Janusz Maszczyk: Zagłębianka z Czeladzi
[Zdjęcie autora z 2009 roku. W tyle II Państwowe Liceum im. Emilii Plater w Sosnowcu.]
Były to takie czasy, gdy Polska – Ojczyzna nasza – jeszcze nie istniała. Do tego stopnia, że nawet wymazano ją z mapy Europy. Już w 1864 roku, po upadku Powstania Styczniowego, Imperium Rosji Carskiej zadeklarowało więc Polakom nową organizację szkolnictwa. Był to w zasadzie początek jeszcze bardziej wzmożonej rusyfikacji, która swym zasięgiem miała już tym razem też objąć szkolnictwo. Mimo iż carskie dekrety oficjalnie tego nie oznajmiały, to jednak zadaniem każdej szkoły na terenie Królestwa Polskiego było wynaradawianie polskiej młodzieży. Od tej pory została więc nawet zniesiona dotychczasowa nazwa Królestwa Polskiego poprzez wprowadzenie nowej nazwy – Kraju Nadwiślańskiego (Priwislinskij Kraj). Spośród dotychczasowej kadry nauczycielskiej, nieliczni więc tylko Polacy pozostali nadal w raczkującym szkolnictwie. Natomiast język rosyjski stał się od tej pory już nie tylko językiem urzędowym, ale od 1885 roku nawet też językiem wykładowym w szkolnictwie, obejmującym swym zasięgiem wszystkie przedmioty nauki.
****
Jeszcze wówczas Sosnowiec jako miasto nie istniało. Bowiem prawa miejskie uzyskało dopiero decyzją cara Rosji w 1902 roku. Wprawdzie Kolej Warszawsko – Wiedeńska, zwana wtedy jeszcze Drogą Żelazno – Wiedeńską już w 1859 roku dotarła do wsi sosnowieckich, to jednak większą część późniejszego miasta porastały jeszcze wtedy szumiące bory i dzikie zarośla oraz trudne nawet do pokonania suchą nogą bagniska. A pośród nich dopiero zalegały malutkie skupiska tulących się do siebie wiejskich chałup i osiedli oraz pośpiesznie w okolicach dworca kolejowego stawiane kamienice. Wytyczano też pośpiesznie klepiskowe drogi, które po pewnym czasie przyjmą majestatyczną nazwę ulic. Oprócz tego kapitał zagraniczny zachęcony intratnymi zniżkami eksportowymi i raczej przyjaźnie też usposobiony do zagranicznych inwestorów, już od kilkudziesięciu lat wcześniej stawiał też na tych rozległych pustkowiach pierwsze zabudowania fabryczne i huty oraz starał się też podnieść na wyższy poziom raczkujące jeszcze do tej pory górnictwo węgla kamiennego. Jedną z charakterystycznych wiec cech tego wiejskiego jeszcze wtedy krajobrazu, przyszłego już jednak miasta, są potwornie dymiące kominy fabryczne i hutnicze oraz sieć bocznic kolejowych zakładowych, które niczym pajęczyna wnet pokryją te rozległe tereny.
W takich to oto mniej więcej warunkach do Sosnowca, a dla innych jeszcze do Sosnowicy, przybywa w pierwszych latach XX wieku z Warszawy młoda wdowa pani Józefa Siwikowa (1878 – 1960). Już po przybyciu, by zarobić chociaż trochę rubli i tym samym utrzymać się przy życiu, podejmuje więc pracę w charakterze nauczycielki na pensji u pani Olgi Radliczowej. Podobno do powstania tej szkoły „przyczynił się też działacz społeczny ks. Władysław Musielewicz”. Jak wieść niesie była to pierwsza w tym mieście szkoła dla dziewcząt. Uczyło się w niej na początku zaledwie tylko 90 dziewcząt w czterech klasach i w klasie wstępnej. Już w 1908 roku pani J. Siwikowa zostaje przełożoną tej placówki dydaktycznej. A w dwa lata później, czyli w 1910 roku po zapłacie kilku tysięcy rubli staje się nawet jej właścicielką i dyrektorką. Początkowo siedzibą tej 7 – klasowej szkoły był niewielki budynek jaki stal obok rozległych bagnisk przy klepiskowej jeszcze wtedy ulicy Modrzejowskiej nr 22. Jednak już w tym samym 1910 roku nazwa szkoły ulega zmianie na Szkołę Handlową. W tym samym 1910 roku szkoła została przeniesiona do nowego budynku przy ulicy Fabrycznej nr 7 (obecnie ul. St. Małachowskiego nr 5). Według przekazów publicystyczno – historycznych ponoć w tej handlowej szkole językiem wykładowym nie we wszystkich jednak przedmiotach był już tez język polski. Jednak nie zapominajmy o tym, że były to tylko pozory, gdyż tajna policja polityczna Ochrana i jej agenci zatrudnieni zapewne też w tej szkole, bacznie czuwali by granice patriotycznej polskości nie zostały jednak nigdy w tej szkole przekroczone. Pani Józefa Siwikowa kierowała tą szkołą przez 25 lat.
****
Po uzyskaniu przez Polskę niepodległości szkołę w 1918 roku uspołeczniono. Stała się więc wtedy ośmioklasowym Gimnazjum Polskiej Macierzy Szkolnej. Ponoć z inicjatywy powstałej w Gimnazjum drużyny harcerskiej, również w 1921 roku tę samą nazwę co i drużyna harcerska, czyli Emilii Plater, przyjmuje też szkoła. W roku 1934 już po odejściu pani J. Siwikowej dyrektorką tej placówki dydaktycznej zostaje już pani Janina Strączyńska.
Z dniem 1 października 1934 roku decyzją władz oświatowych, szkoła zostaje przeniesiona opodal rzeki Czarnej Przemszy do nowo wybudowanego budynku przy ulicy Parkowej nr 1, gdzie jej siedziba mieści się do dzisiaj. W 1937 roku zgodnie z zarządzeniem Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego dotychczasowe gimnazjum zostaje przekształcone w II Państwowe Liceum i Gimnazjum im. Emilii Plater, jako państwowa szkoła średnia ogólnokształcąca, składająca się z czteroletniego gimnazjum i dwuletniego liceum. Szkoła nadal miała charakter żeński. Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej w tej placówce dydaktycznej uczyło się 300 dziewcząt. Z tym, że w 1939 roku egzamin dojrzałości zaliczyły pozytywnie 24 uczennice.
Jako ciekawostkę może warto jeszcze przekazać pewną informację jaką pozyskałem pisemnie poprzez przekaz internetowy od wnuczki pana Władysława Mazura, która od urodzenia mieszka poza granicami naszej Ojczyzny w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Pani Edina Mazur Alavi w jednym ze swoich przekazów poinformowała mnie, że jej dziadkowie państwo Mazurowie i jej też ojciec, mieszkali w budynku przy ulicy Parkowej nr 1. Jednak wtedy nie dopytywałem jak długo tam mieszkali i na jakich warunkach ich tam zakwaterowano. Przypominam tylko, że pan Władysław Mazur był już wtedy dyrektorem Państwowego Seminarium Męskiego im. Adama Mickiewicza w Sielcu przy ulicy Legionów. Segment tego Seminarium jeszcze tam stoi na wprost budynku Państwowego Liceum im. Emilii Plater, ale po drugiej stronie rzeki Czarnej Przemszy.
Pan Władysław Mazur był wtedy w Sosnowcu niezwykle cenionym działaczem oświatowym, społecznym i politycznym. Podczas okupacji niemieckiej był również czołowym działaczem w Organizacji Orła Białego. Zginął zamordowany przez Niemców w KL Mauthausen–Gusen. Więcej na ten temat w kilku moich opublikowanych już artykułach.
****
1 wrześnie 1939 roku III Rzesza Niemiecka dokonuje agresji na Polskę. A kilkanaście dni później, czyli 17 września tego samego roku, zgodnie z wcześniejszymi tajnymi umowami zawartymi z III Rzeszą, od wschodu zaatakował Polskę Związek Sowiecki. To tajne porozumienie zapisało się w historii ogólnoświatowej jako Pakt Ribbentrop – Mołotow. 1/. Już w dniu 4 września 1939 roku wojska niemieckie bez walk obronnych zajmują miasto Sosnowiec. Wyprzedzając fakty pozwalam sobie zasygnalizować, że w okresie tej bezlitości i krwawej okupacji niemieckiej, funkcjonujące dotąd Państwowe Liceum i Gimnazjum im. Emilii Plater w Sosnowcu zostaje przez Niemców przekształcone m.in. w prezydium niemieckiej policji kryminalnej i straż pożarną.
W Sosnowcu wyjątkowo wcześnie bowiem już w październiku 1939 roku zaczęły powstawać całkiem spontanicznie pierwsze organizacje konspiracyjne. Typowo propolskie, jak również też i prosowieckie. Jak wspomina pan dr Juliusz Niekrasz, to ten propolski „klimat wykorzystał kpt. Ryszard Margosz , rodem z Sosnowca, który przybył do Zagłębia z Krakowa już jako członek i emisariusz założonej tam organizacji Orzeł Biały – z zadaniem rozciągnięcia jej działalności na teren Zagłębia. Organizację tę założyła w Krakowie grupa oficerów, której przewodził mjr rez. Kazimierz Kierzkowski”2/. Człowiek o niezwykłej jak na tamte czasy charyzmie patriotycznej 3/.
Związek Orła Białego w pewnej chwili zaczął się jednak na terenie Sosnowca rozwijać niezwykle żywiołowo, wręcz nawet w formie nie w pełni kontrolowanej przez swych zwierzchników. Podobno jeden werbował wtedy drugiego, nie licząc się z tym, że taka wręcz masowa organizacja do tego jeszcze kompletnie fachowo nieprzygotowana do konspiracji może być przez tajną policję polityczną Gestapo stosunkowo szybko rozpracowana. Tym bardziej, że w szeregach Gestapo pojawiło się już wtedy stosunkowo dużo agentów i konfidentów z rodowodem polskim. Gdyż Niemcy nieznający poprawnej mowy polskiej nie mogli sami sobie na tych terenach absolutnie poradzić w rozpracowaniu tajnych polskich organizacji. Więc werbowali też do swych szeregów osoby polskojęzyczne. A przecież wówczas takich osobników o podwójnych obliczach, nie licząc też pospolitych ogłupiałych gadułów w Sosnowcu, to przecież – jak to już sam pamiętam – nie brakowało. Rozpracowanie więc przez Gestapo Związku Orła Białego już niebawem więc nastąpiło.
****
W latach 20 – tych XX wieku jedną z uczennic Gimnazjum im. Emilii Plater była też wówczas pani Leokadia Dehnel (1905 – 1942). Urodziła się 10 listopada 1910 roku niedaleko Sosnowca bowiem w Czeladzi. Była córką nadsztygara z Kopalni „Saturn” pana Pawła Piotra Dehnela, znanego działacza socjalistycznego i niepodległościowego oraz pani Stefani z Tomaszewiczów.
Po ukończeniu studiów wyższych (przyp. autora: polonistyka w Uniwersytecie Jagiellońskim) „pracowała jako polonistka w Gimnazjum w Ostrowcu. Od 1 września 1930 roku objęła posadę nauczycielki języka polskiego w Państwowym Seminarium Męskim w Sosnowcu.[…]… W pamięci wychowanków zapisała się jako wzorowa nauczycielka języka polskiego. Była organizatorką i opiekunką pisma uczniowskiego PSNM ‘Płomienie’. […]…. Po zakończeniu działalności w seminarium nauczycielskim przeniosła się do Liceum Ogólnokształcącego w Mysłowicach. Tutaj aż do wybuchu wojny pracowała jako polonistka. […}…Z nastaniem okupacji hitlerowskiej wróciła do rodzinnej Czeladzi. Kiedy w 1939 roku powstały pierwsze grupy Organizacji Orła Białego wstąpiła w jej szeregi (przyp. autora: wstąpiła do OOB prawdopodobnie za namową pana Władysława Mazura). Przyjęła pseudonim ‘Kora’ (przyp. autora: oraz też pseudonim „Lotna”). Od początku w zagłębiowskiej OOB (przyp. autora: była też członkiem Związku Walki Zbrojnej w Czeladzi) podjęła działalność redakcyjną w gazecie konspiracyjnej ‘Nasze Sprawy’. Była również kierownikiem grupy sanitarnej. Aresztowana przez Gestapo w 1941 roku przebywała początkowo w więzieniu mysłowickim. Tutaj przeżyła tragedię przesłuchań. Przewieziona do Kłodzka została skazana na śmierć za ‘zdradę stanu’ przez Sąd Krajowy Rzeszy (przyp. autora: sądzona była przez 5 Trybunał Ludowy w Berlinie). Ponad trzy miesiące oczekiwała na wykonanie wyroku w więzieniu we Wrocławiu. W tym mieście została zgilotynowana w 1942 roku4/.
Leokadia Dehnel i jej ojciec zostali upamiętnieni przez nadanie imienia Dehnelów jednej z ulic w Czeladzi. Podobno jej ojciec przeprowadzał kilkakrotnie Józefa Piłsudskiego przez granicę przed I Wojną Światową i ocalił mu nawet życie. Więc Józef Piłsudski odwiedzał go ponoć też w Czeladzi, m.in. w 1923r. Jak się więc okazuje, to w wielu przypadkach jabłko zawsze spada obok dorodnej jabłoni.
Ta Zagłębianka z Czeladzi tak pokochała swe uczennice z Górnego Śląska z Mysłowic, że oczekując w więzieniu na ścięcie gilotyną, napisała jeszcze do swych ukochanych wychowanek z Mysłowic wiersz w formie pożegnalnego testamentu. Ten wiersz przesłała im jednak w formie tajnego „grypsu” (patrz. publikacje i przypisy, poz.4). Czy ten niezwykły nostalgiczny i patriotyczny wiersz jednak dotarł wtedy do adresatów? Skoro tak to czy zachował się jeszcze do naszych czasów? A może jednak ten niezwykły gryps, który miał być wtedy tylko formą patriotycznego pożegnania ze swoimi wychowankami z Górnego Śląska został jednak przechwycony przez Gestapo. Gdyż dalsze losy więzienne pani Leokadii Dehnel i kolejne jej liczne przesłuchania oraz ostatecznie wymierzona też kara, która nie była nigdy stosowana w Polsce, powinna też u pewnych osób budzić jednak znaki zapytania.
****
Zastanawiające jest jeszcze to? Dlaczego panią Leokadię Dehnel już po przesłuchaniach w mysłowickim więzieniu przewieziono jeszcze na kolejne przesłuchania ale tym razem już poza tereny Zagłębia Dąbrowskiego i Górnego Śląska, a nie do więzień położonych na terenie Zagłębia Dąbrowskiego, czy choćby Górnego Śląska? Czy czasem w trakcie przesłuchań w Mysłowicach nie podjęto już wówczas jednoznacznej decyzji, że ta polska patriotka z Zagłębia Dąbrowskiego, uwielbiana do tego jeszcze przez swe uczennice z Górnego Śląska, z Mysłowic, musi jednak ponieść karę śmierci poprzez ścięcie gilotyną? A dalsze już jej przesłuchania to były już tylko ubarwianą fikcją, gdyż wyrok jednoznaczny i ostateczny zapadł już w Mysłowicach. Co się bowiem okazuje? W tym bowiem już okresie czasu więzienia niemieckie, które były położone na terenach Zagłębia Dąbrowskiego, Górnego Śląska i Zaolzia zaliczane były do XVIII Katowickiego Obwodu Sądowego Rzeszy (Reichsjustizverwatung). Z tym, że gilotynę na tych terenach zainstalowali Niemcy w 1941 roku w Katowicach przy ulicy Mikołowskiej 19. Natomiast do tego czasu wszystkie ofiary, które miały być zgilotynowane to przewożono aż do Wrocławia. Tam bowiem w więzieniu karnym przy obecnej ulicy Klęczkowskiej nr 31 (wówczas ul. Kletschkauerstrasse) wykonywano wyroki śmierci poprzez ścięcie gilotyną. Natomiast zwłoki zgilotynowanych przekazywano już do dyspozycji Kliniki Anatomii przy Akademii Medycznej w Breslau (Wrocław) 5/.
Z opublikowanych w ostatnich kilkunastu latach przekazów historycznych okazuje się jednak, że zwłoki zgilotynowanych we Wrocławiu przewożono po 27 kwietnia 1941 roku, też do Poznania (Posen). Do nowo utworzonej tam uczelni niemieckiej Reichsununivesitat – AnatmischesInstitut przy Fridrich Nietsche 6 (dzisiejsze Collegium Anatomicum Akademii Medycznej Karola Marcinkowskiego w Poznaniu). Tam również jak we Wrocławiu niemiecka kadra naukowa uczelni i studenci dokonywali na zamęczonych polskich bohaterach z ruchu oporu makabrycznych sekcji zwłok, poznając przy okazji tajniki anatomii i medycyny. W tym przypadku aż się ciśnie na usta kolejne merytoryczne pytanie? Czy ci młodzi niemieccy studenci i studentki medycyny, gdy dokonywali sekcji zwłok, zadawali sobie wtedy też pytanie kim były ofiary leżące przed nimi na specjalistycznie do tego celu wyprofilowanych metalowych stołach. Wszak przecież na każdym prawie leżącym na tym stole osobniku musiały być wtedy bardzo widoczne ślady ich śmierci. W postaci otworów w ciele po strzałach egzekucyjnych, po specyficznych śladach z zacisków szyjnych po pętli wisielczej, czy odcięte gilotyną głowy od tułowia położone w charakterystycznym miejscu jak to czynili wtedy Niemcy, czyli pomiędzy nogami u stóp zgilotynowanej osoby.
W podziemiach tej uczelni był też umieszczony piec krematoryjny, gdzie później spalano zwłoki tych nieszczęśników. Tylko w okresie od 1941 – 1945 roku w tym malutkim uczelnianym krematorium spalono około 5000 zwłok zamordowanych, przede wszystkim Polaków, w tym było też wiele zwłok ofiar wrocławskiej krwawej gilotyny. Może jeszcze tylko przypomnę, że głowy zgilotynowanych osób zgodnie z regulaminem III Rzeszy Niemieckiej umieszczano w stopach poszczególnych ofiar, by przypadkiem kadra naukowa uczelni i studenci nie mieli kłopotu z rozszyfrowaniem przynależności członków do poszczególnych ciał. Dyrektorem tej makabrycznej placówki naukowej był wtedy profesor dr nauk medycznych Hermann Voss. Po wojnie w NRD człowiek cieszący się niezwykłą sławą wybitnego uczonego. Z jego kilkanaście lat temu całkiem przypadkowo odnalezionych notatek i wspomnień okupacyjnych, można sobie tylko wyobrazić jaką wówczas prezentował też wrażliwość i mentalność ten przecież wysoko jednak już wykształcony niemiecki uczony. A oto tylko garsteczka wspomnień z jego jednego listu:
„Miasto Posen (przyp. autora: chodzi o Poznań) przypada mi do gustu, tylko nie powinno tu być ani śladu po Polakach, byłoby wtedy bardzo pięknie…[…]… Tutaj (data notatki 24 maj 1941) w Instytucie znajduje się w piwnicy krematorium do palenia trupów. Jest ono obecnie na usługach tajnej policji. Zastrzeleni Polacy są tutaj przewożeni nocą i paleni. Gdyby to można było tak spopielić całe polskie towarzystwo. Naród polski musi być całkiem wytępiony, inaczej nie będzie spokoju na Wschodzie…[…]….My musimy ich unicestwić, gdyż inaczej oni to zrobią z nami. Dlatego też jestem zadowolony ze śmierci każdego Polaka…..[…]…Prawie codziennie przyjeżdża szare auto z szarymi ludźmi z SS z gestapo i przywozi materiał do pieca. Polacy stali się ostatnio znowu bardziej bezczelni, więc nasz piec ma dużo pracy…[…]… Wczoraj odjechały (notatka z 19 czerwca 1941) dwa samochody pełne popiołów Polaków. Przed moim oknem kwitną przepiękne rubiny, tak samo jak w Lipsku”. Koniec cytatu.
Pan profesor Voss był ponoć nawet tak zapobiegliwym i pełnym interesu medykiem, że sprzedawał nad modry Dunaj, do Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu czaszki „kobiet i mężczyzn w cenie 25 marek Rzeszy za każdą”. Ponoć 10 marca 1942 roku w wyniku pomyślnej transakcji odsprzedał niesłychanie kulturalnym wiedeńczykom – „15 czaszek Polaków – kobiet i mężczyzn w wieku od 30 – 50 lat”. Może jako ciekawostkę jeszcze podam, że 56 lat później, 14 zakupionych czaszek w 1942 roku odnaleziono jeszcze w Wiedniu. W roku 1999 powróciły do Polski i zostały pochowane 1 września tego samego roku na stokach cytadeli poznańskiej. Uzyskane informacje niemieckiego uczonego – lekarza są jednak tak makabryczne i tak jednocześnie nieprawdopodobne, że pozwoliłem sobie tylko na podanie ich skrótów. Więcej natomiast informacji na ten temat można pozyskać z cytowanych poniżej publikacji6/.
****
I już na samo zakończenie. Dlaczego w tym króciutkim artykule wymieniłem też placówki naukowe medyczne takie jak we Wrocławiu i w Poznaniu, w których Niemcy w okresie okupacji niemieckiej w krematoriach spalali zgilotynowane osoby. Ano tylko dlatego, gdyż tak naprawdę to rodzice pani Leokadii Dehnel, do swej śmierci nigdy nie mieli zapewne pewności, gdzie ostatecznie zwłoki jej ukochanej córki zostały pochowane. Po prostu nigdy! Jak przypuszczam, to wtedy jeszcze nie było wszystkim wiadomo, że zgilotynowane osoby natychmiast spalano w krematoriach, lub dostarczano do niemieckich placówek medycznych naukowych, gdzie studiujący tam młodzi Niemcy i Niemki dokonywali jeszcze na tych zwłokach badania z dziedziny anatomii. Bowiem Niemcy zgodnie z obowiązującymi wtedy urzędowymi przepisami nigdy o tych niuansach pośmiertnych,przynajmniej polskich rodzinnie powiadamiali. Chociaż w ostatnich latach rozszyfrowałem w Katowicach przynajmniej jeden taki przypadek na cmentarzu w Bogucicach, gdzie po zgilotynowaniu mężczyzny w więzieniu przy ulicy Mikołowskiej, zwłoki jednak oddano rodzinie, do pochowania na tym cmentarzu. Prawdopodobnie jednak zwłoki przesłano już jednak w szczelnie zamkniętej trumnie, z kategorycznym do tego jeszcze zakazem jej otwierania. Ale to już jest tematyka tak skomplikowana, że aby ją tylko bardziej poszerzyć, to wymaga już odrębnego i to wielostronicowego artykułu.
………………………………………………………………………………………………
Przypisy i publikacje:
1 – Pakt Ribbentrop – Mołotow zawarty został 23 sierpnia 1939 roku, zwany też „paktem Hitler-Stalin” był niczym innym jak umową międzynarodową. A raczej paktem o nieagresji pomiędzy III Rzeszą a Związkiem Sowieckim, który zgodnie z tajnym protokołem dodatkowym, stanowiącym załącznik do oficjalnej umowy bywa także określany jako IV rozbiór Polski.
2 – Juliusz Niekrasz, Z dziejów AK na Śląsku, wyd. Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1985, s.38.
3 – Kazimierz Kierzkowski o pseud. „Kazimierz I” i „Prezes”. Urodził się w Międzyrzecu Podlaskim 10 sierpnia 1890 roku. Był wtedy znanym działaczem politycznym i społecznym. Majorem piechoty Wojska Polskiego i Armii Krajowej i członkiem Rady Głównej Centralnego Towarzystwa Organizacji oraz od 1934 roku Kółek Rolniczych.
W 1910 ukończył Siedmioklasową Szkołę Handlową Zgromadzenia Kupców w Będzinie.W 1933 r. szkoła ta została przeniesiona do nowej siedziby, przy ul. Poprzecznej. Dzisiaj jest to już ulica Kopernika. Patronem tej szkoły został Mikołaj Kopernik.
W latach 1914–1917 służył w Legionach Polskich. W 1918 wstąpił w szeregi Wojska Polskiego. W 1920 zostaje już szefem sztabu Dowództwa Głównego Polskiej Organizacji Wojskowej na Górnym Śląsku. A w sierpniu 1921 zostaje szefem Wydziału Wywiadowczego Oddziału II Sztabu Generalnego WP. Po przeniesieniu do rezerwy pozostał w charakterze mobilizacyjnym w 56 Pułku Piechoty Wielkopolskiej w Krotoszynie. W 1921 za działalność w Legionach został odznaczony Orderem Virtuti Militari V kl. W latach. 1923–1929 był komendantem głównym Związku Strzeleckiego. 20 września 1939 w Krakowie założył Organizację Orła Białego.
W latach 1940–1941 zostaje mianowany na szefa Biura Informacji i Propagandy Komendy Obszaru ZWZ Kraków– Górny Śląsk. Nazwisko Kierzkowskiego znalazło się na liście proskrypcyjnej Sonderfahndungsbuch Polen obejmującej osoby przeznaczone przez Niemców do akcji eliminacji warstwy przywódczej i inteligencji. 15 lipca 1941 został aresztowany podczas IntelligenzaktionSchlesien i skierowany do niemieckiego obozu koncentracyjnego KL – Auschwitz–Birkenau, gdzie został zamordowany.
Syn Kazimierza Kierzkowskiego, Marek, był żołnierzem AK, uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. Zaginął na trasie w czasie transportu z kompleksu niemieckich obozów KL -Auschwitz–Birkenau do Mauthausen–Gusen. Kazimierz Kierzkowski odznaczony został: Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari i aż trzykrotnie Krzyżem Walecznych. Skrót życiorysu na podstawie Wikipedii.
4 – Związek Nauczycielstwa Polskiego Zarząd Oddziału w Sosnowcu, KSIĘGA ZASŁUŻONYCH dla Związku Nauczycielstwa Polskiego i Oświaty w Sosnowcu, Sosnowiec 2005, s.59 i 60.
5 – Obozy Hitlerowskie na ziemiach polskich 1939 – 1945, PWN, Warszawa, 1979, s.221
6 – Bernard Piotrowski, „W służbie rasizmu i bezprawia, Uniwersytet Rzeszy w Poznaniu 1941 – 1945” oraz w czasopiśmie „Odkrywca” nr 11 (82) 2005 w tekście „Rubiny kwitły jak w Lipsku”.
7 – Andrzej Szefer, Więzienia Hitlerowskie na Śląsku, w Zagłębiu Dąbrowskim i w Częstochowie 1939 – 1945, Śląski Instytut Naukowy, Katowice 1983
Uprzejmie przypominam, że wszystkie artykułu autora jak do tej pory są publikowane bezinteresownie. Z tego tytułu nie korzystałem więc dotąd nigdy i nie czerpię też nadal absolutnie żadnych korzyści materialnych, ani też innych profitów, poza tylko satysfakcją autorską.
Katowice, marzec 2021