Janusz Maszczyk: Unicestwione osiedla

Całe osiedle aż do stycznia 1945 roku, było ogrodzone i zamiennie dozorowane, czyli pilnowane przez tak zwanych stróży podwórkowych, którzy mieli swą stałą siedzibę w specjalnej murowanej „budce” na środku podwórka (oznaczone na szkicu – 7A), a z kolei przydział służbowego malutkiego mieszkania, przynajmniej jeden z nich jak pamiętam, otrzymał w jednym z nadrzecznych ceglastych budynków, opodal rzeki (oznaczone na szkicu – 4B lub 5B). Budynki 1A i 2A od drugiej strony łączył wysoki typowy drewniany parkan (wg szkicu – 11A). Na teren osiedla można więc było dotrzeć wyłącznie tylko poprzez dwa wejścia, które na szkicu oznaczyłem jako: -8A i 9A. Oczywiście te zabezpieczenia nie dotyczyły absolutnie profesjonalnych złodziei, tylko kulturalnych ludzi.
Z tym, że od zmieniającej się na przestrzeni lat ulicy, w pięknie wyprofilowanym ceglastym murze, była umieszczona dwuskrzydłowa drewniana brama i furtka dla pieszych (wg szkicu – 9A). Natomiast już po drugiej stronie podwórka, czyli od strony rzeki, też w efektownie wyprofilowanym ceglastym w murze, mieściła się już wyłącznie tylko drewniana furtka dla pieszych (wg szkicu – 8A). Furtki i bramę w porze nocnej, około godziny 22 już jednak na klucz zamykano. Zawsze tej ceremonii dokonywał dyżurujący w danym dniu stróż. Zadaniem stróża było nie tylko dozorowanie tego osiedla, ale dbanie też o porządek na podwórku i w pomieszczeniach użyteczności publicznej (jak pralnie i suszarnie). Po 1945 roku stróż nagle okazał się zbędny, więc przeobraził się w dozorcę, a w kilkanaście miesięcy później to „urągające świetlanych czasów” robotnicze stanowisko zostało już całkowicie zlikwidowane. Wtedy to dopiero, na skutek braku całodobowego dozoru, rozpoczęła się typowa polska kradzież i demolka. Kradziono więc prawie wszystkiego co tylko można było pod pachę lub pod płaszczem czy marynarką ukryć, przy okazji też niszczono, gdyż była to przecież własność wspólna, czyli w mniemaniu kryminalnych sprawców – niczyja. Jak zwykle w takich sytuacjach bywało, to sprawcami tych niecnych czynów byli jednak nie rdzenni mieszkańcy z tego robotniczego osiedla mieszkaniowego, tylko zupełnie obcy ludzie, najczęściej jednak przybysze z rodowodem wiejskim. Co oczywiście było typową naszą polską przywarą, gdyż złodziejami i łobuzami niszczącymi prawie wszystko co popadnie byli miejscowi trudni jednak do wykrycia zdemoralizowani osobnicy. Po prostu pośród nas, zbyt wielu takich jednak bywa.
Początkowo wszelkie remonty tych trzech kondygnacyjnych budynków (wg szkicu 1A i 2A), w tym najczęściej sukcesywne krycie dachów papą, dokonywano z wielką celebracją. Papa dachowa bowiem miała zawsze jak tylko pamiętam licznych zwolenników, którzy chętnie zamieniali starą, zniszczoną – na nową. Najczęściej wymianę starej i przeciekającej już papy dachowej dokonywano wtedy, gdy już nastały dni słonecznej wiosny lub gorącym latem. Wówczas to na środku podwórka z samego już rana ekipa remontowa na rozstawionych już wcześniej cegłach stawiała wielką metalową, solidną beczkę, w której znajdowała się zastygła jak skała smoła. Następnie pod beczką rozpalano ognisko. Później dopiero, gdy beczka już mocno „kopciła” to konną platformą dowożono zwoje papy dachowej. Gdy rozpalone pod beczką ognisko już rozgotowało na tyle smołę, że jej czarne bąbelki zaczęły skwierczeć, a specyficzna woń niemiłosiernie zaczęła się też wdzierać poprzez otwarte okna do mieszkań, to wówczas dopiero specjalna ekipa „speców dachowych”– jak ich wtedy określano – przystępowała do zasadniczej „roboty”. Wtedy pierwszym zadaniem ekipy remontowej było dostarczenie na te dwa wysokie budynki zarówno odpowiednią ilość zwojów nowej papy jak również pokrycia jej gorącą, tłustą smołą. Smołę wciągano na linie w specjalnych małych metalowych pojemnikach. Podobnie liną na specjalnie zawieszonej rolce, wciągano też na dach zwoje papy. Zużyte dachowe elementy nie transportowano tylko zrzucano. Natomiast sami już „dacharze” do czasów II Rzeczypospolitej Polski, na dachy tych dwóch budynków docierali wyłącznie tylko z korytarza, z każdej trzeciej kondygnacji poprzez wmontowany w suficie specjalny zamykany właz. Później dopiero do jednego z bloków (wg szkicu – 1A), ale już za czasów wolnej Polski (rok?), przytwierdzono do budynku metalową rurkowo – płaskownikową drabinę (wg szkicu – 10A), a dachy tych dwóch budynków połączono specjalną drewnianą kładką. Taka konstrukcja dotarcia na dachy tych dwóch budynków przynajmniej funkcjonowała tam jeszcze do lat 50. XX wieku. Obecnie już tej metalowej drabiny tam jednak nie widać (grudzień 2016 r.). Możliwe więc, że na dachy tych dwóch budynków dociera się obecnie tak jak w XIX wieku poprzez właz sufitowy, lub innym jeszcze sposobem.

* * * *
CEGLASTE ROBOTNICZE OSIEDLE

Osiedle nadrzeczne zaczęto już stawiać pod koniec XIX wieku, podobnie zresztą jak to drugie obok. Początkowo wszystkie zabudowania z tego osiedla były pokryte jednolitą chropowatą cegłą, której lica były koloru czerwono – brązowego (na szkicu oznaczone jako – 1B, 2B, 3B, 4B i5B). Dopiero pod koniec II Rzeczypospolitej Polski, jak twierdzą jedni, czy w okresie okupacji niemieckiej jak twierdzą inni, wybudowano długi, otynkowany budynek, w którym mieściły się garaże o ile się nie mylę, to na sześć dużych samochodów ciężarowych (na szkicu ten budynek jest oznaczony jako – 6B). Do tego budynku jeszcze powrócę w dalszej części tej publikacji.
To osiedle z jednaj strony, czyli od strony Placu Tadeusza Kościuszki, było odgrodzone parkanem z drewna od pracowniczych dyrektorsko – urzędniczych i kierowniczych ogródków działkowych (na szkicu ogródki zaznaczone literką – A). Są też tacy, którym trudno odmówić słuszności, że nie był to absolutnie drewniany parkan, ale gustownie wykonany prosty płot (wg szkicu – 7B). Zresztą taki sam płot, czyli z tych samych listew drewnianych i identycznej konstrukcji wspierającej elementy drewniane jaki się ciągnął od samego Placu Tadeusza Kościuszki aż do samego dietlowskiego osiedla mieszkaniowego przy dawnej ulicy Parkowej, którego fragmencik prezentuję na poniższym pamiątkowym rodzinnym zdjęciu.


[Zdjęcia powyżej rodzinne z 1957 roku. Po 1945 roku ul. 3 Maja, później Stalinogrodzka, ale już niedługo, bo od 30. X.1956 roku będzie ulicą Czerwonego Zagłębia. Na zdjęciu nr 9 autor – pierwszy po prawej stronie, a obok jego brat Wiesław. Całkiem na horyzoncie widoczne zarysy urzędniczego osiedla mieszkaniowego – „Rurkowni Huldczyńskiego” – przy Placu Tadeusza Kościuszki. Jeszcze bliżej, jeden z budynków „Białych Domów” (wg szkicu 1a) i opisywany w tekście fragment parkanu (wg szkicu nr 13), poza którym rozciągały się już tylko pracownicze ogródki (wg szkicu – B).]

Wszystkie zabudowania z ceglastego osiedla robotniczego zostały już jednak zburzone w latach 70. XX wieku. Nie znam jednak obiektywnej przyczyny, gdyż jako zabytkowe obiekty mogły zostać z powodzeniem zaadaptowano na rożne społeczne cele. Te zabudowania usytuowano tak blisko płynącej jeszcze wtedy nieuregulowanej rzeki, że na całej długości brzeg musiano wzmocnić wielkimi ale ozdobnymi kamieniami wapiennymi. W ten sposób powstała urocza kamienna skarpa nadrzeczna, która ciągnęła się przez co najmniej kilkadziesiąt metrów. Obok tej malowniczej skarpy ciągnął się dopiero zielony pas nadbrzeżny szerokości około 1 metra, który w dalszej części w okolicy jednak już pracowniczych ogródków (pracownicze ogródki oznaczone literką – B) znacznie się poszerzał i łagodnie zatapiał w krystalicznie jeszcze wtedy płynącej Czarnej Przemszy. Sam brzeg na części zabudowanej o tyle jednak musiano wtedy wzmocnić, gdyż nieujarzmiona jeszcze wtedy rzeka w okresie wiosennym wdzierała się niemal na podwórko i podtapiała cały rejon mieszkalny. Oprócz dwóch budynków mieszkalnych w tym samym ciągu stały jeszcze inne, jak: łaźnia osiedlowa (wg szkicu – 3B), kostnica (wg szkicu – 2B) i pomieszczenie na karawan żałobny oraz wydzielona stajnia (wg szkicu – 1B). Dzisiaj już trudno to ustalić, ale prawdopodobnie dopiero w okresie okupacji niemieckiej na tym rozległym terenie klepiskowego podwórka wzniesiono jeszcze jeden tym razem szeroki podłużny budynek – garaż wieloboksowy dla samochodów ciężarowych (na szkicu oznaczony jako 6B). Stał tam do lat 50. XX w. cały otynkowany jak sąsiadujące z nim budynki 1A i 2A po prawej stronie na obecnie już zalanym asfaltem placu, mniej więcej w miejscu widocznego na poniższym zdjęciu drzewa. Do tego budynku – garażu jeszcze powrócę w dalszej części tej publikacji.

Strony: 1 2 3 4 5 6 7

Bear