Janusz Maszczyk: Wątki historii ze Starego Sielca
Jego historyczne dzieje kryją jednak też nie zawsze afirmatywne karty historii w dziejach Sosnowca. Szczególnie te karty historii, które sięgają jeszcze okresu wolnej już Polski – II Rzeczypospolitej. Okresu czasu, który wielu współczesnym osobom, szczególnie młodzieży kojarz się wyłącznie tylko z pojęciem – sielskim i anielskim. Natomiast, niestety ale były to jeszcze dla wielu mieszkańców z Sosnowca lata szalejącego bezrobocia, biedy, głodu mieszkaniowego, zacofania społecznego i trudnego wprost dzisiaj do wyobrażenia analfabetyzmu. Bo takie było też drugie oblicze tamtych lat.
Dzisiaj autorowi trudno jest już określić bardzo dokładną datę odkąd zaczęło funkcjonować Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące im. B. Prusa w Sosnowcu zaraz po 1945 roku. Ale pozostaje niezaprzeczalnym faktem, że początkowo miało swą siedzibę na Pogoni przy ulicy Suchej, w prezentowanym na poniższym zdjęciu budynku. W obiegu internetowym istnieje jednak też inna wersja lokalizacji tego gimnazjum po 1945 roku, co jest oczywiście w tym konkretnym przypadku absolutnie niezgodne z prawdą obiektywną 4/. Bowiem trudno sobie to logicznie wyobrazić, by mój rodzony brat (rocznik 1933; obecne były dyplomowany inżynier budownictwa sanitarnego) udawał się w tamtym czasie przez wiele miesięcy z Placu Tadeusza Kościuszki na dalekie kilkugodzinne tylko spacery i to cotygodniowo 6. razy by podziwiać tylko Pogoń.
[Zdjęcie autora. Budynek powojennego Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Prusa, przy ulicy Suchej.]
Budynek ten zresztą stoi tam do dnia dzisiejszego. Do tego gimnazjum i liceum przez okres około dwóch lat, po ukończeniu szóstej klasy Szkoły Podstawowej nr 9 w Sosnowcu, przy ul 3 Maja (dawna carska Szkoła Aleksandrowska; usytuowana była w ciągu zabudowań Osiedla Pracowniczego Dietla przy ulicy 3 Maja), uczęszczał mój rodzony brat, Wiesław Maszczyk. W tym nowopowstałym, po 1945 roku Gimnazjum i Liceum obowiązywał już jednak system czteroletniej nauki gimnazjalnej i dwuletni licealnej. Po kilku miesiącach nauki w tym pięknym gmachu, dyrekcję i licealistów, z niewiadomych powodów przeniesiono jednak w trybie prawie natychmiastowym na drugi koniec Sosnowca, bowiem aż do Starego Sielca, do dawnego zresztą budynku, w którym w okresie międzywojennym mieścił się też szpital. Gimnazjum „Prusa” w tym ceglastym budynku na Starym Sielcu funkcjonowało jeszcze w latach od 1937 do 1939 roku (dokładna data w 1937 roku?). Natomiast w latach poprzednich miało swą siedzibę w nowo wybudowanym gmachu na Pogoni przy ulicy Orlej nr 31. Ten ceglasty budynek został ponoć wzniesiony ze specjalnych datków społeczeństwa sosnowieckiego. Budynek z uliczki Orlej nr 31 prezentuję poniżej, gdyż do obecnych czasów już nie przetrwał, bowiem został zburzony w latach 70. XX wieku.
[Rysunek autora. Po prawej stronie budynek dawnego przedwojennego Gimnazjum im. Bolesława Prusa z Pogoni z ulicy Orlej nr 31.]
W tym ceglastym trzykondygnacyjnym budynku na Starym Sielcu, o czym dzisiaj wielu Sosnowiczan nie ma nawet pojęcia, do 1937 roku mieścił się jednak wielofunkcyjny szpital. Z jedynym dosłownie w Sosnowcu oddziałem dla osób nerwowo i psychicznie chorych. W 1937 roku (dokładna data?) decyzją jednak władz miejskich szpital pośpiesznie zlikwidowano. W wyniku czego, część chorych rozlokowano po innych szpitalach sosnowieckich, natomiast pacjentów z Oddziału Nerwowo i Psychicznie Chorych przeniesiono, gdzieś na Górny Śląsk, w tym również do Rybnika. Autor spotykał się jednak też z informacją, nie potwierdzoną jednak przez inne źródła, że część chorych przeniesiono też do Lublińca, gdzie również mieścił się szpital dla osób nerwowo i psychicznie chorych. O przeniesieniu chorych poza Sosnowiec, z niewiadomych autorowi powodów nie powiadomiono jednak wtedy wszystkich rodzin. Tę wiarygodną, a obecnie dla wielu ludzi, wręcz nieprawdopodobną informację znam doskonale, z bliskich mojej rodzinie źródeł. Po wkroczeniu armii niemieckiej we wrześniu 1939 roku na Górny Śląsk wszyscy chorzy i personel szpitala w Rybniku, w ramach szeroko zakrojonej akcji eutanazji zostali przez Niemców zamordowani. Jak wspominał to tragiczne wydarzenie kilka lat temu, w obecności jeszcze żyjącej wtedy mojej żony – Reni –zaprzyjaźniony z nami ksiądz z Rybnika, były zresztą wieloletni kapelan szpitala psychiatrycznego w Rybniku, to chorzy i polski personel lekarski zostali zamordowani. Najpierw wszystkich przed budynek szpitala wyprowadzono, a później seriami z ustawionego karabinu maszynowego wszystkich zlikwidowano. Zwłok zamordowanych na rybnickich cmentarzach jednak nie grzebano, tylko – jak twierdził ksiądz – spalono je w nieznanym mu krematorium. Możliwe, że cześć zwłok przeznaczono też do niemieckich uczelnianych medycznych prosektoriów, ponieważ i takie praktyki wówczas Niemcy stosowali. Bowiem wówczas dla okupanta niemieckiego życie polskiego obywatela liczyło się tyle co kromka razowego chleba.
Powracając jednak do powojennego (po 1945 roku) Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące im. B. Prusa ze Starego Sielca. Ta placówka edukacyjna dalej była typową uczelnią męską, z czteroletnią nauką w gimnazjum i dwuletnią w liceum. W tym budynku w okresie okupacji niemieckiej mieścił się podobno szpital lub jakaś inna placówka niemiecka. Prawdopodobnie budynek po 1945 roku przez długi okres czasu nie był jednak przez sosnowiecką administrację zagospodarowany. Decyzje o ponownej lokalizacji w tym budynku placówki oświatowej musiały być jednak przez władze miejskie podejmowane w niesłychanym pośpiechu, gdyż nawet nie uprzątnięto przed przybyciem uczniów wszystkich pomieszczeń z tego budynku. Na strychu znajdowały się bowiem jeszcze fabrycznie zalakowane pudła z nowymi niemieckimi akcesoriami wojskowymi. Według wspomnień mojego brata w tych pudłach były zapakowane fabrycznie nowe hełmy różnych niemieckich formacji wojskowych i represyjnych (nawet Waffen SS) i inne jeszcze akcesoria wojskowe i organów represyjnych. Mój brat będąc od dziecka wyjątkowym pasjonatem historii i kolekcjonerem akcesoriów wojskowych, zabrał więc za aprobata woźnego do domu kilka hełmów i maskę gazową. Były to jednak wówczas jeszcze takie zwariowane stalinowskie lata, gdzie za drobne nawet akcesoria wojskowe można było powędrować za kratki. Więc ojciec podjął decyzję, by przyniesione przez brata do mieszkania akcesoria wojskowe jednak wyrzucić i to w bezpieczne miejsce, tak by w przypadku nieprzewidzianego ich odnalezienia, nie można było ich jednak zidentyfikować z konkretnym właścicielem. Po rodzinnej naradzie tym najbardziej bezpiecznym miejscem okazała się przepływająca leniwie kilkadziesiąt metrów obok naszego miejsca zamieszkania rzeka Czarna Przemsza. Przewidywania ojca jak się niebawem okazało były jednak słuszne. Bowiem w trakcie rewizji naszego mieszkania przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, która miała miejsce kilka miesięcy później, nic więc „podejrzanego” w naszym urzędniczym mieszkaniu nie znaleziono i na szczęście nikt z domowników nie poniósł też wtedy żadnych konsekwencji karnych. Nie uniknęliśmy jednak, jak to uroczyście po rewizji oświadczono ojcu, ponoć tylko rutynowego wpisu do „księgi podejrzanych” w zakładowej placówce Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (w Hucie „Sosnowiec”, później Huta im. M. Buczka).