Janusz Maszczyk: Zaułkami Nowego Sielca. Cz. 2
Wg. przekazów niemieckich:
CZTERECH A NAWET MOŻE PIĘCIU BANDYTÓW POLSKICH NAPADA NA TRANSPORT PIENIĘDZY…
W TRAKCIE ATAKU ZOSTALI TEŻ RANNI NIEMIECCY FUNKCJONARIUSZE…
[Plebania kościoła pw. Niepokalanego Poczęcia NMP]
Ponoć historia ma to do siebie, że powinna być zawsze tylko przekazem spójnych opisów. Niestety ale te prorocze dla nas życzenia nie zawsze się jednak po latach spełniają. Niejednokrotnie bowiem publicystyczne wspomnienia są pełne luk, czy to na skutek zatarcia przekazów przez niektóre osoby, czy postrzegania faktów nieprecyzyjnie, czy nawet poprzez celowe usuwanie ich z ludzkiej pamięci. Nad wieloma więc głośnymi wydarzeniami z dalekiej przeszłości stawiamy znaki zapytania, których niejednokrotnie za swego życia nie potrafimy rozwiązać. Niekiedy jednak upływ czasu i odkrycie dotychczas nieznanych źródeł oraz ich prawidłowe i logiczne skorelowanie, powoduje jednak to, iż te otulone mgłą tajemniczego milczenia wątpliwości nagle stają się na tyle czytelne, że można ich wersję wreszcie w miarę prawidłowo odsłonić.
Ta akcja polskiego patriotycznego zbrojnego podziemia przeprowadzona kiedyś w cichym i romantycznym nowosieleckim ulicznym zaułku uliczki Dworskiej, na styku z zaułkiem uliczki Piekarskiej, tuż, tuż u bramy wiodącej do Parku Renardowskiego (obecnie Park Sielecki),dzisiaj już tylko w sennej i rozdartej koparkami uliczce Skautów,odbiła się głośnym echem przynajmniej w tej okolicy, gdzie ją przeprowadziło polskie podziemie z Armii Krajowej. W rezultacie więc musiała też dotrzeć i do mieszkańców z Placu Tadeusza Kościuszki, który był i jest zaledwie troszeczkę tylko dalej położony od Parku Renardowskiego, czyli od miejsca gdzie potencjalnie doszło do tej akcji zbrojnej. To zdarzenie w czasach okupacji niemieckiej przedstawiali jednak diametralnie odmiennie w drodze plotki Polacy, niż niemieccy mieszkańcy z Placu Tadeusza Kościuszki. Oczywiście jeszcze wtedy absolutnie nikt nie znał szczegółów tej akcji. Ani dnia, ani też godziny napadu, a tym bardziej jej konkretnych autorów i ofiar, które ta akcja pochłonęła.Niemieccy sąsiedzi z Placu Tadeusza Kościuszki uczestników tego napadu określali zawsze jednoznacznie. Sprawcami według ich mniemania byli tylko – „polscy bandyci”. Tą poniżającą insynuacją ozdabiali bowiem wtedy polskie podziemie niemal wszyscy Niemcy. Jak wspominał to mój ojciec – również w niemieckich urzędniczych kuluarach fabrycznych „Rurkowni Huldczyńskiego” operowano wtedy tym samym poniżającym nas Polaków określeniem. Po 1945 roku echa tej akcji wśród mieszkańców z Placu Tadeusza Kościuszki całkowicie już jednak przycichły i nawet się zamazały w pamięci potomnych, by na nowo ożywić się wspomnieniami, przynajmniej w mojej pamięci. A miało to miejsce w latach 80. XX wieku, przede wszystkim dzięki opublikowanej książce przez byłego naszego Komendanta Okręgu Śląskiego AK, jeszcze wtedy w stopniu pułkownika – Zygmunta Waltera– Janke1/. Po 1945 roku był to w zasadzie dosłownie, ale to dosłownie jedyny taki publicystyczny przekaz dotyczący właśnie tego konkretnego napadu jakiego dokonali żołnierze z AK z grupy Ordona.
Zanim jednak przystąpię do dalszych opisów tego wydarzenia, to pozwolę sobie już na wstępie zasygnalizować pewne opisowe stereotypy jakie po 1945 roku funkcjonowały w naszej powojennej publicystyce. Nie znam oczywiście ich istotnej przyczyny?… Niektóre bowiem bardziej znaczące akcje polskiego patriotycznego podziemia przeprowadzone na terenie Sosnowca w czasach okupacji niemieckiej, już w czasach PRL były opisywane tylko na podstawie pozyskanych źródeł i to wyłącznie od samych tylko Niemców. I co jest jeszcze ciekawe?… Te informacje mimo, że przekazywały nam wtedy wyjątkowo kompetentne osoby, bowiem nawet z dowódczych kręgów naszej Armii Krajowej, to jednak najczęściej były oparte na pozyskanych po 1945 roku dawnych raportach z Gestapo lub z Kripo. Według mnie w wielu przypadkach wyjątkowo zresztą tendencyjnych, niekiedy niedokładnych, czy nawet wręcz z premedytacją zakłamanych. Brakowało natomiast informacji rzeczowych i to z pierwszej ręki od Polaków bezpośrednio zaangażowanych, czy wręcz nawet uczestniczących w tego typu akcjach zbrojnych.Odnosiło się więc nawet wrażenie, że osoby bezpośrednio zaangażowane w tego typu akcjach, jakby nie były wtedy zobligowane do przekazywania sprawozdań swym przełożonym jak w rezultacie zrealizowali wydany im przez przełożonych rozkaz. Co jest jednak ciekawe i zastanawiające? Akurat właśnie ta zbrojna akcja polskiego patriotycznego podziemia powinna być właśnie z wieloma detalami znana samemu panu Komendantowi z Śląskiego Okręgu AK, gdyż została właśnie wykonana z jego rozkazu, a jej echa nie tylko dotarły, ale wręcz wyjątkowo nawet zaintrygowały Komendę Główną Armii Krajowej w Warszawie.
***
Oto jednak co na ten temat pisze w cytowanej poniżej publikacji i źródłach (punkt 1) sam jej autor – pan Zygmunt Walter Janke:
„Zdobyte pieniądze wpłynęły do kasy Okręgu Śląskiego AK. Z tego powodu komendant Okręgu Śląskiego miał zresztą znamienną rozmowę z szefem sztabu Komendy Głównej, generałem ‘Grzegorzem’ (przyp. autora: prawdopodobnie pod pseudonimem generała‘Grzegorza’ jest ukryta postać generała brygady Tadeusza Pełczyńskiego). Na najbliższej odprawie (przyp. autora: – która się odbyła prawdopodobnie w Warszawie) otrzymałem pytanie: Meldowaliście, że w okręgu została wykonana akcja dla zdobycia pieniędzy. Kto dał taki rozkaz? Ja. Wiedzieliście, że komendant główny zabronił dokonywania takich akcji? Wiedziałem. Co macie na swoje usprawiedliwienie? Po tym pytaniu wszystko było możliwe. Nawet sąd polowy na miejscu”. Koniec istotnego fragmentu z publikacji (s.58) do powyższych moich sugestii i stawianych pytań.
[Źródło: 41-200.pl Sosnowiec dobry adres. Zdjęcie nr 1 ponoć pochodzi z 1911 roku. Wg autora. Zdjęcie wykonano od strony uliczki Schloss Strasse, dzisiejszej tak jak i wówczas, bardzo króciutkiej uliczki Zamkowej położonej na terenie Renarda. Widoczna na pocztówce ulica Renardowska w czasach okupacji niemieckiej nosiła nazwę Renard – Strasse. W zasadzie ten fragment uliczny do opisywanych okupacyjnych niemieckich czasów nie uległ prawie żadnej zmianie, poza wybrukowaniem w okresie II Rzeczypospolitej widocznej na pocztówce jezdni kostką brukową, zwaną „kocimi łbami” i poprowadzeniu po jej lewej stronie, tuż, tuż obok wąziutkiego chodnika linii tramwajowej z Milowic poprzez Sielec, Katarzynę, aż do samego Konstantynowa. Widoczny szeroki chodnik po prawej stronie ciągnął się w latach okupacji niemieckiej jeszcze dalej w kierunku Katarzyny, aż poza uliczkę Zamkową, gdzie już się jednak wznosił i to wyraźnie pod górkę, na odcinku około 200 – 300 m, aż do samego na szczycie tego wzniesienia wiaduktu kolejowego, gdzie stykały się wtedy ze sobą, aż trzy ulice: Renard Strasse (ul. Renardowska, a później Narutowicza), Zaun Strasse (Piekarska; już nie istnieje) i Mauve (Staszica).
Po lewej stronie, patrząc jednak trochę dalej w głąb Sielca, mieściła się kopalniana portiernia (Kopalnia „Hrabia Renard”) zwana podczas okupacji niemieckiej już jako – Graf Renard – Mauveschacht. Widoczny po lewej stronie kopalniany mur ciągnął się też jeszcze wtedy w kierunku Katarzyny, ale zaledwie tylko około 20 do 30 metrów, aż do styku z głębokim parowem, gdzie przebiegała wtedy z kopalni do „Wenecji” dwupasmowa bocznica kolejowa. Reasumując opis. W zasadzie po uwzględnieniu powyższych uwag to można przyjąć, że w czasach okupacji niemieckiej ten fragment uliczny w Sielcu był prawie taki sam jak na pozyskanej pocztówce.
Po prawej stronie widoczne są zabudowania tak zwanego – „RENARDA”, gdzie mieścił się też opisywany w dalszej części tego artykułu Zameczek Sielecki.]
***
Ta zbrojna akcja polskiego patriotycznego podziemia o tyle była znana naszej rodzinie i wielokrotnie o niej też wspominano, gdyż nieznani jeszcze wtedy nam absolutnie osobnicy dokonali napadu na kopalniany konwój wiozący z banku wypłatę pieniężną dla pracowników zatrudnionych w pobliskiej Kopalni „Hrabiego Renarda”, teraz już określanej jako Graf Renard –Mauveschacht, a ofiarą tego napadu był też kasjer2/. Człowiek, który tak jak mój ojciec, tylko w „Rurkowni Huldczyńskiego” wykonywał wtedy też ten sam zawód. W niektórych powojennych publikacjach, a nawet i współczesnych nam czasowo, określa się, że były to pieniądze przeznaczone tylko dla robotników, co oczywiście mija się z prawdą obiektywną, gdyż pod koniec każdego miesiąca wypłacano wtedy wynagrodzenie zarówno zatrudnionym w zakładach pracy robotnikom jak i urzędnikom, natomiast w połowie każdego miesiąca tylko w formie zaliczki robotnikom, w tym przypadku górnikom zatrudnionym w tej sieleckiej kopalni. Po pieniądze do banku jechano więc każdego miesiąca co najmniej dwukrotnie. Niekiedy jednak, gdy wymagały tego wyjątkowe okoliczności, to udawano się tam nawet częściej. Funkcjonował bowiem wtedy,kategoryczny zakaz przechowywania przez wiele dni w zakładowej kasie tak pokaźnych ilości pieniędzy.
Z tamtych dni pamiętam tylko tyle, że było to ciepłym okupacyjnym latem i pierwszą o tym wydarzeniu informację nasza rodzina pozyskała właśnie od mojego ojca. Pewnego dnia, w godzinach już głęboko popołudniowych, około godziny 18, po zamknięciu drzwi biurowych i oddania klucza w fabrycznej portierni, jak zwykle zresztą o tej porze, do mieszkania powrócił przemęczony i zestresowany wielogodzinną pracą, a szczególnie sąsiedztwem z zakładowym Gestapo, mój ojciec, Ludwik Maszczyk. W tym dniu wyraźnie było po nim jednak widać wyjątkowe wprost podekscytowanie. Bowiem jak wspominał -w „Rurkowni Huldczyńskiego” -od swych biurowych kolegów dowiedział się o napadzie jakiego dokonano na ludzi konwojujących środki płatnicze z banku do kopalni, w tym ponoć i o zabiciu kopalnianego kasjera. Pamiętam jak zdenerwowany mojej mamie wtedy się użalał –„niewinną ofiarą mogłem być również i ja”.
***
W tym miejscu jak sądzę winien jestem czytelnikom udzielić pewnego merytorycznego wyjaśnienia. Mój ojciec, jako długoletni urzędnik w księgowości, od 1929 roku zatrudniony w samej tylko „Rurkowni Huldczyńskiego”, już od kilkunastu lat, czyli jeszcze za czasów II Rzeczypospolitej Polski, był miedzy innymi też kasjerem w tej fabryce, teraz już jednak typowo zbrojeniowej i niestety przejętej przez okupantów niemieckich. Nie poznałem zbyt precyzyjnych merytorycznych powodów z zakresu obrotu gotówkowego, ale po środki pieniężne do banku zarówno w czasach wolnej jeszcze i niepodległej Polski jak i w czasach okupacji niemieckiej, kasjerzy z dużych zakładów pracy, między innymi z takich jak z „Rurkownii Huldczyńskiego”, „Przędzalni” Dietla, czy z Kopalni „Hrabiego Renarda” zawsze udawali się w zamkniętych konnych dorożkach, a nie środkami motoryzacyjnymi3/. Takimi pojazdami się wtedy najczęściej posługiwano, zwłaszcza wśród kadry urzędniczej w „Rurkowni Huldczyńskiego”, stąd to zagadnienie jest mi tak dobrze znane. Ponoć w tamtych czasach te konne pojazdy, wyposażone w obicia pluszowe i w subtelne resory niczym kołysanka, w przeciwieństwie do topornych pojazdów mechanicznych, miały charakter bardziej dostojny i elegancki, więc w jakimś też sensie wyróżniały i nobilitowały osobników w białych kołnierzykach, spośród innych pracowników zatrudnionych w tych zakładach pracy. A nawet jak to zawsze podkreślał ojciec – miały swą urzędniczą duszę, której z kolei ponoć całkowicie pozbawione były pełne warkotu samochody. Po prostu. Taki model zróżnicowania zawodowego i społecznego w zakładach pracy był wówczas preferowany i stosowany, i to jeszcze od czasów zaborów Rosji carskiej i co ciekawe przetrwał nie tylko też okres wolnej i niepodległej Polski – II Rzeczypospolitej – ale nawet okres okupacji niemieckiej i funkcjonował jeszcze w pierwszych latach, zaraz po 1945 roku. Przynajmniej do 1948 roku. Ojciec jako kasjer, by udać się po środki płatnicze do banku, zawsze więc tylko z takich konnych pojazdów wtedy korzystał, chociaż zadarzały się też sporadyczne przypadki, że po pieniądze do banku, nagle udawano się też samochodem. Może jeszcze tylko wspomnę, że uczestnikami takiej bankowej powozowej wyprawy w okresie okupacji niemieckiej, w zasadzie w wielu zakładach pracy byli też Polacy, przynajmniej furman i najczęściej też kasjer, i niekiedy też jego pomocnik, a ochraniali nie ich oczywiście, tylko środki pieniężne, uzbrojeni konwojenci niemieccy. Tę całą jadącą wówczas do banku grupę nie wiem dlaczego, ale w niemieckim policyjnym raporcie określono jednoznacznie jako „funkcjonariusze”, o czym więcej poniżej.
***
Jak już wyżej zasygnalizowałem, to po środki pieniężne z Kopalni „ Hrabiego Renarda”, kasjer udawał się do banku co najmniej dwukrotnie w ciągu każdego miesiąca. Trasa przejazdu ponoć zawsze była utajniana. W związku z tym była znana wyłącznie tylko wyjątkowo wąskiemu gronu zatrudnionym w tej firmie pracownikom. Najczęściej znał ją wcześniej tylko kasjer i niemieccy funkcjonariusze z ochrony. Za każdym razem do banku jechano o różnej porze dnia, która jednak już wcześniej była ustalona. Najczęściej udawano się tam jednak w godzinach wczesnoprzedpołudniowych. Ze względów bezpieczeństwa już od czasów carskich istniały więc też z góry ustalone trasy przejazdu. Inną trasą więc jechano po pieniądze do banku, a z kolei z banku powracano z gotówką zupełnie już innymi ulicami miasta Sosnowca. Pieniądze każdorazowo dowożono jednak do znanego nam teraz Zameczku Sieleckiego (obecnie Sosnowieckie Centrum Sztuki w Sielcu), w którym mieściła się wtedy dyrekcja i bardziej znaczące działy urzędnicze z Kopalni „Hrabia Renard”. Przynajmniej taki tok przejazdu obowiązywał jeszcze w okresie okupacji niemieckiej. Powozy konne począwszy już od czasów carskich, zawsze były też wtedy parkowane w zabudowaniach „Renardowskiego dworu” na terenie jeszcze wtedy zamkniętego, tak zwanego „RENARDA”, tuż, tuż opodal dzisiejszego Zameczku Sieleckiego. O godzinie wyjazdu, ponoć nigdy nie informowano woźnicę, czy jak wtedy tych pracowników zwano – furmana – ale dopiero na krótko przed samym udaniem się do konkretnego banku. Jednak starsi już wiekiem furmani zatrudnieni w „Renardowskim dworze” – jak to wspominał mój ojciec – niemal intuicyjnie wyczuwali, którymi ulicami dwukonny pojazd powinien podążyć, z chwilą gdy tylko docierano do pierwszej konkretnej renardowskiej bramy i portierni.
Powóz z polskim furmanem, co w czasach okupacji stanowiło regułę, w drodze do banku zawsze podjeżdżał w ostatniej niemal chwili na dziedziniec zamkowy i parkowany był u drzwi głównych „Zameczku”, do którego wtedy dopiero wsiadali wcześniej już wytypowani pracownicy, czyli kasjer, względnie też jeszcze jego pomocnik, obydwaj najczęściej narodowości polskiej oraz ochrona konwoju, czyli już tylko uzbrojeni funkcjonariusze niemieccy. Ci ostatni niekiedy ubrani byli po cywilnemu, a niekiedy w typowych w mundurach Werkschutzu. Z kolei przywiezione już z banku w workach pieniądze dyskretnie, ale błyskawicznie przenoszono wtedy z powozu do „Zameczku”, chronionego przez uzbrojonych niemieckich funkcjonariuszy.Tam ponoć na kilkanaście godzin do chwili wypłaty były umieszczane w specjalnej pancernej kasie, a cały teren Renarda i zamkowe pomieszczenie z kasą, były wtedy wyjątkowo skrupulatnie pilnowane przez niemieckich wartowników – Werkschutz i dodatkowo jeszcze przez innych mundurowych Niemców. Przewóz środków pieniężnych z czasem – jak wspominał to później mój ojciec – to ponoć już od czasów II Rzeczypospolitej, zaowocował pewną formą dworskiej celebracji, co pewnie skrzętnie wykorzystali to zamachowcy, o czym więcej poniżej 4/.
***
W zasadzie w okresie okupacji niemieckiej istniały tylko trzy dogodne i często zmieniane trasy przejazdu powozem do banku i jego powroty do Zameczku Sieleckiego, z wypełnionymi już gotówką specjalnymi torbami 5/:
1 TRASA:
Po odjeździe z dziedzińca zamkowej dyrekcji kopalnianej, najpierw trzeba było pokonać zawsze zamkniętą bramę wiodącą do Parku Renardowskiego jaka się wtedy znajdowała tuż, tuż obok, portierni, przy samym „Zameczku” (patrz poniżej zdjęcie nr 2). Ciężkie drewniane drzwi dwuskrzydłowe zawsze otwierał dyżurujący tam całodobowo portier. Co ciekawe?… Zabudowania tej wiekowej malutkiej murowanej portierni zachowały się tam do dzisiaj i są widoczne na zdjęciu nr 2. Oczywiście otwieranie wielkich drzwi parkowych zawsze było dokonywane z zachowaniem tradycyjnej dostojnej celebracji. Później konny powóz przemieszczał się już tylko pustymi alejami Parku Renardowskiego. Trasa początkowo biegła pomiędzy „Zameczkiem”, a sztucznie nawadnianym wtedy stawem (staw po 1945 roku już zlikwidowano; w jego miejscu są dzisiaj baseny kąpielowe), następnie wiła się środkową szeroką parkową aleją, po dwóch stronach ocienioną drzewami klonowymi (duże fragmenty tej alei zachowały się do dzisiaj; jednak dawne bajkowe, żwirowe podłoże pokryto już w czasach PRL kolidującym z wystrojem parku asfaltem), która kończyła się u wrót dzisiejszej ulicy Legionów. Tam również z zachowaniem pełnej celebracji dyżurujący portier szedł powoli, przy tym czapkując głębokimi ukłonami i dostojnie otwierał kolejną wielką dwuskrzydłową drewnianą parkową bramę. Po pokonaniu tej bramy dalsza trasa do banku wiodła już tylko poprzez dzisiejszą ulice Legionów, a dalej ustalonymi znacznie już wcześniej ulicami Sosnowca. Tę ostatnią trasę też często jednak zmieniano.
[Zdjęcie nr 2. 1 TRASA: – Dawna portiernia i jedyna „hrabiowska” droga jaka wiodła z „RENARDA” poprzez „PARK RENARDOWSKI”.]
2 TRASA:
Po dokonanej odprawie na dziedzińcu „Zameczka”, pojazd konny tym razem miał za zadanie w prostej linii pokonać tylko wyjątkowo króciutki odcinek wewnętrznej dworskiej wtedy drogi Schloss – Strasse (obecnie uliczka Zamkowa), usytuowanej wtedy na terenie obwarowanego murami i parkanem „Renarda”. Na tej trasie pierwsza brama i portiernia znajdowała się wówczas tuż, tuż na styku z ulicą Renard – Strasse (obecna G. Narutowicza). Tę portiernię jednak strzegł kilkuosobowy niemiecki do tego jeszcze uzbrojony Werkschutz. Później powóz konny w drodze do banku pokonywał już tylko dalsze ulice Sielca, lub mógł się też przemieszczać innymi ulicami, poprzez Plac Tadeusza Kościuszki.
3 TRASA:
Po dokonanej odprawie na dziedzińcu Zameczku Sieleckiego, pojazd konny musiał pokonać pierwszą bramę parkową, która jak już wyżej wspominałem była wtedy „przyklejona” do portierni obok „Zameczku” (zdjęcie nr 2), następnie pokonywano tym razem alejkę parkową, ale ciągnącą się wówczas tuż, tuż koło stawu i wiszący drewniany mostek ponad groblą (mostek jest utrawalony na moim zdjęciu – patrz artykuł – „Alejkami Parku Renardowskiego), by dosłownie po kilkunastu sekundach dotrzeć do wysokiej dwuskrzydłowej bramy, i portierni usytuowanej tym razem na styku ulic Dworskiej i Piekarskiej (więcej o topografii tych uliczek w 1 części tego artykułu). Ta trasa przejazdu była najkrótsza i ponoć z niej mimo woli z ochotą najczęściej wtedy korzystano.Portierem przy uliczce Dworskiej i Piekarskiej był najczęściej osobnik polskiej narodowości. Przynajmniej takich polskich pracowników zapamiętałem, gdy podczas okupacji niemieckiej, za okazaniem specjalnej przepustki, wielokrotnie, wraz z rodzicami bywałem w tym parku. W tym jednym, jedynym konkretnym przypadku ponoć do pokonania tej trasy nie nadawał się każdy jednak powóz, gdyż mostek drewniany na grobli mimo, iż był wyjątkowo solidnie wykonany i w związku z tym tonażowo wytrzymały, to jednak był ciut, ciut za wąski jak na przejazd typowego dostojnego dworskiego powozu, nie mówiąc już o kołyszącej się na resorach mercedesowej karecie.
[Zdjęcia 3 i 4 autora (współczesne). Dawna uliczka Dworska (za PRL uliczka Pionierów, obecnie Skautów). W czasach okupacji niemieckiej, po prawej stronie, stykała się z uliczką Piekarską. Zdjęcie nr 4 wykonano z miejsca, gdzie w czasach okupacji niemieckiej mieściła się portiernia i dwuskrzydłowa drewniana brama wiodące do PARKU RENARDOWSKIEGO. Po prawej stronie tej uliczki od XIX wieku zalegał tu już wysoki kamienny mur, którego resztki są widoczne na zdjęciu nr 3, a na zdjęciu nr 4 jest pokryty dziką winoroślą. W ten piękny kamienny mur, już od XIX wieku była wmontowana dwuskrzydłowa brama, która wiodła na rozległe podwórze (o dawnych zabudowaniach, m.in. parowego młyna i piekarni; więcej w artykule autora – „Zaułkami Nowego Sielca cz. 1”). Natomiast po lewej stronie w czasach okupacji niemieckiej i do pierwszych lat 50. XX w. od bramy parkowej aż do samej plebani ciągnął się wysoki na około 3 metry płot ze ściśle do siebie dopasowanymi deskami.]
***
Oto co jednak pisze Komendant AK na podstawie tajnego raportu prezydenta policji niemieckiej w Sosnowcu von Wodke:
„30 lipca 1943 r. około godziny 10, na transport pieniędzy do kopalni ‘Hr.Renard’, przewożony przez czterech funkcjonariuszy dorożką, napadło 4 – 5 bandytów przy bramie parku na ul. Schloss – Strasse. Dwóch z transportujących funkcjonariuszy zostało zabitych, jeden ciężko i jeden lekko ranny”. Koniec cytatu.
Jak wynika z wyżej wymienionego lakonicznie jednak opracowanego niemieckiego raportu, transport pieniędzy z banku był dokonywany przez „czterech funkcjonariuszy”, co jest jednak absolutnie niezgodne z prawdą obiektywną. W rzeczywistości bowiem konnym pojazdem, tak jak zawsze powoził wtedy polski furman, kasjerem w tym konkretnym przypadku ponoć był też Polak, a funkcjonariuszy niemieckich i to uzbrojonych było tylko dwóch, lub zaledwie jeden, gdyż do pomocy kasjer zabrał wtedy ze sobą też jeszcze jednego polskiego urzędnika z rachuby. Z kolei portierem, który otwierał parkową bramę w tej części Parku Renardowskiego, jak zwykle był nasz rodak.
Według informacji pozyskanych jeszcze w czasach okupacji niemieckiej od osób zamieszkałych przy uliczce Browarnej, Dworskiej (za PRL uliczka Pionierów, obecnie Skautów)i Piekarskiej, to atak na osoby przewożące gotówkę z banku został właśnie dokonany tuż, tuż przy drewnianej bramie wiodącej wówczas do Parku Renardowskiego usytuowanej na styku uliczki Dworskiej i Piekarskiej. Tę wersję też podtrzymywali wtedy niemieccy lokatorzy z z Placu Tadeusza Kościuszki. Podawano zresztą też wtedy różne informacje o ofiarach tej strzelaniny.
Faktem jest, że te uliczne zaułki w Nowym Sielcu były wówczas wyjątkowo cichutkimi, wręcz sennymi i pozbawionymi prawie całkowicie przechodniów. Również poprzez roboczą bramę, jaka wtedy była usytuowana na styku uliczek Browarnej i Dworskiej, a wiodącą na tereny fabryczne browaru i fabryczki sztucznego lodu, to w zasadzie w ciągu dnia, tylko kilka czy powiedzmy najwyżej kilkanaście razy, przemieszczały się po towar furmanki lub pojazdy mechaniczne. A tak to za dnia cały też czas panowała tu senna cisza. Szczególnie jednak dotyczy to, jakby wymarłych końcowych fragmentów uliczki Dworskiej, tuż, tuż przy samej portierni i bramie wiodącej wtedy do Parku Renardowskiego. Podobnie zresztą jak na całym swym odcinku też uliczki Piekarskiej, która wtedy była przedłużeniem uliczki Dworskiej w kierunku Katarzyny i Sielca.W związku z tym te zaułki wówczas wprost doskonale nadawały się do dokonania takiego napadu przez polskie podziemie patriotyczne z Armii Krajowej. Stąd zapewne, przeprowadzona akcja ze strony żołnierzy ze strzemieszyckiego zgrupowania AK, z grupy „Ordona”,była tak długo odkładana. Do czasu, gdy poprzez „wtyczki”, czyli konkretnych pracowników z kopalni, czy z innego jeszcze źródła, ostatecznie już pozyskano informację o tej najkorzystniejszej trasie przejazdu konnego powozu. Inne miejsca (patrz trasy przejazdu 1 i 2) do zaatakowania konwoju bankowego z uwagi na stosunkowo dużą ruchliwość przechodniów i stacjonujących w pobliży wielu funkcjonariuszy z niemieckiej kryminalnej policji, Gestapo, esesmanów, i Werkschutzu nie były już tak bezpieczne jakwłaśnie na tych stykających się z sobą uliczkach: Dworskiej (za PRL uliczka Pionierów) i Piekarskiej. Podobno jeden z zamachowców, według przecieków z Gestapo i Kripo, jak to przekazywali nam niemieccy sąsiedzi z Placu Tadeusza Kościuszki był już wcześniej ukryty poza wysokim, stojącym tam jeszcze wtedy przy uliczce Dworskiej, kościelnym płotem ze szczelnie do siebie dopasowanymi deskami i obserwował ten fragment uliczny (patrz zdjęcia nr 3 i 4; jeszcze więcej o topografii tego terenu w części mojego artykułu „Zaułkami Nowego Sielca – cz. 1”). Inni wtedy jak z kolei mówili nam niemieccy sąsiedzi – „polscy bandyci” – byli ukryci w dwukonnym powozie, który stał niewidoczny tuż, tuż obok bramy parkowej, jednak już wtedy na wiecznie pustym i cichym dawnym terenie, gdzie kiedyś przed laty, w czasach zaborów carskich, stały parowy młyn i piekarnia (patrz zdjęcia autora nr 3 i 4; więcej w cz. 1 artykułu). Ten teraz wielki i pusty plac, mieścił się wtedy poza wysokim kamiennym murem, a jedynym doń dojściem była wtedy wmontowana w niego dwuskrzydłowa drewniana brama. Jak pamiętam wiecznie jednak szeroko otwarta. Stojący więc tam poza wysokim murem pojazd, a w nim dyskretnie ukryci akowcy, nie byli więc widoczni ewentualnym przechodniom, ani też portierowi z pobliskiego parku. Z kolei wysoki kościelny deskowy płot, a nie mur jak to wspomina w powojennych publikacjach Komendant AK6/, ciągnął się dosłownie wtedy od samej bramy Parku Renardowskiego, aż mniej więcej do placyku gdzie do dzisiaj stoi dzwonnica i przepiękna plebania kościelna. Podobno zamachowcy swój punkt obserwacyjny już przygotowali jednak wcześniej, gdyż nawet w deskach stwierdzono później wydrążone otwory obserwacyjne i oparty o płot postument z leżących w pobliżu porozrzucanych cegieł i desek. A tego materiału budowlanego wtedy nie brakowało, gdyż leżał tam niemal wszędzie. Zalegał bowiem na tym placu kościelnym już od czasów II Rzeczypospolitej Polski, gdyż przeznaczony był do budowy kościoła pw. Niepokalanego Poczęcia NMP.
Z chwilą, gdy tylko renardowski powóz podjechał pod bramę parkową, to zgodnie ze stosowaną w renerdowskim dworze wieloletnią praktyką, o czym chyba poinformowani byli też doskonale zamachowcy, portier odczekał stosowną dostojną chwilę, zanim wyszedł z portierni, by powitać głębokimi ukłonami i charakterystycznym czapkowaniem „miłych gości”, i otworzyć wiecznie zamkniętą na kłódkę dwuskrzydłową wielką drewniana bramę. Wtedy właśnie zamachowcy zaatakowali. Ponoć zastrzeleni zostali dwaj niemieccy uzbrojeni konwojenci, inni twierdzili, że tylko jeden, a ranny był bardzo ciężko, czy nawet zabity kasjer, czy portier. Ten ostatni ponoć w chwili gdy już szedł w ukłonach oraz czapkował dostojnym gościom, by otworzyć bramę parkową. Inni twierdzili, że zastrzelono też polskiego furmana. Jak w rzeczywistości wtedy było, to już dzisiaj trudno ustalić. Podobno mniej więcej tę samą wersję napadu przedstawiano też memu ojcu w „Rurkowni Huldczyńskiego”. Z tym, że zabitym miał być na pewno też kasjer. Czy był Polakiem?… Podobno tak. Jednak obecnie trudno już dociec prawdy. Niemniej, o czym już wyżej wspominałem, kolegami ojca nie tylko w okresie II Rzeczypospolitej Polski i w okresie okupacji niemieckiej byli też polscy kasjerzy z innych sosnowieckich fabryk, a jeden nawet i z Będzina.
***
Może dla wyjaśnienia, bądź co bądź ale jednak w konsekwencji zawikłanego napadu, jeszcze pozwolę sobie przekazać kilka skrótów myślowych. W uruchamianych w XIX wieku w Sosnowcu fabrykach i kopalniach początkowo kasjerami byli tylko Niemcy, lub przyjezdni z Górnego Śląska znający doskonale mowę i pismo niemieckie. Oczywiście nie wszyscy jednak byli narodowości niemieckiej?… Później, w miarę jak mijały kolejne lata, to zatrudniano też Polaków z Zagłębia Dąbrowskiego, ale tylko takich osobników, którzy potrafił bezbłędnie się poruszać w obszarach zagadnień finansowo – księgowych oraz tych co posiadali co najmniej średnie humanistyczne wykształcenie i znajomość biegłą w mowie i piśmie, przede wszystkim języka niemieckiego + jeszcze jednego zachodnio europejskiego. W okresie caratu wymagany był jeszcze język rosyjski. Później, gdy fabryki i kopalnie zaczęły też podlegać kapitałowi francuskiemu to mimo woli wymagano też od kasjera pewnej znajomości języka francuskiego. Natomiast w okresie okupacji niemieckiej zwracano przede wszystkim uwagę na długoletni staż pracy w tym zawodzie i swobodne poruszanie się w obszarze finansowo – księgowym oraz bezbłędną znajomość języka niemieckiego, co nie oznacza, że inne europejskie języki też były mile widziane. Praca w tym zawodzie nie była jednak wtedy ani łatwa, ani też bezpieczna, jak to się niektórym dzisiaj może wydawać. Każda bowiem poważniejsza finansowa pomyłka, czy ewidentna już wpadka, groziła poważnymi konsekwencjami, traktowanymi jako jawny sabotaż skierowany przeciw III Rzeszy Niemieckiej. Przy każdej bowiem wtedy większej fabryce, czy kopalni mieściła się też placówka Gestapo, do której z chwilą tylko wykrycia jakiegoś znacznego podejrzenia, nie mówiąc już absolutnie o ujawnionych kontaktach z konspiracją, natychmiast trafiał urzędniczy delikwent na gestapowskie przesłuchanie. Stamtąd w zasadzie dalsza jego droga już wiodła tylko do niemieckiego więzienia przejściowego, a dalej do obozu koncentracyjnego, lub na wisielczy szafot, czy pod katowicką gilotynę.
***
Zanim przystąpię do dalszych opisów tej zbrojnej akcji, to pozwolę sobie zasygnalizować, pewne i to bardzo często koloryzowane w publicystyce, czy w filmach wojennych, zagadnienia z czasów bądź to wojny, bądź polskiej partyzantki.Otóż! Każda dosłownie wojna jest nie tylko niesłychanie okrutna, ale i przynosi też morze cierpień i śmierć, przede wszystkim niewinnym cywilom. Takie są jej niestety realia. Przepraszam w tym przypadku za operowanie wprost wyjątkowym skrótem myślowym. Natomiast w akcjach zbrojnych, które po wojnie, podobnie jak i obecnie w kinach i w domowym telewizorze oglądam z patriotycznymi wypiekami na twarzy, zawsze na linii strzału ofiarą są tylko niemieccy oprawcy i niekiedy też żołnierze z polskiego zbrojnego podziemia. Nigdy znajdujący się tam przypadkowi niewinni ludzie, a już zupełnie nigdy polskie dzieci. Trudno dzisiaj już dociec absolutnej prawdy, ale ojciec szczególnie był podenerwowany tym, że zastrzelonym kasjerem był ponoć Polak, ponoć taki sam zresztą pracownik jak mój ojciec, tylko zatrudniony wtedy w innym zakładzie pracy. Podobno ranionymi, czy zastrzelonymi osobnikami:furmanem i portierem parkowym, byli wtedy też Polacy, co już zupełnie wtedy przepełniło szalę goryczy w mojej rodzinie.
***
Ponoć zamachowcy już po zabraniu torby z walutą pieniężną wsiedli do swojej dorożki i odjechali pośpiesznie, przez nikogo zupełnie nieścigani w głąb cichutkiej, bezludnej i wyjątkowo króciutkiej wijącej się jeszcze wtedy uliczki Piekarskiej. Natomiast dalszą trasę ucieczki wybrali ponoć wówczas poprzez wtedy jeszcze prawie całkowicie bezludne, jakby wymarłe i cichutkie renardowskie polne drogi, dzisiejszą ulicę Kombajnistów, by poprzez wieś Zagórze skierować się ponoć w kierunku Strzemieszyc.Poprzez tereny, gdzie w zasadzie częściej można było spotkać trzepoczące skrzydłami w locie i śpiewające skowronki niż ludzi.
[Powyżej mapa z 1942 roku (zdjęcie nr 5). U góry po lewej stronie widoczny PARK RENARDOWSKI i staw w tym parku (oznaczony literką „T”), obok stawu jest też widoczny Zameczek Sielecki (oznaczony kolorem czerwonym literką „C”) i wewnątrz dworska droga na terenie już samego „RENARDA”, zwana podczas okupacji niemieckiej jako – „Schloss – str.”, czyli Schloss – Strasse. Ta króciutka wówczas dworska droga łączyła się z główną sielecką ulicą Renard – Strasse. Jak widać na mapie z 1942 roku istniała jednak też druga uliczka o tej samej dosłownie nazwie Schloss – Strasse, która jednak wtedy wiła się już poza ulicą Renard –Strasse i bocznicą kopalnianą. Od styku z dawną uliczką Staszica w kierunku renardowskich łąk i uprawnych pól, i w końcowej wersji łączyła się z dworską wtedy drogą, która na mapie jest oznaczona jako „Sagerner” – dzisiejszą ulicą Kombajnistów. Znak na mapie „Halde” nie oznacza jednak katarzyńskiej hałdy, ale malutką i powstałą z odpadów kopalnianych hałdę jaka tam zalegała jeszcze w latach 60. XX wieku.]
[Zdjęcie nr 6 współczesne. Fragment dawnych terenów określanych jako „RENARD” i dawna dworska uliczka Schloss – Strasse, dzisiejsza Zamkowa. W dali Zameczek Sielecki. Dawniej po dwóch stronach tej dworskiej drogi rozciągały się już tylko wyłącznie dworskie zabudowania. Autor utrwalił widok mniej więcej z tego miejsca, gdzie w czasach okupacji niemieckiej znajdowała się brama, a w portierni stacjonował uzbrojony Werkschutz. Brama i portiernia usytuowane były wówczas na styku z gwarną ulicą Renard – Strasse (dzisiejsza ulica Gabriela Narutowicza).]
Jeszcze pewne uzupełnienia do powyższego tekstu. Według raportu niemieckiego napad nastąpił „przy bramie parku na ul. Schloss – Strasse”. Koniec cytatu z niemieckiego raportu, wg książkowej cytowanej już publikacji Komendanta AK. Podczas okupacji niemieckiej uliczka Schloss –Srasse, to nic innego jak w dzielnicy Sielca dzisiejsza króciutka osiedlowa uliczka Zamkowa. Już sam raport niemiecki jest więc nieprecyzyjnie, a wręcz i błędnie opisany. Podczas okupacji niemieckiej króciutka uliczka Schloss – Strasse ciągnęła się wewnątrz zamkniętego terytorialnie tak zwanego popularnie wówczas ”Renarda”i była tylko typową dworską drogą7/. Przy tej króciutkiej uliczce Zamkowej, o czym już wyżej wspominałem, były wtedy położone dwie oddzielnie bramy i dwie portiernie. Obydwie bramy i portiernie mieściły się wówczas wewnątrz sieleckiego „Renarda” (obok zabudowań dworskich). Pierwsza, o której już wyżej wspominałem, na styku z Parkiem Renardowskim. Druga natomiast, o której też już wyżej wspominałem, już na samym styku z ulicą Renard Strasse, dzisiejszą ul. G. Narutowicza. Ta druga jednak w przeciwieństwie do parkowej była w czasie okupacji niemieckiej strzeżona przez uzbrojony Werkschutz. Jednak okolice samego Zameczku z uwagi na ulokowaną tam dyrekcję z kopalni i biura, też zawsze były obserwowane przez czujne niemieckie oczy. Zwłaszcza w ustalone dni wypłaty pieniędzy. Mimo więc woli na tym malutkim skrawku terenu znajdowało się też stosunkowo duże skupisko umundurowanych i uzbrojonych Niemców. Oczywiście, znacznie większe, niż przy innych parkowych już bramach. Z tym, że określenie w protokóle niemieckim – „przy bramie parku” – jednoznacznie sugeruje, że zamach nastąpił, nie przy ulicy Renard Strasse, ale obok „Zameczku”, tuż, tuż przy pierwszej bramie wewnątrz „Renarda” i alei wiodącej wtedy do Parku Renardowskiego (portiernia, o czym wyżej wspominałem stoi do dzisiaj – patrz zdjęcie nr 2), co z punktu samej logistyki napadu jest oczywistą wierutną bzdurą.
Prawdopodobnie trasa ucieczki żołnierzy z Armii Krajowej w ostatniej fazie była identyczna do opisywanej powyżej przez autora. Jak jednak było wtedy faktycznie?… To dzisiaj już trudno ustalić. Podobno łupem zdobyczy padło wtedy, aż około 200.000 marek. Gestapo i Kripo więc szalało, by tylko wykryć sprawców napadu. Już w pierwszej fazie śledztwa zorientowano się, że napad został w dużym stopniu zorganizowany w porozumieniu z pracownikami zatrudnionymi w Kopalni „Hrabia Renard”. Niektórzy z nich ponoć byli nawet zatrudnieni w biurach usytuowanych wewnątrz Zameczku Sieleckiego. Podejrzewano też jednak „Renardowski dwór”, gdzie cały czas stacjonowały dorożki konne i mieściły się też specjalne pomieszczenia dla furmanów. Wyznaczono nawet wysoką nagrodę – 10.000 marek – za wskazanie sprawców tego „bandyckiego napadu”, lub ujawnienie jakichkolwiek tylko poszlak, które by w rezultacie doprowadziły do ujęcia tych,którzy brali udział w tej akcji i tych co ujawnili żołnierzom z AK tajemniczą datę, godzinę i trasę przejazdu konnej dorożki.Podobno w wyniku gestapowskich i kripowskich dochodzeń w końcu jednak ustalono, jaka to organizacja dokonała tego niezwykłego zbrojnego napadu i przejęła też tak dużą gotówkę, co z dużą dozą prawdopodobieństwa zaważyło na późniejszej likwidacji tej polskiej grupy zbrojnej. Ale to temat już tak obszerny, że wymaga odrębnego artykułu.
***
W lipcu 2014 roku pozyskałem dotąd mi absolutnie nieznane powojenne wydanie książkowe Andrzeja Szefera, za co Szanownemu Panu Januszowi Szaleckiemu jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję. Autor na kartach tej niezwykłej książki pisze, że w Policyjnym Więzieniu Zastępczym jakie się podczas okupacji niemieckiej mieściło przy ulicy Henryka Sienkiewicza w Sosnowcu,w miesiącu sierpniu 1943 roku osadzono„wielu członków GL PPS i AK , poddając ich okrutnemu śledztwu zmierzającemu do wykrycia uczestników napadu na konwój zmierzający z wypłatą dla robotników ‘Kopalni Hr. Renard’ (później Sosnowiec) w dniu 29 lipca 1944 roku8/. Aresztowany Marian Łubina (psed. Oset) 14 sierpnia 1943 roku w siedzibie Kripo zażył cjankali9/, Andrzej Lasota (psed. Czarny) został zamordowany w więzieniu w czasie przesłuchania, a Feliks Piechociński wraz ze współtowarzyszami napadu i pobytu w więzieniu: Antonim Cichopkiem, Zygmuntem Domańskim (przyp. autora: pan A. Szefer nie podaje ich konkretnego zatrudnienia) oraz przywiezionymi z więzienia mysłowickiego Ignacym Nowackim i Hieronimem Manterysem (przyp.autora: – pan A. Szefer nie podaje ich konkretnego zatrudnienia) 1 lutego 1944 roku na podstawie wyroku Standgerichtu zostali powieszeni na placu Ruska (nazwa pochodzi od nazwiska właściciela okolicznych kamienic) w Sosnowcu w dzielnicy Pogoń (obecnie plac u zbiegu ulic: Żółtej, M. Fornalskiej i Kopernika) na oczach zegnanych mieszkańców z okolicznych domów”. Koniec oryginalnego cytatu z publikacji pana A. Szefera10/.
Autor tej publikacji, pan Andrzej Szefer pisze, że w związku z napadem na opisywany konwój pieniężny Niemcy aresztowali wielu członków z GL PPS (przyp. autora: winno być PPS – WRN – GL) i AK jednak tylko w jednym przypadku, przy nazwisku pana Andrzeja Lasoty (psed. „Czarny”), podał konkretne jego zatrudnienie, a była nią wtedy Kopalnia „Hrabia Renard”. Nie podał natomiast żadnej przynależności organizacyjnej tej osoby, ale użycie pseudonimu „Czarny” świadczy, że był członkiem konspiracji. W kolejnym przypadku autorowi udało się ustalić, że skazanym była osoba, ale zatrudniona w „Rurkowni Huldczyńskiego”, a był nim pan Feliks Piechociński. Co jest jednak w tym przypadku istotne?… A mianowicie to, że sosnowieccy historycy w swych internetowych i książkowych publikacjach twierdzą, że pan Feliks Piechociński był pracownikiem Kopalni „Hrabia Renard” i powieszony został za podanie daty i trasy przejazdu opisywanej konnej dorożki, co jest oczywiście nieprawdą. Prawdopodobnie jednak należał do Armii Krajowej. Natomiast w stosunku do pozostałych aresztowanych, jak to wynika z cytatu, brak jest jakichkolwiek konkretnych określeń zatrudnieniowych i organizacyjno – konspiracyjnych. Oczywiście, że można snuć różne przypuszczenia, ale te rozważania prowadzą donikąd. Stąd więc tak bardzo trudno już dzisiaj autorowi ustalić, czy pozostali wymienieni z tego więzienia Polacy byli też informatorami tylko z Kopalni „Hrabia Renard”, czy tylko polskimi patriotami zaangażowanymi w tę samą sprawę, ale zatrudnionymi w zupełnie już innych sosnowieckich zakładach pracy.W każdym razie jak pisze – Andrzej Szefer – pięciu z nich: Feliks Piechociński, Antoni Cichopek, Zygmunt Domański, Ignacy Nowacki i Hieronim Manterys zostali powieszeni w publicznej egzekucji przy murach pogońskiego targu 1 lutego 1944 roku. Słyszałem przeraźliwy i pełen rozpaczy krzyk pana Feliksa Piechocińskiego zanim wytrącono spod jego nóg taboret i zawisł na pętli wisielczej, i ten krzyk w makabrycznych snach słyszę nadal do dzisiaj. Byłem naocznym świadkiem jak tych polskich bohaterów wówczas tam wieszano. Tej barbarzyńskiej niemieckiej ceremonii, w której jako sześcioletni dzieciak wraz z moją mamą musieliśmy pod przymusem okupanta uczestniczyć, nie zapomnę nigdy do końca mego życia. Z uwagi na stosunkowo obszerne zagadnienie, tej publicznej niemieckiej egzekucji nie mogę jednak teraz bardziej szczegółowo jej opisać.O ile jeszcze dopisze zdrowie, to ten okrutny epizod opiszę, ale w zupełnie oddzielnym już artykule.
W latach 80. XX wieku dowiedziałem się, że tą organizacją, która dokonała napadu na konną dorożkę była grupa Jana Miltona ps. „Ordon” , która już wtedy w wyniku akcji scaleniowej przeprowadzonej latem 1943 roku weszła w skład Oddziału Rozpoznawczego 23 Śląskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej (OR 23 DP – AK), o czym Komendant AK nie wiem dlaczego ale jednak w tej pierwszej wymienionej przeze mnie publikacji absolutnie nie wspomina i to ani jednym słowem. Podobno, co już wyżej zasygnalizowałem, a jak to wynika z książkowej publikacji powojennej z 1986 roku, mimo kategorycznego zakazu Komendy Głównej AK, akcję zdobycia pieniędzy zainicjował jednak samowolnym rozkazem sam Komendant Okręgu Śląskiego AK. Z tego tytułu jak sam zresztą pisze, z Komendy Głównej AK w Warszawie, na szczęście spotkały go tylko drobne nieprzyjemności, o czym już wyżej wspominałem. W tych powojennych opisach zastanawiające jest jednak również to, że Komendant Śląskiego Okręgu AK w swej publikacji książkowej z 1986 roku podaje tylko same suche fakty z napadu na kopalniany konwój pieniężny. Przy czym wiedzę czerpie wyłącznie tylko ze źródeł niemieckich. Natomiast absolutnie nie ujawnia żadnych skutków jakie ta akcja zbrojna kosztowała polskie patriotyczne podziemie i okoliczną ludność cywilną. Nie ujawnia też nawet imion i nazwisk aresztowanych informatorów, którzy przekazali grupie AK „Ordona” tę utajnianą godzinę i trasę przejazdu konnej dorożki i tym samym przyczynili się do skutecznego napadu na kopalniany konwój pieniędzy. Nie podaje też skali represji jakie w wyniku napadu później dotknęły tych polskich patriotów. Nie podaje też absolutnie jakiej konkretnej narodowości były zastrzelone przez polskie podziemie osoby w trakcie napadu na tą konną dorożkę. W wymienionej już wyżej publikacji książkowej z 1986 roku, na stronie 127 podaje dosłownie tylko suchą bez jakiejkolwiek jednak interpretacji króciutką, do tego jeszcze ukrytą w załączniku informację, a pozyskaną ponownie tylko z akt Gestapo. Pisze bowiem tylko tyle: „5. powieszono 1.II. w Sosnowcu (AK – 3, PPS – 1). Dla osób nieznających tragedii pogońskiej z Placu Ruska, ta lakoniczna informacja absolutnie jednak do nich niczym konkretnym nie przemawia. Z tej lakonicznej informacji można więc tylko wywnioskować, że wśród powieszonych na Pogoni, przy murach targowych, na tak zwanym wtedy Placu Ruska (po 1945 r. Plac Bolesława Bieruta) w dniu 1 lutego 1944 roku 3. (słownie: trzech) było członkami z formacji Armii Krajowej, 1. (słownie:jeden) z kolei jak to pisze autor z PPS (przyp. autora: powinno przecież być z PPS – WRN), a o piątym powieszonym brak w ogóle jakiegokolwiek określenia. A wszak powieszono tam wtedy nie czterech, a pięciu Polaków.
Z kolei pan profesor dr hab. Jan Kantyka, znany zresztą powojenny pisarz gloryfikujący tylko ustrój komunistyczny, w swej publikacji książkowej z 1986 roku podaje już coś więcej. Mianowicie pisze tak, że 1 lutego 1944 roku na Placu Bolesława Bieruta na Pogoni powieszono (za co?…) „pięciu członków z organizacji GL PPS” 11/. W tym konkretnym przypadku zastanawiające jest to, że jako kolejny już pisarz z tamtych lat,podaje też jednak nazwę organizacji jaka wtedy na ziemiach polskich w ogóle, ale to w ogóle jeszcze wtedy nie istniała. Reasumując powyższe. Właściwie, tak naprawdę, to do dzisiaj nie wiemy konkretnie i imiennie do jakiej organizacji konspiracyjnej należeli powieszeni 1 lutego 1944 roku Polacy, na Placu Ruska. Możemy więc tylko snuć przypuszczenia, że skoro latem w 1943 roku dokonano już akcji scaleniowej polskiego patriotycznego podziemia, to raczej wszyscy byli już wtedy członkami Armii Krajowej, lub bliźniaczej organizacji patriotycznej PPS – WRN. Ale to są tylko przypuszczenia, a nie konkretne informacje…
***
Z dociekaniem historycznej prawdy o zagadkowych wydarzeniach z głębokich lat przeszłości jest troszeczkę tak jak z układaniem puzzli, z jedną tyko różnicą. Najczęściej dysponujemy tylko jedną relacją, później przy wyjątkowym łucie szczęścia pojawi się następna i jeszcze niekiedy kolejna. Co jest jednak ciekawe? Nie zawsze jednak te nowe pozyskane informacje łączą się logicznie i spójnie z końcową faktyczną ówczesną rzeczywistością. Te pojedyncze puzzle staramy się więc w pocie czoła poukładać tak starannie i jednocześnie prawidłowo logicznie, by te wydarzenia z dalekiej przeszłości odtworzyć z dużą dozą poprawnego realizmu. W rezultacie, nie powinno to w zasadzie nikogo więc dziwić, że pojawiajace się w trakcie analizy nowe nieznane nam dotąd elementy, mogą jednak trochę odmienić opisywany do tej pory obraz z tamtych jakże pokoleniowo odległych już lat. I tak się właśnie stało.
Bowiem we wrześniu 2017 roku pozyskałem poprzez jednego z moich przyjaciół pana Janusza Szaleckiego, kolejną perełkę informacyjną. Okazuje się bowiem, że w Archiwum Akt Nowych 12/ jest opublikowany oryginalny i typowy jak za tamtych okupacyjnych lat niemiecki plakat. Plakaty takie najczęściej w kolorze krwistej czerwieni, brązie zbliżonym do czerwieni, lub szarości a nawet bieli, władze niemieckie zawieszały w wielu miejscach na terenie Sosnowca. Najczęściej jednak na specjalnie postawionych w tym celu w widocznym miejscu wysokich na około 3m żelbetonowych słupach ogłoszeniowych oraz na zawieszonych specjalnych drewnianych tablicach, gdzie naklejano informacje najczęściej dezinformujące polskie społeczeństwo. Jedna część takiego plakatu była najczęściej napisana po niemiecku, a druga przetłumaczona już na język polski. Pamiętam, że wiele tych słupów ogłoszeniowych nawet przetrwało co najmniej do lat 50. XX wieku. Natomiast propagandowe niemieckie tablice zlikwidowano zaraz po 1945 roku. Ten akurat podwójny plakat, opublikowany w języku niemieckim i polskim jest w kolorze brązowym, zbliżonym jednak w odcieniu do szarej czerwieni. Oto dosłowna tylko polska treść tego plakatu i charakterystyczna niestylistyczna pisownia. Treści pisowni niemieckiej ze zrozumiałych bowiem retorycznych względów nie publikuję. (Uwaga – pisownia oryginalna):
„Podwójne morderstwo rabunkowe w Sosnowcu. Napad na transport pieniężny. 1000 marek nagrody.
Dnia 30. 7. 1943 około godz. 10-tej został transport pieniężny kopalni Hrabia – Renard, który przewozili 4 funkcjonariusze wspomnianego zarządu za pomocą dorożki konnej, przy bramie parkowej do ulicy Schloss – Strasse, przez 4 – 5 bandytów z bronią palną napadnięty, przy czym zostało 2 z transportujących funkcji zabitych, jeden ciężko i jeden lekko ranny.
Zrabowana została brunatna torba do przewozu pieniędzy z zielonym pokrowcem, w rodzaju jak dawniejsze torby podróżowe, wielkości około 50x35x25 cm, z oniklowanym zamknięciem pałąkowo-paszczowym, która miała poza tym 2 boczne zmakniecia zarzutowe i 2 paski. W torbie tej znajdowalo się 172 000 marek po 20 RM, 17 000 marek po 10 RM i 1000 marek po 5 RM.
W chwili gdy dorożka zajechała przed bramę obskoczyli ją bandyci i strzelali bezwzględnie. Ustalono, że wszyscy bandyci posiadali pistolety kal. 7,65 mm, wzgl. kal 9 mm.
Opis sprawców:
1 sprawca wzrostu około 170 cm, silnej budowy ciała, ubranie brunatne, spodnie długie, półbuciki, niebieska koszula sportowa w białe paski, czapka jasna – sportowa, lat około 30, twarz miał podpadającą ospowatą.
2 sprawca około 160 cm, marynarka jasna, spodnie do butów, buty długie, czapka angielska (talerzowa) z daszkiem ze świecącej skóry, lat około 30.
3 sprawca wzrostu około 160 cm, miał przypuszczalnie spodnie- pumpy.
4 i 5 sprawca nie mogą być bliżej opisani. Jeden z nich miał być mały o silnej – siadłej postawie. 2 sprawcy mieli ze sobą teczki.
Napad ten był przypuszczalnie przez dłuższy czas przygotowany. Sprawcy uciekli z miejsca czynu za zrabowaną torbą przez ulicę Graf Reden – Strase, Barbara –Strasse, Herrman – Strasse, w kierunku Wiesenweg. Jeden wzgl. 2 sprawcy uciekli przez ulicę Alfred – Starasse. Na ulicy trzymali oni przechodniów pistoletami w szachu.
- Kto widział krytycznego dnia w pobliżu miejsca czynu, na wspomnianych ulicach albo gdziekolwiek podejrzane osoby, co do których podany rysopis się zgadza?
- Kto stał się podejrzanym przez posiadanie pistoletu automatycznego kal. 7,65 lub 9 mm?
- Kto może udzielić informacji o tym, gdzie znajduje się zrabowna torba?
- Kto może poza tym jakieś podejrzenie wyjawić?
Za informacje które przycznią się do wykrycia lub ujęcia sprawców, zostala wyznaczona nagroda w wysokości 1000 marek niem. z wykluczeniem drogi prawnej i tylko dla osób z ludności cywilnej.
Jnformacje dodatnie, które na życzenie będą traktowane jako poufne, przyjmuje policja kryminalna w Sosnowcu, telefon Nr. 62156-57, jak również wszystkie jednostki policji i żandarmerii.
Sosnowitz, dnia 1 sierpnia 1943 Prezydent Policji
(-) von Woedtke.”
Koniec cytatu.
W związku z pozyskaniem tego niezwykłego plakatu,mimo woli pytań ciśnie się wiele. Nie będę ich jednak wszystkich zadawał. Niemiecki plakat ukazał się już 1 sierpnia 1943 roku, czyli dosłownie w miesiąc później po tym napadzie. Propagandowe niemieckie obwieszczenie, prawdopodobnie jak to zawsze w takich sytuacjach czyniono, zostało przez okupanta rozlepione w Sosnowcu w widocznych miejscach na wszystkich słupach i tablicach ogłoszeniowych. Przypuszczam, że szczególnie oblepiono nimi słupy ogłoszeniowe i tablice w Sielcu i Nowym Sielcu, czyli tam gdzie z dużą doza prawdopodobieństwa dokonano napadu. Dlaczego więc Inspektorzy sosnowieccy z AK podobnie jak sam pan Komendant, wówczas ich jednak nie dostrzegali?
Przypominam jednak, że były Komendant AK, pan Zygmunt Walter – Janke w cytowanym już powojennym wydaniu książkowym („Śląsk jako teren partyzancki Armii Krajowej”, wyd, z 1986, s. 57 i 58) jednoznacznie sugeruje, iż pozyskał te informacje wyłącznie tylko ze Śląskiego Instytutu Naukowego i do tego jeszcze tylko z raportu Gestapo o znakach: AZHP 214/VII t. 4,k 24. Sam plakat natomiast pomija całkowitym milczeniem. Podobnie jak wydany przez siebie rozkaz o rozpoczęciu samej akcji, po którym żołnierze z AK z ugrupowania „Ordona” zobowiązani byli przecież przekazać stosowny raport swemu przełożonemu. W końcu przy tylu rozbieżnościach informacyjnych, należy wiec zadać merytoryczne pytanie? Która wyżej wymieniona wersja napadu jest faktycznie prawdziwa?
Przelanej polskiej krwi i doznanego ogromu cierpień, już jednak dzisiaj nikt polskiemu społeczeństwu nie zwróci. O losach polskich bohaterów z Sosnowca, którzy tę krew przelewali w okresie okupacji niemieckiej winniśmy jednak zawsze pamiętać. Mam więc taką nadzieję, że jeszcze Szanowni Internauci po zapoznaniu się z powyższym tekstem, dodadzą też swoją wiedzę o tej akcji zbrojnej jaka miała miejsce w jednym z zaułków Nowego Sielca, a może nawet napiszą nieznane nam dotąd wątki historii o tych polskich patriotach i bohaterach, którzy w czasach gdy Ojczyzna nasza była kolejny już raz okupowana nie tylko walczyli o jej wyzwolenie, ale nawet oddali też za nią swe życie. Ci ludzie z imieniem i nazwiskiem oraz z konkretną przynależnością organizacyjną, zasłużyli bowiem na to, by Sosnowiec i Polska – Ojczyzna nasza – o nich jednak nigdy nie zapomniała.
Publikacje i źródła:
1 – Zygmunt Walter – Janke „Śląsk jako teren partyzancki Armii Krajowej”, Warszawa 1986. s. 57 – 58.
W czasach okupacji niemieckiej Z.W. Janke z chwilą mianowania go na Komendanta Śląskiego Okręgu AK (od X.1943r.) osiągnął stopień wojskowy p. pułkownika, w czasach PRL już pułkownika, w dniu 11 października 1988 roku zostaje mianowany do stopnia generała brygady.
2 – Więcej na ten temat w moim artykule: – „Kocimi łbami uliczką Nowopogońską”; „Rurkownia Huldczyńskiego” w okresie okupacji niemieckiej nosiła inną nazwę, którą z detalami podałem w cytowanym artykule.
3 – Autor w określaniu zakładów pracy nie będzie się posługiwał nazwami oryginalnymi, tylko popularnymi.
4 – Więcej na temat celebracji moim artykule: – „Alejkami Parku Renardowskiego”.
5 – W specjalnych torbach najczęściej przewożono gotówkę w postaci banknotów papierowych, a w woreczkach monety z kruszcu.
6 – Zygmunt Walter – Janke, „ W Armii Krajowej na Śląsku” ,wyd. Śląsk, Katowice, 1986, s. 241.
7 – Obecnie te tereny wyglądają już jednak zupełnie, ale to zupełnie inaczej, nawet w porównaniu do lat 60. XX wieku. Dawniej, w czasach okupacji niemieckiej uliczką Schloss – Strasse określano tylko króciutki odcinek wewnątrz dworskiej drogi na terenie „Renarda” jaka się wtedy ciągnęła od Zameczku Sieleckiego do samej tylko bramy i portierni, które to obiekty mieściły się wtedy na styku z ulicąRenard – Strasse (dzisiejsza ul. G. Narutowicza), po której kursował już wtedy tramwaj (dzisiaj brama i portiernia już nie istnieją). O czym wyżej już wspominałem, istniała też jednak wtedy o tej samej nazwie piaszczysta droga, a nie uliczka – Schloss – Strasse, ale po pierwsze nie stanowiła ciągu tamtej z „Renarda”, ani się z nią absolutnie nie stykała. To była bowiem typowa polna, dworska renardowska droga, która kończyła się w szczerych polach, na styku z dzisiejszą ulica Kombajnistów. Więcej na temat tej polnej drogi w moim artykule „Gdy śpiewały nam skowronki”. Zdecydowana większość mieszkańców, nawet z tej okolicy, nigdy nie znała oficjalnej nazwy tej zagubionej w szczerych polach piaszczysto – kamiennej drogi.
8 –„Więzienia Hitlerowskie na Śląsku w Zagłębiu Dąbrowskim i w Częstochowie 1939 – 1945”, Praca zbiorowa pod redakcją Andrzeja Szefera, wyd. Śląski Instytut Naukowy, Katowice 1983 s.94 i 95.
9 –Autor – Andrzej Szefer – nie podaje jednak zarówno precyzyjnego określenia siedziby Kripo jak też tego czy Marian Łubina (psed. Oset) był pracownikiem Kopalni „hr. Renard”; brak też określenia do jakiej wtedy należał organizacji.
10 –Nie znam istotnej przyczyny dlaczego tak znany i popularny polski autor wielu zresztą dzieł o tematyce historycznej, do tego jeszcze wprost znakomicie znający z autopsji tamte okupacyjne czasy, podaje skróty nazw nieistniejącej przecież jeszcze wtedy na ówczesnych terenach ziemi polskiej, komunistycznej organizacji konspiracyjnej. Wszak komunistyczna partia PPS, gdy jeszcze istniała partia PPS – WRN, powstała dopiero we wrześniu 1944 roku, ale tylko na Lubelszczyźnie, gdy na te tereny wkroczyło sowieckie NKWD i armia Berlinga. Komunistyczna partia PPS nigdy też nie posiadała formacji bojowych Gwardii Ludowej (GL). W rzeczywistości powinien więc napisać: PPS – WRN – GL, czyli Polaka Partia Socjalistyczna – Wolność – Równość – Niepodległość, która oczywiście posiadała też swe oddziały bojowe Gwardię Ludową. Organizacja ta była nie tylko wybitnie patriotyczna, ale wielu jej członków było aktywnymi żołnierzami Armii Krajowej. Po 1945 roku popierała jeszcze polski emigracyjny rząd londyński. Później została zlikwidowana, a wielu jej byłych członków aresztowano i stracono. Czołowym jej przywódcą był Kazimierz Pużak. Oto jego skrócona charakterystyka wg Wikipedii z dnia 15 sierpnia 2014 roku:
– „Kazimierz Pużak, pseudonim Bazyli (ur. 26 sierpnia1883 w Tarnopolu, zm. 30 kwietnia1950 w Rawiczu) – polski działacz socjalistyczny pochodzenia ukraińskiego, poseł na Sejm Ustawodawczy oraz I, II i III kadencji w II RP. W okresie II wojny światowej organizator i sekretarz generalny PPS-WRN, komendant główny Gwardii Ludowej WRN. Przewodniczący podziemnego parlamentu Rady Jedności Narodowej. Aresztowany w 1945 przez NKWD i sądzony w procesie szesnastu. Aresztowany ponownie przez UB w 1947 i skazany w procesie na 10 lat. Zmarł w więzieniu w Rawiczu.
Życiorys
Urodził się w rodzinie robotniczej. Syn Wojciecha, murarza i Marceli z domu Hrycyn, z pochodzenia Ukraińców. Uczęszczał do wyższego gimnazjum w Tarnopolu. W gimnazjum 1899 założył tajną, radykalną organizację patriotyczną, przyłączoną w 1901 do „Promienistych”. W 1904 we Lwowie wstąpił do PPS, zajmował się m.in. przemytem „bibuły” do zaboru rosyjskiego. W 1905 zdał egzamin maturalny. Rozpoczął studia na Wydziale Prawa i Umiejętności Politycznych Uniwersytetu Lwowskiego, lecz porzucił je dla pracy politycznej. W czasie wojny 1905 współzakładał rewolucyjno-wojskową organizację „Mierosławczycy”, przyłączoną następnie do „Nieprzejednanych”. Rok potem w 1906 był współtwórcą, obok Józefa Piłsudskiego, PPS – Frakcji Rewolucyjnej. Był kierownikiem Wydziału Organizacyjnego w Łodzi, na zjeździe partii w Wiedniu w marcu 1907 prawdopodobnie był delegatem z Warszawy. Na II zjeździe PPS-Frakcji Rewolucyjnej w sierpniu 1909 w Wiedniu wybrany członkiem Wydziału Agitacyjno-Organizacyjnego, działając pod pseudonimami „Popielec” i „Siciński”.
W 1909 wraz z Henrykiem Minkiewiczem wykonał egzekucję na policyjnym prowokatorze Edmundzie Tarantowiczu. 3 kwietnia 1911 aresztowany w Łodzi. 8 maja 1913 skazany przez Warszawską Izbę Sądową w Piotrkowie Trybunalskim na osiem lat ciężkich robót i osiedlenie na Syberii. Karę więzienia odbywał w Warszawie, Piotrogrodzie oraz od 1915 w twierdzy w Szlisselburgu. W więzieniach spędził w sumie 6 lat. Po wyjściu na wolność w wyniku amnestii po obaleniu caratu brał udział w rewolucji w Rosji (1917). Wchodził w skład Tymczasowego Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS w Rosji. Był redaktorem pisma „Głos Robotnika i Żołnierza”, członkiem Rady Polskich Organizacji Rewolucyjno-Demokratycznych przy Komisariacie do Spraw Polskich, członkiem zarządu Komisji Likwidacyjnej do Spraw Królestwa Polskiego. Według niektórych źródeł jego interwencja przyczyniła się do uwolnienia Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego z więzienia Czeka (według innych źródeł spowodował to Leon Berenson). W 1918 powrócił do ojczyzny i polskiego życia politycznego. W rządzie Moraczewskiego został sekretarzem stanu w Ministerstwie Poczt i Telegrafów. Od 1919 był członkiem Rady Naczelnej PPS. Domagał się zakończenia wojny z RFSRR, jednak podczas agresji Armii Czerwonej na Polskę latem 1920 poparł udział PPS w Rządzie Obrony Narodowej pod prezesurą Wincentego Witosa. Objął funkcję wiceprzewodniczącego Wydziału Wojskowego partii, a następnie wiceprzewodniczącego Robotniczego Komitetu Obrony Warszawy. Wspólnie z Tomaszem Arciszewskim organizował pomoc dla III powstania śląskiego, werbując bojowców z Pogotowia Bojowego PPS.
Od 1921 do września 1939 był sekretarzem generalnym Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS. W latach 1919–1935 posłem na Sejm RP z Zagłębia Dąbrowskiego i okręgu częstochowskiego. W wyborach parlamentarnych w 1919 został wybrany w okręgu wyborczym nr 29 (Sosnowiec). Pełnił funkcję sekretarza Sejmu Ustawodawczego. Pracował wówczas w pięciu komisjach: administracji, demobilizacyjnej, likwidacyjnej, prawniczej, regulaminowej i nietykalności poselskiej, oraz w dwóch specjalnych komisjach: był sekretarzem komisji do badania więzień i obozów koncentracyjnych, oraz członkiem komisji dla reorganizacji urzędów państwowych. W wyborach parlamentarnych w 1922 uzyskał mandat z listy nr 2 (PPS) w okręgu wyborczym nr 17 (Częstochowa). W Sejmie I kadencji był członkiem komisji prawniczej. W wyborach parlamentarnych w 1928 został ponownie wybrany z listy nr 2 (PPS) w okręgu wyborczym nr 17 (Częstochowa). W Sejmie II kadencji był członkiem dwóch komisji: prawniczej oraz regulaminowej i nietykalności poselskiej. 31 stycznia 1930 został wybrany wicemarszałkiem Sejmu, jednak po wyborze nie przyjął funkcji. W wyborach parlamentarnych w 1930 zdobył mandat z listy nr 7 (Centrolew) w okręgu wyborczym nr 17 (Częstochowa). Od 1934 kierował formacją milicyjną PPS „Akcją Socjalistyczną”. W lutym 1939 wszedł do Naczelnego Komitetu Pożyczki Obrony Przeciwlotniczej.
W październiku 1939 współuczestniczył w powołaniu konspiracyjnego PPS-WRN – kontynuacji PPS w warunkach okupacji. W konspiracji działał pod pseudonimami: „Bazyli”, „Grzegorz”, „Seret”, „Kazimierz Bazylewski”, „Kazimierz Buczak”. W latach 1940–1941 i 1943–1944 był reprezentantem PPS-WRN w Politycznym Komitecie Porozumiewawczym (w 1941 opuścił Komitet w proteście przeciwko układowi Sikorski-Majski, jego miejsce zajął Adam Próchnik – przedstawiciel Polskich Socjalistów z kraju. Dowodził Organizacją Wojskową Pogotowia Powstańczego Socjalistów OW PPS. Od stycznia 1944 był przewodniczącym Rady Jedności Narodowej – substytutu parlamentu Polskiego Państwa Podziemnego. W czerwcu 1944 odmówił przyjęcia godności następcy Prezydenta RP, proponując na swoje miejsce Tomasza Arciszewskiego. Uczestniczył w Powstaniu warszawskim. Opuścił Warszawę wraz z ludnością cywilną.
Po upadku powstania ukrywał się m.in. w Piotrkowie Trybunalskim. W marcu 1945 został aresztowany w Pruszkowie wraz z innymi przywódcami Polskiego Państwa Podziemnego przez NKWD i w pokazowym procesie szesnastu skazany w Moskwie na 1,5 roku więzienia. Amnestionowany po czterech miesiącach powrócił do kraju, nie zgodził się na wymuszaną przez UB emigrację. Ponownie aresztowany w 1947; w 1948 w procesie przywódców PPS-WRN skazany na 10 lat więzienia. Podczas tego procesu 5 listopada 1948 w Warszawie powiedział do „sędziów” WSR „Jestem rzymskim katolikiem narodowości polskiej. Więcej nic nie mam panom do powiedzenia”. Zmarł w więzieniu w Rawiczu 30 kwietnia 1950 w wyniku pęknięcia aorty po zepchnięciu go ze schodów. Umierał kilka dni, nie otrzymawszy opieki medycznej. Został pochowany potajemnie na Cmentarzu Powązkowskim (kw. 188, rz. 3). Przed powtórnym aresztowaniem w 1947 Pużak napisał pamiętnik z okresu wojny. Pomimo starań UB nie odnalazła tekstu. Został on ukryty w domu, przy Al. 3 Maja 2 w Warszawie. W 1974 żona Jadwiga (zm. 11 listopada 1975) zdecydowała się przekazać pamiętniki na Zachód. Pamiętniki przepisała i przekazała do Instytutu Literackiego w Paryżu Adela Purtalowa, wdowa po Antonim Purtalu. Został on wydany przez Instytut, w ramach serii Zeszytów Historycznych nr 41, w roku 1977. Pamiętniki przedrukowano w „drugim obiegu”, w: 1981 (Warszawa Wydawnictwo „Krąg”) i w 1987 (Wydawnictwo CIS Lublin). Oficjalnie wyszło jedynie jedno wydanie – z zaznaczonymi ingerencjami cenzury – w 1989 wydane w Gdańsku przez, Towarzystwo Wydawnicze „Graf” (przyp. autora: – w swojej domowej bibliotece posiadam od 1988 roku jedno z wydań: Kazimierz Pużak, „Wspomnienia 1919 – 1945, wydaw. Gdańsk 1989”).
Odznaczenia
- W 1937 odznaczony Krzyżem Niepodległości.
- Podczas II wojny światowej odznaczony Orderem Wojskowym Virtuti Militari V klasy.
- 12 sierpnia 1954 odznaczony pośmiertnie Krzyżem Niepodległości Polski Podziemnej z Mieczami przez Prezydenta RP na Wychodźstwie Augusta Zaleskiego.
- W 1967 przyznano mu pośmiertnie Krzyż Armii Krajowej (legitymacja nr 1).
- Krzyż Powstania Warszawskiego.
- 11 listopada 1996 odznaczony pośmiertnie przez Prezydent RP Aleksandra Kwaśniewskiego Orderem Orła Białego[7]. Córka, Maria Pużak odmówiła jednak odebrania orderu. Order został przekazany najbliższej rodzinie 7 lipca 2009 przez doradcę prezydenta RP Jana Olszewskiego.
Upamiętnienie
Tablica upamiętniająca Kazimierza Pużaka na ścianie zewnętrznej kościoła św. Karola Boromeusza na warszawskich Powązkach. Do 1990 Kazimierz Pużak pojawiał się wyłącznie jako patron różnych działań opozycyjnych. Wydawnictwo Społeczne KOS wydawało publikacje w ramach „Biblioteki im. K.Pużaka”. W czerwcu 1988 powstała „Fundacja im. Kazimierza Pużaka” (Jan Józef Lipski, Konstanty Gebert, Jerzy Holzer). Uchwałą nr 30 Prezydium Sejmu z dnia 30 marca 1995 imieniem Kazimierza Pużaka nazwano salę kolumnową, będącą w początku lat dziewięćdziesiątych miejscem posiedzeń Senatu. Ulice imienia Pużaka znajdują się w miastach: Częstochowa, Kraków, Krosno, Mława, Opole, Poznań, Rawicz, Warszawa. Koniec cytatu z Wikipedii.
11 – Jan Kantyka, „Upamiętnione miejsca walk o społeczne i narodowe wyzwolenie w województwie katowickim” wyd. ŚIN, Katowice 1986, s. 203.
12 – Akt Nowych nr Zespołu: 1335 Nr serii:10.1 Sygnatura Jednostki Archiwalnej: 160, Nazwa Zespołu: Niemieckie władze okupacyjne 1939 – 1945 – zbiór akt. Pracownia Digitalizacji w Archiwum Akt Nowych, Skanował: Renata Cybulska, 12,2014r.
13 – Wspomnienia własne, rodzinne, pozyskane od przyjaciół, kolegów i znajomych.
Tekst i zdjęcia: Janusza Maszczyka. Tylko zdjęcie nr 1, a raczej stara jeszcze z 1911 roku pocztówka, jest własnością pana Pawła Ptak, za co autor mojemu młodszemu przyjacielowi bardzo, ale to bardzo serdecznie dziękuje. Pozwalam sobie tylko przypomnieć, że pan Paweł Ptak jest redaktorem naczelnym portalu internetowego 41-200.pl Sosnowiec dobry adres – Wydarzenia, ciekawostki, historia… oraz znanym i cenionym gloryfikatorem historycznych wspomnień o Sosnowcu.
Dziękuję też bardzo serdecznie mojemu przyjacielowi panu Januszowi Szaleckiemu za pomoc w pozyskaniu dodatkowych informacji oraz pracownikom z Archiwum Akt Nowych za pozyskanie plakatu i jego publikację.
Uprzejmie przypominam, że wszystkie artykułu autora jak do tej pory są publikowane bezinteresownie. Z tego tytułu nie korzystałem więc dotąd nigdy i nie czerpię też nadal żadnych korzyści materialnych, ani też innych jakichkolwiek profitów, poza satysfakcją autorską.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w systemach przetwarzania lub odzyskiwania danych, ani przekazywana w jakiejkolwiek postaci elektronicznej, odbitki kserograficznej, nagrania lub jakiejkolwiek innej bez uprzedniej pisemnej zgody autora tego artykułu.
Niniejsza publikacja jest uzupełnieniem już grudniowego z 2014 roku o tym samym tytule artykułu. Tym razem jednak znacznie poszerzonego o pozyskane nowe informacje.
Katowice, wrzesień 2017 rok
Janusz Maszczyk