Janusz Maszczyk: Unicestwione osiedla
„Białe Domy”.
[„Białe Domy”. Zdjęcie z 2007 roku. Na zdjęciu widoczny po lewej stronie budynek 1A i po prawej stronie fragmencik drugiego budynku – 2A. W miejscu rosnących pierwszych drzew vis-a-vis budynków, stały komórki, a nad nimi zabudowano jeszcze pralnie i suszarnie (na szkicu orientacyjnym są to numery 3A, 4A, 5A i 6A). Widoczna z samego przodu trawa, to już dawne tereny pracowniczych ogródków. Ten fragmencik widocznej po lewej stronie drogi, czy później ulicy, na przestrzeni kilkudziesięciu lat nie uległ prawie absolutnie żadnym zmianom. Po lewej stronie trasa Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej i niewidoczne zabudowania dawnej „Rurkowni Huldczyńskiego”. W oddali widoczny fragmencik Placu Tadeusza Kościuszki.]
Dwa koszarowe usytuowane szeregowo trzykondygnacyjne budynki osiedla mieszkaniowego, na szkicu sytuacyjnym oznaczone numerami 1A i 2A, jakie już tu postawiono pod koniec XIX wieku przetrwały nie tylko okres zaborów Rosji carskiej, ale dwie wojny światowe (pierwszą i drugą wojnę światową) i dwie okupacje niemieckie (1914 -1918 i 1939- 1945) oraz cały długi okres powojenny i stoją tam jeszcze do dzisiaj. Są to dwa budynki trzykondygnacyjne, surowo otynkowane i podpiwniczone (wg szkicu sytuacyjnego1A i 2A). Do wnętrz każdego z tych dwóch budynków prowadzą od chwili ich tylko postawienia dwa zupełnie oddzielne wejścia. Jedno z nich jest widoczne na poniższym zdjęciu.
[Zdjęcie z 2007 roku.]
Taka konstrukcja architektoniczna spowodowała to, że widoczny na zdjęciu jeden długi w swej zabudowie budynek w rzeczywistości składał się z dwóch zupełnie oddzielnych brył mieszkalnych. Każdy z tych dwóch budynków mieszkalnych (1A i 2A) był wyposażony w stosunkowo duże pod względem powierzchni izby, od 15. do około 26., a nawet i 30. metrów, wysokie na około 305 cm. Początkowo najemca – robotnik wraz z rodziną otrzymywali zaledwie tylko dwie izby. Tradycyjnie przez mieszkańców określane jako kuchnię i pokój gościnny. Były jednak też przypadki, że jednej rodzinie przyznawano trzy izby, czyli kuchnię, pokój gościnny i sypialnię. Wszystkie kuchnie w tych dwóch budynkach były opalane tradycyjnym o stosunkowo dużym gabarycie piecem węglowym, określanym jako „żeleźniak”, a w pozostałych izbach wysokimi na około 2 metry białymi piecami kaflowymi z tak zwanym szklącym „blicem berlińskim” (pokój gościnny lub jeszcze sypialnia). Na każdym piętrze każdego budynku, przydział otrzymywały w zasadzie tylko 4. rodziny, czyli w jednym trzykondygnacyjnym korytarzu szczęśliwcami zostawało zaledwie tylko 12. rodzin, a w budynku, który się składał z dwóch oddzielnych ale zespolonych z sobą dwóch części zaledwie tylko 24. rodziny. W dwóch budynkach klucze szczęścia otrzymało więc 48. rodzin. Tak przynajmniej oficjalnie przestawiała się struktura mieszkaniowa w okresie zaborów Rosji carskiej, gdy te bloki mieszkalne zaledwie tylko postawiono. Ponieważ jednak Polacy już z natury potrafią zręcznie sobie w trudnych chwilach radzić, czy wręcz nawet kombinować, więc – jak wspominali moi rodzice – to zdarzały się już „za cara”przypadki, że w dwóch izbach mieszkał też tylko jeden samotny robotnik. Przydziały ilości izb poszczególnym rodzinom, na przestrzeni dziesiątek lat ulegały już jednak tak wielu zmianom, że trudno jest dzisiaj to zagadnienie opisać merytorycznie, zgodnie z prawdą obiektywną. Wyjątkowy jednak kołowrotek w przydziale mieszkań, dokwaterowań i eksmisji lokatorów, szczególnie samotnych nastąpił już jednak po 1945 roku.
****
Do każdego budynku mieszkalnego prowadziły dwa oddzielne korytarze i aż na trzecią kondygnację solidne kamienne schody, z ulokowanym po jednej stronie metalowym kutym i ozdobnym obramowaniem oraz drewnianą balustradą. Każdy budynek był podpiwniczony. W jednym pionie budynku w szerokimi mrocznym bielonym piwnicznym korytarzu, po dwóch jego stronach umieszczonych zostało 14. piwnic, a w całym budynku (wg szkicu – 1A) 28 piwnic. Czyli w dwóch budynkach (wg szkicu – 1A i 2A) do dyspozycji lokatorów przeznaczono 56. piwnic. Nie wszystkie jednak piwnice lokatorskie dysponowały tą samą powierzchnią użytkową. Te w końcowej fazie długiego korytarza piwnicznego były znacznie większe od innych. Ponadto przynajmniej jedna piwnica w każdym pionie budynku była przeznaczona do różnych wspólnych użytkowych zadań administracyjnych. Tak przynajmniej było jeszcze do czasów okupacji niemieckiej. Pamiętam, że w jednej piwnicy jeszcze w czasach okupacji niemieckiej był piec kuchenny, jednak już nie był przez nikogo użytkowany. Do ciemnych i nigdy od końca XIX wieku czasów nieremontowanych piwnic schodziło się zawsze po koślawych schodach, które jeszcze do dzisiaj jak sądzę w takim stanie przetrwały. Przynajmniej taki ich stan techniczny był do roku 1995.
W okresie okupacji niemieckiej piwnice jak na ironię, miały jednak służyć mieszkającym tam Polakom jako schrony przeciwlotnicze. W tym celu administracja niemiecka wykuła w korytarzu piwniczym kanał przejściowy, tak by można się było przedostać z jednej części budynku do drugiej jego części. Jednak każdy rozsądny Polak zdawał sobie wtedy sprawę, że ta archaiczna konstrukcja budynków absolutnie nie jest w stanie wytrzymać uderzenia i podmuchów nawet o najniższym rażeniu bomby lotniczej, czy pocisku artyleryjskiego. Te ponoć tajemne i znane mi podziemne ewakuacyjne przejścia jednak już po 1945 roku zamurowano.
Obok tych dwóch budynków mieszkalnych (wg szkicu – 1A i 2A) na całej ich długości,od XIX wieku ciągnęło się o szerokości około 30 m klepiskowe podwórko, którego jeszcze fragmenty niemal w naturalnym prawie stanie są widoczne na poniższym prezentowanym przez autora zdjęciu. Na tym samym zdjęciu po lewej stronie, od strony centrum Sosnowca, też na całej długości rozlokowane były 4. zupełnie oddzielne od siebie wysokie i obszerne gabarytowo ceglaste piętrowe zabudowania (wg szkicu – 3A, 4A, 5A i 6A). Na parterze tych zabudowań w jednym ciągu mieściły się komórki, a dopiero powyżej tych komórek usadowiono wyjątkowo obszerne i wysokie na ponad 3, do 4. metrów o skośnym dachu pralnie i suszarnie bielizny. W ciągu tych zabudowań komórek w wygospodarowanym stosunkowo dużym pomieszczeniu, mieściła się ręczna, prosta, drewniana magiel (wg szkicu w pomieszczeniu – 3A).
[Zdjęcie z 2007 roku. Podwórko dawniej było szersze. Obecnie na dawnym podwórku po lewej stronie widoczne krzewy i drzewa. Widoczny chodnik obok budynków, to już inwestycja po 1945 roku. Dawniej, aż do lat 40. XX wieku, na całej długości, zamiast płyt chodnikowych ciągnął się wyprofilowany z kamieni wapiennych „rynsztok”, którego zadaniem było odprowadzanie gromadzącej się tam głównie dachowej wody, która spływała z metalowych widocznych na zdjęciu dachowych rynien (końcówki blaszanych dachowych rynien kończyły się bowiem tuż, tuż nad ziemią). Zdarzały się jednak przypadki, że nadmiar wody jaki zgromadził się w kamiennym „rynsztoku” wdzierał się poprzez ulokowane nisko nad ziemią okienko do piwnic.]
Suszarnie i pralnie bielizny były czterokomorowe (wg szkicu – 3A, 4A, 5A i 6A), a wejścia do nich były usytuowane po dwóch przeciwstawnych stronach każdej z komór. Po prostu do ich wnętrz wchodziło się poprzez dwie wygospodarowane na ten cel komórki. Do każdej więc pralni i suszarni w jednym segmencie zabudowy (np.: 3A) prowadziły dwa oddzielne korytarze i strome drewniane, ale solidne schody oraz poręcze. Każda komora pralni i suszarni była odgrodzona od drugiej, solidną ścianą z desek. Natomiast zewnętrzne ich ściany zarówno od strony podwórka jak i pracowniczych ogródków (na szkicu pracownicze ogródki oznaczono symbolem -B) były wykonane z czerwono – brązowego ale porowatego ceglastego lica. Początkowo w górnych pomieszczeniach suszarni i pralni, od strony budynków mieszkalnych wszystkie okienka były oszklone i otwierane, a po drugiej, przeciwległej stronie, od strony pracowniczych ogródków, mieściły się w ceglastej zabudowie ściany, trzy pionowe szczeliny o długości około 1 metra i szerokości około 10 cm szerokości, których zadaniem było skuteczne przewietrzanie wnętrz. To była jak na tamte odległe czasy swoista bowiem wentylacja tych specyficznych wnętrz, bowiem wilgoć w trakcie prania i suszenia bielizny dominowała tu wszędzie. Jednak już niebawem zamieszkujący to osiedle lokatorzy przystąpili do ich demolki. Oczywiście sprawców dewastacji jak to najczęściej u nas bywa nigdy nie ujęto. Najpierw więc we wszystkich oknach wybito wszystkie szyby, a później wśród mieszkańców rozeszła się jeszcze plotka, że dokonywane są w tych pomieszczeniach kradzieże suszącej się tam bielizny. Więc już niedługo wszystkie komory całkowicie opustoszały i to na zawsze, a inne jak to zwykle u nas bywa zamieniono, jednak już po znajomości, na duże prywatne pomieszczenia, w tym i na obszerne gołębniki.
Początkowo każda rodzina dysponowała komórką i piwnicą. Później bywało już rożnie. W latach 60. XX wieku, gdy w majestacie prawa zburzono już zabytkowe i bajecznie urocze ciągi piętrowych zabudowań, komórek i suszarń, to dla lokatorów pozostały już tyko bielone, a później już tylko brudne i obskurne piwnice.
Mieszkania lokatorskie na każdym piętrze były rozlokowane po dwóch stronach ciągnącego się na około 10 metrów i szerokiego na około od 2,5 do 3 metrów korytarza, określanego przez stare jeszcze przedwojenne pokolenie jako – „Antre”. Do „Antre” na każdym piętrze można się więc było z korytarza dostać tylko poprzez zabudowę drzwiową. W początkowej fazie gdy budynki w XIX wieku oddawano już lokatorom, to drzwi wiodące do „Antre” były wykonane z niezwykle malowniczego asortymentu, gdyż tworzył je zespół kilkudziesięciu malutkich okienek wmontowanych w niezwykle efektowną pod względem wystroju architektonicznego zabudowę drewnianą, powleczoną malownicza jaskrawą farbą olejną. Drzwi wiodące do „Antre” były od zawsze jak tylko pamiętam zamykane na klucz. Na framudze drzwi jeszcze podczas okupacji niemieckiej po lewej stronie umieszczone były więc oddzielne do każdego lokatora opisane imiennie dzwonki elektryczne. Jednak z biegiem lat prawie nigdy nieremontowane przez administrację fabryczną i do tego jeszcze dewastowane przez samych też lokatorów, do lat 60. XX wieku przetrwały tylko nieliczne. Podobnie w wielu korytarzach uległy też zniszczeniu dawne ozdobne drewniane ściany wiodące do „Antre”. A w niektórych nawet przypadkach zupełnie zniknęły z firmamentu architektonicznego tego osiedla. Każdy lokator w przydzielonym mieszkaniu (w kuchni) posiadał kran z bieżącą wodą, a pod nim był zamontowany prosty żeliwny zlew. W każdym wnętrzu „Antre” dla lokatorów mieściła się zbiorcza gustownie jednak zabudowana ubikacja z muszlą ceramiczną. W przeciwieństwie do mieszkań z Placu Tadeusza Kościuszki ani jedno z mieszkań nie było jednak wyposażone w łazienkę, czy wolno stojącą w kuchni wannę.
****