do końca swego ziemskiego życia (zmarła w 2005 roku), że jej bliska sercu koleżanka przebywała w okresie okupacji niemieckiej w obozie koncentracyjnym, ale za przekonania i  przynależność  do polskiej,  narodowo – patriotycznej organizacji. Nigdy bowiem nie przypuszczała, że jej przemiła koleżanka i mąż byli powiązani i to jeszcze głębokimi nićmi z organizacją  komunistyczną, która przecież była na usługach obcego i wrogo ustosunkowana do II Rzeczypospolitej Polski  państwa. Ofiarą tortur w budynku przy uliczce  Żytniej był też znajomy mojego brata. Po 1945 roku mieszkaniec  pogońskiej  ulicy Pustej, w czasie okupacji niemieckiej członek narodowej i patriotycznej partii PPS – WRN. Zagadnięty przez brata (lata 50. XX w.)  jak przeżył to gestapowskie piekło tylko odpowiedział:

…„Panie Wiesiu! Byłem zawsze ateistą! Ale, że przeżyłem to potworne piekło gestapowskiego śledztwa w tym przestronnym i wielkim budynku przy ul Żytniej, a następnie obóz koncentracyjny – to zasługa Boga”.

Kiedy to mówił, to był podobno  ogromnie zdenerwowany. Brat więc taktownie nie starał się już od niego pozyskiwać dalszych informacji o tej krwawej placówce, mimo iż zainteresowany był szczegółami, których do dzisiaj większość z nas ich nie zna. W pewnej  jednak chwili znajomy mego brata prawdopodobnie wyjątkowo już podekscytowany wspomnieniami, nagle wyrwał ze spodni koszulę i pokazał mu brzuch. Jak wspominał  brat – tak potwornie opuchniętej wątroby, to nigdy w życiu nie widziałem u żadnego człowieka. Odchodząc  jeszcze  powiedział:

 …„W trakcie śledztwa tak mnie pobili gestapowscy z ulicy Żytniej, że moje dni ziemskiego życia są już policzone..”…

                                          * * * *

 

W sierpniu 2014 roku pozyskałem, całkiem zresztą przypadkowo, nieznaną mi dotychczas publikację książkową pana  Andrzeja Szefera, pt.: „Więzienia Hitlerowskie na Śląsku, w Zagłębiu Dąbrowskim i w Częstochowie 1939 – 1945”. Warto tę książkę przeczytać. Oj warto! Szczególnie ją polecam młodemu pokoleniu Polaków, którzy tamtych okupacyjnych lat nie znają z autopsji, tylko z opowiadań lub pisemnych wspomnień, jakże jednak niejednokrotnie  koloryzowanych i odbiegających od ówczesnej  okupacyjnej rzeczywistości.  Pan  A. Szefer opisuje w niej perfidne, wprost sadystyczne metody jakie stosowali wobec pojmanych członków z polskiego podziemia w czasach okupacji niemieckiej, zwyrodniali oprawcy z Gestapo i Kripo, którzy zapewne pozbawieni też byli zwykłego ludzkiego człowieczeństwa. W tej książce na stronach 207 i 208 cytowany autor opisuje też brawurową i co ciekawe skuteczną, też ucieczkę jednego z polskich patriotów z kazamatów Kripo i Gestapo przy uliczce Żytniej oraz stosowane w tej placówce może nie przesłuchania, ale bestialskie i sadystyczne metody, by tylko wydobyć od uwięzionych Polaków potrzebne informacje do skutecznego  rozpracowania się z ruchem oporu.

Strony: 1 2 3 4 5 6 7

Bear