Janusz Maszczyk: TROPAMI „WYGWIZDOWA” – poprzez „Wenecję” w kierunku uliczki Gampera i Placu Tadeusza Kościuszki
[Jedna z najstarszych pocztówek prezentujących dworzec główny w Sosnowcu. Źródło: Sosnowiec Archiwum, pan Paweł Ptak.]
[Fragment planu dawnego „Wygwizdowa” z 1907 roku.]
Obecnie już się raczej nie używa topograficznych nazw, jakimi dawniej określano „Wygwizdów”, czy „Wenecję”. Te topograficzne określenia stały się już bowiem w Sosnowcu tylko martwym symbolem dawnego fragmentu Pogoni i sąsiadującej z nią okolicy. Jednak jako pojęcia topograficzne wśród wiekowego pokolenia, są z ogromnym sentymentem i romantyczną nutą przez niektórych jeszcze stosowane.
[Zestaw zdjęć, pocztówki i planu Sosnowic z 1907 roku.]
Jak wynika z dawnych jeszcze kronik o wsi Sosnowice, która z innymi okolicznymi wsiami i osadami już w 1902 roku stała się miastem i przyjęła nazwę Sosnowca, ponoć w okolicy dzisiejszego przejścia dla pieszych przez rzekę Czarną Przemszę, nieopodal dawnego pogońskiego Kasyna, integralnie związanego z „Rurkownią Huldczyńskiego”, już w pierwszej połowie XIX wieku stał o pokaźnych gabarytowo wymiarach napędzany wodą młyn. Tereny te w większości były wtedy jeszcze opustoszałe, a nieujarzmiona Czarna Przemsza toczyła swe krystaliczne wody licznymi rozlewiskami. Wokół, jak okiem sięgnąć, zalegały jeszcze tylko lasy, pola i im bliżej zbliżałeś się do rzeki, to teren stawał się coraz to bardziej podmokły, a nawet i wręcz tak bagnisty, że nie można go już było pokonać suchą nogą. Na bagnistych w tym miejscu rozlewiskach Czarnej Przemszy, na jego bliżej nieokreślonym odcinku znajdowała się wtedy ponoć pełna mrocznych tajemnic grobla, która też wiła się przez tę rzekę. Jednak wśród tutejszych i zamiejscowych kupieckich śmiałków przemierzających te tereny cieszyła się złą sławą, gdyż na pokonujących tę trasę na skróty najczęściej czyhali tam ukryci zbóje. Obecnie trasa tego traktu jest jednak już trudna do ustalenia. Ta grobla była cząstką dawnego jeszcze kołowego traktu, jaki się ciągnął poprzez „Wygwizdów” aż do samego Sielca.
* * * *
Już w 1859 roku do sosnowieckiej wsi dotrze po raz pierwszy kolej, określana jako Droga Żelazna Warszawsko-Wiedeńska (Варшавско-Венская железная дорога). To ponoć dopiero wtedy właśnie pod toporami budowniczych trasy kolejowej, gdy stawiano tam kolejowy most ponad rzeką, zburzono stojący w pobliżu wodny młyn i niejako przy okazji padły też ponoć ostatnie rosnące tam sosny. Występujące tam grupowo drzewa do tego stopnia wtedy wytrzebiono, że do pierwszych lat XX wieku już po nich nie pozostała nawet żaden ślad. Tylko rzeka Czarna Przemsza, tak jak przed wiekami, dalej majestatycznie toczyła swe wody zakolami, tworząc wysepki kolorowych urokliwych mielizn oraz pełna była ryb i roślin wodnych. Natomiast w okresach wiosennych niemiłosiernie podtapiała okoliczne tereny, szczególnie browaru dawnego Gwarectwa „Hrabia Renard”, jak i moje podwórko przy Placu Tadeusza Kościuszki.
[Parowóz kursujący po dawnej Drodze Żelaznej Warszawsko – Wiedeńskiej.]
* * * *
W następnych latach życie i zabudowa tych terenów potoczy się już jednak wartkim rytmem. Tereny bowiem „Wygwizdowa”, z piaszczystymi jeszcze drogami, już niebawem będą szumnie i nabożnie określane na rosyjskiej mapie „Sosnowic” z 1907 roku jako typowe miejskie uliczki. Będą to Tylnaja (dzisiejsza ulica Rybna), Szerokaja (dzisiejsza ulica Ks. Piotra Ściegiennego), Małaja (dzisiejsza uliczka Kolibrów), aż po samą piaszczystą drogę Wodnaja (dzisiejsza uliczka Wodna). Teren „Wygwizdowa” w zasadzie nie był jednak nigdy ściśle wytyczony, tylko posiadał umowną topograficzną tradycję. Przy jednej z wijących się tam piaszczystych uliczek Małaja, pod koniec XIX wieku osiedlą się moi dziadkowie Maszczykowie: babcia Marianna i dziadziuś Franciszek, a w 1897 roku na świat przyjdzie mój ojciec, Ludwik Maszczyk.
Zdjęcia z 2016 roku. „Wygwizdów” – dawna uliczka Małaja, później Mała, obecnie Kolibrów. To w tym budynku w roku 1897 na świat przyszedł mój ojciec, Ludwik Maszczyk.
[„Wygwizdów” – 2016 r.]
Jednak nazwa „Wygwizdów” pojawi się wcześnie i w miarę upływu lat kojarzona będzie przez tutejszych z różnymi wydarzeniami i powielana przez historyków. W mojej rodzinie „Wygwizdów” od zawsze był jednak utożsamiany tylko z Drogą Żelazną Warszawsko-Wiedeńską. Oto jego króciutka historia. Przy dzisiejszej ulicy Chemicznej, gdy teren ten jeszcze był zwany „Wenecją”, na samym jednak jej końcu, czyli od strony późniejszego Placu Tadeusza Kościuszki i centrum Sosnowca, już w XIX wieku postawiono „Domek dróżnika”, który w zasadzie spełniał wtedy tylko rolę typowej nastawni semaforowej.
[Końcowe metry uliczki Chemicznej. Daleko w tyle Plac Tadeusza Kościuszki. Teren topograficzny określany przez dawnych mieszkańców z Sosnowca jako „Wenecja”.]
Nastawnia ta w swej dawnej szacie budowlanej już jednak do obecnych dni nie przetrwała. Jej główną wtedy rolą była kontrola ruchu pędzących pociągów z Warszawy w kierunku wsi Sosnowice, po torach Drogi Żelaznej Warszawsko – Wiedeńskiej. Semafory stały gdzieś w okolicy późniejszej fabryki „Fitzner i Gamper”, mniej więcej naprzeciw drogi Tylnaja, a późniejszej ulicy Rybnej. Nastawnia miała już wtedy ponoć połączenie poprzez telegraf oparty na przekaźnikowym systemie Morse’a z dworcem głównym w Sosnowicach i z Będzinem. W tym czasie na dworcu kolejowym w Sosnowicach, zabudowanym już licznymi bocznicami, stały przygotowane do odprawy parowozy z doczepionymi doń wagonami, lub same wagony i sapiące parą parowozy. Niektóre z nich po dokonanej już odprawie w komorze celnej były przygotowane, by lada moment przekroczyć rzekę Brynicę, na pruską jeszcze wtedy stronę. Inne z kolei – by poprzez „Wenecję” na powrót udać się do samej Warszawy. Aby więc nie dopuścić do nadmiernego natłoku gotowych już do odjazdu pociągów na dworcu kolejowym, jak również luźno stojących parowozów i wagonów, a tym samym – aby nie doszło do nieobliczalnej w skutkach katastrofy zderzeniowej, dróżnicy z tej nastawni po otrzymaniu alarmu z dworca głównego w Sosnowicach pośpiesznie opuszczali stojący tam semafor. Wówczas to pędzący już pełną parą pociąg z Warszawy zmuszony był nagle zatrzymać się przed samym semaforem. Podobno te nagle wymuszone postoje niekiedy się jednak niemiłosiernie dłużyły i to w nieskończoność, gdyż telegraf nie był jeszcze wtedy aż tak sprawnym urządzeniem do błyskawicznego przekazywania informacji. Zanim więc dróżnicy w nastawni semaforowej otrzymali z dworca głównego z Sosnowic zbawczy sygnał, że tor jest już wreszcie wolny, to poirytowani już nadmiernie długim oczekiwaniem maszyniści nadużywali wtedy parowego gwizdka i poganiali donośnym sygnałem dróżników z tej nastawni semaforowej, by ci wreszcie odblokowali tor kolejowy. Te przeraźliwe i doniosłe gwizdy, a nawet i ponoć krzyki poirytowanych maszynistów były tak częste, że „miejscowe ludziska z dróżki Wodnaja” (dzisiejsza uliczka Wodna), ochrzcili tę okolicę jako „Wygwizdów” i tak już w przekazach pokoleniowych pozostało na wiele, wiele lat, u niektórych aż do dzisiaj. Przekazy niektórych więc osób, w tym i historyków, że parowe gwizdy ze stojących przed semaforem lokomotyw miały nawet docierać aż na położony kilka kilometrów dalej dworzec kolejowy w Sosnowicach są oczywiście złudnymi opowieściami, bowiem tak daleko gwizd parowozowy absolutnie „nie mógł docierać”.
* * * *
Autor tę okolicę poznał wprost doskonale jeszcze w czasach okupacji niemieckiej. Owa legendarna drewniana nastawnia już jednak wtedy nie istniała. Natomiast w miejscu gdzie na poniższym zdjęciu widać olbrzymią, ciemną jak noc podeszczową kałużę, po jej prawej stronie, było wytyczone w dawnym jeszcze stylu przejście dla pieszych przez tory Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej. Ponoć jak wspominał to ojciec, istniało w tym miejscu już od XIX wieku. Dokładnej daty jej wytyczenia nie był jednak już w stanie podać.