Janusz Maszczyk: Uliczkami i zaułkami Konstantynowa
****
Większe już urozmaicone gabarytowo zabudowania, a wśród nich też ceglaste kamieniczki, które się jeszcze śladowo zachowały do naszych czasów stawiano raczej najczęściej wzdłuż dzisiejszej ulicy Wilhelma Fitznera – Konrada Gampera (dawna ulica Szewczyka) i Robotniczej. Natomiast bardziej już okazałe, ceglaste, kilkupiętrowe, pozbawione jednak tak jak i w innych konstantynowskich zabudowaniach kanalizacji, wodociągów i prądu elektrycznego, i z ubikacjami, zwanymi popularnie „wychodkami”, zabudowanymi w ciągu podwórkowych komórek, wytyczała biegnąca już wtedy klepiskowa ulica Konstantynowska (dzisiejsza ul. Staszica) i postawiony już znacznie później po drugiej stronie ulicy Staszica ceglasty mur. Mur, który się ciągnął wzdłuż fabryki kotłów parowych, przewodów rurowych, konstrukcji stalowych oraz aparatów dla cukrowni, gorzelni i fabryk chemicznych – to te budynki, które jeszcze w latach 60. XX wieku stały szeregowo do siebie poprzyklejane po przeciwnej stronie ulicy Staszica niż rozbudowująca się fabryka. Dzisiaj po wielu tamtych kamienicach niestety ale już nie pozostał nawet ślad, gdyby nie zalegające na ich miejscach charakterystyczne ceglaste rumowiska, porosłe już na ogół dzikim panoszącym się zielskiem i krzakami.
[Zdjęcia autora z 1960 roku. Uliczka Robotnicza.]
[Zdjęcie autora z 2011 roku. Po lewej uliczka Robotnicza. Po prawej obecna uliczka Wilhelma Fitznera – Karola Gampera (dawna Szewczyka)]
[Zdjęcia autora. Po lewej ulica Staszica (lata 50. XX w), a po prawej też ulica Staszica – rok 2011.]
[Zdjęcie autora z 2011 roku. Jeden z piękniejszych architektonicznie budynków jaki stał przy ul. Robotniczej, pochodzący jeszcze z przełomu XIX i XX w. Elewacja pokryta typowym z tamtych lat kamienie wapiennym czerpanym z jednych licznych wtedy kamieniołomów jakie znajdowały się na tych terenach. Szpetne niestety pokrycie podwórka w latach 80. XX w. kostką brukową wprowadza jednak dysharmonię architektoniczną. Obecnie budynek już nie istnieje.]
[Zdjęcia autora z 2011 roku. Ciąg komórek przy uliczce Robotniczej, a w nich usytuowane podwórkowe ubikacje. Obecnie już zamienione w większości na komórki. Z tych ubikacji dawniej solidarnie korzystali wszyscy lokatorzy z pobliskiej czynszowej kamienicy. Widoczne już przeróbki i to znaczne, usunięto już bowiem nadbudówki w postaci „stryszków”. W latach jeszcze mojego dzieciństwa komórki, podobnie jak setki dymiących też przez dziesiątki lat kominów hutniczych i fabrycznych były stałym elementem pejzażowym miasta Sosnowca. To w nich trzymano najczęściej węgiel i drewno opałowe, a w piwnicach zgromadzone już jesienią ziemniaki, kapustę, cebulę, marchew i szereg jeszcze innych warzyw. A gdy głód już doskwierał na dobre, to komórki zamieniały się na chlewiki, królikarnie, czy ptaszarnie (kury, kaczki, gęsi, itd.).]
[Zdjęcie autora z 2011 roku. Podwórko i zabudowania przy ul. Szewczyka; niezwykle charakterystyczne dla Konstantynowa i Środuli zabytkowe dwukondygnacyjne komórki. Zachowało się jeszcze z przełomu XIX i XX wieku oryginalne pokrycie podwórka kamieniem wapiennym. Kamień wapienny czerpano z pobliskich prywatnych kamieniołomów.]
[Zdjęcia autora z 2011 roku. Skrzyżowanie ul. Robotniczej i dawnej ulicy Szewczyka (obecnie ul. W. Fitzner – K. Gamper). Zabytkowa czynszowa kamienica.]
[Zdjęcie autora z 2011 roku. Dawna ulica Szewczyka, a obecnie W. Fitzner – K. Gamper. Według wypowiedzi miejscowych mieszkańców widoczna kamienica czynszowa była w okresie II Rzeczypospolitej własnością obywatela polskiego pochodzenia żydowskiego. Na chodniku zachowały się jeszcze charakterystyczne kamienie wapienne, którymi jeszcze w okresie zaborów Rosji carskiej pokrywano pobocza chodników i podwórka, ale tylko bardziej majętnych właścicieli stawianych tam budynków.]
[Zdjęcie autora z 2011 roku. Jedno z wielu konstantynowskich niezwykle urokliwych i romantycznych podwórek z przełomu XIX i XX wieku przy dawnej ulicy Szewczyka (obecna ul. W. Fitzner – K. Gamper).]
[Zdjęcie autora z 2011 roku. Fragmencik kamienicznego podwórka przy ulicy Stanisława Staszica.]
[Zdjęcie autora z 2011 roku. Charakterystyczne zabudowania przy ulicy Stanisława Staszica jeszcze z czasów zaborów Rosji carskiej (przełom XIX i XX w.). Widoczna kostka prefabrykowana brukowa to już „upiększające” dzieło z okresu gierkowskiego.]
[Zdjęcia autora z 2011 roku. Zabytkowe zabudowania i podwórko pokryte śladowo kamieniem wapiennym jeszcze w czasach zaborów Rosji carskiej.]
[Zdjęcie z 2007 roku. Pełna romantycznego i perełkowego uroku uliczka Bolesław Kocjana. Pokrycie jezdni i niektóre budynki pochodzą jeszcze z wyjątkowo odległych lat – z czasów zaborów carskiej Rosji.]
[Zdjęcie powyżej i poniżej z 2007 roku. Zabytkowa architektura jednak tylko wtedy odsłoni swoją duszę i piękno swej przeszłości oraz zachęci też rzesze zagranicznych turystów do zwiedzania, i otworzy ich europortfele, gdy na bieżąco dokonywane będą remonty, a w sytuacjach wyjątkowych przeprowadzona zostanie gruntowna rewitalizacja nie tylko samych obiektów, ale i otoczenia. Tę wyjątkową akcję remontowo – rewitalizacyjną powinny podjąć władze administracyjne miasta i ludzie majętni, którzy są skłonni otworzyć prospołecznie swe grubo wypchane gotówką portfele. To jednak absolutnie nie zwalnia tutejszych mieszkańców z obowiązku dbania o elementarny porządek w miejscu swego zamieszkania. Stare polskie powiedzenie jest jeszcze aktualne – „Jak cię widzą, tak cię piszą”. Architektoniczne piękno jest tu wszędzie jeszcze obecne, trzeba tylko chcieć je jeszcze widzieć lub przynajmniej nie zamykać na nie oczu”.]
****
[Zdjęcia autora z 2011 roku.]
****
Wymienioną konstantynowską fabrykę postawił już w 1880 roku niemiecki właściciel z Górnego Śląska Wilhelm Fitzner, którą zarządzał jednak Szwajcar Karol Gamper, późniejszy jej współwłaściciel (od 1897 roku przekształcona w Towarzystwo Akcyjne Zakładów Kotlarskich i Mechanicznych W. Fitzner i K.Gamper; zmieniająca jednak wielokrotnie w późniejszych jeszcze latach nadal swą nazwę). W tej fabryce już od 15 maja 1914 roku jako urzędnik znalazł zatrudnienie mój ojciec, Ludwik Maszczyk. Według jego przekazów w tej konstantynowskiej fabryce, każdy zatrudniony urzędnik zobowiązany był wtedy posługiwać się biegle w mowie i w piśmie – językiem niemieckim. Przy czym pożądana i mile widziana była też znajomość języka francuskiego. Tego zagadnienia nigdy nie potrafił sobie logicznie wytłumaczyć. Bowiem w tym samym okresie czasu w innych też sosnowieckich fabrykach i kopalniach, które też były powiązane finansowymi nićmi z obcym kapitałem, w tym i niemieckim, takich rygorów językowych absolutnie jednak nie przestrzegano. Ojciec w tej fabryce był zatrudniony do 30 września 1933 roku. W trakcie zatrudnienia – jak wspominał – za świadczenie pracy otrzymywał jednak wtedy wyjątkowo solidną zapłatę jak na tamte czasy, co według nie tylko jego opinii, stało się w okresie wzrastającego później z dnia na dzień ogólnokrajowego kryzysu gospodarczego przyczyną do jego zwolnienia. Poniekąd do jego zwolnienia niewątpliwie przyczynił się też donos do dyrekcji jakiego dokonał wtedy jego przyjaciel z tego samego pomieszczenia biurowego, gdzie wspólnie za biurkami wykonywali powierzone im zadania. Ojciec bowiem nieroztropnie, mimo, iż to był ponoć jego bardzo bliski przyjaciel, krytycznie wyrażał się o pewnych sprawach organizacyjnych jakie wtedy panowały w tej fabryce. No cóż i tacy też za naszego życia bywają nasi „przyjaciele”! Czego i ja na swej drodze życia kilka razy też doznałem. W tej sytuacji przez kilka następnych miesięcy pozostawał bez pracy. Może przy okazji jeszcze tylko wspomnę, że w kolejnej fabryce – popularnie zwanej wówczas „Rurkownią Huldczyńskiego”, przy ulicy Nowopogońskiej na Pogoni – będąc też urzędnikiem i mimo wysokiego zarobku, takich wymagań językowych już jednak od pracowników nie wymagano, tak jak czyniono to natomiast w fabryce konstantynowskiej.