Janusz Maszczyk: Z SOSNOWCA NA KASPROWY WIERCH I GUBAŁÓWKĘ

„SZUKAŁEM TEGO W PARYŻU,

SZUKAŁEM W BERLINIE I RZYMIE,

A TO ZA OKNEM BYŁO I POLSKIE MIAŁO IMIĘ”…

[Źródło: Pan Paweł Ptak – Sosnowiec Archiwum]

MY SOSNOWICZANIE WBREW NIEMAL POWSZECHNYM PESYMISTYCZNYM OPINIOM JAKIE DOCIERAJĄ DO MNIE DO KATOWIC Z MOJEGO RODZINNEGO MIASTA, TO JEDNAK MAMY SIĘ CZYM POCHWALIĆ. OJ MAMY! I TO JESZCZE JAK! I TO NIE TYLKO PRZED POLSKIMI WIELBICIELAMI PRZEUROCZYCH TATRZAŃSKICH KRAJOBRAZÓW, ALE ODWIEDZAJĄCYMI TEŻ NASZE TATRY PRZYBYSZAMI SPOZA NASZEGO KRAJU.

Były to zapewne jeszcze lata XVIII wieku, gdy pośród zalegających tu lasów powstała malutka osada, która już później była określana jako Dębowa Góra. A składała się wówczas z zaledwie tylko pięciu wieśniaczych chałup. Jak wieść niesie ponoć była wówczas własnością Polaków o nazwisku Dębowscy. Stąd możliwe, że nazwa tej okolicy pochodzi od tego nazwiska. W XIX wieku, podczas zaborów Rosji carskiej, w miarę jednak upływu lat, ta okolica należała hipotetycznie już do kilku innych właścicieli. W 1836 roku przeszła na własność Szarlotty von Stolberg – Wernigerode, a w roku 1856 te dobra ziemskie zakupił hrabia Jan Renard, syn doskonale wówczas znanego przemysłowca górnośląskiego i właściciela rozciągających się terenów na Opolszczyźnie hrabiego Andrzeja Renarda 1/. Już jednak w niedługim czasie, bowiem w 1881 roku niemiecki przedsiębiorca z Zabrza Adolf Deischel, po wykupieniu terenów na Dębowej Górze od spadkobierców hrabiego Jana Renarda, czyli Gwarectwa „Hrabia Renard”, uruchomi tu malutką wytwórnię lin konopnych i stalowych, a następnie drutu i plomb. Biuro tej fabryki mieściło się jednak nie na terenie fabryki, ale w Mysłowicach. Z każdym niemal rokiem fabryka będzie jednak stopniowo poszerzała swój asortyment produkcji i już na przełomie XIX i XX wieku, oprócz wyżej wymienionych wyrobów, zaoferuje też jeszcze izolowane kable elektryczne. Jeszcze w czasie zaborów Rosji carskiej w latach 1910 – 1911, stosunkowo dobrze prosperującą fabrykę dalej jednak jej asortyment produkcyjny poszerzano i jednocześnie też ją stopniowo rozbudowywano. W tym okresie czasu produkcja trafiała jednak głównie tylko na rynek rosyjski. Przedstawicielstwa tej fabryki mieściły się wtedy w Warszawie i w Łodzi, w Petersburgu i w Moskwie oraz w Rydze i w innych jeszcze miejscowościach. Wzniesiono także nowe budynki gospodarcze i cztery domy dla pracowników. Wokół zakładu powstała też osada. W 1922 roku biuro tego przedsiębiorstwa przeniesiono jednak z Mysłowic do Zabrza, a następnie jeszcze do Berlina. Gdy w 1924 roku zmarł właściciel tej fabryki Adolf Deichsel, to całą schedę po nim przejął jego syn, Erwin.

W początkowym stadium rozwoju, fabryka będzie tylko zatrudniała około 200 – 300 robotników i około 50 urzędników. Sprowadzonych z byłych jeszcze wtedy terytoriów niemieckich, głównie z Górnego Śląska. W niektórych publikacjach podaje się też inną liczbę zatrudnienia. Później niektórzy z nich tak się zaaklimatyzują i pokochają te tereny i naszą Ojczyznę, że w okresie II Rzeczypospolitej Polski przyjmą już obywatelstwo polskie. Już niedługo miejscowa polska ludność będzie ten rejon fabryczny i osiedlowy popularnie określała – „Druciarnią”. Fabryka, a wkrótce i 4 zabudowania dla pracowników usadowią się w rejonie późniejszych ulic: Tylnej i Niweckiej, Strzeleckiej i Lipowej.

[Źródło: Pan Paweł Ptak Sosnowiec Archiwum. Sosnowiec – dzielnica Dębowa Góra, osiedle „Druciarnia”, ulica Tylna; stare jeszcze zabudowania pracownicze.]

Ponoć właściciel tej fabryki w porównaniu do większości innych kapitalistów, był jednak człowiekiem niezwykle ludzkim. Dbał więc nie tylko o własne interesy, ale też i o swoich pracowników. Był bowiem doskonale zorientowany, że syty i posiadający zakładowe przydziałowe mieszkanie człowiek, będzie bardziej nie tylko związany z firmą, ale też wydajnym pracownikiem. Oprócz więc wzniesionych domów dla swoich pracowników na Dębowej Górze, zbudował też dla nich ośrodek wypoczynkowy w Polanicy – Zdroju (Altheide), który na cześć swojej córki ozdobił go nazwą „Emma”. Był też bardzo zaangażowany w ochronie przeciwpożarowej miasta Sosnowca. W tym celu w 1902 roku w fabryce uruchomił też straż pożarną wyposażając ją jednocześnie w wysokiej jakości sprzęt gaśniczy. Firmowa straż pożarna, niczym zawodowa, brała też udział w wielu akcjach gaśniczych na terenie Sosnowca, koordynując te przedsięwzięcia wspólnie z zakładową strażą pożarną z sieleckiej Kopalni „Hrabia Renard”, z Gwarectwa „Hrabia Renard”.

Podjęcie produkcji lin wyciągowych górniczych, niezwykle zresztą poszukiwanych w tym rejonie kraju, niewątpliwie przyczyni się do gwałtownego też rozwoju tej fabryki. Już w okresie II Rzeczypospolitej Polski poszerzając swój asortyment produkcyjny ten dobrze już wtedy prosperujący zakład pracy, z inicjatywy nowego właściciela Erwina Deichsela zmieni nie tylko swoją dotychczasową nazwę – Fabryki Drutu, Lin Stalowych i Konopnych, Drutu i Plomb oraz Płótna Żaglowego – Adolf Deichsel w Sosnowcu, ale stanie się też spółką akcyjną o nazwie – Fabryka Lin i Drutu, dawniej A. Deichsel S.A. Fabryka o brzmiącej już wówczas nowej nazwie była liczącą się firma nie tylko w Sosnowcu, dysponowała bowiem nawet swoją bocznicą kolejową, która z kolei była jeszcze połączona z koleją dęblińsko – dąbrowską i odnogą przez Sosnowiec Południowy z linią Kolejową Warszawsko – Wiedeńską. Produkowany wielkotonażowy asortyment w tej firmie można więc było niemal błyskawicznie i bezproblemowo eksportować poza granicę nie tylko Sosnowca, ale i Zagłębia Dąbrowskiego. 

[Źródłem trzech powyższych zdjęć jest fotopolska.eu Fabryka Lin i Drutu, dawniej A. Deichsel S.A. Lata 1920 – 1944 (dokładny rok ?)]

Gdy Dębowa Góra od 1915 roku stanie się już jedną z dzielnic Sosnowca, to wówczas nie tylko w Zagłębiu Dąbrowskim, ale i na terenie naszego kraju będzie słynna z produkcji szerokiego asortymentu wysokiej jakości lin stalowych wyciągowych i nośnych. To właśnie dzięki tej pozornie malutkiej fabryczce z sosnowieckiej „Druciarni”, wysokiej jakości liny stalowe będą w pierwszej kolejności zainstalowane nie tylko we wszystkich prawie głębinowych kopalniach Zagłębia Dąbrowskiego, ale trafią też jako liny wyciągowe na wznoszoną z mozołem już od XIX wieku stożkową żużlową hałdę koło sosnowieckiej Huty „Katarzyna”. Już wkrótce też dotrą i do stolicy zimowego sportu – Zakopanego, o czym znacznie więcej poniżej.

****

     Podobno pierwsze próby budowy kolejki zębatej na Świnicę i po Słowackiej stronie Tatr na Gerlach zrodziły się już w czasach zaborów naszej Ojczyzny. Były to ponoć jeszcze pierwsze lata XX wieku. Ta ówczesna niezwykle śmiała myśl niczym rzucony bumerang, ponownie więc zatoczy łuk czasu i powróci w wolnej, niepodległej i suwerennej już Ojczyźnie, gdy Polska po raz pierwszy podejmie się w 1929 roku zorganizowania w Zakopanem Mistrzostw Świata FIS. Wówczas to dopiero okaże się, iż wbrew oponentom, jest jednak możliwy zjazd z Kotła Gąsienicowego z Kasprowego Wierchu poprzez Halę Goryczkową do Kuźnic. Już wtedy ponoć, ta narciarska trasa zjazdowa, będzie wyraźnym sygnałem do podjęcia trudów budowy kolejki linowej na wznoszący się w Zakopanem, tatrzański niebotyczny szczyt – Kasprowy Wierch. Jak na tamte czasy było to w naszej Ojczyźnie wydarzenie wprost epokowe, z trudem nawet kojarzące się w głowach Polaków. Do tej bowiem pory kolej linowa funkcjonowała zaledwie tylko w 80 przypadkach na całym świecie, a w samych Tatrach nikt takiej inwestycji jeszcze dotychczas nie zrealizował. Projekt techniczny zostanie więc zlecony firmie niemieckiej „Bleichert” z Lipska i fabrycznej stoczni morskiej jeszcze wówczas mieszczącej się w granicach Wolnego Miasta Gdańska. Z kolei projekt budowy górskich zabudowań stacyjnych zlecono już państwu Annie i Aleksandrowi Kodelskim, którzy swą siedzibę mieli wówczas w Warszawie.

Budowa kolejki linowej na Kasprowy Wierch wywołała w dotychczas zniewolonej zaborami, a teraz już wolnej, niepodległej i suwerennej Polsce, niesłychaną jednak skalę emocji, zarówno przeciwników jak i popleczników, budowy tej niemal podniebnej wysokogórskiej trasy linowej. Przeciwnicy – podobnie zresztą jak obecnie – wywodzili się przeważnie ze środowiska ochrony przyrody, głównie z organizacji – Państwowej Rady Ochrony Przyrody. Nie brakowało też jednak słów krytycznych w samych środowiskach intelektualnych i kulturotwórczych. Na ten temat wielu dziennikarzy w aż 90 publikacjach, swymi krytycznymi artykułami nie pozostawili ani jednej suchej nitki na projektantach budowy tej linowej kolejki. W samej tylko pierwszej połowie 1934 roku około 100 różnych instytucji i organizacji ogłosiło zdecydowany protest. Ponoć wtedy zaledwie tylko dwa czasopisma: krakowski „Ilustrowany Kurier Codzienny” i „Światowid”, cały czas z determinacją popierały ten nieprawdopodobny dla wielu innych oponentów – projekt. Wówczas właścicielem tych czasopism był znany polski magnat prasowy Marian Dąbrowski, który z kolei doskonale znał się wówczas z Aleksandrem Bobkowskim. Obydwaj bowiem jeszcze w 1939 roku – jako głosiciele wzniosłych narodowych haseł o polskim Podhalu – otrzymali od władz państwowych tytuły honorowych członków Związku Górali. Jak wspomina to autor publikacji książkowej Wojciech Szatkowski, to w tej podniosłej ceremonii brali też udział Wacław Krzeptowski i Henryk Szatkowski, osobnicy, którzy już niebawem, bowiem już po wkroczeniu we wrześniu 1939 roku Niemców do Polski, staną się kolaborantami i zdrajcami Narodu i Państwa Polskiego2/.

****

Na szczęście, w końcu jednak idea budowy kolejki zwyciężyła. Prace w górzystym terenie pełną parą ruszyły już 1 sierpnia 1935 roku. Wszelkie materiały budowlane, w tym i liny nośne i ciągowe z sosnowieckiej Fabryki Lin i Drutu, dawniej A. Deichsel S.A. docierały do Zakopanego różnego typu wagonami kolejowymi. Już wówczas w Zakopanem stał piękny pod względem architektury dworzec kolejowy, który w miarę upływu lat był jednak przebudowywany. Ale to temat tak rozległy, że wymaga już odrębnego artykułu.

[Zdjęcie autora z września 2015 roku. Fragment starego Dworca Kolejowego w Zakopanem, utrwalony od strony ulicy Chramcówki.]

[Zdjęcie autora z września 2015 roku. Dworzec klejowy w Zakopanem utrwalony od strony peronów.]

[Zdjęcie autora z września 2015 roku. Dworzec Kolejowy w Zakopanem, utrwalony od strony peronów.]

[Zdjęcie autora z września 2015 roku. Peron Dworca Kolejowego w Zakopanem. Niektóre jego fragmenty już jednak odbiegają od stanu pierwotnego.]

[Zdjęcie autora z września 2015 roku. Tablica pamiątkowa umocowana na peronie Dworca Kolejowego w Zakopanem o treści: -„WŁADYSŁAWOWI ZAMOJSKIEMU FUNDATOROWI I ORGANIZATOROWI BUDOWY KOLEI DO ZAKOPANEGO W 100 ROCZNICE ODJAZDU PIERWSZEGO POCIĄGU SPOD GIEWONTU 25 PAŹDZIERNIKA 1999 ROKU”.]

[Zdjęcie z Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygnatura 1 -G – 3819 – 1. Rok 1935. Lina nośna z sosnowieckiej fabryki przeznaczona na trasę kolejki linowej z Kuźnic na Kasprowy Wierch. Wagon – platforma stoi już na bocznicy dworca kolejowego w Zakopanem. Na pamiątkowym zdjęciu doskonale widoczna nazwa firmy i miasta Sosnowiec.]

Jak na polskie warunki klimatyczne to inicjatorzy budowy zapewne jednak ustalili zbyt stosunkowo krótki termin realizacji tej niezwykłej linowej wysokogórskiej inwestycji, tym bardziej, że tego typu budowa była pierwszym tak wielkim przedsięwzięciem na terenie całych Tatr, co już wyżej zasygnalizowałem. Z początku spowodowało to więc nieprzewidziane poważne zakłócenia w toku dalszej realizacji budowy kolejki linowej i to do tego stopnia, że w końcu zabrakło nawet chętnych do jej wykonania. Budowę więc tej podniebnej trasy linowej podjęła się specjalna spółka, która nosiła wtedy nazwę „Linkolkasprowy”. W tej zorganizowanej w pośpiechu spółce największymi udziałowcami oczywiście były Polskie Koleje Państwowe (51%) i z Wolnego Miasta Gdańska – Stocznia Morska. Wspierały ją też Polskie Biuro Podróży „Orbis”, Liga Popierania Turystyki oraz Towarzystwo Krzewienia Narciarstwa. Koszt realizacji tej inwestycji jak na tamte czasy był jednak ogromny. Zaciągnięto więc w pośpiechu w bankach kredyt na sumę około 2,5 mln złotych. Jak już wspominałem budowę rozpoczęto 1 sierpnia 1935 roku. W tym celu w dzisiejszych gęsto już zabudowanych i gwarnych Kuźnicach, wytyczono specjalny plac rozładunkowy, gdzie składano przywiezione z zakopiańskiego dworca kolejowego wszelkie materiały związane z budową tej kolejki linowej.

[Zdjęcie z Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygnatura 1 -G –3919 -4. Rok 1935. Kilkunastotonowy bęben z nawiniętą nań liną z sosnowieckiej fabryki; zdjęcie wykonano w trakcie jego wyładowania na specjalnym wytyczonym placu w Kuźnicach.]

Przedsięwzięcie bezpośredniego połączenia stalową liną Kuźnic z Kasprowym Wierchem było jednak wówczas niesłychanie trudnym zadaniem do zrealizowania. Podjęto więc chyba słuszną wtedy decyzję o budowie stacji pośredniej na Myślenickich Turniach. W tym celu wytyczono w górzystych terenach na trasie z Kuźnic do Myślenickich Turni specjalną utwardzoną drogę, która się zygzakami i mozołem pięła i pięła pod górę, w niesłychanie zresztą trudnych pod względem zróżnicowania terenowego wzniesieniach. Tę wysokogórską trasę, najczęściej zanim do Zakopanego zawitał już tylko świt, to pokonywały ją już specjalne terenowe samochody. Jeden z takich historycznych już pojazdów jest utrwalony na poniższym zdjęciu.

[Zdjęcie z Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygnatura: 1 –G-3820-12. Rok 1935. Specjalny spalinowy ciągnik używany do przewożenia materiałów z Kuźnic na Myślenickie Turnie.]

Podobno z Myślenickich Turni, jeszcze dalej i dalej bo aż na podniebny Kasprowy Wierch, też przeróżnymi sposobami transportowano materiały do dalszej zabudowy podpór żelbetowo stalowych, na których miały zawisnąć liny nośne i ciągowe z naszego Sosnowca. Ta budowlana podniebna linowa trasa aż na Kasprowy Wierch, niestety ale jednak powstała kosztem wycięcia ogromnej, trudnej nawet dzisiaj do oszacowania ilości drzew i krzewów i doprowadziła też do zachwiania ekosystemu przyrodniczego. Z tego powodu nie należy się więc z kolei dziwić wszystkim tym Polakom, którzy z takim serce i lękiem oraz pietyzmem i zarazem wyjątkową zawziętością, dbali wtedy o nasz malutki przecież górski skrawek, w porównaniu do obszarów Tatr jakie zalegają po stronie Słowacji.

[Zdjęcie z narodowego Archiwum Cyfrowego, sygnatura: 1-G-3820-21. Rok 1935. Grupa dziennikarz w towarzystwie inż. Aleksandra Kodelskiego  siedząc w rynience, udaje się próbnym wyciągiem do podpory piątej w stronę Kasprowego Wierchu.]

[Zdjęcie Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygnatura: 1 – G – 3820 -27. Rok 1935. Widok ogólny trasy kolejki. Widoczna grupa ludzi w prowizorycznym wagonie (przyp. autora: chyba na platformie) kolejki linowej.]

[Zdjęcie Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygnatura 1 –G- 3820-9. Rok 1935. Polscy górale transportują na taczkach budulec potrzebny do budowy kolejki linowej.]

[Zdjęcie Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygnatura: 1-G-3820-6. Rok 1935. Transport części roboczej kola zębatego wyciągarki.]

Materiały budowlane dostarczano też wozami konnymi z Kuźnic na wysoko położoną Halę Gąsienicową, a jeszcze dalej i dalej bo aż na Kasprowy Wierch, głównie piasek, wodę, cement i elementy konstrukcyjne oraz nawet liny nośne. Niestety ale na szczyty Tatr na Kasprowy Wierch wędrowały już w zasadzie tylko na barkach zatrudnionych przy tych specyficznych pracach górali. W ostatnim okresie czasu budowniczowie byli już jednak tak potwornie wyczerpani, że zmuszeni byli nawet do tego celu wykorzystać 4 koniki huculskie, które odznaczały się niezwykłą wytrzymałością w przemierzaniu tych trudnych tras, o różnej zresztą skali wzniesień. Skalę niesłychanej trudności w pokonywaniu tego podniebnego wzniesienia mogą zaświadczyć też niejednokrotnie i współcześni polscy turyści, którzy sapiąc i pojękując z trudem, i na drżących nogach pieszo pokonują to górskie wzniesienie, by zaledwie tylko z Kuźnic dotrzeć pieszo na Halę Gąsienicową, bo na Kasprowy Wierch, to już im brakuje siły, a przemęczone nogi drążą niczym osika. Autor i jego ukochana żona Renia, byli tego zjawiska niejednokrotnie świadkiem3/.

****

Dzięki jednak wyjątkowo doskonałej organizacji prac i zatrudnienia sporej ilości ludzi, około 1000 osób, których sprowadzano nie tylko z samego Zakopanego i Podhala, ale też z Krakowa i z wielu innych miejscowości z Małopolski, a nawet z bagnistego kresowego Polesia i Wileńszczyzny, prace w końcu nabrały już jednak zdumiewającej dynamiki. Podobno wyroby z drewna różnego profilu i długości w postaci belek oraz desek powierzono trakom specjalnie sprowadzonym z terenów kresowej Litwy, z zalegającej tam Puszczy Rudnickiej. Z kolei granitowe kamienie specjalnymi młotami na długich i elastycznych trzonkach obrabiali już Cyganie, którzy materiał czerpali z wyrąbanego kamieniołomu w Tatrach. W tym celu za pomocą dynamitu dostarczali ogromne ilości tłucznia. W tej kamieniarskiej pracy nikt Cyganom nie mógł wtedy dorównać. Niestety ale w takich specyficznych górzystych warunkach i w nieprawdopodobnym też pośpiechu, ta niemal nadludzka praca, doprowadzała też do licznych zagrożeń. Ponoć więc pewnego dnia, nagle uległa zerwaniu zawieszona już i sprowadzona z Sosnowca specjalna lina nośna o niebagatelnym jeszcze do tego ciężarze, a wynoszącym około 35 ton. Do wypadku podobno doszło nagle, gdy się tego nikt absolutnie nie spodziewał, na odcinku z Myślenickich Turni na Kasprowy Wierch. W wyniku nagłego jej zerwania ze specjalnego uchwytu „runęła ponad pół kilometra w dół, kosząc kawał lasu pod Myślenickimi Turniami”. Dzięki tylko wielkiemu szczęściu nie doszło jednak do ofiar wśród zatrudnionych tam wtedy pracowników. Jednak już po miesiącu, ku zaskoczeniu budowniczych z odległego Sosnowca, transportem kolejowym poprzez dworzec kolejowy w Zakopanem, dotarła na miejsce nowa stalowa lina wyciągowa.

We wrześniu 1935 roku, ku zaskoczeniu i zdziwieniu pracowników, szczególnie wśród przyjezdnych robotników z dalekich stron, nagle spadł w górach śnieg i gwałtownie też obniżyła się temperatura powietrza, sięgająca nawet z rana poniżej zera. Prac w górzystym terenie jednak absolutnie nie przerywano, tylko mozolnie postępowały nadal. Jeszcze w porze jesiennej zbudowano więc dziewięć drewnianych podpór, na których prowizorycznie zawieszono, tak zwaną linową kolej roboczą. Pierwszy jej kurs nastąpił w październiku 1935 roku.

Natomiast w grudniu 1935 roku dzięki nadludzkiemu wysiłkowi i doskonałej też organizacji pracy wszystkie budynki stacyjne w Kuźnicach i na Myślenickich Turniach zostały już jednak oddane do użytku. Mimo fatalnych warunków pogodowych, gwałtownych niespodziewanych opadów śniegu i dokuczliwego mrozu, dalej jednak budowano podpory żelbetowo – stalowe na Kasprowy Wierch. W efekcie, ku zaskoczeniu i zdziwieniu nie tylko budowniczych, ale i górali z samego Zakopanego, znających przecież doskonale panujący tu kapryśny górski klimat, końcowy termin osiągnięto. W dniu 26 lutego 1936 roku pierwszy srebrny wagonik kolejki linowej wyruszył więc w swą podróż na Myślenickie Turnie. Natomiast już 15 marca 1936 roku, gdy w niedzielny poranek zakopiańskie góralki i górale całymi rodzinami szli do kościoła na mszę świętą, to wagonik kolejki linowej dotarł już z kolei na Kasprowy Wierch. Budowę całej trasy kolejki linowej zakończono więc w rekordowym czasie, w ciągu zaledwie 227 dni. W 1938 roku powyżej końcowej stacji kolejki linowej na Kasprowym Wierchu, według projektu Anny i Aleksandra Kodelskich wybudowano jeszcze obserwatorium astronomiczne, którego fragment jest widoczny na poniższym zdjęciu.

[Zdjęcie z Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygnatura 1 – G – 3827 – 2. Lata 1936 -1938. Końcowa stacja kolejki linowej na Kasprowym Wierchu, a w dali obserwatorium.]

Koszt końcowy budowy tej górskiej trasy wynosił wówczas przeszło 3,5 mln złotych. Pozornie tak wydana wielka suma, już wkrótce bowiem do 1939 roku, jednak się zwróciła, i to głównie z uzyskanych dochodów transportowych kolejki. A chętnych na wyjazd tą urokliwa trasą zarówno wówczas jak i obecnie nigdy nie brakowało, a wręcz nawet odwrotnie. Już bowiem w pierwszym roku jej eksploatacji na szczyt Kasprowego Wierchu wyjechało około 165 tysięcy turystów. Ogromne zresztą tłumy turystów już od czasów uruchomienia tej kolejki zawsze zalegają wiele godzin przed kasą w Kuźnicach, zanim zdobędą upragniony bilet na Kasprowy Wierch. Podobno kasa kolejki linowej świeciła tylko pustką w okresie okupacji niemieckiej. Oczywiście poza odwiedzającymi ten rejon górski okupantem hitlerowskim i kolaborującymi z nimi miejscowymi góralami i o takiej samej haniebnej orientacji politycznej przybyszami z terenów Generalnej Guberni.

Po uruchomieniu kolejki linowej sam personel liczył 25 pracowników, w tym „dwóch kasjerów, dziewięciu konduktorów, siedmiu maszynistów, trzech stacyjnych i dwóch dozorców – palaczy”. W tamtych czasach wśród zatrudnionego personelu panowały jednak inne niż obecnie zasady. Każdy bowiem pracownik zobowiązany był w trakcie obsługi klienta nosić modne spodnie – pumpy, białe kamasze, a dłonie ponoć nawet odziewano w białe rękawiczki. Również tłumnie już wtedy odwiedzający Zakopane turyści i odkrywający zdumionymi oczami zalegające wszędzie urokliwe piękno przyrody, do tego eleganckiego szablonu starali się też dostosować, nawet w trakcie górskich wędrówek, co zostało choćby tylko utrwalone na poniższych moich rodzinnych zdjęciach.

[Zdjęcie rodzinne autora. Rok 1937 lub 1938. Zdjęcie sosnowiczanki mojej cioci Genowefy Paliga (z domu Doros; siostra mojej mamy Stefanii Maszczyk) i nieznanej autorowi jej koleżanki z wycieczki do Morskiego Oka. Jak te modnisie – sosnowiczanki – tak strojnie odziane i w butach na wysokich obcasach jednak tam dotarły?…]

[Zdjęcia autora rodzinne. Kuźnica – roku 1937 lub 1938. Widoczna po lewej stronie nowo wybudowana stacja wyciągowej kolejki linowej na Kasprowy Wierch poprzez Myślenickie Turnie. Na zdjęciu siedząca po prawej stronie osoba to sosnowiczanka z Pogoni – moja ciocia Genowefa Paliga (siostra mojej mamy). Na drugim zdjęciu stojąca osoba to też Sosnowiczanka z Pogoni – moja ciocia Genowefa Paliga (siostra mojej mamy). Na zdjęciach utrwalony został dawny jeszcze wagonik kolejkowy.

Zastanawiający jest całkowity brak w Kuźnicy pojazdów mechanicznych i wiejąca wokół pustka, pozbawiona całkowicie turystów. Autor proponuje porównać powyższe zdjęcia ze zdjęciami poniższymi, wykonanymi też w Kuźnicy, w tym samym prawie miejscu, ale we wrześniu 2015 roku.]

****

     Z powyższymi zdjęciami rodzinnymi oznaczonych kolejnymi numerami jest związana ciekawa historia, którą chyba warto przekazać młodemu pokoleniu naszych rodaków. Odnalazłem je luzem wpięte do jednego z rodzinnych zakopiańskich albumów z lat 1937-1938, a nie przyklejone do czarnych kart tak jak kilkadziesiąt innych. Młodzi ludzie ze zrozumiałych zresztą względów już tego nie odnotowują, ale w okresie II Rzeczypospolitej Polski aparaty fotograficzne były nie tylko niezwykle kosztowne, ale też wielu osobom sprawiały prawdziwe kłopoty, gdy dochodziło do ich obsługi. Podobnie jak obecnie wiele osobom, szczególnie tym w podeszłym już wieku, ogromne trudności sprawia obsługa komputera. Są przecież nawet i tacy co nie potrafią go nawet uruchomić. W okresie II Rzeczypospolitej Polski nie stać więc było każdego obywatela na kupno tak drogiego aparatu fotograficznego. Posiadali go więc tylko wyjątkowi osobnicy, głównie zawodowi fotografowie i tylko malutka grupka pasjonatów fotografii, którzy starali się utrwalać głównie osoby. Ale bywali też i tacy co utrwali pejzaże. Dlatego tak minimalne zbiory fotograficzne z tego okresu zachowały się do dzisiaj w większości polskich rodzin. Skąd się więc w jednym z moich rodzinnych albumów pojawiły takie niezwykle ciekawe, dzisiaj już zapewne historyczne zdjęcia?… Po prostu zakopiańscy górale już wtedy byli niezwykle doskonale zorganizowanymi ludźmi. Podobnie zresztą jak obecnie, gdzie ich prywatne minibusy za minimalną opłatą są dostępne niemal natychmiast i docierają do najdalszych zdawać by się mogło zakątków tej niezwykle urokliwej zakopiańskiej górskiej krainy. W wielu więc miejscach, już od samego rana, szczególnie w najatrakcyjniejszych pod względem krajobrazowym terenie, stali z aparatami zawodowi zakopiańscy fotografowie i cierpliwie oraz życzliwie, tak jak obecnie, ale skutecznie, pozyskiwali klientów, nawet tak zwanych „dusigroszy”. Poniżej na odwrocie jednego zdjęcia prezentuję więc, jak mi się wydaje unikatową już pieczęć firmową  jednego z takich operatywnych ówczesnych zawodowych zakopiańskich fotografów. Taka sama pieczęć firmowa i kolejne ręczne na odwrocie zdjęć dokonywane adnotacje przez zakopiańskiego fotografa są uwidocznione też na innych zdjęciach.

*****

Kolej linowo – terenową też w Zakopanem, ale tym razem wiodącą na szczyt Gubałówki wybudowano jeszcze, przed okupacją niemiecką, bowiem w 1938 roku. Jej budowę zleciła Liga Popierania Turystyki. Ten wyciąg jest drugim w Polsce takim przedsięwzięciem, po kolei na Górę Parkową w Krynicy. W tym przypadku budowa postępowała jednak błyskawicznie. Prace budowlane zapoczątkowane w lipcu 1938 roku, zakończono już bowiem 20 grudnia tego samego roku. Czyli budowa trwała zaledwie tylko 168 dni. Również i w tej inwestycji ma swój udział sosnowiecka Fabryka Lin i Drutu, dawniej A. Deichsel S.A., która nie tylko dostarczyła stosowne stalowe liny wyciągowe, ale prawdopodobnie w jakimiś też stopniu starała się zainicjować sam projekt poruszania się kolejki po szynach, tym bardziej iż jest on wprost bliźniaczo podobny pod względem technicznym do systemu wyciągowego i mijankowego jaki już funkcjonował w Sosnowcu od końca XIX wieku, gdy wznoszono coraz to wyżej i wyżej żużlową stożkową hałdę obok Huty „Katarzyna”. Są jednak i tacy publicyści, którzy twierdzą, że projekt torowiska pozyskano od Biura Projektów i Studiów PKP w Warszawie, czyli od tej samej firmy, która opracowała już w 1937 roku projekt torowiska na Górę Parkową w Krynicy.

[Zdjęcie z Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygnatura: – 1 –G-3831-3. Lata 1938 – 1939. Najstarszego jeszcze typu wagonik kolejki linowo – terenowej na Gubałówkę. Miejsce mijanki dwóch kolejek. Przy czym jedna już jedzie na Gubałówkę, a druga stamtąd akurat zjeżdża.]

****

     Pragnę zwrócić uwagę na następujący fakt. Jak na tamte odległe już lata, to budowa kolejki gondolowo – linowej na Kasprowy Wierch była w II Rzeczypospolitej Polski niesłychanie śmiałym przedsięwzięciem zarówno projektowym jak i wykonawczym. Podobne też zresztą odczucia odnosiliśmy zawsze z moją żoną Renią, w trakcie podróży na Gubałówkę. Do dzisiejszego dnia u wielu turystów, w tym i u autora wzbudza więc niesamowity podziw. To miedzy innymi, dzięki malutkiej fabryczce z „Druciarni” z mojego rodzinnego Sosnowca, mogliśmy z moją wtedy jeszcze młodziutką narzeczoną, a późniejszą już żoną – Renią – oraz jej ojcem, Pawłem Prokopem, już w roku 1962 wieku bez większego problemu dostać się na szczyty polskich Tatr i pokonać ich turnie i przełęcze. W tym niezwykle bajeczną malowniczą trasę Orlej Perci. Ilekroć więc tylko kolejny raz byłem z moją żoną w Zakopanem to zawsze, dosłownie zawsze, w trakcie spotkań z góralami i turystami z dumą podkreślałem, że to dzięki linom z mojego miasta Sosnowca, z fabryki zwanej popularnie „Druciarną”, Polacy mogli już w okresie II Rzeczypospolitej Polski podziwiać z Kasprowego Wierchu i Gubałówki piękno naszych polskich niezwykle urokliwych Tatr.

Wielka jednak szkoda, że nikt z Sosnowca jak do tej pory w efektownej formie nie zareklamował w Zakopanem w gablotach zdjęć tej sosnowieckiej firmy i próbek wykonanych też wówczas lin stalowych przez tę sosnowiecką fabrykę w okresie II Rzeczypospolitej Polsce. A takie wielkoformatowe historyczne już  zdjęcia z tamtych odległych lat są bowiem obecnie właśnie wyeksponowane i bardzo popularne w wielu najruchliwszych miejscach Zakopanego. Brakuje tylko gablot historycznych o dawnej sosnowieckiej „Druciarni”. Popularyzacja sosnowieckiej firmy jest więc jak najbardziej wskazana, tym bardzie, że współcześnie około trzy miliony wczasowiczów corocznie już odwiedza Zakopane. W tym co najmniej kilkuset turystów codziennie oczekuje w długiej kolejce w Kuźnicach, by tylko uzyskać upragniony bilet upoważniający ich do wjazdu szczyty Tatr, aż hen na Kasprowy Wierch. W tym samym czasie kilkaset innych ustawia się obok w kolejce celem wykupienia biletu wstępu, by tylko pieszo dotrzeć do podnóża Tatr, na Halę Gąsienicową. Z zasady wszyscy stoją cierpliwie i znudzeni, i mimo woli więc patrzą też na okalające ich gołe granitowe obramowanie zabudowań kolejki linowej w Kuźnicach i zabudowany teren, i nie mają nawet pojęcia, że przez dziesiątki lat na szczyty polskich Tatr można się było bez problemu dostać kolejką, która wisiała i była też wciągana na Kasprowy Wierch stalowymi linami, które wyprodukowała sosnowiecka firma o nazwie – Fabryka Lin i Drutu, dawniej A. Deichsel S.A.

[Zdjęcie autor z września 2015 roku. Kuźnice. Po lewej stronie trzecia w kolejności siedzi moja żona Renia (biały sweterek w niebieskie paski). W dali widoczna ciągnąca się niczym wąż boa kolejka turystów, oczekujących po kilka godzin na kupno biletu, by wagonikiem kolejki linowej dostać się na Kasprowy Wierch.]

[Kolejne w innym już jednak dniu utrwalone zdjęcie autora z września 2015 roku. Tłumy ludzi w Kuźnicach i ponownie widoczna długa na kilkaset metrów kolejka turystów, oczekujących nawet po kilka godzin, by tylko wykupić bilet na Linową Kolejkę na Kasprowy Wierch oraz widoczny też kamienny granitowy długi mur, na którym można by z powodzeniem zawiesić gablotę promującą miasto Sosnowiec.]

[Zdjęcie autora z września 2015 roku. Czwarta od lewej strony stoi moja żona Renia (biały sweterek w niebieskie paski).  „…Inna w tym samym czasie też pokaźna grupa turystów, stoi obok posłusznie w długiej kolejce, by tylko wykupić upragniony bilet wstępu na tereny Tatrzańskiego Parku Narodowego i pieszo już dostać się na Halę Gąsienicową”…]

****

Z Kasprowym Wierchem i z Gubałówką, jak również z samym Zakopanem związany jestem bardzo głębokimi uczuciami, wśród, których przewijają się niczym w rodzinnym filmie też nostalgiczne i romantyczne wspomnienia. Bardzo zresztą ciekawe, wręcz nawet frapujące i kryjące do dzisiaj wiele jeszcze niewyjaśnionych zagadek. Na temat bowiem Zakopanego i przebywającym w tym tatrzańskim kurorcie ludzi, z ostatniej nawet konspiracji okupacyjnej (lata 1939 – 1945), w tym i znakomitych ponoć kurierów oraz artystów, pisarzy i poetów, po prostu osób z wysokiego świecznika politycznego, patriotycznego i kulturalno – intelektualnego napisano też zresztą niesłychanie wiele bardzo nawet wiele ciekawych publikacji książkowych i prasowych. Nie wszystkie są jednak zgodne z prawdą absolutną. W niektórych bowiem przekazach bez jakiegokolwiek krytycyzmu i nie docierając nawet do źródeł prawdy, powiela się tylko funkcjonujące już w przestrzeni publicystycznej i gminnych opowieściach, ponoć frapujące historyczne wspomnienia, utwierdzając jednak w przekazach legendy i mity oraz półprawdy, czy nawet wprost bajkowe o podłożu ponoć historycznym opisy zdarzeń. Zobligowany specyficznym środkiem przekazu jakim jest internet, ustosunkuję się więc teraz tylko do dwóch bardzo kiedyś głośnych incydentów w Zakopanem. Natomiast o słynnym narciarzu z okresu II Rzeczypospolitej Polski, a później kurierze z Armii Krajowej, który nim nigdy nie był podczas okupacji niemieckiej i mitach związanych z przeprowadzaniem w 1940 roku przez granie Tatry do okupowanej Ojczyzny naszego marszałka Edwarda Rydza Śmigłego może jeszcze kiedyś napiszę. Obecnie co już wyżej zaznaczyłem ustosunkuję się tylko do dwóch bajkowych historycznych opowieści.

Ta pierwsza związana jest z okresem okupacji niemieckiej i licznymi przekazami powojennymi. Dotyczy to wprost nieprawdopodobnego w historii wysokogórskiej heroicznego skoku człowieka z wagonika kolejki linowej, na nartach z dużej wysokości. Dla mieszczucha niemal skoku dokonanego w przepaść górską,jakiej miał ponoć według bajkowych legend dokonać jeden z zakopiańskich kurierów z Armii Krajowej. I to tuż, tuż przed samym już szczytem Kasprowego Wierchu. Według przekazów ustnych i publikacji książkowych oraz prasowych, ten heroiczny skok był dla niego wtedy konieczny, bowiem uratował mu życie, gdyż na stacji kolejki linowej na Kasprowym Wierchu oczekiwało już na niego Gestapo. Takie fantastyczne i heroiczne opowieści krążyły już w latach 60 – 90. XX wieku nie tylko wśród samych górali z Zakopanego i historyków, ale przekazywali je nawet turystom sami konduktorzy w wagonikach kolejki linowej udającym się na szczyt Kasprowego Wierchu. Ba! Ukazywały się również w licznych historycznych publikacjach książkowych i prasowych. No cóż! Nie ukrywam tego faktu, ale tym nieprawdopodobnym wyczynem polskiego kuriera z AK byłem nawet sam kiedyś zafascynowany. Ilekroć więc gdy tylko byłem z moją Renią w Zakopanem to zawsze wypytywałem kolejnych starszych już wiekiem górali o szczególiki tego nieprawdopodobnego skoku z wagonika kolejkowego. Dopiero od kilku zaledwie lat, mniej więcej od roku 2012, niektórzy tylko przewodnicy tatrzańscy i konduktorzy kolejki linowej jadącej na szczyt Kasprowego Wierchu, pytani przeze mnie o szczegóły tego heroicznego skoku, z tajemniczym uśmiechem i szeptem, przekazują mi teraz zupełnie już inną, ponoć już prawdziwą wersję tego incydentu. Według jednego konduktora z wagonika kolejki linowej było to tak 4/. Jeden z miejscowych górali o polskich i patriotycznych korzeniach rodzinnych, jechał w czasach okupacji niemieckiej kolejką linową na Kasprowy Wierch do swojej oblubienicy. Jej ojciec w tym samym czasie, jawnie już kolaborujący z okupantem niemieckim, był ponoć pracownikiem w tamtejszej restauracji na szczytach Tatr. Ta restauracja na szczycie Kasprowego Wierchu funkcjonuje tam zresztą do dzisiaj. Podenerwowany ojciec, ponoć już oczekiwał na tego polskiego góralskiego „intruza” w przeszklonych pomieszczeniach stacyjnych Kasprowego Wierchu. Z kolei jadący kolejką linową góral został jednak o tym już wcześniej powiadomiony na Myślenickich Turniach. Zanim więc kolejka na szczycie Kasprowego Wierchu już na dobre się zatrzymała, to on otworzył drzwi i wyskoczył z niej wcześniej, ale nie na nartach w przepaść śnieżną, jak dotychczas i to uroczyście,i ponoć zgodnie z prawdą obiektywną nam Polakom przekazywano. Tylko po prostu wyskoczył schylony na pomost jaki jest umocowany na końcowych metrach tej stacyjnej kolejki linowej, i bocznym wejściem, niemal na czworakach i „cichcem”, by być niezauważonym przez ojca jego oblubienicy, dotarł do pomieszczeń stacyjnych. Ten szelmowski manewr, niestety ale ojciec jego oblubienicy jednak błyskawicznie rozszyfrował. W wyniku więc późniejszej ponoć szamotaniny do jakiej tam doszło przed restauracją, pomiędzy ojcem, a „intruzem” jego córki, celowo rozpuszczono więc w Zakopanem plotkę o Gestapo i bohaterskim kurierze z Armii Krajowej. Komu na tym zależało, to dzisiaj już trudno tego dociec. Przepraszam w tym przypadku za operowanie wyjątkowi skrótami myślowymi.

Kolejną, też niezwykle sensacyjną i kuriozalną historię, też jednak przekażę z zastosowaniem poważnych skrótów myślowych. Może tylko wspomnę, że była ona w Zakopanem jeszcze w latach 2015 roku wyjątkowo nagłaśniana w lokalnej prasie na Podhalu. Jest nawet dostępna nawet do dzisiaj w internecie. Mnie i mojej żonie – Reni – jednak jej szczegóły przekazali spotkani na cmentarnym Pękasowym Brzysku zawodowi licencjonowani tatrzańscy przewodnicy. Początkowy jej wątek zaczyna się niczym bajkowa historyczna opowieść z dalekiej przeszłości. Otóż! W wyniku podpisania w 1987 roku umowy o współpracy pomiędzy Polską, a ZSRR, podjęto wówczas entuzjastyczną decyzję, sprowadzenia do kraju z dalekiego Polesia, ponoć nagle odkrytych szczątków Stanisława Ignacego Witkiewicza. W tę nieprawdopodobną akcję sprowadzenia szczątków zwłok, która nawet przerosłaby wyobraźnię samego Witkacego, zaangażowały się wówczas najwyższe ówczesne autorytety z dziedziny nie tylko kulturalnej naszego kraju. Z tej okazji w Zakopanem ustalono już nawet harmonogram samych uroczystości. Zawiązał się nawet specjalny Komitet Organizacyjny, do którego oprócz najwyższych dostojników z samorządu miejscowego, dokooptowano również imienna listę dostojników z najwyższej półki kulturalno – artystycznej. Zaplanowano też zorganizowanie specjalnej wystawy portretów Witkacego. W końcu nawet uzyskano zgodę od miejscowego proboszcza, by prochy mogły być godnie i uroczyście pochowane w Zakopanem na zabytkowym cmentarzu na Pękasowym Brzysku. Na ceremonię żałobną do Zakopanego potwierdzili też wtedy swój przyjazd z Warszawy niektórzy najwybitniejsi artyści filmowi i teatralni oraz osobistości z innych jeszcze dziedzin naszej kultury. W końcu więc w Zakopanem zjawiła się ta cała palestra najznakomitszych osobistości z różnych dziedzin kulturoznawczych i polityczno – społecznych, w tym szczególnie zaangażowany jeden z ministrów i ambasador reprezentujący nasz kraj w ZSRR.

Jednak już po pogrzebie ktoś znający tereny Polesia i tamtejszy cmentarz gdzie został po samobójstwie pochowany nasz wielki artysta zorientował się, że prawdopodobnie jednak doszło do pomyłki. Więc w miarę upływu czasu zaczął swoje podejrzenia upubliczniać i domagać się ekshumacji pochowanego w Zakopanem polskiego artysty. Zarówno jednak on jak i inne osoby, które te podejrzenia też już wówczas poparły, nie mogły jednak pokonać oporu innych osób. W tym szczególnie ludzi z tak zwanego polityczno – kulturalnego i artystycznego świecznika. Dopiero po kilku latach w majestacie prawa wyrażono zgodę na ekshumację przywiezionej z Polesia trumny. Wtedy dopiero okazało się, że jednak faktycznie doszło do kompromitującej pewne osoby pomyłki. Od tamtych dni minęły już jednak całe długie lata. Obecnie na cmentarzu na Pękasowym Brzysku nadal jednak spoczywa trumna ze szczątkami, ale młodej Ukrainki, a na grobie Marii Witkiewiczowej dalej jest widoczna tablica z napisem, że mama czeka na swego syna zmarłego na dalekim Polesiu5/. W związku z tym mimo woli ciśnie się na usta pytanie? Czy to jest tylko chichot polskiej historii, czy ponowny z zaświatów kolejny już dowcip jaki tym razem zgotował nam nasz Witkacy?…

****

Autor tego artykułu aby już nie zanudzać Internautów swymi wspomnieniami celowo odstąpił od bardzo szczegółowych tematycznych opisów budowy trasy wyciągowej na Kasprowy Wierch i Gubałówkę, gdyż takie informacje są bez problemu współcześnie dostępne nie tylko w publicystyce, ale nawet na forach internetowych. Podobnie jak i opis dawnej, i obecnej fabryki lin oraz drutu w Sosnowcu.

[Zdjęcie autora z 2011 roku. Kasprowy Wierch.]

[Zdjęcie autora z 2011 roku. Hala Gąsienicowa.]

 

[Zdjęcia autora z września 2015 roku. Dolina Jaworzynki.]

[Zdjęcia autora. …Starzy górale mawiają, że pogoda w górach potrafi być tak zmienna i nieprzewidywalna, niczym piękna i bogata góralka. Niespodziewanie obudzony więc halny spowił Tatry ciepłymi powietrznymi prądami i mgłami. Jego majestat i oddziaływanie na naturę jest tak wielki, że jest nawet odczuwalny w dalekim od Zakopanego – Sosnowcu…]

[Zdjęcia autora. …Dzień w górach jest niemiłosierni krótki. Zanim więc na Giewoncie obudzi się ranek, to na Kasprowym Wierchu słońce już za kilkanaście godzin kładzie się do snu…]

…………………………………………………………………………………………………………………………

Autor kolejny już raz bardzo serdecznie dziękuje za bezproblemowe udostępnienie powyższych zdjęć: Szanownej Pani Renacie Balewskiej z Narodowego Archiwum Cyfrowego w Warszawie, Szanownej Pani Danucie Bator z Fotopolska.eu i mojemu przyjacielowi z Sosnowca Pawłowi Ptak, redaktorowi portalu 41-200.pl Sosnowiec dobry adres – Wydarzenia, ciekawostki, historia…, który się cieszy wielkim powodzeniem w Sosnowcu.

Artykuł został uzupełniony nowym tekstem i zdjęciami w stosunku do pierwotnego opublikowanego już w styczniu 2013 roku.

Uprzejmie przypominam, że wszystkie artykułu autora jak do tej pory są publikowane bezinteresownie. Z tego tytułu nie korzystałem więc dotąd nigdy i nie czerpię też nadal żadnych korzyści materialnych, ani też innych jakichkolwiek profitów, poza satysfakcją autorską.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w systemach przetwarzania lub odzyskiwania danych, ani przekazywana w jakiejkolwiek postaci elektronicznej, odbitki kserograficznej, nagrania lub jakiejkolwiek innej bez uprzedniej pisemnej zgody autora tego artykułu.

 

Publikacje i przypisy:

1 – Andrzej Maria Renard, Andreas Maria Graf von Renard (ur. 12 stycznia1795 w Opawie, zm. 21 listopada1874), hrabia ze Strzelec Opolskich, spadkobierca Coloonów. Był generałem wojsk saskich, pochodzenia francuskiego. Jeden z twórców nowoczesnego przemysłu na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim. Był też udziałowcem w wysokości 41% Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej.

2 – Wojciech Szatkowski – HISTORIA ZDRADY, Firma Księgarsko – Wydawnicza Kanon, 2012 rok, s. 38 i inne.

3 – Moja żona Renia, niestety ale już zmarła 1 sierpnia 2017 roku.

4 – Informacja pozyskana w miesiącu wrześniu 2015 roku.

5 – Pozyskane informacje od licencjonowanych zawodowych przewodników wysokogórskich. W tym konkretnym przypadku od rodowitych mieszkańców z Zakopanego. W trakcie zwiedzania autora z żona Renią, we wrześniu 2015 roku zabytkowego zakopiańskiego cmentarza na Pękasowym Brzysku.

6Wspomnienia własne, rodzinne i pozyskane też od miejscowych zaprzyjaźnionych górali z Zakopanego.

 

Katowice, sierpień 2018 rok.   

 

                                                                                                                                      Janusz Maszczyk

Bear