Janusz Maszczyk: Unicestwione osiedla
[Powyżej zdjęcie z 2007 roku. Podwórko jakie się ciągnęło pomiędzy „Białymi Domami” (1A i 2A), a szerokim pasem pracowniczych ogródków dyrektorsko, kierowniczo – urzędniczych (na szkicu pracownicze ogródki oznaczono symbolem – „A”). Widoczny pas podwórka przez dziesiątki lat był wyłącznie tylko klepiskowy, podobnie jak podwórko po drugiej stronie tych dwóch bloków mieszkalnych. To po prawej stronie, mniej więcej gdzie rośnie obecnie drzewo, dawniej był usytuowany garaż (wg szkicu – 6B).]
[Źródło: pan Paweł Ptak. Zdjęcie wykonano z jednego z powyżej prezentowanych budynków „Białych Domów”. W oddali poza torami kolejowymi (na szkicu tory oznaczone są numerami 14, 15, 16) widoczna „Rurkownia Huldczyńskiego” (wg szkicu – 17). Mur widoczny na powyższym i na poniższym zdjęciu postawiono dopiero za czasów II Rzeczypospolitej Polski, burząc na tym odcinku carski obskurny parkan z podkładów kolejowych (na szkicu mur oznaczony numerem – 11). Na dalszym odcinku tej uliczki aż prawie do wiaduktu kolejowego przy pałacu Państwa Dietlów, do lat 70. XX wieku od XIX wieku, ciągnął się jeszcze carski „parkan” z podkładów kolejowych, co prezentuję poniżej. Na zdjęciu jest tez widoczny fragmencik parkanu, czy raczej płotu, o którym wyżej już wspominałem. W tym przypadku, ten akurat płot, czy jak inni to określali – parka, oddziela uliczkę od ogródków dyrektorsko, kierowniczych i urzędniczych ( na szkicu oznaczono te tereny ogrodowe literką – A).]
[Powyżej zdjęcie rodzinne z 1957 roku. Nazwa ulicy wielokrotnie zmieniana. Ulica Czerwonego Zagłębia. Po lewej 8. hektarowe Państwa Dietla ogrody warzywno – owocowe. Płot, czy jak to inni określali parkan po lewej stronie już kompletnie zdemolowany. Ponoć nie przez miejscowa ludność tylko przez kosmitów? Po prawej w gąszczu dzikiego bzu widoczny carski parkan z podkładów kolejowych. Taki sam jak na jednym z powyższych moich rodzinnych zdjęć. W oddali widoczny jeszcze dawny mur koło wiaduktu, poza którym był pałac Dietla. Jednak i ten niezwykle ozdobny mur już niebawem padnie pod uderzeniami kilofów. Jezdnia głównej sosnowieckiej ulicy pokryta jeszcze „kocimi łbami”. Bałagan widoczny niemal wszędzie.]
[Źródło: pan Paweł Ptak. Na tym wprost fantastycznym zdjęciu uchwycono wiele zabytkowych obiektów, które do współczesnych czasów już jednak nie przetrwały. O tym kuriozalnym zjawisku niszczenia naszej przeszłości jednak zawsze wspominam z ogromnym smutkiem i trudnym do opisania zdziwieniem. Przechodząc jednak do konkretów związanych z tą unikatową publikacją takiego zdjęcia. Na zdjęciu jest widoczny mur i budynek (pierwszy po prawej stronie, pokryty dachówką). Stosując skróty myślowe. To po prawej stronie tego budynku, od rzeki Czarnej Przemszy, była dobudówka, gdzie mieściła się organizacja Hitler – Jugend, o czym więcej poniżej. To właśnie, aż do tego budynku, aż od ulicy Parkowej ciągnął się do lat 60. XX wieku widoczny płot, czy przez innych określany jako parkan.]
****
W dwóch ceglastych budynkach mieszkalnych najczęściej lokatorami byli robotnicy, którzy zatrudnieni byli na tym osiedlu przy rożnych pracach o charakterze administracyjnym. Byli to stróże podwórkowi, pracownicy fizyczni obsługujący łaźnię, itd. Jednym z podziwianych przez dzieci lokatorów był pan Jagodziński (imię?), który opiekował się karawanem i dwoma dorodnymi końmi. Karawan pogrzebowy stał jeszcze pod koniec lat 40. XX w. w specjalnej powozowni (wg szkicu – 1B), a obok było jeszcze wygospodarowane miejsce na stajnię dla koni. Przypominam sobie jak do tego pomieszczenia pewnego dnia, późną już jednak wiosną po 1945 roku przywieziono ogromne sterty siana i słomy. Skokom wraz z kolegami na świeżym i pachnącym sianie nie było widać końca. Te piękne konie bardzo często w godzinach popołudniowych kąpały się w nurtach płynącej obok tego budynku rzeki. Rzeka w tym akurat miejscu była na tyle głęboka, że konie tylko w pobliżu brzegu mogły swobodnie brodzić w wodzie, natomiast już bliżej środka zapadały się aż po samą szyję.
Do tego ceglastego budynku był doklejony kolejny, jednak bardziej już podłużny i znacznie niższy od poprzedniego, a była nim osiedlowa kostnica (wg szkicu – 2B). Nie potrafię tego rzeczowo określić ale niezbyt mile to zabudowanie jednak wspominam. Ilekroć bowiem ten budynek „za Niemca” mijałem to lęk okupacyjny akurat tutaj wzmacniał się i trawił moją duszę. To tutaj też na tym pustawym i jakby wiecznie żałobnym i wyludnionym podwórku jeszcze się bardziej potęgował i zaciskał też moją dziecięcą krtań. Do tego ceglastego, ale jednak posępnego budynku prowadziły jedne tylko, ale dwuskrzydłowe drzwi, pokryte charakterystycznie wiecznie łuszczącą się farbą i po dwóch stronach wmontowane były jeszcze dwa okna, które jednak składały się z malutkich kilkudziesięciu szybek. Poprzez te malutkie szybki, wiecznie zamglone widać było w tym mrocznym pomieszczeniu długie nagie stoły a na nich niekiedy leżące też zwłoki zmarłych nieznanych nam dzieciom ludzi. Leżeli na marach wyciągnięci, czasem jeszcze nadzy, z zaciśniętą już jednak w martwych dłoniach książeczką do modlitwy.
Obok tej kostnicy stał o stosunkowo dużej powierzchni kolejny też podłużny budynek, a była nim – osiedlowa łaźnia (wg szkicu – 3B). Z osiedlowej łaźni, za wyjątkowo drobniuteńka opłatą, przez dziesiątki lat mogli korzystać dosłownie wszyscy pracownicy zatrudnieni w „Rurkowni Huldczyńskiego”. W rzeczywistości korzystali z niej tylko nieliczni robotnicy i to w zasadzie najczęściej z tego tylko osiedla. Z tego jak pamiętam najczęściej było tu gwarno w popołudniowe soboty. W tej łaźni za namową kolegów byłem tylko raz w życiu. Bowiem w moim mieszkaniu od zawsze była wanna z gorącą i zimną wodą. W łaźni jak pamiętam były wydzielone malutkie zamykane na klucz pomieszczenia, gdzie stały wanny. Natomiast w większych zbiorowych już pomieszczeniach, od sufitu zawieszone były prysznice, a ściany do połowy pokrywały kafelki glazurowe. Pamiętam, że dla wielu moich kolegów z Placu Tadeusza Kościuszki, którzy w swoich mieszkaniach nie posiadali wanien, ta wyrywkowo odwiedzana w sobotnie popołudnia bądź co bądź ale jednak prosta łaźnia, wprawiała ich jednak w niepojęty stan euforii. To pomieszczenie nie cieszyło się jednak swą ofertą wśród starszych wiekiem pracowników z „Rurkowni Huldczyńskiego”, więc po 1945 roku z jej parnych i syczących gorącą wodą pomieszczeń za odpowiednią opłatą mogli już wówczas też korzystać osoby nie tylko niezatrudnione w dawnej „Rurkowni Huldczyńskiego”, a teraz już Hucie „Sosnowiec”.
Na tym wiecznie wielkim powyginanym i pełnym bruzd podwórku, najczęściej dotychczas pustawym już po 1945 roku bywało już jednak gwarno, a śmiech dziecięcych okrzyków radości brylował w koło niczym świergot ptaszyn. W dwóch bowiem boksach tego garażu (wg szkicu – 6B) można było za drobniutką opłatą wypożyczyć kajak, co dla nas biednych dzieci było to nie tylko ogromną frajdą ale nadzwyczajnym nawet darem Niebios. Całą akcją wypożyczalni kajaków kierował na zmianę ze swoją żoną pan Ziarko (imię?). Był podobnie jak jego zacna i niezwykle dobroduszna małżonka, doskonale znany naszej rodzinie, jeszcze z okresu II Rzeczypospolitej Polski. Pan Ziarko jak wspominał mój ojciec był znakomitym i niezwykle kulturalnym szoferem, teraz już jednak określanym jako kierowca samochodu ciężarowego z Huty „Sosnowiec”. Ciężarowy wojskowy samochód jaki pozyskała Huta „Sosnowiec” parkował w jednym z boksów tego obszernego gabarytowo garażu. Z kolei kajaki Huta „Sosnowiec” odziedziczyła po dawnej niemieckiej, miejscowej organizacji Hitler- Jugend, popularnie przez nas „za Niemca” określanej jako – „HJ” („Młodzież Hitlera”). Była to niemiecka organizacja młodzieżowa NSDAP, stąd zapewne tak doskonale została podczas okupacji niemieckiej wyposażona. Ta hitlerowska młodzieżowa organizacja miała swoją siedzibę w jednym z budynków przy Placu Tadeusza Kościuszki, który poniżej prezentuję na zdjęciu pozyskanym z fotoplska.eu.