Tomasz Grząślewicz: Pierwszy samochód w Sosnowcu – Kurjer donosi…

Chlebem i solą przywitano generała-gubernatora Michaiła Czertkowa po wyjściu z pociągu na stacji w Sosnowcu we wtorek 10 czerwca 1902 roku. W ciągu kilkunastu godzin pobytu w Sosnowcu zwiedził przy akompaniamencie orkiestry robotniczej hutę Katarzyna i zjechał do szybu kopalni Jerzy. Przyjechał na budowę nowej cerkwi, wysłuchał nabożeństwa w kościele katolickim i koncertu uczniów Szkoły Aleksandryjskiej pod swoim balkonem, obejrzał gabinety w Szkole Realnej. Wieczorem wziął udział w obiedzie w pałacu Henryka Dietla, na którym zebrała się cała miejscowa elita.

Wizytę gubernatora zapowiadał, a następnie na gorąco relacjonował „Przemysłowo-Handlowy Kurjer Sosnowiecki” – pierwszy tygodnik w Zagłębiu Dąbrowskim. Do naszych czasów przetrwały wszystkie numery pisma z roku 1902. Stanowią jedyną w swoim rodzaju kronikę 365 dni w historii Sosnowca, w trakcie których kilka wsi i osad przemysłowych wreszcie stało się miastem.

Założycielem i wydawcą „Kurjera” był dr Włodzimierz Talko, leczący chorych na oczy i uszy w domu Fiszhaufa na rogu ulic Modrzejowskiej i Policyjnej (dziś Dekerta). Tam też mieściła się redakcja tygodnika, będącego bezcennym źródłem wiedzy o rodzącym się mieście. Źródłem – dodajmy – bardzo w sprawy sosnowieckie zaangażowanym.

Autorzy „Kurjera” promują każdy przejaw działalności społecznej w Sosnowcu i wzywają do jej rozwoju. Angażują się w zbiórki starej odzieży, walczą o powstanie schroniska dla niezdolnych do pracy oraz kasy pogrzebowej, zauważają dotkliwy brak towarzystwa kolonii letnich dla dzieci robotników. Informują o planach otwarcia szwalni dla dziewczyn z biednych domów i projekcie utworzenia szpitala żydowskiego; chwalą też sosnowiczanki zbierające pieniądze na ofiary trzęsienia ziemi w Azerbejdżanie.

Przez cały rok na „przemysłowo-handlowych” łamach trwa zażarta walka piórem o postęp w każdej dziedzinie sosnowieckiego życia. Mieszkańcom Starego Sosnowca brakuje skrzynki pocztowej, pasażerom kolei warszawsko-wiedeńskiej czytelnych tablic z rozkładem jazdy (dobrze chociaż, że regularnie drukuje je „Kurjer”!), a pątnikom informacji o specjalnych pociągach udających się do Częstochowy. Dostaje się handlarzom i usługodawcom – ale nic dziwnego, skoro rzeźnicy podnoszą ceny mięsa tuż przed świętami, a fryzjerzy nie myją rąk spirytusem po każdym kliencie. Władze kościelne mogłyby przeznaczyć plac na ochronkę lub żłobek zamiast na sklepy, zaś kapryśne strojnisie sosnowieckie nie powinny składać zamówień karnawałowych w ostatniej chwili, przyprawiając tym samym krawcowe o ból głowy. Dziennikarze protestują przeciwko językowemu zaśmiecaniu przestrzeni publicznej szyldami w rodzaju Zprzedarz szledżuf czy Reperaczie obuwi. Ganią też świeżo upieczonych mieszczan, którzy w dalszym ciągu trzepią dywany z balkonu, co może i było do przyjęcia w czasach wiejskich, ale teraz…?

Termin wizyty generała-gubernatora Czertkowa nie był przypadkowy: 10 czerwca 1902 roku, po wielu latach starań, na podstawie ukazu carskiego Sosnowiec wraz z kilkoma sąsiednimi wsiami został przekształcony w miasto. Przez kilka wcześniejszych miesięcy porządek w Sosnowcu, Pogoni i Starym Sosnowcu starał się zaprowadzić wybrany na stanowisko nadsołtysa w kilku głosowaniach Stefan Mrokowski; pod koniec roku zastąpi go mianowany prezydentem miasta Sosnowca radca prawny rządu gubernialnego piotrkowskiego Aleksander Sofronow, z pensją 1 500 rubli rocznie plus 500 rubli na przejazdy. Wspierać go będzie pierwsza rada miejska, w skład której wchodzą najbardziej szanowani obywatele Sosnowca: Henryk Dietel, Franz Schön, Stanisław Reicher i Ludwik Mauve. Radę wybrano w gmachu powiatu w Będzinie w dniu 5 października; tego samego dnia i w tym samym miejscu dyskutowano też nad przyszłą lokalizacją rynku w mieście, rozważając w tym celu okolice stacji iwangrodzkiej (dzisiaj Sosnowiec Południowy) oraz dawnej huty Romanja. Rynek w śródmieściu Sosnowca ostatecznie nie powstał nigdy, zaś na miejscu hutniczych ruin stoi dziś Urząd Miejski.

Z tygodnia na tydzień „Kurjer” informuje o kolejnych postępach w tworzeniu młodego organizmu miejskiego. Zamożni fabrykanci i kamienicznicy zobowiązują się zebrać 200 000 rubli na najpilniejsze potrzeby miasta. Nominowany na stanowisko inżyniera budowniczego miejskiego Władysław Byszewski ma pełne ręce roboty, aby zaprowadzić porządek w powstającej przez lata spontanicznie i samowolnie osadzie. Jak wyglądała?

Wyobraźmy sobie, że do Sosnowca przyjeżdża pociągiem podróżny. Staje przed dworcem i widzi ogrodzony starym płotem i zamknięty dla ogółu ogródek kolejowy, w którym spaceru używa tylko nierogacizna. (Nawiasem mówiąc, „Kurjer” osiągnął sukces w tej kwestii – po interwencjach prasowych w drugiej połowie roku ogródek został otwarty dla ogółu społeczeństwa).

W centralnych punktach miasta nasz podróżny napotyka spore utrudnienia ruchu. Skwer przed dworcem trzeba obchodzić półkolem – z jednej strony można wpaść pod koła pędzących dorożek, a z drugiej zostać oblanym wodą na zabłoconym chodniku przez służące, tłumnie odwiedzające pobliską studnię. Przejście między hotelem Victoria a hotelem Warszawskim tamują drewniane kramy (redakcja nie miałaby nic przeciwko ich zniknięciu), a ulicę Warszawską tarasują stragany z owocami. Warszawska w tamtych czasach jest wąziutka, gdyż połowę jej przestrzeni zajmują tory kolejowe tzw. linii niweckiej. Po zamknięciu znajdującego się przy skrzyżowaniu z Modrzejowską przejazdu z obu jego stron czekają kolejki furmanek.

Problemy występują też na innych przejazdach – obok fabryki Dietla hacele podków końskich wpadają między szyny, a ekipa ratunkowa o mało nie ginie pod kołami pociągu towarowego w trakcie ich wydobywania. Tunel będzie, ale wpierw wydarzyć się winna niezwykła na przejeździe katastrofa – ostrzega dziennikarz „Kurjera”.

Sosnowieckie drogi i ulice znajdują się pod ciągłym obstrzałem redakcji tygodnika. Fatalnie prezentują się miejsca kluczowe, najczęściej uczęszczane, jak zjazd z Głównej w Modrzejowską, czy wyboista droga na dworzec kolei iwangrodzko-dąbrowskiej koło tak zwanego pałacu nierogacizny – targu świńskiego. Trakt z Sosnowca do walcowni Milowice to morze błota, na którym rozpoczęte kilka miesięcy wcześniej prace brukarskie leżą odłogiem. Ulica Modrzejowska pełna jest pułapek w postaci schodków do piwnic i suteren oraz towarów wystawianych przez kupców przed sklepami. Na Targowej oburzony czytelnik „Kurjera” niemal wpadł wieczorem do niezabezpieczonego dołu z wapnem.

Licznie powstające domy w chaotycznie budowanej osadzie są pozbawione numerów. Dlatego też w reklamach często podaje się przybliżone lokalizacje punktów handlowych i usługowych. Klienci mają szukać ich tam gdzie apteka, obok drukarni Jermułowicza, najczęściej jednak wprost dworca kolei wiedeńskiej.

Nie tylko jest brudno, ale i śmierdzi. Nieczystości płyną w rowach i rynsztokach ulicą Główną (dziś 3 Maja) obok posesji Rajcherów, w okolicy Teatru, na łąkach za hutą Romania (dziś bulwary nad Czarną Przemszą), czy wzdłuż muru fabryki Fitzner i Gamper. Po czerwcowej ulewie przed domami kolejowymi na Starym Sosnowcu powstaje cuchnące jezioro, z którego cieszą się tylko dzieci.

Zagadnienia higieniczne to stały wątek rubryki „Kronika bieżąca”. Z dorożek do domu przynosi się żywy dobytek. Niedobrze wygląda sytuacja w przemyśle spożywczym – rzeźnicy przewożą mięso do jatek na wózku z zakrzepłą krwią, a towar w sklepach wędliniarskich zawija się w zadrukowany papier, który przeszedł wcześniej przez wiele rąk. Redakcja ma pretensje do cukierników, którzy podają mętne ziółka zamiast herbaty z resztkami kawy na spodku i łyżeczce, a ciastka nakładają na talerzyki palcami.

Poruszając się po mieście trzeba uważać na wiele rzeczy, w tym na ruch kołowy. Nie ma jeszcze samochodów (choć i do tego dojdziemy), za to plac dworcowy tarasują dorożki, a przypadkowi przechodnie padają ofiarą jazdy kawalerskiej jazdy rycerzy bata. Spotyka to między innymi urzędnika jednej z instytucji finansowych, który został formalnie ubrany od stóp do głów w czarne arabeski.

Jeżeli wybieramy się w okolice ulicy Mikołajewskiej (dziś Kołłątaja) lub Szenowskiej (dziś 1 Maja), dziennikarz „Kurjera” radzi nam zaopatrzyć się w laskę, aby opędzać się od bezpańskich psów. Nic dziwnego, że ilość wypadków ukąszeń przez wściekłe czworonogi w powiecie będzińskim jest znacznie wyższa niż w innych regionach.

W mieście często wybuchają pożary. Płoną zwłaszcza drewniane komórki i stajnie, regularnie w ogniu stają też wspomniane już drewniane budy na dzisiejszym Placu Stulecia. Na szczęście przy wielu fabrykach sprawnie funkcjonuje straż pożarna. Tylko dzięki szybkiej reakcji strażaków z zakładów Renarda, Dietla i Schöna w marcu uratowano przed niechybnym spłonięciem hotel Victoria.

Zagrożeniem dla bezpieczeństwa jest budownictwo. Domy stawia się błyskawicznie, wbrew przepisom i kosztem jakości, sobotnim ściegiem na niedzielny targ. Nowo powstający budynek pana Asta przy Modrzejowskiej jest oddzielony od ulicy tylko cienkim parkanem, który pod naporem uległ dużemu pochyleniu i grozi katastrofą budowlaną. Aby podnieść cenę domu, instaluje się byle jak wodociągi i klozety, a te zamiast podnieść komfort mieszkania, stają się siedliskami chorób. Liczy się czas realizacji, dlatego prawdziwi specjaliści są z rynku wypierani przez tańszych i szybszych majsterków niefachowych. Świeżo wzniesiony dom jest osuszany kośćmi lokatorów; kiedy dziecko przebiegnie przez pokój, trzęsie się całe piętro.

Należy mieć się na baczności, bo w Sosnowcu grasują różnej maści oszuści. Na moście niedaleko fabryki Schöna na Ostrej Górce karciany mistrz ogrywa przechodniów do ostatniego grosza, a jak kto nie chce grać, może nieźle oberwać. W centrum handlarz lichej tandety drogo wciska robotnikom brzytwy, breloki i inne bezwartościowe przedmioty. Ciekawy jest przypadek „kobiety-pająka” pokazywanej w sklepie przy ulicy Modrzejowskiej. Naciągacz wykorzystuje naiwność publiczności, która płaci za oglądanie głowy męskiej odpowiadającej na pytania, umieszczonej na podwyższeniu z kadłubem i 8 nogami. Tygodnik opisuje też sprawę przemysłowca otrzymującego listy z pogróżkami. Szantażyści ostrzegają, że jeżeli nie wpłaci 5 tysięcy rubli na rzecz towarzystwa kalek, spotka go ten sam los, co zamordowanych skrytobójczo inżynierów Stratilato i Bokalskiego.

W mieście nie brakuje chuliganów i wandali. Na placu obok kościoła swawolą dzieci, rzucając przez parkan kamieniami. Jeden z nich rozbił szybę w oknie zegarmistrza Grajcara i omal nie trafił jego 3-tygodniowej córeczki. Przy samym kościele rozbestwiony człowiek bezkarnie połamał kilkanaście drzewek. Z kolei czytelnik-naoczny świadek opisuje łobuzów z Sosnowca i Sielca, którzy na łąkach przy Czarnej Przemszy rzucają kamieniami w ludzi wracających z nieszporów.

Przemoc czyha na przedmieściach, a jej ofiarą często padają podróżni. Koło cholerycznego cmentarza na Niwce, wzdłuż linii niweckiej, czy w drodze z Będzina do Sosnowca traci się ruble i złote zegarki. Można oczywiście stawić opór złoczyńcom, ryzykując jednakże pobicie kijami lub pchnięcie nożem.

To ostatnie narzędzie jest refrenem kroniki kryminalnej „Kurjera”. Jak wtedy, gdy w pobliżu huty szkła na Targowej znaleziono zakłutego przez nożownika 30-letniego mularza. – Rozpowszechnione wśród fabrycznej ludności nożownictwo najczęściej jest wynikiem karczemnych sporów – a kończące się krwawo awantury są na porządku dziennym w naszem Zagłębiu – alarmuje „Kurjer”.

Życie fabrycznej ludności nie jest usłane różami i ostro kontrastuje z sukcesami finansowymi zakładów, w których pracują sosnowieccy robotnicy. Huta Katarzyna przynosi setki tysięcy rubli czystego zysku, Towarzystwo Chemiczne Radocha wypłaca akcjonariuszom solidną dywidendę, a Przędzalnia C. G. Schöna na Ostrej Górce otwiera oddział wyrobów pończoszniczych na wielką skalę. Niemal równocześnie ten sam C. G. Schön z powodu zastoju zmniejsza czasowo liczbę dni roboczych do 3 w tygodniu. Bieda robotnicza pogłębia się.

Ludzie pracy każdego dnia ryzykują zdrowie i życie. Zaangażowany felietonista „Kurjera” pochyla się nad dolą robotników, którzy niszczą płuca przy robieniu szyb i wdychają gazy w hucie cynkowej. O wypadkach przy pracy czytamy co tydzień. W kopalni Milowice dwóch górników śmiertelnie truje się dymem dynamitowym, na Kazimierzu 19-latek zostaje zabity przez odłam węgla, a trzech pracowników kopalni Fanny ginie pod złamanymi drewnianymi podporami. Redakcja piętnuje warunki transportu osób poszkodowanych z zakładów górniczych – umieszcza się ich na zwykłych wozach, wrzucając garść słomy i wioząc po naszych słynnych drogach do odległego o kilka wiorst szpitala.

W innych zakładach nie jest lepiej. Walec w cegielni i kamienie z kamionki w Konstantynowie miażdżą nogi, maszyna w rurkowni Huldczyńskiego urywa dwa palce, a rozpalony drut w milowickiej walcowni powoduje śmiertelne poparzenie robotnika. Niebezpieczna jest też infrastruktura gęstej sieci połączeń kolejowych. Jeżeli nie zachowałeś ostrożności, możesz oberwać spadającą z wagonu belką jak niejaki Wasilij Artemow, lub zostać przejechanym przez parowóz rezerwowy na katowickim przejeździe.

Można więc zrozumieć, dlaczego w sądzie gminnym leży ponad 1 100 nieosądzonych spraw przeciwko zarządowi drogi żelaznej warszawsko-wiedeńskiej, która od ponad 40 lat wyznacza rytm życia w rozrastającej się miejscowości. Instytucja ta nie cieszy się uznaniem dziennikarzy „Kurjera”, którzy niemal w każdym numerze wytaczają przeciwko niej ciężkie działa. Nie szczędzą jej złośliwości, zarzucają żerowanie na najbiedniejszych i wytykają brak inwestycji mimo bogactwa.

Sosnowiecka stacja kolejowa (malowniczo nazwana w jednym z artykułów Sosnowcem Wiedeńskim) pozostawia wiele do życzenia. Trudno na niej znaleźć rozkład jazdy, który znajduje się wysoko nad głowami pasażerów, a wszystkie informacje są na nim zapisane drobnym drukiem. Z niezrozumiałych dla redakcji przyczyn na poranny pociąg peron można wyjść tylko przez poczekalnię klasy III, a ponieważ na stacji brakuje spluwaczek, pasażerowie plują na podłogę.

Gdy nadjeżdża pociąg, na peronie panuje chaos. Tragarze pchają się do wagonów, aby wyprzedzić konkurencję, utrudniając wysiadającym opuszczenie pojazdu. Natomiast młodzi pasażerowie lekceważą przepisy bezpieczeństwa, czepiając się dla popisu odjeżdżających kolejowych wagonów.

Te ostatnie nie są wygodne ani czyste. Tuż przed podstawieniem stoją szczelnie zamknięte, przez co są niemiłosiernie nagrzane i brakuje w nich powietrza. Standardowy zestaw wrażeń w wagonie II klasy obejmuje zaduszny ustęp, wytarte plusze, podarte dywaniki i nieumyte naczynia – nie chce się wierzyć, że to najbogatsza kolej w kraju. W pakiecie dodatkowym można dostać pluskwy, które atakowały przez całą noc dwie pasażerki podróżujące drugą klasą do Łodzi.

Sami podróżni też nie zawsze są w porządku. Jeden z nich rozlewa tłusty płyn na siedzeniu drugiej klasy, który plami całą suknię pani Meller, żony nauczyciela z Sosnowca.

Są i zmiany na lepsze. Podróże trwają coraz krócej: najszybszy expres mknie z prędkością 57,49 wiorst. W połowie roku otwarto drugą kasę biletową, która odciąży przeładowanego pracą kasjera. Pasażerowie wpisują uwagi do książek zażaleń dostępnych u nadkonduktorów. Jest też ciekawa innowacja w rozkładzie jazdy –ostatni pociąg miejscowy z Sosnowca do Ząbkowic odchodzi o północy, dzięki czemu mieszkańcy Będzina i Dąbrowy Górniczej mogą spokojnie wrócić z późnego przedstawienia w Teatrze. Dyrekcja Teatru zapewnia, że spektakle będą kończyć się punktualnie o 23: mamy więc sympatyczny przykład współpracy pomiędzy koleją a instytucją kulturalną. Miłym gestem ze strony kolei jest wprowadzenie od 30 kwietnia biletów ulgowych dla uczniów z Będzina uczęszczających do szkół w Sosnowcu.

W roku 1902 z Sosnowca odjeżdża 46 pociągów dziennie, w tym 7 do Warszawy, a 9 za granicę, która znajduje się kilkaset metrów od budynku dworcowego. Od ponad 40 lat Sosnowiec jest stacją kolejową na granicy Cesarstwa Rosyjskiego i Rzeszy Niemieckiej. W jej otoczeniu, na peronach oraz w komorze celnej stale panuje wzmożony ruch transgraniczny. Aby nieco zmniejszyć obciążenie placówki, właśnie wprowadzono możliwość dokonywania rewizji bagażów podróżnych na stacjach pośrednich, w głębi carskiego imperium. Pozwoli to skrócić czas postoju pociągów w Sosnowcu.

To ważne, bo obowiązków urzędnicy celni i tak mają sporo. Sosnowiecka komora odpowiada za oclenie wszystkich przesyłek z powiatu będzińskiego i odprawia wagony ze zbożem 17 godzin na dobę (od 6 do 23). Magazyny należące do komory pełne są skonfiskowanych dóbr. W „Kurjerze” regularnie ogłasza się publiczną licytację towarów łokciowych, płóciennych, stalowych, a także herbaty, cygar, firanek, igieł, koronek i starego żelaza. Cło, mydło i powidło.

Sprawami granicy żyje cała okolica, bo cała okolica żyje z granicy. Gorącym tematem są tzw. półpaski, czyli krótkoterminowe pozwolenia na wyjazd za granicę. Na łamach prasy zagłębiowskiej trwa dyskusja, czy aby mieć do nich prawo trzeba być zapisanym w księdze ludności stałej, czy też wystarczy mieszkać nie dalej niż 21 wiorst od granicy. Redakcja „Kurjera” krytykuje też wysokie ceny paszportów, które uderzają w obywateli wyjeżdżających w celach leczenia, edukacji i nawiązania stosunków z zagranicą.

Na tle granicy toczą się spory i batalie prawne. Mimo obowiązującego zakazu stawiania budowli w pasie granicznym wynoszącym 875 sążni rosyjskich (czyli prawie 1,9 km), powstają tam kamienice, baraki, zabudowania gospodarcze, a nawet piece wapienne. W takich przypadkach sąd okręgowy w Będzinie standardowo nakazuje rozbiórkę obiektu i wymierza karę grzywny. Duży kapitał ma dużo łatwiej: przemysłowcy sosnowieccy właśnie wywalczyli sobie możliwość zdobycia pozwolenia na wznoszenie budowli górniczych w pasie pogranicznym zarówno z Austro-Węgrami, jak i Prusami.

Pisząc o sąsiadach zza Brynicy „Kurjer” podkreśla przede wszystkim rywalizację. Jeżeli w Prusach nałożono cło na zboże importowane z Rosji, to miejscowi ziemianie proszą departament handlu i przemysłu o ustanowienie cła na zboże pruskie w takiej samej wysokości. Redakcji nie podoba się fakt, że w sosnowieckich fabrykach zatrudnia się urzędników mieszkających w Prusach, a setki krajowców i to nawet z pewnem specjalnem wykształceniem napróżno pukają od jednych wrót fabrycznych do drugich. Z mieszanymi uczuciami podaje też informację o nowo założonym towarzystwie kapitałowym w Berlinie, które planuje zakup sosnowieckiej huty szkła.

Miasto uczy się korzystać z wymiany międzynarodowej. Przy budowie kolei iwangrodzko-dąbrowskiej pracują Tatarzy, od których sosnowiczanie mogą się uczyć higieny i porządku. Były inżynier fabryki Fitzner i Gamper Władysław Budziński przyjeżdża ze swej nowej paryskiej firmy w celu nawiązania stosunków handlowych w Zagłębiu. Z kolei sosnowiczanin Józef Altman wysyła próbną partię dachówki z Warszawy przez Hamburg do Kapsztadu. W daleką drogę rusza również jeden z numerów „Przemysłowo-Handlowego Kurjera Sosnowieckiego”, zamówiony przez kolekcjonera prasy z Meksyku.

Gwarancją jakości produktów jest magiczne słowo „Paryż”. Organizatorzy nowej wystawy podkreślają, że cieszyła się wielkim powodzeniem w Paryżu. Szkoła kroju Emilii Ehrenkreutz na rogu Modrzejowskiej i Policyjnej (dziś Dekerta) chwali się medalem paryskiej akademii krawieckiej, zaś krawiec Aleksander Brożyna wykonuje kroje według ostatnich paryskich żurnali. Również pewien dwuosobowy pojazd, o którym jeszcze będzie mowa, został wykonany przez firmę ze stolicy Francji.

Każdy podróżny, w tym generał-gubernator Czertkow, za punkt honoru stawia sobie wizytę w miejscu, w którym stykają się trzy mocarstwa: Rosja, Prusy i Austro-Węgry, czyli na znanym w całej Europie Trójkącie Trzech Cesarzy. Do Sosnowca przyjeżdża się także w celach edukacyjnych i poznawczych. Na początku sierpnia gości tu 33-osobowa wycieczka uczniów i nauczycieli ze szkoły technicznej z Baku. Mieszkają w internacie przy Szkole Realnej, a w trakcie pobytu zwiedzają przędzalnię Dietla, kopalnię Jerzy, rurkownię Huldczyńskiego, fabrykę Fitznera i Gampera, hutę Katarzyna, hutę cynkową i szklarnię.

O edukację na miejscu należy dbać od najmłodszych lat, dlatego też redaktorów cieszy otwarcie dwóch nowych ochronek dla dzieci w wieku 4-7 lat, w tym jednej na Pogoni. Ochronka ta w dzielnicy liczącej do 25 000 biednej fabrycznej ludności ma doniosłe znaczenie – pisze „Kurjer”. Z kolei przy żydowskiej ochronce Oppenheimów przy ulicy Jasnej (dziś Warneńczyka) właśnie otwarto szkołę religijną Talmud Tora. 28 świeżo przyjętych do niej uczniów otrzymuje bezpłatne mundury, czapki, książki i kajety.

Ruch panuje też w szkolnictwie elementarnym. Pani Bronisława Konieczna otrzymuje pozwolenie na otwarcie w Modrzejowie 2-klasowej szkoły powszechnej, dzięki której dzieci z fabryk Niwka i Puszkin nie muszą już chodzić do szkół śląskich, przesiąkniętych duchem pruskim, jak z satysfakcją odnotowuje „Kurjer”. W marcu poświęcono nowy budynek szkolny w Niemcach. Oprócz szkoły powszechnej mieści się w nim szkoła gospodarstwa dla dziewcząt, nauczanych w oparciu o podręcznik „Wzorowa żona robotnika”. Z kolei w Sielcach poświęcono kaplicę szkolną, a nasz tygodnik korzysta z tej okazji, by podziękować firmom i zakładom przemysłowym utrzymującym szkołę. Redakcję niepokoi fakt, iż większość szkół elementarnych nie posiada księdza do nauczania religii.

W roku 1902 wprowadza się nowe przepisy szkolne. Dwie oceny niedostateczne ze stopni rocznych powodują automatyczne pozostanie ucznia w tej samej klasie na kolejny rok. Nauczycieli szkół średnich zaczyna obowiązywać zakaz konfliktu interesów: odtąd nie będą mogli udzielać w swoich placówkach płatnych korepetycji. Pod koniec roku przerwy szkolne w gimnazjach zostają wydłużone.

Perłą w koronie sosnowieckiej edukacji jest ufundowana przez Henryka Dietla kilka lat wcześniej Szkoła Realna, pierwsza szkoła średnia w Sosnowcu. W roku 1902 uczy się w niej 412 uczniów, w tym 300 katolików, 37 prawosławnych, 34 ewangelików i 41 Żydów. Placówka podlega rusyfikacji: organizuje się w niej poranki literacko-muzyczne w rocznice śmierci znanych pisarzy i poetów rosyjskich, jak Gogol czy Żukowski. Uroczystości rozpoczynają się wspólnym odśpiewaniem hymnu Boże chroń cara.

Społeczność Sosnowca chętnie angażuje się w działania Towarzystwa na rzecz wspierania niezamożnych uczniów Szkoły Realnej. W pierwszym półroczu 1902 roku towarzystwo wspiera 90 uczniów łączną kwotą 1 300 rubli. Pieniądze na ten i inne cele zbiera się między innymi w trakcie wydarzeń kulturalnych i towarzyskich, które odbywają się w dwóch klubach: w centrum miasta (dziś ul. Warszawska 6) oraz na Sielcu (dziś ul. Staszica 6). Placówki te, zwane popularnie resursami, zapraszają na koncerty uczniowskie i profesjonalne (duże zainteresowanie wzbudzają występy artystów warszawskich), odczyty (m.in. na temat twórczości Bolesława Prusa) i przedstawienia teatralne. Zachwyt wywołuje słynna aktorka Wanda Siemaszkowa, która z rozrzutnością iście królewską rzuca rozentuzjazmowanym słuchaczom wszystkie skarby swego talentu, uczucia i inteligencji.

W klubach sosnowieckim i sieleckim urządza się też trwające do rana zabawy taneczne i bale karnawałowe. Warto na nich bywać, nawet jeżeli czytelnicy skarżą się na obsługę, menu i ceny w bufecie. Jeżeli czytelniku lubisz zachwycać się bukietem pięknych kwiatów – komentuje dziennikarz „Kurjera” – żałuj, żeś nie był na tym balu wśród upajającego wianka uroczych tancerek.

Bogata oferta kulturalna resurs stanowi zagrożenie dla istniejącego od pięciu lat sosnowieckiego Teatru, na co zwraca uwagę jego dyrektor Felicjan Feliński. Mimo nowości sprowadzanych ze scen warszawskich, frekwencja w kierowanej przez niego instytucji spada. Jeden z czytelników radzi zresztą dyrektorowi, aby teatr skupił się na tworzeniu własnego repertuaru, zamiast ściągać sztuki z Warszawy. Wtóruje mu felietonista „Kurjera”, który uważa, że należy zerwać z graniem warszawskich melodramatów ulicznych i tragedii podwórkowych. Nie należy też rozbawiać tłumów podkasaną muzą i łatać sztuk kankanem.

W trakcie lektury stałej rubryki „Z teatru” uderza ostrość widzenia recenzenta. Zachwycając się talentem jednej z aktorek autor tekstu zauważa, że potrzeba, aby gra innych aktorów zbyt nie raziła niedołęstwem. Artyście wcielającemu się w rolę Napoleona radzi, aby rolę tę lepiej pamięciowo owładnął, zaś reżyserowi zaleca większą dbałość o zakulisowe czynności. Oglądając Złote runo Stanisława Przybyszewskiego nudziliśmy się wszyscy, niektórzy drzemali nawet, budząc się z pół-snu głośniejszym pomrukiem galerii, która w tym dniu zachowywała się wyjątkowo niesfornie.

Recenzent „Kurjera” niezbyt ceni sztuki „lekkie” i gani Teatr z Sosnowca za wystawianie płaskich fars. Na szczęście dostępny jest  tam też ambitniejszy repertuar: widzowie mogą obejrzeć m.in. Straszny dwór Stanisława Moniuszki, Małkę Szwarcenkopf Gabrieli Zapolskiej, czy Miód kasztelański Józefa Ignacego Kraszewskiego. W tym ostatnim przedstawieniu wychwalana pod niebiosa jest aktorka pani Lüdowa, której udział wpłynął podniecająco na całe otoczenie. Docenia się staranność w przygotowywaniu spektakli: premierę sztuki Ibsena odłożono na przyszłość dla lepszego wypróbowania.

W owych czasach tuż obok istniejącego po dziś dzień budynku Teatru Zimowego istniał drewniany Teatr Letni, który właśnie został odnowiony przez Zarząd Towarzystwa Sielce. Zyskał jasny kolor, dobre oświetlenie, poprawioną akustykę i wentylatory. Pięknie rozwinął się pięcioletni już ogródek; przydałyby się jeszcze nowa kurtyna i ogrodzenie ogrodu, bo konkurencja nie śpi.

Wielkim wydarzeniem wczesnej wiosny była wystawa obrazu Józefa Ryszkiewicza Oblężenie Częstochowy przez Szwedów na plebanii przy ulicy Kościelnej. W kwietniową niedzielę sprzedano łącznie 1 146 biletów, a kasa była dwukrotnie zamykana z powodu nadmiernego tłoku. Wielkie firmy z Zagłębia Dąbrowskiego, jak kopalnie Saturn, Wiktor i Czeladź, huta szkła, czy fabryki Dietla i Schöna, kupowały bilety dla pracowników w dużych ilościach po niższej cenie.

Dyrektor Feliński skarży się też, że klientów zabierają mu wydarzenia organizowane w dwóch sosnowieckich oazach zieleni – Lasku Sosnowieckim (dziś okolice Zagłębiowskiej Mediateki) i Parku Sieleckim. Zabawa ludowa w lipcową niedzielę potrafi przyciągnąć do Lasku Sosnowieckiego aż 4 000 ludzi, którzy świetnie bawią się przy dźwiękach ohydnej coprawda orkiestry. Miejsce to niedawno znacznie zyskało na atrakcyjności, gdy wyposażono je w huśtawki, karuzelę, kręgielnię, sale do tańca i estrady. Wielkim powodzeniem cieszą się występy cyrku, w którym prym wiedzie słynny na cały świat siłacz Zbyszko Cyganiewicz. W Parku Sieleckim natomiast ogólny podziw wywołuje występ 24-osobowej orkiestry górniczej z kopalni warszawskiego Towarzystwa w Niemcach „Kazimierz”.

Niektórzy sosnowiczanie preferują mniej wyszukane rozrywki. Pewien młody inżynier pisze w liście do stryja, że po spędzeniu dniówki 30 metrów pod ziemią wieczorami rżnie w winta. W jednym z felietonów znajdujemy opis typowej niedzieli robotnika czy rzemieślnika, który po kościele pije kilkanaście kufli piwa w piwiarni, a potem przepłukuje kiszki w domu czystą, niezależnie od pory roku.

Między wierszami dowiadujemy się co nieco o ówczesnej pogodzie. Zimą prawie nie było śniegu, przez co bardzo spadło zapotrzebowanie na robotników do pracy przy kolei. Nie było też i lodu, co w epoce przedlodówkowej stanowiło duży problem. Na szczęście przy Browarze Sieleckim produkuje się doskonały lód sztuczny, który pozwala pokryć zapotrzebowanie oraz uniezależnić Sosnowiec od wątpliwej czystości lodu z rzeki i czynników atmosferycznych.

Kiedy przychodzi wiosna, na terenie osady rozpoczyna się wielkie sadzenie drzew. Wysiłki te niestety często idą na marne: kilka miesięcy później skrupulatna czytelniczka wyliczy, że spośród 1364 drzewek zasadzonych tej wiosny na ulicach Sosnowca uschła niemal połowa. Najbardziej śmiercionośna dla nasadzeń jest ulica Targowa, gdzie do jesieni uchowa się jedynie 13 ze 110 drzewek.

Być może drzewkom zaszkodził wyjątkowo zimny maj, w którym średnia temperatura wyniosła jedynie 8,8 stopni. Wkrótce odnotowano, że procesja Bożego Ciała odbyła się bez tradycyjnego deszczu. Na początku lata wylała Czarna Przemsza na Pogoni. Woda przelała się na łąki, zaczęto robić nasypy, a dzieci przynosiły w fartuszkach kamienie, żeby zatamować żywioł. Niedługo później lipcowy huragan zerwał kilka dachów i wywrócił kilkadziesiąt drzew w Milowicach, a także przerwał na kilka godzin komunikację telefoniczną, choć taki rodzaj zakłóceń zwykle występuje z innego powodu. Bo jak tu zadzwonić, skoro znowu oberżnięto 34 druty między Konstantynowem i Zagórzem?

Na szczęście zwiększa się dostęp do prądu. 23 marca poświęcono nową stację elektryczną (w jej miejscu znajduje się dziś CH Europa), a na efekty nie trzeba długo czekać. Już wkrótce w oświetlenie zostanie wyposażony kościółek kolejowy, a w nowym kościele (dzisiejszej katedrze) rozbłyśnie efektowny żyrandol, w którego kryształach łamią się tysiączne ognie lampek elektrycznych. Jaśniej robi się też na Policyjnej (dziś Dekerta), dzięki czemu Żydzi mogą bezpieczniej wracać z wieczornych nabożeństw w synagodze.

Wspomniana ulica Policyjna właśnie zyskała nowy parkan przy hucie szkła i brakujący fragment chodnika, który na całej długości ulicy jest już zabrukowany ze stron obydwóch. Są i inne dobre wieści w zakresie uporządkowania przestrzeni miejskiej: Kościelna została przedłużona do toru kolei niweckiej, przecinając Polną (dziś Sienkiewicza), a nieopodal toru grupa przedsiębiorców wydzierżawiła kawał lasu, otoczyła go parkanem i zamierza udostępnić robotnikom. Uporządkowano plac naprzeciwko teatru, dzięki czemu okoliczni mieszkańcy zostali pozbawieni widoku tarzającej się w błocie nierogacizny. Świnie, będące charakterystycznym elementem sosnowieckiego krajobrazu, nie będą już więcej pędzone ulicami miasta, gdyż otwarto dla nich nową rampę. Fakt ten uczczono – podobnie jak otwarcie stacji elektrycznej – uroczystą ucztą w hotelu Szymańskiego (dziś ul. 3 Maja 16).

Czytając kronikę bieżących wydarzeń w Kurjerze z 1902 roku jesteśmy świadkami powstawania ważnych obiektów Planuje się budowę tuneli przy fabryce Huldczyńskiego, przy Pałacu Dietla i na Starym Sosnowcu; wszystkie trzy służą sosnowiczanom do dziś. Sosnowieckie Towarzystwo Kopalń i Zakładów Hutniczych ofiarowuje nowo powstałemu miastu pięć morgów gruntów nad Czarną Przemszą, na których po regulacji rzeki będzie można stworzyć ogród publiczny. Dziś w tym miejscu znajdują się bulwary nad Czarną Przemszą. Na skutek zamiany gruntów wieś Pogoń zyskuje ziemię pod budowę kościoła św. Tomasza. Nie wszystkie pomysły, o których informował Kurjer, zostały realizowane: do dziś nie doczekaliśmy się – i już raczej nie doczekamy – planowanej wówczas ulicy między kolejowymi domami drogi wiedeńskiej i posesją Oppenheima (dziś ulica 3 Maja).

Nowe wypiera stare. Z perspektywy redaktorów Kurjera czasy prosperity i wysypu hut cynkowych były już tylko wspomnieniem. Ruiny huty Romania wciąż jeszcze straszą w okolicy dzisiejszego Urzędu Miejskiego, ale po innych tego typu zakładach w roku 1902 nie ma już śladu.

W mieście stale poszerza się oferta handlowa i usługowa. W finansowaniu inwestycji pomóc może nowo założone Towarzystwo Wzajemnego Kredytu, którego prezesem jest inżynier Ludwik Mauve. Najlepsze lokalne produkty mają szansę wyjść poza granice Zagłębia Dąbrowskiego, jak Piwo Sieleckie, które zarządzane przez Mauvego Gwarectwo Hrabia Renard zaczyna eksportować do Warszawy w specjalnych wagonach.

Pod koniec roku w Sosnowcu powstaje Biuro Rekomendacji Pracy i Kantor Służby Roszkowskiej przy ulicy Modrzejowskiej, które poleca kasjerki, sklepowe, bony, stróży, stangretów, furmanów, gospodynie i robotników. W domu Pachtera na Warszawskiej – do którego właśnie przeniesiono też skład maszyn do szycia Singer – otwiera się zakład fotograficzny, zaś w domu Jasnego przy Modrzejowskiej uruchomiono Pierwszą Wiedeńską Piekarnię w Sosnowcu.

Prasę można w Sosnowcu kupić między innymi w księgarni K. Rowińskiej w domu Potoka (dziś ul. 3 Maja 7). Oprócz książek i podręczników używanych w Szkole Realnej, Aleksandrowskiej i pensji panny Goldsztein można się tu zaopatrzyć w tornistry i przybory szkolne. Księgarnia przyjmuje prenumeratę na wszystkie czasopisma krajowe i zagraniczne, sprzedaje pianina i gramofony, służy też jako lokalna tablica ogłoszeń. Jeżeli ktoś coś sprzedaje, często pisze w ogłoszeniu Wiadomość w księgarni Rowińskiej. Absolutną nowością jest wypuszczenie przez księgarnię w miasto czterech kolporterów, zaopatrzonych w książki ludowe, książeczki do nabożeństwa i prasę, w tym oczywiście „Kurjera”.

Miasto patrzy do przodu. Ma już telefony i elektryczność, wymaga jednak postępu w wielu innych dziedzinach. Potrzebuje na przykład pracowni bakteriologicznej, o której otwarcie stara się znany lekarz, dr Jakób Puterman.

Żądna multimedialnej rozrywki publiczność przybywa do Teatru Zimowego na pokazy bioskopu, czyli ulepszonego kinematografu. Sala jest literalnie przepełniona, choć obrazy nie doszły jeszcze do tej perfekcji, żeby były okazywane bez drgań.

W połowie roku na ulicach Sielca pojawia się pierwszy samochód w Sosnowcu, wykonany przez jedną z większych firm paryskich, zajmującą się specjalnie budową samochodów. Jego właścicielem i kierowcą jest inżynier Ludwik Mauve. „Przemysłowo-Handlowy Kurjer Sosnowiecki”, pierwszy tygodnik w Zagłębiu Dąbrowskim przewiduje dla takich pojazdów wielką przyszłość, kiedy tylko poprawi się stan dróg.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                   Tomasz Grząślewicz

 

Bear