Janusz Maszczyk: Zaułkami Nowego Sielca. Cz. 1

[Zdjęcie po lewej stronie nr 4 jest własnością mojego byłego przyjaciela – Zbigniewa B. (lata 50. XX w.). Drewniany most i w tyle widoczny wzniesiony już kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP. Po prawej stronie zdjęcie nr 5 (lata 50. XX w.). Widoczny fragmencik nowo wybudowanego już mostu. Tego samego co na zdjęciu nr 4. Od lewej: Tadeusz Będkowski – mój od najmłodszych lat, drogi memu sercu przyjaciel z Placu Tadeusza Kościuszki (już nie żyje), obok – Janusz Maszczyk.]

Jak już wyżej zasygnalizowałem, to już w końcowych latach XIX wieku ten odcinek wiejskiej drogi – w przeciwieństwie do lat współczesnych – był niezwykle ruchliwy, a stukot końskich kopyt ciągnących przeróżnego rodzaju pojazdy był niezwykle charakterystycznym i romantycznym kolorytem tej okolicy. W tym samym niemal okresie czasu dołączyły do tego jeszcze wlokące się bicykle, a trochę później znacznie już od nich szybsze i wygodniejsze w podróżach jednośladowe rowery. W jeszcze późniejszych latach tą trasą komunikacyjną przemieszczały się też różnego rodzaju pojazdy mechaniczne, z charakterystycznym warkotem silników i automobilowymi klaksonami. Od lat 60. XX wieku, do współczesnych nam czasów, na tym dawnym niezwykle kiedyś ruchliwym szlaku komunikacyjnym już wszelki ruch pojazdów jednak całkowicie zamarł i to jak mówią tutejsi – zamarł dosłownie na amen, gdyż zamiast szerokiego przejezdnego mostu zawieszono nad rzeką tylko kładkę dla pieszych (patrz zdjęcie nr 8).

 

****

Okolica w pobliżu drewnianego mostu była zawsze – jak tylko pamiętam – szczególnie urokliwa zarówno kwitnącą wiosną i gorącym nasyconym już zielenią latem, jak i pełną mieniącymi się złocistymi kolorami jesienią, gdyż wówczas niezwykłego kolorytu tej okolicy dodawały jeszcze zalegające od zachodniej strony w pracowniczych ogródkach działowych, rosnące tam niemal po horyzont owocowe drzewa, krzewy i liściaste drzewa. Ciepłą zaś i słoneczną wiosną okolice mostu były też wyjątkowo nasycone odgłosem ptaków, szczególnie rozśpiewanych o poranku kosów, które gniazdowały na pobliskich w browarze, pokaźnie już wówczas wyrosłych kasztanowcach. Z okolicznych natomiast pracowniczych ogródków działkowych, które wówczas zalegały od zachodu i ciągnęły się szerokim pasmem wzdłuż rzeki od urzędniczego osiedla „Rurkowni Huldczyńskiego” aż do samych „Białych Domów” (budynki stojące dzisiaj przy basenach kąpielowych w Nowym Sielcu), dochodziły też melodyjne ptasie śpiewy. Bajeczne koncerty zięb i kolorowych szczygłów oraz malutkich czyżyków i trylowanie dzwońca. Natomiast z pobliskiego Parku Renardowskiego, nawet nocną porą, słychać było niekiedy jakże charakterystyczne wołanie kukułki: – „ku – ku”, „ku – ku”… Ten rozśpiewany ptasi zakątek ziemi i pełen kolorowej flory nadrzeczny świat, im bliżej letniej pory, to tym bardziej obfitował szybującymi w locie licznymi pełnych też bajkowych kolorów motylami i ważkami.

Bardzo więc często, od strony Pogoni, można było wówczas zobaczyć niezwykły, wprost bajeczny taniec motyli, jaki corocznie odbywał się nad brzegiem tej jeszcze wówczas nieujarzmionej i szemrzącej rzeki, nad bujnie jeszcze wtedy nieskoszoną trawą i w okolicznych też kolorowych ogródkach działkowych. Szybowały wtedy w locie dostojne i barwne motyle o wdzięcznych nazwach, jak paź królowej, czy paź rusałka admirała, a nawet i paź żeglarz, i niezwykle jeszcze wtedy popularne bielinki kapustniki oraz trzepoczące się najczęściej już nad samym lustrem wody żółte listkowe cytrynkowca. Natomiast wśród kwitnących nadrzecznych ziół nieodłączną ich barwną ozdobą były też jeszcze wtedy szybujące w locie rusałki pokrzywnika i dostojka selene oraz niebieskiego mnogooczka lazurka. Z kolei, nad samym już lustrem wody niczym tuląc się do niej, w pobliżu zarosłego miododajnymi kwiatami brzegu, szybowały w locie, w różnych odcieniach barw, wiotkie jak puch ważki. Ten opisywany barwny świat już jednak dzisiaj nie istnieje, gdyż co do pnia wycięto browarne kasztanowce, zlikwidowano dosłownie wszystkie ogródki działkowe, zniszczono faunę i florę rzeczną, a regulacja w latach 60. XX w. rzeki zdewastowała soczyste i bajkowo kwitnące kiedyś nadrzeczne  łąki. Dawne zielone nadrzeczne zielone płuca, dzisiaj więc pokrywają już tylko zaśmiecone szerokie aleje asfaltowe i wytyczone place też zalane asfaltem, gdzie parkuje się już tylko samochody.

 

****

 

Jak już wyżej wspominałem, to za moich jeszcze beztroskich dziecięcych, a nawet i młodzieńczych lat, z tego właśnie pachnącego żywicą drewnianego mostu, wiosną i w gorące polskie lato, a szczególnie nasyconą kolorami barwną jesienią, po dwóch jego stronach rozciągały się wprost bajkowe malarskie pejzaże. Oczywiście, dostrzec je mógł dosłownie każdy z nas. Tylko należało patrzeć w dal, wrażliwą polską duszą i sercem, lub przynajmniej nie zamykać na piękno krajobrazu swych oczu. Rozciągający się pejzaż w kierunku Placu Tadeusza Kościuszki nie był jednak, aż tak bajecznie urokliwy i nie mienił się taką niekończącą się paletą barw, jak ten rozpościerający się po drugiej stronie tego mostu, od strony Nowego Sielca. Taka przynajmniej wtedy panowała opinia wśród moich podwórkowych przyjaciół i osób już starszych wiekiem, czego absolutnie nie potwierdzam, ale uczciwie odnotowuję dla potomnych. W tamtym ponoć kierunku, wzrok człowieka mimo woli uciekał hen, hen daleko, aż po nasycony kolorami i rozśpiewany ptasimi odgłosami Park Renardowski.

Już o tym kiedyś w jednym z artykułów wspominałem, więc teraz może tylko zasygnalizuję. A myślę, że jednak warto, tym bardziej, że we wrześniu 2015 roku cudownie pozyskałem od pana Piotra Hangiel sentymentalną i romantyczną starą jeszcze pocztówkę z fragmentem nieistniejącej już obecnie, ale doskonale mi jeszcze znanej,kamiennej zabudowy brzegu rzeki od strony Nowego Sielca (zdjęcie nr 6). W kierunku centrum Sosnowca cały bowiem wschodni brzeg rzeki Czarnej Przemszy na odcinku ponad kilkusetmetrowym, od strony terenów kościelnych w Nowym Sielcu, aż do Parku Renardowskiego, był zabudowany wysokim od 3 do 4 metrów niezwykle urokliwym, kamienno wapiennym murem, porośniętym też fragmentarycznie dziką winoroślą. Druga część tego samego muru od około  2 do 3 metrów, była zawsze zanurzona w topieli tej rzeki, mojej sentymentalnej i romantycznej rzeki.

 

[Zdjęcie nr 6 – źródło: pan Piotr Hangiel.]

Natomiast na tym samym rzecznym odcinku, ale po drugiej stronie rzeki, czyli od zachodu, ciągnęły się już fabryczne kolorowe ogrody pracownicze. Sceneria była istnie bajkowa, co już wyżej zasygnalizowałem. Niezwykłego zwłaszcza czaru dodawały temu rajskiemu pejzażowi odbijające się w perlistej rzece nasycone kolorami, wspomniane już powyżej, kamienne nadbrzeżne mury. Rozpościerające się widoki były tak piękne i jednocześnie tak bajecznie urokliwe, że nie sposób było więc przejść przez ten most obojętnym krokiem. W tamtych czasach wielu więc moich rodaków tu, na tym drewnianym moście się zatrzymywało i z zapartym tchem podziwiało te widoki. Bardzo więc często, gdy już dorastałem, nawet jeszcze w latach 50. XX.w, można tu było spotkać samotne starsze zamyślone osoby, które oparte o barierę tego mostu, tęsknym wzrokiem patrzyły jak urzeczone hen w dal, aż poza odległy parkowy horyzont. Tak jakby intuicyjnie w swej podświadomości przywoływały swe beztroskie dziecięce i młodzieńcze minione lata, a utracone na skutek kolejnych zaborów i dwóch światowych wojen oraz okupacji niemieckiej, i co tu dużo mówić, też powojenne stalinowskie lata, jakże wredne i okrutne dla wielu Polaków. Przynajmniej tak to zjawisko w rodzinnym gronie opisywali moi dziadkowie i rodzice, a po nagłej śmierci ojca w 1954 roku, do tego tematu wielokrotnie powracała już tylko moja mama i babcia.

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14

Bear