Janusz Maszczyk: Unicestwione osiedla
[Powyżej: – Hitler – Jugend (HJ; popularnie określana jaka „Hajot”).]
[Źródło: www.fotopolsk.eu. Plac Tadeusza Kościuszki. Identycznie fragment tego placu prezentował się podczas okupacji niemieckiej, tylko był pozbawiony pomnika. Po prawej stronie luksusowo wyposażony budynek gdzie podczas okupacji niemieckiej mieszkali wyłącznie tylko Niemcy i Reisdeutsche. Siedziba organizacji HJ mieściła się w tym budynku po lewej stronie na parterze w dobudówce, dosłownie obok pracowniczych ogrodów kierowniczo – urzędniczych. Po 1945 roku, co już wyżej w tekście zasygnalizowałem, ten budynek przez pewien okres czasu był cały pusty, gdyż wszyscy mieszkający w nim Niemcy w popłochu go opuścili.]
Po 1945 roku dowiedziałem się od ojca, że w tej hitlerowskiej przybudówce, o której dotąd absolutnie nie miałem pojęcia, a przecież mieszkałem obok niej i to zaledwie jakieś kilkadziesiąt metrów, to już podczas okupacji niemieckiej odbywały się zebrania indoktrynacyjne, spotkania Hitlr – Jugend, zbiorowe śpiewy oraz składowano też drobny organizacyjny sprzęt. Taki jak werble, trąbki, chorągwie i przeróżne na drewnianych drążkach propagandowe hitlerowskie symbole. Możliwe, że kajaki już wtedy składowano w tym samym garażu. To dziwne, ale ja nigdy dotąd nie widziałem tych kajaków na mojej rzece Czarnej Przemszy. A przecież w okresie okupacji niemieckiej te rejony nie tylko penetrowałem, ale były też miejscem moich najurokliwszych niekończących się zabaw wraz z kolegami. Dopiero znacznie później dowiedziałem się, że te kajaki podczas okupacji niemieckiej były składowane gdzieś w okolicy kanału gliwickiego, a do tego garażu dowieziono je dopiero pod koniec 1944 roku.
Kajaki wykonane z dykty, był jednak nowe i pachniały lakierem. Dwuosobowe, długie i szerokie, więc stosunkowo stabilnie trzymały się na wodzie. Wyposażone też zostały w ster, który można było uruchomić nogami za pomocą specjalnego drążka do którego były przytwierdzone dwie linki, specjalnego wygodnego i ruchomego oparcia, drabinki siedzeniowe przeciwwodne i wielkie wiosła. Zawsze więc z nieopisaną satysfakcją i radością donosiliśmy je sami bez pomocy starszych osób do toczącej swe wody krystalicznie jeszcze wtedy czystej, mojej Czarnej Przemszy. Jak na malutkie dzieci, to jednak pokonywaliśmy nimi stosunkowo dalekie odcinki rzeczne i cudowne jej zakola oblepione na całej swej długości bujną i przeróżna w swej krasie roślinnością. Jeszcze wówczas nadrzeczne okolice koiły nasze serca i dusze, gdyż nie były zdegradowane do tego stopnia jak to jest obecnie.
- S-wiec (miejsce mego urodzenia)
[Na powyższych zdjęciach rzeka Czarna Przemsza i okolice gdzie pokonywały ją nasze kajaki. Zdjęcia z 2009 roku, poza ostatnim, które pochodzi z 2007 roku]
****
Ogródki działkowe były ogrodzone i rozlokowane na dużym terenie pomiędzy rzeką Czarną Przemszą, ulicą 3 Maja, murami dwupoziomowych komórek i pralni (wg. szkicu orientacyjnego -3A, 4A, 5A i 6A), parkanem ulicznym (wg szkicu orientacyjnego – 13) i płotem granicznym z terenami dietlowskich osadników wodnych (wg szkicu orientacyjnego – 1). Każda więc rodzina z tych położonych obok dwóch osiedli o ile tylko wyraziła na to zgodę to otrzymała ogródek działkowy (ogródki działkowe na szkicu orientacyjnym są oznaczone numerem – B).
Ponieważ wydzielonych ogródków na tym rozległym terenie wygospodarowano stosunkowo dużo, więc przydziały otrzymały też niektóre rodziny urzędnicze z osiedla z Placu Tadeusza Kościuszki. Do roku 1945 nasza rodzina była w posiadaniu właśnie takiego ogródka, położonego w narożniku przyulicznym i płotu osadnikowego (płot oznaczono – jako – 1). Naszymi sąsiadami od strony rzeki była rodzina Państwa Dobosz, a z drugiej, od strony osiedlowych komórek Państwo Kasprzykowie. Pamiętam jak jako jeszcze dziecko pomagałem Pani Kasprzyk (imię?) zrywać przepyszne rosnące w jej ogródku gruszki. Ponieważ byłem sprawny fizycznie i lekki jak piórko, bowiem wiecznie niedożywiony, więc mogłem się wdrapywać na najwyższe szczyty tego drzewa, bez jakiekolwiek obawy złamania się konarów tego drzewa. A nagrodą wspinaczkową była pyszna, soczysta niejedna tylko gruszka. Państwa Dobosz znaliśmy wprost doskonale. To była wyjątkowo inteligentna i kulturalna rodzina, nasi jeszcze okupacyjni sąsiedzi z Placu Tadeusza Kościuszki, podobnie jak i Państwo Kasprzykowie. Ojciec Andrzeja Dobosza zmarł nagle i nieoczekiwanie w trakcie operacji nogi po kontuzji jakiej doznał podczas szusowania na nartach. Podobno skrzep w trakcie operacji nogi zawędrował aż do płuc, a to były jeszcze wtedy takie lata, że z tego typu dolegliwościami nasi lekarze nie dawali sobie jeszcze rady. Z osieroconym Andrzejkiem Doboszem uczęszczałem zresztą do tej samej klasy w Szkole Podstawowej nr 9 im. T. Kościuszki. Pani Dobosz, po 1945 roku jako pracowniczka Ratusza, otrzymała obok tego urzędu w wysokim kilkupiętrowym budynku piękne i luksusowo wyposażone mieszkanie. Ilekroć tylko Andrzeja tam odwiedzałem to Jego mama zawsze do mnie odnosiła się bardzo życzliwie i z ogromnym sentymentem zawsze też wspominała moją rodzinę i spędzone przy Placu Tadeusza Kościuszki romantyczne lata.
Ogródki po pewnym czasie – przynajmniej ja takie już tylko pamiętam – stały się nie tylko oazą wprost bajecznej zieleni, dorodnych owocowych drzew i kwiatów, ale dostarczały też do naszych piwnic i na stoły przeróżne warzywa i jarzyny. To był już podczas okupacji niemieckiej jeden wielki uroczy i bajkowy ogród, rozśpiewany tysiącami treli przez przeróżne ptactwo. A wokół jak tylko wzrok sięgał odbywał się nieprawdopodobny taniec przeróżnych kolorowych motyli, ważek i innych jeszcze owadów. Natomiast pośród różnorodnej romantycznej palisady drewnianych płotów wiły się w rożne kierunki pokryte trawą i barwnymi jak pastele kwiatami barwne ścieżki i dróżki. Powykrzywiane w rożne strony i o różnej wysokości gabarytach płoty, obrosłe pnączami zieleni i zastygłymi na nich kolorowymi mchami były tak cudownie urocze, że dzisiaj obfotografowywałbym ten zakątek z ogromną pasją. Proszę sobie tylko wyobrazić, że jeszcze wówczas, tocząca swe wody moja Czarna Przemsza obok ogródków była czysta jak kryształ i pełna przeróżnej flory i fauny. Korzystali więc z niej do woli okoliczni mieszkańcy. Pamiętam doskonale jak moja mama trzymała mnie, nie wiem nawet dlaczego, jednak z lękiem za rękę i wspólnie też tak jak inne kobiety też deptała stopami jej piaszczyste i żółte rzeczne łachy. Pamiętam też z ogromnym sentymentem jak obok mostku (wg szkicu orientacyjnego – 5) wiodącego do stacji pomp i jeszcze dalej w głąb kolorowego „Parku Renardowskiego” (obecny Park Sielecki) w noc świętojańską, zgromadzeni nad brzegiem rzeki mieszkańcy z „Białych Domów” puszczali ukwiecone, z palącą się świeczką wianki na wodę 4/. Byłem jednym z nich. Natomiast po drugiej stronie tej rzeki, dosłownie naprzeciw ogródków był od końcowych lat XIX wieku ponad rzeką zawieszony taki fikuśny z poręczami metalowy mostek (na szkicu numer – 5), poprzez który można było dotrzeć do ceglastego podłużnego i pełnego dla nas maluchów tajemniczego zabudowania. A była nią „Renardowska Stacja Pomp” (wg. szkicu orientacyjnego – 6). Ten na czarno pomalowany mostek od strony kolorowych i rozśpiewanych ogródków ozdabiała metalowa zabudowa, zwana przez nas „budką”. W tej czarnej jak smoła „budce” były umieszczone metalowe drzwi, zamykane zawsze przez pana Grabarę (imię?). Człowieka o wielkim niespotykanym sercu i wyjątkowej ludzkiej życzliwości. Człowieka, którego uwielbiały wszystkie dzieci. To dzięki temu Panu, co był niezwykle pracowity i kochał nie tylko przyrodę ale i był też zawsze życzliwie ustosunkowany do każdego człowieka, mogłem podziwiać umieszczone w ceglastej podłużnej hali ogromne mruczące melodyjnym rytmem pompy ssąco – tłoczące. Tematyka związana zaledwie tylko ze stacją pomp i osadnikami dietlowskimi (wg szkicu orientacyjnego 6 i C) jest tak niezmiernie ciekawa i związane jest z nimi tyle sentymentalnych wspomnień, że niektóre mogą nawet brzmieć niedowierzająco jako sensacyjne wydarzenia. Postaram się więc do tej tematyki jeszcze kiedyś powrócić i bardziej szczegółowo to co tam zaistniało opisać. Może niejako przy okazji warto też wspomnieć o 8. hektarowych ogrodach warzywno – owocowych Państwa Dietel (na szkicu orientacyjnym oznaczone jako – D), gdyż wielokrotnie wspominamy z uwielbieniem palmiarnię jaką postawiono po 1945 roku na Starym Sosnowcu, a przecież na tym terenie może nie takie gabarytowo wielkie, ale jednak stosunkowo duże szklarnie już stały od XIX wieku, gdzie również opiekowano się egzotycznymi kwiatami w tym i palmami.
………………………………………………………………………………………
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w systemach przetwarzania lub odzyskiwania danych, ani przekazywana w jakiejkolwiek postaci elektronicznej, odbitki kserograficznej, nagrania lub jakiejkolwiek innej bez uprzedniej pisemnej zgody autora tego artykułu.