Janusz Maszczyk: Uliczkami i zaułkami Konstantynowa

 

W 1881 roku powstają pierwsze elementy budowlane i produkcyjne Huty „Katarzyna”. Już niebawem w tej hucie znajdzie zatrudnienie kilka tysięcy miejscowych i napływowych osób. Od samego niemal początku, bowiem już po przyjeździe z Pińczowa w 1895 roku, podejmie w niej też pracę mój dziadziuś, Wawrzyniec Doros – ojciec mojej mamy, Stefani Maszczyk. Później w jej murach po 1950 roku, aż do śmierci w 1954 r. będzie też jeszcze pracował mój ojciec, Ludwik Maszczyk. A z kolei moja mama, Stefania Maszczyk (rodowe nazwisko Doros) będzie już od 1907 roku rodowitą mieszkanką w nowo wzniesionym pod koniec XIX wieku przez Hutę „Katarzynę” ceglastym Osiedlu Mieszkaniowym Robotniczym1/. Więc i autor tego artykułu, urodzony w 1937 roku mimo woli pozyska też wiele informacji o tych terenach zarówno od dziadków z Katarzyny jak i też od mojej mamy, rodowitej zresztą mieszkanki z Katarzyny. Jak również też sam, gdy już tylko podrośnie, to doskonale pozna te tereny z autopsji. Bowiem co jak co ale tereny Konstantynowa i Katarzyny pozostawały w zabudowie prawie identycznie takie same jakie były w okresie jeszcze II Rzeczpospolitej Polski, jak i podczas ostatniej okupacji niemieckiej oraz po 1945 roku, a nawet jeszcze w latach 50. i 60. XX wieku.

Dzieje dzisiejszej dzielnicy Sosnowca – Konstantynowa – w zasadzie sięgają jeszcze czasów drugiej połowy XIX wieku, kiedy to na tych terenach usytuowanych pomiędzy Sielcem, Katarzyną i Środulą zaczęły już powstawać pojedyncze, głównie robotnicze zabudowania. Te pierwsze sklecane zabudowania przez polskich robotników powstawały jeszcze wtedy na nieuprawnych polach zarosłych chwastami i dzikimi zaroślami, pośród dołów kryjących malutkie kamieniołomy i nisze pełne żółtego budowlanego piasku. Jednak w pobliżu już wtedy zalegających upranych pól i pastewnych łąk Gwarectwa „Hrabia Renard”. Jeszcze wtedy od strony tych pachnących ziołami pól i kwiecistych łąk oraz stopniowo też stawianej żużlowej „Katarzyńskiej hałdy” nie było jednak ceglastego muru. Powstanie już jednak niebawem i będzie odgradzał duże fragmenty Konstantynowa od Katarzyny. O czym więcej w dalszej części tego artykułu. Stąd to pierwsze rozbudowujące się to konstantynowskie osiedle tych niskich szeregowo usytuowanych zabudowań stykało się niemal jeszcze wtedy z oceanem renardowskich przestrzeni rolnych i pastewnych. Były to w zasadzie tylko malutkie, do tego jeszcze parterowe i przytulone do ziemi oraz powykrzywiane biedą chatki, pozbawione prądu elektrycznego, bieżącej wody i kanalizacji. Już wówczas jak wspominali to moi dziadkowie jak również i moja mama, ta część Konstantynowa zwana była przez mieszkańców z pobliskich terenów „Abisynią”. Z tą nazwą jednak współcześnie mieszkający tam ludzie absolutnie się jednak nie utożsamiają i twierdzą, że od kiedy tu tylko mieszkają to te kolorowe osiedle z malutkich chatek przyklejonych niemal do ziemi zwali „Barakami”. W tej sytuacji wiec i autor w dalszej części tego artykułu w stosunku do opisów tego fragmentu Konstantynowa, będzie też posługiwał się już tylko nazwą „Baraki”, a nie „Abisynia”.

Niektóre z tych zabudowań, z upływem lat, w zależności od zasobności właścicielskiego portfela stopniowo jednak modernizowano. Zdecydowana jednak większość z tych dziewiętnastowiecznych zabudowań nie doczekała się jednak już współczesnych czasów. Te jednak o wyższym standardzie i na bieżąco też z duchem czasu modernizowane, można jeszcze obecnie podziwiać, jako jednak zabytki z minionych lat. Inna sprawa, że były to raczej lata niesielskie i nieanielskie dla ich właścicieli, gdyż niejednokrotnie w tamtych latach decydowały o standardzie ich życia zasobne portfele – na ogół niestety ale zawsze puste. Wszystkie niezależnie od upływu czasu są nadal jednak niezwykle kolorowe, o zróżnicowanej też architekturze i budulcu z którego je wznoszono oraz ciągną się tak jak jeszcze dawniej po dwóch stronach niezwykle wąziutkich uliczek, na ogół o klepiskowej nawierzchni. Inne też zalegają ale pojedynczo i jakby nieśmiało przytulone są też do tego osiedla. To chyba te, które wznoszono już znacznie, znacznie później Również zgodnie z polską pokoleniową tradycją zarówno jedne jak i te drugie otoczone są jednak przeróżnej jakości płotami i parkanami oraz siatką drucianą.

[Powyższe zdjęcia autora z lat 2005 i 2008. Dawne osiedle zwane popularnie „Barakami”.]

Najczęściej pierwsze elementy tego bajecznie kolorowego osiedla zwanego „Barakami”, bez jakiejkolwiek wizji urbanistyczno – architektonicznej wyrastały jednak tylko nocą. Oczywiście za wyłącznym tylko pozwoleniem jak zwykle przekupnego carskiego stójkowego. Później dopiero już cichcem i w niezwykłym pośpiechu, ponoć najczęściej o zmroku, posługując się do tego jeszcze tylko prymitywnym kartkowym szkicem sklecano kolejne już elementy zaprojektowanego budynku. Takie bowiem niestety panowały wówczas w zniewolonej Polsce zazwyczaj budowlane reguły na tych carskich jeszcze wtedy terenach. I w taki więc też oto sposób powstawały najczęściej w drugiej połowie XIX wieku i w pierwszych latach XX wieku pierwsze polskie zabudowania tego niezwykle mieniącego się barwami osiedla, dziś zwanego po prostu tylko „Barakami”.

Do dzisiejszego dnia jednak położone opodal zarówno uprawne pola Gwarectwa „Hrabia Renard”, jak i katarzyńska hałda już się jednak nie zachowały. Podobnie jak wijący się biały ceglasty mur, który przez dziesiątki lat odgradzał zabudowania „Baraków” i ciągnące się kamieniczki przy dawnej uliczce Szewczyka (obecna W. Fitzner – K.Gamper) od renardowskich posiadłości rolnych i od terenów Huty „Katarzyna” 2/. A konkretnie to od katarzyńskiego zakładu pracy, gdzie z odpadów żużlowych z wielkiego pieca formowano charakterystyczną białą cegłę (więcej na ten temat w moich opublikowanych już artykułach). Do współczesnych czasów tylko malutki fragmencik tego muru jeszcze ocalał przy „Barakach” od strony „Katarzyńskiego Pekinu”.

[Zdjęcie autora z lat 50 XX wieku. Uliczka Szewczyka (obecnie uliczka W.Fitznera – K.Gampera). Po lewej stronie widoczny jeszcze mur ceglany jaki przez dziesiątki lat odgradzał Konstantynów od „Katarzyńskiej żużlowej hałdy”. Został zburzony już co najmniej kilkanaście lat temu. Zachowała się tylko jego podmurówka. Przynajmniej jeszcze kilka lat temu utrwaliłem ją na sentymentalnej kilszy pamięci. To zdjęcie prezentuję poniżej.]

[Zdjęcie autora z 2011 roku. Po lewej stronie widoczna podmurówka z dawnego jeszcze zabytkowego muru.]

Na tym abisyńskim osiedlu mieszkali i mieszkają też jednak nadal bardzo przyzwoici i przyjaźnie do innych ustosunkowani ludzie3/. Moja mama, która najczęściej z naszej sosnowieckiej rodziny dawniej tam bywała, często o tym wspominała w naszym rodzinnym gronie. Również i autor tego artykułu, bardzo mile wspomina swoje wielokrotne niezwykle sentymentalne tam pobyty i wielką świadczoną życzliwość jaką wtedy okazywano nie tylko mnie, ale też mojej żonie Reni 4/. Renia zresztą, też bardzo uwielbiała te nasze wspólne sentymentalne konstantynowskie podróże i w trakcie nich snute wtedy przeze mnie barwne wspomnienia z minionych już lat. Nic w tym dziwnego, bowiem Konstantynów, to przecież jest cząstką – Polski – Ojczyzny naszej.

****

Większe już urozmaicone gabarytowo zabudowania, a wśród nich też ceglaste kamieniczki, które się jeszcze śladowo zachowały do naszych czasów stawiano raczej najczęściej wzdłuż dzisiejszej ulicy Wilhelma Fitznera – Konrada Gampera (dawna ulica Szewczyka) i Robotniczej. Natomiast bardziej już okazałe, ceglaste, kilkupiętrowe, pozbawione jednak tak jak i w innych konstantynowskich zabudowaniach kanalizacji, wodociągów i prądu elektrycznego, i z ubikacjami, zwanymi popularnie „wychodkami”, zabudowanymi w ciągu podwórkowych komórek, wytyczała biegnąca już wtedy klepiskowa ulica Konstantynowska (dzisiejsza ul. Staszica) i postawiony już znacznie później po drugiej stronie ulicy Staszica ceglasty mur. Mur, który się ciągnął wzdłuż fabryki kotłów parowych, przewodów rurowych, konstrukcji stalowych oraz aparatów dla cukrowni, gorzelni i fabryk chemicznych – to te budynki, które jeszcze w latach 60. XX wieku stały szeregowo do siebie poprzyklejane po przeciwnej stronie ulicy Staszica niż rozbudowująca się fabryka. Dzisiaj po wielu tamtych kamienicach niestety ale już nie pozostał nawet ślad, gdyby nie zalegające na ich miejscach charakterystyczne ceglaste rumowiska, porosłe już na ogół dzikim panoszącym się zielskiem i krzakami.

[Zdjęcia autora z 1960 roku. Uliczka Robotnicza.]

[Zdjęcie autora z 2011 roku. Po lewej uliczka Robotnicza. Po prawej obecna uliczka Wilhelma Fitznera – Karola Gampera (dawna Szewczyka)]

[Zdjęcia autora. Po lewej ulica Staszica (lata 50. XX w), a po prawej też ulica Staszica – rok 2011.]

[Zdjęcie autora z 2011 roku. Jeden z piękniejszych architektonicznie budynków jaki stał przy ul. Robotniczej, pochodzący jeszcze z przełomu XIX i XX w. Elewacja pokryta typowym z tamtych lat kamienie wapiennym czerpanym z jednych licznych wtedy kamieniołomów jakie znajdowały się na tych terenach. Szpetne niestety pokrycie podwórka w latach 80. XX w. kostką brukową wprowadza jednak dysharmonię architektoniczną. Obecnie budynek już nie istnieje.]

[Zdjęcia autora z 2011 roku. Ciąg komórek przy uliczce Robotniczej, a w nich usytuowane podwórkowe ubikacje. Obecnie już zamienione w większości na komórki. Z tych ubikacji dawniej solidarnie korzystali wszyscy lokatorzy z pobliskiej czynszowej kamienicy. Widoczne już przeróbki i to znaczne, usunięto już bowiem nadbudówki w postaci „stryszków”. W latach jeszcze mojego dzieciństwa komórki, podobnie jak setki dymiących też przez dziesiątki lat kominów hutniczych i fabrycznych były stałym elementem pejzażowym miasta Sosnowca. To w nich trzymano najczęściej węgiel i drewno opałowe, a w piwnicach zgromadzone już jesienią ziemniaki, kapustę, cebulę, marchew i szereg jeszcze innych warzyw. A gdy głód już doskwierał na dobre, to komórki zamieniały się na chlewiki, królikarnie, czy ptaszarnie (kury, kaczki, gęsi, itd.).]

[Zdjęcie autora z 2011 roku. Podwórko i zabudowania przy ul. Szewczyka; niezwykle charakterystyczne dla Konstantynowa i Środuli zabytkowe dwukondygnacyjne komórki. Zachowało się jeszcze z przełomu XIX i XX wieku oryginalne pokrycie podwórka kamieniem wapiennym. Kamień wapienny czerpano z pobliskich prywatnych kamieniołomów.]

[Zdjęcia autora z 2011 roku. Skrzyżowanie ul. Robotniczej i dawnej ulicy Szewczyka (obecnie ul. W. Fitzner – K. Gamper). Zabytkowa czynszowa kamienica.]

[Zdjęcie autora z 2011 roku. Dawna ulica Szewczyka, a obecnie W. Fitzner – K. Gamper. Według wypowiedzi miejscowych mieszkańców widoczna kamienica czynszowa była w okresie II Rzeczypospolitej własnością obywatela polskiego pochodzenia żydowskiego. Na chodniku zachowały się jeszcze charakterystyczne kamienie wapienne, którymi jeszcze w okresie zaborów Rosji carskiej pokrywano pobocza chodników i podwórka, ale tylko bardziej majętnych właścicieli stawianych tam budynków.]

[Zdjęcie autora z 2011 roku. Jedno z wielu konstantynowskich niezwykle urokliwych i romantycznych podwórek z przełomu XIX i XX wieku przy dawnej ulicy Szewczyka (obecna ul. W. Fitzner – K. Gamper).]

[Zdjęcie autora z 2011 roku. Fragmencik kamienicznego podwórka przy ulicy Stanisława Staszica.]

[Zdjęcie autora z 2011 roku. Charakterystyczne zabudowania przy ulicy Stanisława Staszica jeszcze z czasów zaborów Rosji carskiej (przełom XIX i XX w.). Widoczna kostka prefabrykowana brukowa to już „upiększające” dzieło z okresu gierkowskiego.]

[Zdjęcia autora z 2011 roku. Zabytkowe zabudowania i podwórko pokryte śladowo kamieniem wapiennym jeszcze w czasach zaborów Rosji carskiej.]

[Zdjęcie z 2007 roku. Pełna romantycznego i perełkowego uroku uliczka Bolesław Kocjana. Pokrycie jezdni i niektóre budynki pochodzą jeszcze z wyjątkowo odległych lat – z czasów zaborów carskiej Rosji.]

[Zdjęcie powyżej i poniżej z 2007 roku. Zabytkowa architektura jednak tylko wtedy odsłoni swoją duszę i piękno swej przeszłości oraz zachęci też rzesze zagranicznych turystów do zwiedzania, i otworzy ich europortfele, gdy na bieżąco dokonywane będą remonty, a w sytuacjach wyjątkowych przeprowadzona zostanie gruntowna rewitalizacja nie tylko samych obiektów, ale i otoczenia. Tę wyjątkową akcję remontowo – rewitalizacyjną powinny podjąć władze administracyjne miasta i ludzie majętni, którzy są skłonni otworzyć prospołecznie swe grubo wypchane gotówką portfele. To jednak absolutnie nie zwalnia tutejszych mieszkańców z obowiązku dbania o elementarny porządek w miejscu swego zamieszkania. Stare polskie powiedzenie jest jeszcze aktualne – „Jak cię widzą, tak cię piszą”. Architektoniczne piękno jest tu wszędzie jeszcze obecne, trzeba tylko chcieć je jeszcze widzieć lub przynajmniej nie zamykać na nie oczu”.]

****

[Zdjęcia autora z 2011 roku.]

 ****

Wymienioną konstantynowską fabrykę postawił już w 1880 roku niemiecki właściciel z Górnego Śląska Wilhelm Fitzner, którą zarządzał jednak Szwajcar Karol Gamper, późniejszy jej współwłaściciel (od 1897 roku przekształcona w Towarzystwo Akcyjne Zakładów Kotlarskich i Mechanicznych W. Fitzner i K.Gamper; zmieniająca jednak wielokrotnie w późniejszych jeszcze latach nadal swą nazwę). W tej fabryce już od 15 maja 1914 roku jako urzędnik znalazł zatrudnienie mój ojciec, Ludwik Maszczyk. Według jego przekazów w tej konstantynowskiej fabryce, każdy zatrudniony urzędnik zobowiązany był wtedy posługiwać się biegle w mowie i w piśmie – językiem niemieckim. Przy czym pożądana i mile widziana była też znajomość języka francuskiego. Tego zagadnienia nigdy nie potrafił sobie logicznie wytłumaczyć. Bowiem w tym samym okresie czasu w innych też sosnowieckich fabrykach i kopalniach, które też były powiązane finansowymi nićmi z obcym kapitałem, w tym i niemieckim, takich rygorów językowych absolutnie jednak nie przestrzegano. Ojciec w tej fabryce był zatrudniony do 30 września 1933 roku. W trakcie zatrudnienia – jak wspominał – za świadczenie pracy otrzymywał jednak wtedy wyjątkowo solidną zapłatę jak na tamte czasy, co według nie tylko jego opinii, stało się w okresie wzrastającego później z dnia na dzień ogólnokrajowego kryzysu gospodarczego przyczyną do jego zwolnienia. Poniekąd do jego zwolnienia niewątpliwie przyczynił się też donos do dyrekcji jakiego dokonał wtedy jego przyjaciel z tego samego pomieszczenia biurowego, gdzie wspólnie za biurkami wykonywali powierzone im zadania. Ojciec bowiem nieroztropnie, mimo, iż to był ponoć jego bardzo bliski przyjaciel, krytycznie wyrażał się o pewnych sprawach organizacyjnych jakie wtedy panowały w tej fabryce. No cóż i tacy też za naszego życia bywają nasi „przyjaciele”! Czego i ja na swej drodze życia kilka razy też doznałem. W tej sytuacji przez kilka następnych miesięcy pozostawał bez pracy. Może przy okazji jeszcze tylko wspomnę, że w kolejnej fabryce – popularnie zwanej wówczas „Rurkownią Huldczyńskiego”, przy ulicy Nowopogońskiej na Pogoni – będąc też urzędnikiem i mimo wysokiego zarobku, takich wymagań językowych już jednak od pracowników nie wymagano, tak jak czyniono to natomiast w fabryce konstantynowskiej.

[Unikatowy już obecnie dokument. A jest nim oryginalny schemat organizacyjny z roku 1930 zatrudnionych dyrektorów i urzędników w firmie Polskie Zakłady Babcock – Zieleniewski S.A. (dawna Fabryka W. Fitzner i K. Gamper).]

[Powyżej dokumenty firmowe informujące o zwolnieniu z pracy mojego ojca, Ludwika Maszczyka, na skutek postępującego ogólnokrajowego kryzysu gospodarczego.]

[Trzy kolejne powyżej zdjęcia autora z 2007 roku. Zabudowania dyrekcji i biur urzędniczych dawnej Fabryki Kotłów Parowych. Już w 1897r. zostanie przekształcona w Towarzystwo Akcyjne Zakładów Kotlarskich i Mechanicznych w. Fitzner i K.Gamper.]

****

W początkowym okresie, gdy Konstantynów dopiero się stopniowo ale widocznie już zaludniał, był całkowicie jeszcze jednak odcięty od innych wiosek i osad sosnowieckich. Pamiętajmy jednak o tym, że były to jeszcze lata, gdy stosunkowo rozległe tereny obecnego Sosnowca pokryte były uprawnymi polami, zielonymi pastwiskami, lasami i mokradłami. A pierwszymi przybyszami na te opustoszałe jeszcze okolice byli polscy biedacy pochodzący wyłącznie z zaboru rosyjskiego, głównie z miechowskiego, zawierciańskiego, myszkowskiego, i z dalekiej kielecczyzny. To oni i garstka też miejscowych biedaków, za nędzne wynagrodzenie budowali więc w pocie czoła Konstantynów i inne też dzielnice Sosnowca. Natomiast zyski i to kolosalne, płynęły szerokim strumieniem tylko do kieszeni przybyłych na tereny obcych fabrykantów i bogatych ludzi. Do dzisiejszego zresztą dnia, zachowały się więc jeszcze na terenie Sosnowca ekskluzywne fabrykanckie pałace tonące w powodzi dawnych prywatnych parków.

Mimo, iż część wiejskich terenów uzyskała już prawa administracji miejskiej w 1902 roku, to jednak Konstantynów dalej jeszcze tkwił administracyjnie poza miastem Sosnowcem. Pokonanie większych odległości, i to poprzez terytorium samego tylko miasta Sosnowca, wymagało więc od mieszkańców zamieszkujących ten teren nie lada wysiłku fizycznego. Nawet przyłączenie już podczas okupacji niemieckiej w 1915 roku Konstantynowa do Sosnowca nie rozwiązało tego problemu. Oczywiście, że pojedynczy mieszkańcy z wypchanym portfelem korzystali z usług jednokonnych dorożek. Inni bardziej oszczędni, czy mniej sytuowani mieszkańcy Konstantynowa, dokonując zakupu, korzystali z drogiego jak na tamte czasy wehikułu, zwanego bicyklem (rower), którym też mieli możliwość łatwiejszego i szybszego przemieszczania się nawet w dalsze rejony Zagłębia Dąbrowskiego. Ale to były dosłownie tylko jednostki! Znam to zagadnienie doskonale z przekazów rodzinnych. Pierwsza wymodlona jaskółka powszechnej publicznej komunikacji pojawi się więc dopiero w 1934 roku, gdy zostanie wybudowana linia tramwajowa z ul. Okrzei do ul. 1 Maja, dalsze bowiem odcinki linii tramwajowej już istniały od 1933 roku z ulicy 1 Maja, poprzez centrum Sosnowca do Milowic. Uruchomiona bowiem linia autobusowa tego problemu w zasadzie nigdy nie rozwiązała, z uwagi na ograniczone kursy i pojemność jednorazowego przewozu pasażerów.

Mimo upływu wielu lat, gdy opuściłem już Sosnowiec, to jednak poznaję tu niemal każdy zakątek ziemi jak również pokryte kamieniem wapiennym segmenty uliczne, ocalałe resztki ozdobnych murów i parkanów, sięgające jeszcze lat z przełomu XIX i XX wieku. Zabudowa jakże charakterystyczna dla wielu wtedy uliczek Sosnowca. Dawna jeszcze ulica Konstantynowska – jak wspominali to moi dziadkowie i mama – a później już zwana Staszica przez wiele lat była klepiskowa. W okresie więc wiosennym i jesiennym, gdy tylko opady deszczu były intensywne, to nie sposób było się po niej pieszo poruszać. Podobno jeszcze za czasów carskich po jej dwóch stronach wbijano więc o sporej wysokości drągi i słupy, by zimową porą, gdy spadną już duże opady śniegu, to podróżujący tą trasą szczególnie obcy przybysze, nie pobłądzili, tylko bezpiecznie mogli dotrzeć do upragnionego celu. Dopiero w późniejszych latach, już podczas pierwszej okupacji niemieckiej (lata 1915 – 1917) zaczęto ją stopniowo brukować kostką granitową zwaną popularnie „kocimi łbami”. Natomiast całą już trasę tej ulicy od Katarzyny aż do Konstantynowa pokryto „kocimi łbami” dopiero w okresie II Rzeczpospolitej Polski. Obecnie ta trasa na całej już długości pokryta jest asfaltem. Chociaż z drugiej strony, pokrycie jezdni „kocimi łbami” harmonizowało i dawało też posmak romantyczny z ciągnącymi się po jej stronach strojnymi kamieniczkami i ceglastym fabrycznym murem.

****

Konstantynów już pod koniec XIX wieku zamieszkiwany był też przez przybyszy z narodowości żydowskiej. Wśród bowiem 3000 polskich mieszkańców, dziesiątą część stanowili też wtedy Żydzi, głównie zajmujący się handlem i będący też na tym terenie właścicielami wielu kamienic czynszowych. Pośród Żydów, większość to byli jednak biedacy. Wszyscy mieszkańcy pochodzenia żydowskiego z Konstantynowa i ze Środuli oraz też z innych jeszcze dzielnic Sosnowca, zostali od listopada 1942 roku do marca 1943 roku osadzeni w środulskim getcie. Natomiast getto ze Starego Sosnowca zostało zlikwidowane. Jednak już dużo wcześniej wielu mieszkańców ze Środuli, głównie z tego terenu gdzie miało być utworzone getto zostało przesiedlonych do innych dzielnic Sosnowca. I tak moje dwie ciocie Irena Doros (rodowe nazwisko Boblewska) i Bronisława Boblewska (siostra Ireny) zostały zmuszone do opuszczenia rodzinnej trzypiętrowej kamieniczki i przeniesienia się do jednej pożydowskiej izby, do jednego ze stojących tam jeszcze do dzisiaj budynku przy ulicy Kościelnej 5/. Nadzorujący wtedy tę akcję policjanci niemieccy i esesmani oraz gestapo zezwoli im tylko w pośpiechu zabrać ze sobą tylko to co zmieściło się w sumie do ich dwóch walizek. Natomiast pozostałe wyposażenie z wszystkich izb z tej kamienicy zostało już później skonfiskowane przez Niemców.

Warunki w utworzonym przez Niemców Getcie Schrodel były niezwykle trudne. Bowiem około 15.000 Żydów wraz z rodzinami, w tym i malutkie dzieci nie tyle umieszczano, co upychano w niskich tulących się do ziemi środulskich domkach i kamieniczkach. Podobno nie wszyscy jednak Żydzi w tych pierwszych dniach znaleźli dach nad głową – bowiem według rodzinnych przekazów – wielu z nich przez kolejne dni, a nawet i tygodnie, a niektórzy i przez kolejne jeszcze miesiące, spędzało całą dobę wyłącznie tylko pod gołym niebem. Już wcześniej Getto Schrodel zostało otoczone kolczastym drutem. Każdy więc uwięziony Żyd, który próbował wtedy tę kolczastą granicę tylko przekroczyć był na miejscu rozstrzeliwany. Tylko żydowskie kolumny maszerujące do sosnowieckich Szopów, pod nadzorem policji żydowskiej, na czele z maszerującym umundurowanym żołnierzem niemieckim mogły opuszczać getto6/. Według pozyskanej publikacji internetowej z „13 stycznia 1944 roku ostatnia grupa sosnowieckich Żydów, licząca około 600 osób, trafiła do obozu zagłady”7/.Autorzy tej publikacji internetowej nie podają jednak do jakiego konkretnego obozu zagłady przesłano tych biedaków. Powołują się tylko, że źródłem tych informacji jest pan Natan Eliasz Szternfinkel, autor: “Zagłady Żydów z sosnowieckiego Getta”. Z kolei inni publicyści i historycy przekazują, różniące się miedzy sobą przekazy nie tylko o samym utworzeniu getta na Środuli, ale też o dalszych losach uwięzionych w getcie Żydów. Według natomiast profesjonalnych badaczy tego zagadnienia z Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce utworzenie getta w Sosnowcu i późniejsza jego likwidacja przebiegała oto takimi etapami 8/:

Getto zostało utworzone X 1942, zlikwidowane w pierwszych dniach VIII 1943. Zajmowało obszar 2 dzielnic (faktycznie były to dwa getta): I – Środula, II – Stary Sosnowiec. Ogółem przez getto przeszło ok. 12 tys. osób. Mieszkańcy getta pracowali w przedsiębiorstwach zbrojeniowych, warsztatach szewskich, krawieckich i stolarskich. W wyniku dokonywanej przez hitlerowców ‘selekcji’, młodych, zdolnych do pracy Żydów (tzw. kategoria ’A’) umieszczono w getcie w Środuli, pozostałych – w getcie w Starym Sosnowcu. Od 1 V 1943 istniało tylko 1 getto – w Środuli, do którego przeniesiono mieszkańców getta w Starym Sosnowcu. 19 III 1943 część osób wywieziono do obozów pracy na terenie III Rzeszy. W V – VI 1943 1200 osób wysłano do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Podczas likwidacji getta 300 jego mieszkańców hitlerowcy skierowali do obozów pracy w miejscowości Góra Św. Anny (woj. Opolskie), 10 tys. wywieźli do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, 600 osób rozstrzelali. Pozostałą ludność żyd. umieszczono w utworzonym na terenie byłego getta obozie pracy”. Koniec cytatu.

Planu dawnego środulskiego getta nie publikuję z przyczyn obiektywnych. A mianowicie z takich, że dawne treny Środuli, w tym i tereny zamienione na getto podczas okupacji niemieckiej już w zasadzie obecnie nie istnieją. Poza tylko pojedynczymi zabudowaniami, które można bez zbytniego trudu policzyć na palcach jednej dłoni. Dzielnica ta bowiem została doszczętnie wyburzona w latach 70. XX wieku. Więc komu jest obecnie potrzebny taki plan uliczek i zabudowań, które już nie istnieją i nie można ich też już skonfrontować z rzeczywistością.

Co jest w tym wszystkim nadal jednak niezmiernie ciekawe a nawet wręcz budzi też wiele jeszcze dodatkowych innych pytań? Ano to, że do dnia dzisiejszego historycy i publicyści nie podają, z którego konkretnie miejsca i jakim transportem wywożono wówczas Żydów z środulskiego getta do obozu koncentracyjnego i do obozów pracy. Otóż! Specjalne wagony towarowe, zwane wtedy popularnie „krowiakami” były ponoć wtedy podstawiane przy stosunkowo długiej rampie towarowego dworca kolejowego, jaki jeszcze obecnie stoi na końcowych odcinkach miejscowości Środula, łączącego się już z terenem Będzina. Podobno doprowadzani tam partiami Żydzi do miejsca ich transportu, byli niekiedy też najpierw przetrzymywani w pomieszczeniach tego wielkiego dworca. Dlaczego? Dopiero później pędzono ich na rampę i upychano w podstawionych lub dopiero podstawianych wagonach.

[Zdjęcia autora z 2019 roku. Będzin ulica Sielecka. Po prawej stronie opisywany dworzec kolejowy z długą, wysoką i szeroką rampą. W oddali po lewej stronie widoczny jest też Dworzec Kolejowy w Nowym Będzinie.]

Rampa kolejowa jest na tyle długa, szeroka i wysoka, że konwojowani przez niemieckich oprawców pojedynczy Żydzi oraz całe ich rodziny wraz z malutkimi dziećmi, bez trudu mogli z tej szerokiej rampy niemal z marszu być wpychani do oczekujących nań wagonów towarowych. W trakcie tych czynności nie tylko Niemcy ale i policja żydowska, stosowała bardzo często formę przymusu bezpośredniego. Ponoć policja żydowska, gdy akcja na rampie nie przebiegała sprawnie i powstawały tak zwane korki to ponaglała ich wtedy używając do bicia w formie pejczy – drewniane kije. Przypuszczam, że policjanci żydowscy chyba jednak wtedy jeszcze nie przeczuwali tego, że również i oni już niedługo podzielą los swoich współbraci. Dopiero po „załadowaniu” już wszystkich Żydów do stojących przy rampie wagonów – jak twierdzili to moi rozmówcy – parowóz delikatnie i powoli przeciągał załadowane z tymi biedakami wagony, by przy rampie zatrzymały się kolejne już puste „krowiaki” z otwartymi szeroko drzwiami. Transport kilkunastu, czy kilkudziesięciu wagonów ruszał dopiero wtedy w dalszą drogę do piekła na ziemi, jakim był podczas okupacji niemieckiej obóz koncentracyjny KL Auschwitz – Birkenau. Podobnie jak i inne niemieckie obozy pracy. O tych pod specjalnym nadzorem transportach śmierci, wiedzę pozyskałem od mieszkających w pobliżu tego dworca kolejowego mieszkańców zarówno z końcowych terenów jeszcze sosnowieckiej Środuli jak i od ich sąsiadów z Będzina. Informatorzy z Będzina nawet twierdzili, że z tego samego dworca towarowego zostali też wywiezieni transportem kolejowym Żydzi z będzińskiego też getta. Na zabudowaniach dworca kolejowego brak jest jednak jakiejkolwiek informacji w postaci tablicy informacyjnej lub pamiątkowej. A same zabudowania dworca podobnie jak i sąsiadująca z nim infrastruktura kolejowa sprawiają raczej wrażenie jakby obecnie jego podstawowa rola już zupełnie zamarła. Bowiem nawet jego obszerne pomieszczenia dostosowano są już raczej do funkcji jaką powinien spełniać magazyn prywatnej firmy. A nie typowy kolejowy dworzec towarowy. Czy jednak te przekazy pozyskane od tamtejszych mieszkańców polegają na prawdzie absolutnej?

 

[Zdjęcie autora z 2019 roku. Zdjęcie utrwalone od strony ulicy Sieleckiej w Będzinie (dosłownie ten sam trakt uliczny co ulica Piotrkowska jaka się ciągnie od Konstantynowa wzdłuż Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej).

”A same zabudowania dworca podobnie jak i sąsiadująca z nim infrastruktura kolejowa sprawiają raczej wrażenie jakby obecnie jego podstawowa rola już zupełnie zamarła. Bowiem nawet jego obszerne pomieszczenia dostosowano są już raczej do funkcji jaką powinien spełniać magazyn prywatnej firmy. A nie typowy dworzec towarowy”…]

[Zdjęcie z 2000 roku. Środula. Według informacji pozyskanych od mieszkańców z tego budynku, to w okresie gdy jeszcze funkcjonowało getto w jego pomieszczeniach, ponoć mieściła się żydowska pralnia i suszarnia bielizny.]

****

W niektórych współczesnych publikacjach podaje się, że w ceglastej Szkole Podstawowej nr 16 położonej na Środuli przy ulicy Okrzei, Niemcy utworzyli dla zgrupowanych w getcie Żydów – szpital. Znając jednak psychikę i mentalność okupanta nie wyobrażam sobie, by dla Żydów, których traktowano jako podludzi, przeznaczono taki piękny ceglasty i obszerny obiekt. Do tego jeszcze wzniesiony nie tak dawno temu, bowiem w okresie II Rzeczypospolitej Polski. Ja więc natomiast wprost doskonale jeszcze pamięta, że w okresie okupacji niemieckiej, przynajmniej do roku 1942 w tym budynku siedzibę mieli wyłącznie tylko umundurowani niemieccy żołnierze, policja i gestapo. Dlaczego jednak podaje tylko datę 1942 roku? Ano dlatego, że po tym terminie nam Polakom nie pozwalano już absolutnie swobodnie poruszać się po tym terenie. Naszą rodzinę na Środuli odwiedzaliśmy więc tylko do roku 1942, zanim nie utworzona tam getta.

Pamiętam również, że przed samym już gmachem tego ceglastego budynku dawnej polskiej szkoły, niemalże u jego stóp, po lewej stronie zawsze stała wojskowa drewniana o skośnym dachu typowa wojskowa budka, przed, którą zawsze też wartę pełnił umundurowany z karabinem żołnierz niemiecki (formacja wojskowa?). Natomiast zaledwie kilka metrów dalej, jednak już po prawej stronie tego samego budynku, postawiono w czasie okupacji niemieckiej wysoki na około kilkanaście metrów maszt drewniany. Na szczycie, którego zawsze łopotała niemiecka flaga. Jednocześnie kilkanaście metrów już poniżej tej szkoły, jeszcze przed 1942 rokiem, idąc już jednak w kierunku Konstantynowa, ulice i chodniki przedzielał zawsze opuszczony szlaban, który uniemożliwiał przemieszczenie się jakichkolwiek pojazdów poprzez ulicę Okrzei, bez zgody stojącego tam niemieckiego wartownika. Przechodzących cywilów bowiem jednak jeszcze wtedy nie legitymowano.

Natomiast kilkadziesiąt metrów już poniżej tego szlabanu, w stojącym obecnie budynku Liceum Ogólnokształcącego im. Walentego Roździeńskiego już na terenie Konstantynowa przy ulicy Stanisława Staszica, podczas okupacji niemieckiej (1939 – 1945) był wojskowy niemiecki szpital. Funkcjonował jeszcze w 1944 roku. Również i ten szpital – jak pamiętam – był całodobowo strzeżony przez umundurowanego z karabinem żołnierza niemieckiego (formacja wojskowa?). Kilka też razy widziałem, jednak z oddali, jak przed tym szpitalem stały grupki umundurowanych Niemców (formacja wojskowa?). Jednak wówczas się nawet nad tym absolutnie nie zastanawiałem, co było powodem ich tak licznego zgrupowania w tym konkretnym miejscu. Czy również w murach tego budynku esesmani i policja mieli tam też swoją stałą siedzibę? Czy byli to raczej tylko Niemcy, którzy odwiedzali w tym szpitalu swoich bliskich i znajomych?

[Zdjęcie autora z 2020 roku. Końcowe już fragmenty Konstantynowa. Zdjęcie utrwalone od strony Środuli i ceglastej Szkoły Podstawowej nr 16. Po lewej stronie obecne Liceum Ogólnokształcące im. Walerego Roździeńskiego. Natomiast w okresie okupacji niemieckiej w tym budynku mieścił się niemiecki wojskowy szpital. O ile mnie pamięć jednak nie zawodzi, to pewien fragment z tego budynku został dopiero dobudowany po 1945 roku. Po lewej natomiast stronie widoczny fragmencik dawnej fabryki W. Fitzner i K. Gamper.]

[Zdjęcie z października 2020 roku. Ostatnie fragmenty Konstantynowa. Poza widocznym tramwajem porosły kolorowym drzewostanem opisywany przez autora skwer, na którym podczas okupacji niemieckiej Ukraińcy z organizacji TODT budowali ponoć schron przeciwlotniczy.]

Może warto jeszcze przypomnieć o jeszcze innym jak mi się wydaje ciekawym też epizodzie z tamtych lat. Pomiędzy dawną fabryką W. Fitzner i K. Gamper oraz obecnym Liceum Ogólnokształcącym i. W. Roździeńskiego oraz dawnym jeszcze ceglastym budynkiem, a przeznaczonym dla kolejarzy bocznicowych wraz z ich rodzinami z wymienionej już fabryki, rozciąga się na sporym terenie skwer. Obecnie ten skwer jest porosły trawą, barwnymi kwiatami i ozdobnymi też krzewami oraz znacznie rozrośniętymi już drzewami. Przez ten skwer poprowadzono też obecnie alejki ze schodami. Na tym skwerze widoczne są też jednak nieregularnie rozmieszczone kopce. Niektóre z nich zostały już zniwelowane w latach 60. – 70. XX wieku. Z tym skwerem związana jest też niezmiernie ciekawa historia. Otóż i ona. W roku 1944 cywile ukraińscy z organizacji niemieckiej TODT, wśród nich były też kobiety, na tym gołym jeszcze wtedy skwerze, ponoć budowali schrony przeciwlotnicze. Przynajmniej taką pozyskaliśmy wtedy od nich z moim bratem informację. Te schrony przeznaczone były głównie dla pracowników z pobliskiego wojskowego szpitala i fabryki, aby w trakcie nagle ogłaszanego alarmu przeciwlotniczego mogli się schronić w ich wnętrzach, by nie ulec rażeniu w wyniku ewentualnego ataku bombowego dokonywanego przez pojawiające się już wówczas coraz częściej na sklepieniu niebieskim – samoloty alianckie. Oczywiście, że głównie miały służyć Niemcom przebywającym w tych zabudowaniach. Byłem wtedy z moim starszym bratem, Wiesławem Maszczykiem (rocznik 1933), pasażerem jednej z furmanek ukraińskich z organizacji TODT, które transportowały z Nowego Sielca na ten skwer budulec. Ukraińcy z tej organizacji kradli bowiem wtedy z terenów placu kościelnego w Nowym Sielcu wapno. Jeszcze wtedy kościół Niepokalanego Poczęcia NMP był niewykończony (zostanie udostępniony dopiero w latach 50. XX w.), a na rozległym placu kościelnym oraz w szopie przy drewnianej bramie zgromadzone były ogromne wprost ilości przedwojennego jeszcze materiały budowlanego. Ukraińcy nie wiem dlaczego ale szczególnie jednak zainteresowali się tylko wapnem, które jeszcze wówczas leżakowało w ogromnych ilościach w specjalnie wykopanych i wyprofilowanych przez Polaków dołach jeszcze w okresu II Rzeczpospolitej Polski. To kradzione wapno jedni Ukraińcy ładowali do ogromnych pojemników, które były później przewożone na ich furmankach. A inni po prostu niewrzucali je do pojemników, tylko bezpośrednio na drewniany spód do furmanek. Ta furmanka na, której ja z bratem wtedy jechałem ciągniona była przez konia z charakterystycznym kresowym hołoblem. Na stosunkowo wąskiej furmance z samego przodu, na desce siedział z batem woźnica a obok niego otulona w koc kobieta. Nas natomiast – chyba w nagrodę za wskazanie tego wapna – z bratem usadowiono w tyle na worku z sianem. I w taki oto sposób odbyliśmy z bratem nieprzewidzianą dla nas podroż, trzęsącą się po „kocich łbach” ukraińską furmanką. Czy jednak na tym skwerze faktycznie jednak wtedy budowano schrony i czy się tam jednak jeszcze pod ziemią znajdują, to tego oczywiście, że nie wiem. Pytani przeze mnie w październiku 2020 roku przechodnie też nie wiedzieli, a nawet sprawiali wrażenie jakby ta tematyka był dla nich zjawiskiem księżycowym. Jednak ciągnące się na tym skwerze charakterystyczne wzniesienia w formie podłużnych kopców, podobne są zresztą do tych z Katarzyny, gdzie są też pod ziemią ukryte jeszcze do współczesnych lat dawne poniemieckie tunele schronów, mogą świadczyć o tym, że również i na tym konstantynowskim skwerze mogą się pod warstwą ziemi też jednak jeszcze znajdować ukryte tunele schronowe.

****

Biedny i zapomniany przez bogatych ludzi i administrację miejską Konstantynów, to jednak patriotyczna dusza i serce mojego Sosnowca. Widoczna poniżej kapliczka z 1863 roku na pewno jest więc poświęcona pamięci naszego jakże tragicznego Powstania Styczniowego. Niestety ale istnieje jednak kilka wersji związanych z jej historią powstania w tym miejscu. Która z nich jest jednak prawdziwa?

Tutaj też, bowiem zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej od tej kapliczki, u samych już jednak bram dawnej Huty „Katarzyna”, carskie wojsko w 1905 roku dokonało masakry strajkujących Polaków. Jak potrafią jednak być zagmatwane konstantynowsko – katarzyńskie losy polskiej historii, to może o tym świadczyć nawet z pozoru błahy fakt. Liczba zamordowanych strajkujących robotników w Katowicach w latach 80. XX wieku koło Kopalni „Wujek” była znacznie mniejsza niż ta koło katarzyńskiej bramy z 9 lutego 1905 roku, nie mówiąc już o ciężko rannych, którzy później zmarli w szpitalach lub w swoi domach 9/. Ale katowicka tragedia corocznie i niezwykle uroczyście czczona jest nie tylko przez władze lokalne z Katowic, ale nawet i przez władze państwowe. Natomiast katarzyńska tragedia z 9 lutego 1905 roku jakby nieśmiało tylko na skalę lokalną. Nie szukajmy jednak znowu winnych daleko poza rogatkami naszego Sosnowca. Raczej zastanówmy się jak tę tragedię poprzez profesjonalną promocję ponownie przypomnieć Polsce!

O bohaterstwie Sosnowiczan i przelanej krwi za Ojczyznę powinniśmy bowiem nie tylko zawsze pamiętać, ale w miarę możliwości przekazywać też młodemu pokoleniu prawdę o tych nieludzkich i zaborczych dniach. Bowiem wolności i suwerenności nikt nigdy i nikomu nie podarował na wieczność…

[Zdjęcie autora. Po prawej z 1995 roku, a po lewej z 2000 roku. Konstantynów. Kapliczka poświęcona 1863 roku. Na pewno poświęcona pamięci Powstania Styczniowego. Istnieje jednak kilka wersji związanych z jej historią. Na pewno jednak nie została postawiona w 1863 roku i to jeszcze ponoć na cześć pochowanych pod nią w zbiorowej mogile poległych Powstańców Styczniowych, gdyż ówczesny rosyjski okupant by na to absolutnie nigdy, przenigdy nie wydał pozytywnego zezwolenia.]

[Rysunek autora. Widok na „Baraki” Konstantynowa od strony Środuli. Dotyczy lat okupacji niemieckiej i po 1945 roku. Po lewej stronie widoczna też „Katarzyńska hałda” oraz zupełnie w oddali ceglasta wieża ciśnień jaka stała w Nowym Sielcu przy uliczce Piekarskiej.]

 

 ……………………………………………………………………………………………………………………

 

Publikacje i przypisy:

1 – Więcej na te tematy w co najmniej kilku moich opublikowanych już artykułach.

2 – Spośród hut żelaza niewątpliwie Huta „Katarzyna” była na tych terenach największym wtedy zakładem pracy. Zbudowana została w latach 1881 – 1883 na terenie zakupionym od spadkobierców Hrabiego Renarda. Hutę wybudował górnośląski koncern „Vereinigte – Königs – und Laurahütte”.

3 – Więcej na temat tego osiedla w moim artykule:- “Kolorowe konstantynowskie osiedla”

4 – Moja żona Renia Maszczyk (rodowe nazwisko Prokop) – wywodząca się z wielopokoleniowej rodziny górnośląskiej, zmarła już jednak 1 sierpnia 2017 roku.

5 – Obydwie już w okresie II Rzeczpospolitej Polski były nauczycielkami w Szkole Podstawowej nr 16 na Środuli przy ulicy Okrzei. Po 1945 roku Irena Doros była też nauczycielką śpiewu zarówno w wyżej wymienionej SP nr 16 jak i położonym obok Liceum Ogólnokształcącym TPD (obecnie Liceum Ogólnokształcące im. Walentego Roździeńskiego przy ulicy Stanisława Staszica w Konstantynowie). Natomiast jej siostra Bronisława Boblewska – była tylko nauczycielką geografii w SP nr 16.

6 – Znacznie więcej na ten temat w moim opublikowanym w 1918 roku artykule: – “Transporty kolejowe i marsze śmierci”. Artykuł jest jeszcze dostępny zarówno na mojej stronie internetowej jak i na portalu Pana Pawła Ptak – 41-200.pl Sosnowiec w specjalnej zakładce: – WE WSPOMNIENIACH JANUSZA MASZCZYKA / 41-200.pl Sosnowiec

7 – Informacja internetowa z 20. X.2020 r. „Sosnowiec – getto Schrodel (Środula) – Strażnicy Czasu”

8 – Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce Rada Ochrony Pomników Walki i Męczeństwa, OBOZY HITLEROWSKIE NA ZIEMIACH POLSKICH 1939 – 1945, wyd. PWN, Warszawa 1979, s. 464

9 – Niektórzy strajkujący 9 lutego 1905 roku zostali tylko ciężko ranieni i zmarli dopiero w następnych dniach. Jedni w swych domach, a inni w szpitalu. Ich imiona i nazwiska, nie wiem dlaczego ale też są wyryte na tablicy pamięci – jakoby polegli w dniu 9 lutego 1905 roku przed Hutą „Katarzyna”. Więcej na ten temat w moich opublikowanych już artykułach.

10– Wspomnienia rodzinne i własne.

Uprzejmie przypominam, że wszystkie moje artykułu są publikowane bezinteresownie. Z tego tytułu nie korzystałem więc dotąd nigdy i nie czerpię też nadal absolutnie żadnych korzyści materialnych, ani też innych profitów, poza tylko satysfakcją autorską.

Katowice, październik 2020 roku.

 

                                                                           Janusz Maszczyk

Bear