Janusz Maszczyk: Transporty kolejowe i marsze śmierci

[Źródło: Pan Paweł Ptak. Lata 1914 – 1917.Sosnowiec ulica Modrzejowska.]

Tematyka okupacji niemieckiej w Sosnowcu z lat 1939 – 1945, a szczególnie krwawa eksterminacja mieszkających tam od wielu już lat Żydów, jest na ogół stosunkowo dobrze znana. Przynajmniej starszemu wiekiem pokoleniu sosnowiczan, ale niestety odchodzącemu już z tego świata. Młodsi natomiast – oczywiście w poszerzonej formie tematycznej – mogą takie informacje pozyskać z publikacji książkowych, czy nawet z samego internetu. Skupię się więc w tym artykule tylko na tych epizodach, które nie wiem z jakiej przyczyny, ale są całkowicie objęty milczeniem przez historyków i pisarzy, a nawet samych Żydów i z tego powodu są obecnie nieznane prawie nikomu w Sosnowcu. Z uwagi na publikację artykułową, opiszę więc z zastosowaniem skrótów myślowych tylko dwa znane autorowi z autopsji przypadki dotyczące tematyki sosnowieckich Żydów oraz trzeci pozyskany już od mojego sosnowieckiego przyjaciela.

Sosnowiec już w okresie II Rzeczypospolitej Polski był miastem okazałym i ludnym. Według spisu powszechnego dokonanego w 1921 roku miasto liczyło 86.497 mieszkańców. Już jednak w styczniu 1926 roku przekroczyło nienotowaną dotychczas liczbę – 100.445 mieszkańców. Dynamika rozwoju przemysłu i możliwości znalezienia pracy, szczególnie fizycznej, zaowocowały tym, że do 1939 roku liczba mieszkańców wzrosła o kolejne 43.113 osób, w tym 26.290 osób to byli ludzie przyjezdni. Dokonany spis w 1931 roku wykazał, że 80,9 % mieszkańców to Polacy, a 19,00 % to Żydzi. Pozostali to głownie Niemcy i Francuzi. Mieszkańcy żydowscy nie byli ludnością rozproszoną pośród zamieszkujących ten teren Polaków. Raczej byli skupieni w dzielnicach handlowych, w rejonach ulic Modrzejowskiej, Targowej, Małachowskiego, Kościelnej i Warszawskiej. Co nie oznacza, że nie byli również obecni w innych dzielnicach miasta Sosnowca. Również na Pogoni w dzielnicy handlowej, przy uliczce Floriańskiej mieli nawet synagogę1/. Stosunkowo duże skupiska żydowskie w Sosnowcu były też na Środuli i w Konstantynowie2/. Według danych zaczerpniętych z Małego Rocznika Statystycznego z roku 1937 liczba mieszkańców Sosnowca wynosiła 121.000, a w 1938 roku już 125.000. Ludność żydowska w Sosnowcu w roku 1939, wg danych oddziału statystycznego Zarządu Miejskiego (pismo N.0/III/3a/46 z 20.III.1946) liczyła około 28.000, co stanowiło 21,5 % ogółu mieszkańców.

[Źródło: Pan Paweł Ptak. Sosnowiec. Ulica Modrzejowska w okresie II Rzeczypospolitej Polski. Na zdjęciu widoczne liczne osoby odziane w charakterystyczne stroje żydowskie.]

**** 

Po zajęciu przez Niemców Sosnowca terror wobec ludności żydowskiej wzrastał niemal z każdym miesiącem. Jak wspomina Natan Eliasz Szternfinkiel w latach 1941 i 1942 w centrum Sosnowca powstają warsztaty pracy, tak zwane „szopy”3/. Były to warsztaty pracy gdzie zatrudniani byli Żydzi, w tym i kobiety oraz dzieci powyżej 10. roku życia. Już na wstępie należy zaznaczyć, że zatrudnienie w tych warsztatach dawało wtedy pewną szansę Żydom na ich ocalenie. Przynajmniej w tych bestialskich czasach, gdzie zaszczuty jeden człowiek nie widział w drugim człowieka, taka praca była pewną formą ułudy na ocalenie. Płaca w „szopach” była jednak mizerna, wprost nawet głodowa. Zatrudnione w nich dziewczęta żydowskie ponoć więc mdlały przy pracy z głodu. Pierwszy „szop” został utworzony w lutym 1941 roku. Jego właścicielem został Niemiec z Berlina – Hans Held. Powstały „szop” składał się z trzech oddziałów: przy ulicy Modrzejowskiej nr 20, przy Sadowej nr 8 i przy ulicy J. Piłsudskiego nr 70. W tych warsztatach wytwarzano „bieliznę, mundury wojskowe (przyp. autora: mundury wojskowe niemieckie) gorsety i inne artykuły damskie (przyp. autora: oczywiście tylko dla ludności niemieckiej). Powstawały też inne jeszcze „szopy” m.in. przy fabryce wełnianej Dietla przy ulicy Żeromskiego, gdzie zatrudniano około 3.000 Żydów 4/.

[Źródło: Pan Paweł Ptak. Pocztówka pochodzi prawdopodobnie jeszcze z pierwszych lat okupacyjnych Sosnowca (obecna ulica J. Piłsudskiego, gdy jeszcze Żydzi mogli w miarę swobodnie poruszać się po głównych ulicach miasta. W oddali po prawej stronie przed przejeżdżającym tramwajem widoczna na jezdni Żydówka (na rękawie widoczna charakterystyczna opaska). Po prawej stronie, co może nas obecnie dziwić, widoczna jeszcze polska kapliczka poświęcona Powstańcom Styczniowym.]

W rzeczywistości jednak ta praca była dla nich tylko pewną formą ułudy, bowiem już niebawem Niemcy podjęli decyzję o totalnej fizycznej ich zagładzie. Niemcy bowiem podczas okupacji w Sosnowcu zachowywali się wobec nich nie jak normalni ludzie ale jak bezmyślna maszyna skonstruowana tylko do mordowania. Kto więc z obecnie żyjących nie przeżył okupacji niemieckiej, to tych czasów nie jest w stanie zrozumieć. Absolutnie! Niemcy w tamtych czasach potrafili bowiem zmieniać się nieprawdopodobnie, zatracali nie tylko więc swe sumienia ale nawet ludzki stosunek do innych. To był wtedy w większości kraj morderców, bowiem nikt nie widział wokół siebie winnych. Natomiast po 1945 roku niemal powszechnie twierdzili, że wykonywali tylko rozkazy swych przełożonych, a to była przecież wojna, z tego powodu nie czuli się więc absolutnie winnymi. Może jeszcze tylko wspomnę, że po Żydach taki sam los unicestwienia lub wysiedlenia z tych terenów i zamienienia w niewolników miał spotkać też polską ludność z Sosnowca. To była tylko kwestia czasu. Stosunkowo krótkiego czasu…

****

     Jak wspomina w swej cytowanej już publikacji pan Natan Eliasz: – „Nadchodzi pamiętny dzień w dziejach Żydów Zagłębia, dzień 12 sierpnia 1942 roku”. Niemcy zwabili podstępem Żydów, by stawili się na plac sportowy Unii. Szli mężczyźni, starzy i młodzi, kobiety i dzieci, a nawet chorzy ze szpitala. Tylko ciężko chorzy pozostali w szpitalu, a dokładny ich wykaz został przedstawiony katom hitlerowskim. Ludność żydowska z małymi wyjątkami stawiła się prawie w całości na plac w liczbie 26.000 osób. …[…]…Żydzi, zgodnie z zaleceniem Gminy Żydowskiej, stawili się w porządnych ubraniach. Kobiety tleniły lub farbowały włosy, by mieć wygląd młodszych, zdolnych do pracy….[…]…. Gdy wszyscy Żydzi byli już zebrani, plac został obstawiony przez gestapo i policję niemiecką, uzbrojoną w karabiny maszynowe. Na placu rozstawione były stoliki i każdy musiał się zgłosić do właściwego urzędnika według początkowej litery swego nazwiska. Po zarejestrowaniu całej ludności, gestapowcy stłoczyli wszystkich Żydów po jednej stronie placu, a druga połowa została wolna. Dzień był upalny, a ścisk wielki. Ludzie byli strasznie zdenerwowani i niespokojni. O godzinie 12 – tej w południe rozstawiono stoły na wolnej części placu. …[…]… Na rozkaz gestapo rodziny musiały kolejno przechodzić przez komisje, które decydowały o życiu lub śmierci zebranych. Komisje te składały się z gestapowców, przedstawicieli ‘Dienststelle’ i członków Centrali Żydowskiej. Każdy Żyd został zakwalifikowany do jednej z czterech grup oznaczonych liczbami: 1, 2, 3 ,4. Grupy te były rozmieszczone na placu w oddzielnych miejscach…..[…]…Wieczorem zaczął padać deszcz i trwał przez całą noc. Dzieci przemoknięte i głodne płakały. Ludzie wycieńczeni nie mogli już stać na nogach i siedzieli na ziemi w wodzie. Wielka bezbronna masa ludzi stłoczonych, skulonych na ziemi w wodzie, z twarzami skazańców oczekujących na wyrok śmierci, płacz kobiet i dzieci znajdujących się na placu, otoczonych zgrają bandytów hitlerowskich, uzbrojonych od stóp do głowy – oto obraz. t. zw. punktu zbornego w nocy 12 sierpnia 1942 roku”. Koniec cytatu – zgodnie z zachowaniem autorskiej ortografii. Jak wspomina na dalszych stronach tej publikacji książkowej cytowany już autor, to około 8.000 Żydów zagoniono później do zabudowań przy ulicy Targowej nr 4, Kołłątaja nr 4 i 6. A w kolejnych następnych trzech dniach wszystkich odtransportowano do KL Auschwitz – Birkenau, gdzie zostali bestialsko zamordowani.

W tym miejscu jestem już niejako zobowiązany moralnie i etycznie do wyjaśnienia pewnych wątpliwości. Otóż! Stadion „Unii” w Sosnowcu przy Alejach J. Mireckiego, wymieniany przez pana Natana Eliasza Szternfinkiel jako – „plac Unii” – poznałem wprost doskonale już jako kibic piłki nożnej i to jeszcze w 1945 roku. W następnych latach bywałem tam jeszcze wielokrotnie, trenując już jako niedoszły „trampkarz” w tamtejszym klubie sportowym. A w latach 50. XX wieku wielokrotnie rozgrywałem na tyłach tego boiska, ale już poza widownią, turnieje koszykarskie. Więc ten obiekt sportowy poznałem wprost doskonale.

Przez kilka powojennych lat infrastruktura stadionowa nie ulegała prawie żadnym zmianom. Była więc wręcz taka sama jak w czasach okupacji niemieckiej. Tym bardziej ogólna powierzchnia stadionu „Unii”, która zachowała się w identycznym stanie nawet do chwili obecnej (wizyta 2018 roku). Płyta boiska piłkarskiego zawsze była pokryta trawą i miała wtedy wymiary mniej więcej od 45 do 50 metrów szerokości i około 100 metrów długości. Od strony Pogoni był jeszcze skrawek klepiskowego do treningów boiska, na którym trenowali też w piłkę nożną trampkarze, wśród nich i autor tego artykułu. Boiska do gry w tenisa utworzono później (lata 50. XX wieku), ale już poza płytą boiska piłkarskiego i trybunami, od strony centrum Sosnowca (obok boisk do gry w koszykówkę)5/. Od strony Starego Sosnowca i willi państwa Piątkowskich był jeszcze niezbyt wielki skrawek klepiska, gdzie w latach 50. XX w. utworzono już boisko do gry w hokeja na lodzie. Boisko było ze wszystkich stron otoczone drewnianym elementem, o wysokości około 1 metra. Tylko po dwóch stronach płyty boiska piłkarskiego, czyli od strony Alei J. Mireckiego i po stronie przeciwnej od tej alei, usytuowane były proste schodkowe, częściowo murowane trybuny o wysokości najwyżej do około 8 metrów. Łudząco podobne do obecnych (wizyta w sierpniu 2018 r.). Natomiast dookoła cała płyta boiska piłkarskiego była jeszcze otoczona początkowo klepiskową bieżnią, a później już tylko żwirową. Na bieżni  jak pamiętam, to jeszcze w latach 40. XX wieku odbywały się nawet zawody motocyklowe. Na tak malutkim stadionie od strony Starego Sosnowca stały jeszcze dwa lub trzy stosunkowo rozległe powierzchniowo zabudowania klubowe, w których m.in. mieściły się magazyny na sprzęt sportowy, szatnie, umywalnie dla zawodników i kierownictwo klubu sportowego.

Jeszcze raz pragnę podkreślić, że tak mniej więcej prezentowało się boisko „Unii” Sosnowiec. Zwane przez pana Natana Eliasza Szternfinkiela – „placem Unii”. Czy na tak malutkiej powierzchni mogli więc jednak Niemcy w ciągu tylko jednego dnia zapędzić tam i zgrupować aż 26.000 Żydów? Przy tym jeszcze od strony Starego Sosnowca ustawiając tam stoły i po zarejestrowaniu takiej niebotycznie wielkiej liczby Żydów, stłoczyć ich następnie jeszcze po jednej tylko stronie boiska, a drugą natomiast połowę, tę od strony Starego Sosnowca pozostawić zupełnie wolną. O dantejskich scenach opisywanych przez pana Natana Eliasza Szternfinkiela, jakie na takim skrawku terenu się ponoć tam wtedy dokonywały to już nie wspominam. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że autor tej znakomitej publikacji książkowej nie mógł być więc osobistym świadkiem tych dantejskich scen jakie później opisywał, tylko pozyskał te informacje i to od kogoś kto jednak stadionu KS. „Unii” nigdy w tamtych okupacyjnych latach prawdopodobnie dobrze nie poznał.

Dlaczego więc tak dokładnie ten stadion „Unii” opisuję i dokonuję jednocześnie też wyrywkowych opisów tego makabrycznego zdarzenia jakie pozyskałem z tej publikacji książkowej. Ano tylko dlatego, że poznałem też drugą wersję dokonywanej w sierpniu 1942 roku ponoć też selekcji Żydów i to też przy Alejach J. Mireckiego ale w zupełnie już w innym miejscu i na innych też stadionach. Co nie wyklucza tego, że do wymienionych wydarzeń z 12 sierpnia 1942 roku mogło dojść zarówno na dawnym niezbyt dużym powierzchniowo stadionie „Unii”, jak i na dwóch stadionach usytuowanych też przy Alejach J. Mireckiego.

[Cztery powyższe zdjęcia autora z sierpnia 2018 roku. Na zdjęciach utrwalono kilka fragmentów dawnego stadionu sportowego „Unii” położonego przy Alejach J. Mireckiego, który w zasadzie poza przebudową infrastrukturalną po 1945 roku i w latach następnych, to pod względem zajmowanej powierzchni był dosłownie identyczny jak podczas okupacji niemieckiej. Podobnie zresztą  jak obecnie.

Zdjęcie pierwsze utrwalone zostało od strony skrzyżowania ulicy Niepodległości z Aleją J. Mireckiego. Na pierwszym planie, zaraz za tablicą, dawne o niewielkich jednak rozmiarach klepiskowe boisko przeznaczone do treningów (w tym i dla „trampkarzy”). Obecnie jest pokryte sztuczną trawą.

Zdjęcie drugie po lewej stronie – trybuny dla widzów, a poza nimi na tym zdjęciu niewidoczne dawne tereny, gdzie po 1945 r. były boiska do koszykówki i tenisa ziemnego.

Zdjęcie trzecie po prawej stronie – teren, gdzie dawnej było boisko do koszykówki, a później jeszcze i do tenisa ziemnego.

Zdjęcie czwarte – widok na cały stadion „Unii” od strony uliczki Niepodległości.

Zdjęcie piąte – to samo mniej więcej ujęcie, tylko wykonane z wąskiego już pasemka gdzie dawniej było boisko dla „trampkarzy”.]

****

Oto ta niezwykła historia w innej jednak wersji, niż ta wyżej opisywana z 12 sierpnia 1942 roku przez autora publikacji książkowej – Zagłada Żydów Sosnowca.

Jakieś dobrych kilkanaście lat temu, mniej więcej około 2001 roku spotkałem się z moim przyjacielem z lat młodzieńczych – Zdzisławem Wójcikiem. Zdzisia znałem doskonale jeszcze z lat 50. XX wieku. Bowiem razem trenowaliśmy w tym samym Klubie Sportowym „Włókniarz”, który mieścił się przy Alei J. Mireckiego. Z tym, że Zdzisiu trenował wtedy lekką atletykę (rzut oszczepem) i piłkę ręczną. Ja natomiast piłkę ręczną, koszykówkę oraz w celu wzmocnienia sprawności fizycznej też lekkoatletykę, ale tę ostatnią dyscyplinę wyłącznie tylko o charakterze ogólnym (m.in. skoczność, szybkość, wzmocnienie rzutu, itp.). Z wykształcenia był inżynierem budownictwa przemysłowego. Z tego tytułu nadzorował wiele inwestycji i kapitalnych remontów jakie dokonywane były po 1945 roku na terenie Sosnowca. Był człowiekiem niezwykle prawdomównym i rzeczowym, rozmiłowanym w historii Sosnowca i Zagłębia Dąbrowskiego. W trakcie tego spotkania w pewnej chwili wspomniałem o schodkowych wzniesieniach jakie oddzielały kiedyś powojenne stadiony Klubów Sportowych „Włókniarz” i „Czarni”, które były w latach 50. XX wieku usytuowane na skrzyżowaniu Alei J. Mireckiego i ulicy Józefa Piłsudskiego. Wtedy to właśnie Zdzisiu przekazał mi tą niezwykłą informację. Oto mniej więcej ona z zastosowanie poważnych skrótów myślowych.

„Urodziłem się i mieszkałem do późnych lat 40. XX wieku na Starym Sosnowcu przy ulicy Swobodnej. Tuż, tuż obok powojennych stadionów KS. „Włókniarz” i „Czarni”. Podczas okupacji niemieckiej jako 15. letnie dziecko zmuszony już zostałem przez okupanta do świadczenia pracy. Było to w lipcu 1942 roku. Dnia jednak nie pamiętam. W każdym razie już w godzinach rannych na tych stadionach pojawiła się grupka nieznanych mi osób, która przystąpiła do wyburzania parkanu jaki od chwili ich zagospodarowania w okresie II Rzeczypospolitej Polski przedzielał te dwa olbrzymie stadiony. Parkan ciągnął się począwszy prawie od ulicy Swobodnej aż do samej Alei Mireckiego. Wyburzony parkan kilkakrotnie był później załadowywany na konną platformę i w niewiadomym mi kierunku odwożony. Po kilkunastu dniach, ale już w sierpniu 1942 roku, gdzieś w godzinach rannych gdy ja byłem już w pracy to do mojej mamy wpadła podekscytowana i zdyszana sąsiadka, i przekazał jej informację, że na tych dawnych terenach olbrzymich stadionów gromadzą się Żydzi i to całe tłumy. Ponoć szli od strony tunelu katowickiego całymi grupami. Maszerowali więc dorośli i młodzi obojga płci, matki z dziećmi na rękach i prowadzące je za rączki, a nawet utykający osobnicy. Ten potok swobodnie poruszających się Żydów, który dotychczas podczas okupacji niemieckiej był tu absolutnie niespotykany mimo więc woli wzbudził wśród mieszkańców z tej dzielnicy taką sensację. Po powrocie z pracy poprzez parkan od ulicy Swobodnej zauważyliśmy, że na tym rozległym teraz terenie z dwóch stadionów, zebrało się bardzo dużo ludzi. Po prostu zalegały tam wówczas trudne do objęcia wzrokiem tłumy. Po jakimś czasie sąsiad zawiadomił nas, że zgromadzeni tam Żydzi, z których jedni stoją, a inni już chyba ze zmęczenia siedzą, a jeszcze inni nawet leżą na trawie, przeraźliwie płaczą i błagają o picie i jedzenie. Wśród nich była ogromna gromada kobiet i dzieci. Zachęcony przez rodziców, z kilkoma innymi jeszcze kolegami zacząłem więc wówczas przez ogradzający te stadiony płot rzucać do tych płaczących i błagających o jedzenie ludzi – chleb i owinięte w części starej garderoby i szmat butelki z wodą. Wtedy nagle jak spod ziemi pojawili się umundurowani i uzbrojeni Niemcy na koniach i zaczęli coś wrzeszczeć w naszą stronę. Później zaczęli też jeszcze w naszym kierunku strzelać. Po pewnym czasie, jak nas powiadomili sąsiedzi, to cały teren od zewnątrz tych dwóch stadionów był już skrupulatnie nadzorowany przez konną niemiecką policję na koniach6/. Natomiast na samym terenie stadionów działy się ponoć dantejskie sceny. Bowiem jak mówili sąsiedzi, przeprowadzano tam wtedy selekcję wśród Żydów. Przynajmniej w takiej formie wtedy wśród Polaków, tę niemiecka akcję wobec Żydów określano”.

Ponieważ Zdzisiu w tym dniu już się gdzieś jednak spieszył, a do spotkania doszło całkiem przypadkowo i to jeszcze w Katowicach, to dalszy ciąg opowieści z wieloma ponoć ciekawymi epizodami miał mi przekazać w trakcie następnego spotkania. Ale do tego już jednak nie doszło. Głownie z tego powodu, że ja już od 1963 roku mieszkałem wtedy, tak jak obecnie w Katowicach, a on natomiast mieszkał wtedy w Sosnowcu, więc spotkanie to odkładaliśmy ciągle na kolejny dalszy okres. Poinformowałem jednak natychmiast o tych sensacyjnych informacjach jakie pozyskałem od Zdzisia Wójcika osoby, które w tamtym czasie prowadziły w Sosnowcu portale internetowe. Jeden z nich na forach internetowych funkcjonuje nawet do dzisiaj. Ale nikt kompletnie tym tematem nie był wtedy zainteresowany. Wręcz nawet odwrotnie delikatnie ale stanowczo poinformowano mnie, że te informacje nie mogą być prawdziwe. Zdzisiu w kilka miesięcy później nagle bardzo ciężko zachorował na udar mózgu i zmarł w trakcie leczenia w szpitalu, w wieku około 85. lat.

[Źródło: www.fotopolska.eu. Powyżej zdjęcie z roku około 1936. Po lewej stronie duże powierzchniowo boisko sportowe Miejskiego Komitetu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego, a po 1945 roku wielozadaniowy stadion KS. „Włókniarz”, przy Alei J. Mireckiego. Natomiast po prawej stronie poza widocznym już płotem, zwanym wtedy parkanem, stadion Policyjnego Klubu Sportowego, a po 1945 r. stadion piłkarski KS. „Czarni.]

[Źródło: Narodowe Archiwum Sportowe, sygnatura: – 1 – S – 123. Budowa stadionu Policyjnego Klubu Sportowego w Sosnowcu przy Alei M. Mireckiego w 1933 roku. Po 1945 roku wyłącznie już tylko stadion  piłkarski KS „Czarni”.]

[Źródło: Pan Paweł Ptak. Zdjęcie z lat międzywojennych (rok?). Stadion Policyjny Klubu Sportowego, a po 1945 roku stadion piłkarski KS. „Czarni” przy Alei J. Mireckiego w Sosnowcu.]

[Trzy powyższe zdjęcia zostały wykonane przez autora. Dawny tylko stadion sportowy KS. „Włókniarz” w Sosnowcu, przy Alei J. Mireckiego w Sosnowcu. W głębi, jednak już niewidoczny, jeszcze drugi stadion powojennego KS „Czarni” w Sosnowcu.]

****

Już pan profesor Andrzej Szefer7/, znany pisarz i historyk, wspomina, że w okolicy sosnowieckiego Placu Tadeusza Kościuszki, dochodziło do morderstw Żydów, którzy ponoć uciekali z kolejowych wagonów transportujących ich do obozów zagłady. Jak sobie przypominam, to użył wtedy sformułowania, że takich przypadków było w tym rejonie Sosnowca co najmniej kilka. Nie sprecyzował jednak żadnych konkretnych faktów. Pan prof. Andrzej Szefer ponoć podczas okupacji niemieckiej mieszkał gdzieś w Sosnowcu. Ja natomiast nie tylko w tym samym czasie też mieszkałem w Sosnowcu, ale nawet urodziłem się w 1937 roku przy Placu Tadeusza Kościuszki. Jako dziecko w czasach okupacji niemieckiej, tak jak zdecydowana też większość wtedy dzieci, w wielu przypadkach zachowywałem się więc tak jak dorośli już ludzie. Bowiem dzieci podczas okupacji niemieckiej aby samemu przetrwać i nie narazić też rodziny na śmierć z rąk okupanta niemieckiego, to zmuszone były na co dzień zachowywać się tak jak dorośli już osobnicy. Tym bardziej dotyczyło to mnie. Bowiem moja mama, Stefania Maszczyk, jako jeszcze dyplomowana przedwojenna nauczycielka w czasach okupacji niemieckiej prowadziła też w naszym mieszkaniu przy Placu Tadeusza Kościuszki tajne konspiracyjne nauczanie polskich dzieci. Na domiar tego w okresie II Rzeczypospolitej Polski była też nauczycielką języka polskiego w jednej z sosnowieckich szkół żydowskich. Więc gdyby tylko te fakty dotarły do Niemców i folksdojczy oraz konfidentów Gestapo, a takich niestety ale i wśród Polaków mieszkających przy Placu Tadeusza Kościuszki też wówczas nie brakowało, to groziło naszej rodzinie przynajmniej zesłanie do jednego z obozów koncentracyjnych.

Przechodząc już jednak do konkretnych faktów. Jak pamiętam – a pamiętam te okupacyjne lata wprost doskonale – to na terenie Placu Tadeusza Kościuszki, tylko raz widziałem nieżyjącego człowieka. Dokładnej daty już jednak nie jestem w stanie określić. W każdym razie, w godzinach rannych zauważyłem na chodniku, obok zburzonego przez Niemców pomnika Tadeusza Kościuszki leżącego człowieka. Leżał nieruchomo z szeroko rozłożonymi rękami i nogami, z twarzą zwróconą do ziemi. Jego zarówno ubranie jak i miejsce gdzie leżał nasiąknięte już było krwią. Leżał tak kilka godzin pilnowany tylko przez uzbrojonego w karabin i całkowicie umundurowanego żołnierza niemieckiego. Formacji wojskowej nie rozpoznałem. To był tylko jedyny taki przypadek w tamtych krwawych latach okupacji niemieckiej.

****

Po dokonanej 12 sierpnia 1942 roku selekcji Żydów, według jednych przekazów pozostało jeszcze wtedy na terenie Sosnowca około 15.000 Żydów, a według innych 12.0008/. Jednak już w październiku 1942 roku Niemcy utworzyli na terenie Sosnowca dwa getta. Jedno na Starym Sosnowcu, a drugie na Środuli. Od 1 maja 1943 roku istniało już tylko 1 getto – na Środuli, do którego przeniesiono też mieszkańców z getta ze Starego Sosnowca. Jak wspomina pan Natan Eliasz Szternfinkiel (s.50 cytowanej już publikacji książkowej) to zgrupowani Żydzi w getcie na Środuli tak jak dawniej, nadal jednak w „szopach” pracowali. Jednak do getta na Środulę już „wracali..[…]… pod eskortą milicji żydowskiej”. Te marsze śmierci zapamiętałem wprost doskonale. Kolumny bowiem żydowskie prawie codziennie widziałem jak przemieszczały się po „kocich łbach” poprzez Plac Tadeusza Kościuszki wlokąc się w stronę centrum Sosnowca. Na przedzie pochodu zawsze szedł nie oglądając się na boki umundurowany żołnierz niemiecki, a po bokach z długimi kijami uwijali się pilnujący swych braci milicjanci żydowscy. Początkowo Polacy z Placu Tadeusza Kościuszki zbliżali się z jedzeniem i piciem do tych przemieszczających się kolumn maszerujących Żydów, ale odganiani kijami przez eskortę zrezygnowali później z dokarmiania Żydów. Tym bardziej, że pewnego ponoć dnia zaalarmowany przez eskortę żydowską maszerujący na przedzie kolumny żołnierz niemiecki zdjął zawieszony dotychczas karabin i zagroził jego użyciem. Po prostu każdy wtedy obawiał się o swoje życie. Z tymi kolumnami żydowskimi są związane makabryczne wprost wydarzenia, których jak dotąd nikt absolutnie nie tylko nie opisał, ale nawet nie zawieszono w stosownym miejscu, gdzie dochodziło do tych tragedii, tablic pamięci. Do tych makabrycznych zdarzeń zawsze jednak dochodziło po godzinie 18,00 kiedy to potwornie już umęczeni Żydzi, już nie szli ale wlekli się w kolumnach do getta na Środulę.

Okolice Placu Tadeusza Kościuszki, podobnie jak dalsza trasa którą się Żydzi przemieszczali do getta na Środulę, wyglądała jednak podczas okupacji niemieckiej zupełnie ale to zupełnie inaczej niż to jest obecnie9/. Z chwilą bowiem tylko zbliżenia się do byłego urzędniczego Kasyna – Rurkowni Huldczyńskiego” – jakie się mieściło na terenie urzędniczego osiedla mieszkaniowego przy Placu Tadeusza Kościuszki wkraczali już w wąską wręcz aleję o szerokości mniej więcej do 3 metrów, która na odcinku około 40 – 50m aż do drewnianego mostku zawieszonego ponad rzeką Czarną Przemszą, tworzyła jakby wąwóz. Bowiem po stronie osiedlowej, ciągnął się jeszcze wówczas wysoki parkan, a po przeciwnej stronie, czyli od strony Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej wysoki od 2 – 3 metrów mur z kamieni wapiennych. Dalej był zawieszony ponad rzeką Czarną Przemszą drewniany mostek – jako przejście tylko dla pieszych. A jeszcze dalej, ale już poza tym drewnianym mostkiem, wiła się na odcinku około kilkuset metrów Aleja Gampera, która była wtedy też z dwóch stron obramowana. Od strony bowiem Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej oddzielał ją skutecznie wysoki carski jeszcze parkan z podkładów kolejowych, a po przeciwnej stronie (od strony browaru Gwarectwa „Hrabia Renard”) wysoki płot i siatka druciana. Również po wrześniu 1939 roku, to samo osiedle mieszkaniowe też już całkowicie zmieniło swą strukturę narodowościową w stosunku do okresu II Rzeczypospolitej Polski, gdyż zdecydowaną większością jego mieszkańców była już teraz w zasadzie tylko ludność niemiecka i osoby, które podpisały tak zwaną volkslistę10/.

[Zdjęcie autora współczesne. Ten po prawej stronie o skośnych dachu budynek to dawne jeszcze urzędnicze Kasyno.

….”Z chwilą bowiem zbliżenia się do byłego urzędniczego Kasyna – Rurkowni Huldczyńskiego” – jakie się mieściło na terenie urzędniczego osiedla mieszkaniowego przy Placu Tadeusza Kościuszki wkraczali w wąską aleję, która na odcinku około 40 – 50m aż do drewnianego mostku zawieszonego ponad rzeką Czarną Przemszą, tworzyła jakby wąwóz”…]

[Zdjęcie współczesne autora. Tak prezentuje się obecnie żelbetowy mostek (dawniej drewniany) jaki jest zawieszony ponad rzeką Czarną Przemszą obok dawnego urzędniczego Kasyna. Zdjęcie wykonano od strony Placu Tadeusza Kościuszki. Poza żelbetowym mostkiem, dawna Aleja Gampera, która później po pokonaniu bocznic kolejowych (z Huty „Katarzyna” i ciągnącej się od Kopalni „Hrabia Renard”, itd. itd.) łączyła się z uliczką Gampera (obecna uliczka Fabryczna). Znacznie więcej o tych terenach w moich artykułach, które są opublikowane na mojej stronie internetowej oraz na portalu internetowym Pana Pawła Ptak.]

Tu na tym drewnianym mostku dla pieszych, obecnie już tylko żelbetowym, dochodziło do tak potwornych zdarzeń, że śnią mi się niekiedy nawet do dzisiaj. Obok tego drewnianego mostku, w nurtach rzeki na wodospadzie widywałem bowiem co najmniej kilkakrotnie utopionych i zalanych krwią nieżyjących już Żydów. Spadek wody z wysokiego wodospadu był wówczas tak niewyobrażalnie silny i tworzył w związku z tym takie też zawirowania, że każdy przedmiot jaki tylko wpadł do tej spienionej rzeki nigdy samodzielnie z tego miejsca nie odpływał. Tylko w jej wirach przetaczał się jak kołowrotek na wszystkie strony. To raz wpadając pod wodę, by za chwilę się z niej nagle wynurzyć, a za kilka sekund ponownie w tej głębinie zniknąć. Przedmioty te usuwali więc niemal codziennie robotnicy z browaru. Identycznie zachowywały się więc w tym topielisku też ciała tych nieszczęśników.

Nie znam istotnej przyczyny dlaczego ich wcześniej jednak nie wydobywano z tej spienionej rzeki, tylko najpierw pojawiali się na moim podwórku umundurowani esesmani i wyłapywali każdego z obojga płci Polaka kogo tylko na nim spotkali. Nawet dzieci. Bowiem dorosłych Polaków jak popadło to nawet wyciągano z korytarzy i z mieszkań ze stojących tam dwóch koszarowych budynków. Bowiem trzeci kolejny koszarowy budynek od strony Kasyna był wtedy zamieszkiwany już wyłącznie tylko przez Niemców, podobnie zresztą jak stojący obok tych trzech szeregowo usytuowanych trzykondygnacyjnych budynków, samodzielnie stojący, a dawniej wyłącznie tylko zamieszkiwany przez kadrę kierowniczą z Rurkowni Huldczyńskiego”11/. Co jest jednak ciekawe? Mimo, iż na tym długim, bo wynoszącym kilkaset metrów i szerokim na kilkadziesiąt metrów podwórku, bawiły się też dzieci niemieckie, to nigdy ich ze sobą jednak nie zabierali. Tym bardziej dorosłych osób. Później esesmani pojmanych Polaków wlekli ze sobą poprzez furtkę jaka wtedy jeszcze była wmontowana w parkan przy Kasynie, aż do samego drewnianego mostku, by uczestniczyli też razem z nimi w tej zorganizowanej i makabrycznej  ceremonii. Byłem więc mimo woli kilkakrotnym przypadkowym świadkiem jak ze spienionej wody wydobywano też zwłoki Żydów, które w zasadzie Niemcy zawsze traktowali jak bezużyteczne pniaki drzewa. W tym konkretnym akurat miejscu, ale od strony Kasyna, brzeg rzeki był jednak wyjątkowo niedostępny i trudny do pokonania. Bowiem na sporym odcinku od drewnianego mostku w kierunku centrum Sosnowca, cały był pokryty śliskimi kamieniami wapiennymi, co doskonale nawet widać na pozyskanej poniższej pocztówce od mojego przyjaciela – Pawła Ptak.

[Źródło: Pan Paweł Ptak. Zdjęcie (rok?) utrwalone z drewnianego mostku. Po lewej stronie tereny browaru Gwarectwa „Hrabia Renard”. Natomiast po prawej stornie widoczny odcinek wysokiego brzegu, do tego jeszcze utwardzony kostką granitową. Widoczny po prawej stronie parkan odgradzał od rzeki teren dawnego Urzędniczego Kasyna (budynek willowy widoczny po prawej stronie). Na dalszym planie po prawej stronie widoczne jeszcze komórki z nadbudowanymi pomieszczeniami suszarni i pralni bielizny. W dali widoczny jeszcze drewniany most jaki łączył tereny Placu Tadeusza Kościuszki z uliczką Browarną z Nowego Sielca. W tyle widoczna kaplica i jeszcze niewykończony obecny kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP. Na zdjęciu niewidoczny, opisywany przez autora- wodospad. Jednak doskonale widać spienioną i wzburzoną rzekę na tym króciutkim tylko odcinku Czarnej Przemszy.

Niestety ale według mnie daleki horyzont na zdjęciu jest sztucznie „dorobiony”. Bowiem po 1945 roku mury obecnego kościoła wznosiły się tylko kilkanaście metrów ponad teren placu kościelnego. Natomiast były widoczne stare jeszcze z czasów II Rzeczypospolitej Polski zniszczone już przez wichury rusztowania (długie bale i deski). Absolutnie nie były jednak widoczne cienie sieleckich wysokich kilkunastopiętrowych budynków.]

Ceremonia niemiecka wydobywania zwłok z Czarnej Przemszy przebiegała różnie. O ile człowiek znajdował się bliżej przeciwległego brzegu, czyli od strony browaru dawnego Gwarectwa „Hrabia Renard”, to najpierw zmuszano Żydów by brodząc w wodzie po szyję udawali się tam z zatrzymanej kolumny. Natomiast jak zwłoki taplały się już bliżej brzegu, to esesman stojący na brzegu rzeki dostarczonym z kotłowni Kasyna bosakiem zakończonym dwoma metalowymi hakami, z których jeden był wygięty a drugi osadzony na końcu drewnianego bosaka, sam z nieukrywaną lubością wbijał w ciało nieszczęśnika ten wygięty łukowato hak i ciągnął za drzewce boska zakrwawione zwłoki utopionego człowieka aż do samego brzegu. Podobno te bosaki były własnością organizacji niemieckiej – Luftschutz. W trakcie tej makabrycznej ceremonii po wbiciu haka gdzie tylko popadło w ciało topielca, rozrywał więc też niekiedy jego zwłoki, które wtedy jeszcze bardziej krwawiły. Przez cały ten czas maszerująca dotąd do getta na Środulę kolumna Żydów częściowo już stała na końcu drewnianego mostka, a pozostali na Alei Gampera, a obok nich wrzeszczeli i przeklinali oraz wymachiwali rękami strzegący ich z kijami jacyś osobnicy i niemieccy esesowcy. Później po wydobyciu już utopionego człowieka cała dotychczas zatrzymana kolumna Żydów ponownie ruszała w kierunku Środuli, a cztery osoby za tą kolumną niosły na swych barkach zakrwawionego i ociekającego wodą nieżywego już człowieka. Natomiast esesmani poprzez uliczkę Nowopogońską udawali się, gdzieś w głąb dzielnicy Pogoń.

Jeszcze w czasach okupacji niemieckiej często więc w gronie tylko bardzo dobrze znanych nam Polaków z Placu Tadeusza Kościuszki zastanawialiśmy się nad tym, co było przyczyną utonięć tych umęczonych i biednych oraz chyba też zrozpaczonych ludzi. Czy po prostu z premedytacją straceńców sami popełniali samobójstwa? Czy podczas sprowokowanej przez Niemców dla zabawy ucieczki, później do nich jak do dzikich kaczek strzelano? Nigdy też nie udało się nam rozwikłać zagadki skąd na tym drewnianym mostku i na naszym podwórku nagle jak spod ziemi pojawiali się umundurowani esesmani. Wszak nigdy jak doskonale pamiętam nie konwojowali do „szopów” tych żydowskich kolumn śmierci.

****

     W tym bezlitosnym okupacyjnym świecie, gdzie jak wspomina pan Natan Eliasz Szternfinkiel w cytowanej już przeze mnie kilkakrotnie publikacji książkowej, gdy rodzice byli w pracy w sosnowieckich „szopach” to Gestapo strzelało wtedy w getcie na Środuli do ich malutkich dzieciaków, to my jednak polskie dzieci mieliśmy wtedy wiele godzin przepełnionych beztroską, radością i prawie niekończącymi się zabawami. Takimi enklawami zabaw, na bajecznie kolorowych pełnych kwiecia i zielonych traw łąkach, były między innymi też tereny leżące, tuż, tuż obok Placu Tadeusza Kościuszki, które rozciągały się wzdłuż torów Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej, aż do samej Nastawni Kolejowej12/. Jeszcze wtedy ciągnąca się wąskim pasmem łąką nie była skażona trującymi pestycydami, więc godzinami można było tam podziwiać niezwykły balet różnorodnych kolorowych motyli i ważek. Do tego zielonego terenu docierało się poprzez furtkę, która była wmontowana w parkan dosłownie po prawej stronie obok widocznego na poniższym zdjęciu kolejowego zabudowania (zdjęcie pozyskane z NAC). Wystarczyło więc tylko wsunąć poprzez szczeble drobniutką dłoń dziecięcą i podważyć metalowy haczyk, a dotąd na głucho zamknięte drzwi otwierały się natychmiast niczym w czarodziejskim sezamie. Po niemających się prawie końca dziecięcych zabawach, nadchodził też jednak czas odpoczynku. Wdrapywaliśmy się więc wtedy po wystających kamieniach na wysoki ponad 3 metry mur, jaki się ciągną niczym wąż boa od tego kolejowego budynku aż niemal do samych tak zwanych „Białych Domów”, które też jak nasze osiedlowe budynki były enklawą, jednak już nie urzędniczego, ale Robotniczego Osiedla Mieszkaniowego Rurkowni Huldczyńskiego. Tam siedząc na szczycie tych murów nie tylko odpoczywaliśmy po męczących zabawach ale z lubością obserwowaliśmy też mknące po torach Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej przeróżnej maści wagonowe transporty.

Kolei Warszawsko Wiedeńska ze względu na usytuowania Głównego Dworca Kolejowego w centrum Sosnowca była tak pod względem technicznym zorganizowana, że akurat na wprost naszego osiedla mieszkaniowego, postawiono wysokie semafory, których zadaniem było niekiedy też wymuszenie przez Nastawnię Kolejową natychmiastowego zatrzymywania się pędzących dotąd beztrosko po torach pociągów. Najczęściej były to platformy załadowane niemieckim sprzętem wojskowym oraz specjalne pociągi typu lazaretowego, którymi transportowano wtedy rannych niemieckich żołnierzy do szpitali. Od pewnego jednak czasu, o ile mnie pamięć jednak nie myli, to od 1943 roku, coraz to częściej przed naszymi oczami przemieszczały się też transporty z uwięzionymi ludźmi w specjalnych towarowych wagonach. Pewnego jednak dnia taki właśnie transport złożony wyłącznie tylko z krytych bydlęcych wagonów towarowych, ku naszym zdumionych oczom zatrzymał się właśnie przed semaforami. W zamkniętych na głucho krytych wagonach towarowych, z malutkimi pod dachem dwoma tylko wąskimi i podłużnymi okienkami, które i tak było dodatkowo jeszcze zabezpieczone drutem kolczastym, patrzyły na nas pełne litości i przerażenia ludzkie oczy. Wtedy zdumieni tym co zobaczyliśmy, dotąd siedząc wygodnie na murze wszyscy jak na wydaną komendę wstaliśmy. A wówczas spoza zakratowanych okienek zaczęły do nas dobiegać przeraźliwe wołania i krzyki rozpaczy, mężczyzn, kobiet i dzieci. Krzyk był jednak tak niesamowicie przeraźliwy i trudny do rozszyfrowania, że nie byliśmy absolutnie w stanie zorientować się, jakiej narodowości ludzie są uwięzieni w tych bydlęcych wagonach. W pewnej chwili poprzez zakratowane malutkie okienka uwięzieni tam ludzie zaczęli na sznurkach opuszczać różnej wielkości puszki i jakieś pojemniki. Prawdopodobnie z prośbą o picie i jedzenie. W tym samym niemal czasie zaczęto też wyrzucać na zewnątrz karteczki papieru. Różnego wymiaru. Wówczas już nie wytrzymaliśmy i skacząc na łeb i naszyję z muru na trawę zaczęliśmy się pomalutku ale skutecznie zbliżać do tego transportu śmierci, by je pozbierać i zobaczyć co na nich jest napisane. Wtedy to nagle, najpierw usłyszeliśmy w języku niemieckim niezrozumiałe dla nas wrzaski, a później jeszcze oddano w naszym kierunku też strzały z broni palnej. Krzyczał i strzelał w naszym kierunku chyba tylko jeden żołnierz niemiecki, który dotąd spokojnie siedział w umocowanej charakterystycznej nadbudówce na szczycie jednego z wagonów bydlęcych, którą wówczas popularnie określaliśmy jako „budka”. Dopiero wówczas zorientowaliśmy się, że co kilka krytych bydlęcych wagonów, również kolejny wagon jest wyposażony w taką samą identyczna nadbudówkę, w których też ukryci byli niemieccy żołnierze.

W kilka sekund później ten pełen ludzkiej tragedii i rozpaczy pociąg ze zgrzytem ruszył w kierunki centrum Sosnowca. Wyrzuconych z wagonów karteczek na pobocze torów kolejowych nie mogliśmy jednak pozbierać. Gdyż nagle spoza pociągu, gdy tylko odjechał, na torach pojawili się na czarno umundurowani kolejarze, którzy z niemiecką dokładnością co do jednej sztuki pozbierali wszystkie wyrzucone przez tych uwięzionych biedaków karteczki. A nam natychmiast kazali się oddalić z tego miejsca. Była to niemiecka policja kolejowa Bahnschutz, która stanowiła kolejne ogniwo aparatu represji. W następnych dniach razem z niemiecką policją kolejową pojawiali się też zwykli jednak wyjątkowo wtedy małomówni kolejarze, prawdopodobnie narodowości polskiej, którzy po odjechaniu podobnych transportów, też pod nadzorem – Bahnschutzu – zbierali wyrzucone z wagonów karteczki i drobniutkie przedmioty. Zarówno jedni jak i drudzy, byli pracownikami położonej w pobliżu Nastawni Kolejowej.

[Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe; sygn. 1 –G – 1763. Prawdopodobnie okres II Rzeczypospolitej Polski. Ta okolica tak jak na prezentowanym zdjęciu, wprost identycznie się prezentowała aż do końcowych lat 50. XX wieku.

Po prawej stronie wprost doskonale widoczny budynek kolejowy obok, którego też po prawej stronie była furtka. A obok budynku kolejowego, po jego lewej stronie widoczny też z kamienia wapiennego mur. Szczyt muru był pokryty płaskimi żelbetowymi płytami. Mniej więcej o wymiarach 50 x 50cm. W tej sytuacji na tych płytach można było nie tylko spokojnie i bezpiecznie siedzieć, ale nawet i po nich biegać. Co oczywiście jako dzieciaki czyniliśmy to wtedy nieskończoną ilość razy…]

[Źródło: Pan Paweł Ptak. Zdjęcie wykonano z terenu dawnej „Rurkowni Huldczyńskiego”. Znana mi doskonale okolica Placu Tadeusza Kościuszki. W tyle, poza torami kolejowymi widoczny kamienny mur, o którym wspomina autor tego artykułu.]

[Źródło: Pan Paweł Ptak. Po prawej stronie doskonale widoczny wysoki kamienny mur, a dalej już w kierunku centrum Sosnowca, ciągnął się już tylko obskurny carski jeszcze parkan z podkładów kolejowych. Zdjęcie wykonano z terenu Robotniczego Osiedla Mieszkaniowego Rurkowni Huldczyńskiego (po 1945 r. Huta „Sosnowiec”). Z tych dwóch usytuowanych tu kiedyś osiedli do naszych czasów zachowały się już tylko dwa trzykondygnacyjne zabudowania, typu koszarowego. Stoją obok basenów kąpielowych. Kiedyś to osiedle zwane było popularnie „Białymi Domami”.]

Po tych i kolejnych wydarzeniach, rodzice zabronili nam już jednak udawać się na zabawy łąkowe jakie rozciągały się przy torach kolejowych. Po prostu bardzo obawiali się o nasze życie, bowiem żołnierze niemieccy konwojujący nie tylko transporty śmierci, ale nawet transporty lazaretowe i ze sprzętem wojskowym mogli jednak kogoś z nas postrzelić, a nawet i zastrzelić. Tym bardziej, że był to przecież okreswyjątkowego krwawego terroru ze strony okupanta niemieckiego jaki wtedy stosowano na okupowanych ziemiach polskich.

Tym stosunkowo króciutkim tematycznie artykułem nie mam absolutnie zamiaru korygować czegokolwiek, a tym bardziej zaprzeczać tematom historycznym zarejestrowanym przez innych z czasów, gdy Sosnowiec w latach 1939 – 1945 był okupowany przez Niemców. Ale jako już stary, ponad 81 – letni człowiek, rodowity mieszkaniec Sosnowca, uważam, że powinienem przekazać potomnych to co widziałem sam i co pozyskałem od mojego przyjaciela, o tych czasach, w których niektórzy ludzie nie widzieli w drugim człowieka, tylko traktowali go niczym wilka.

……………………………………………………………………………………….

Autor kolejny już raz bardzo serdecznie dziękuje Szanownej Pani Renacie Balewskiej z Narodowego Archiwum Cyfrowego za wyrażenie zgody na bezpłatną publikację zdjęcia. Dziękuję również niezwykle serdecznie mojemu przyjacielowi – Pawłowi Ptak – za możliwość wykorzystania w tym artykule kilku pocztówek. Artykuł ten będzie też opublikowany przez Pana Pawła Ptak na znanym w Sosnowcu portalu internetowym – 41 -200.pl Sosnowiec dobry adres – Wydarzenia, ciekawostki, historia…. w rubryce – „We wspomnieniach Janusza Maszczyka”.

Publikacje i przypisy:

1 – Synagoga została 9 września 1939 roku najpierw podpalona, a później zburzona przez okupujących Sosnowiec Niemców. Część gruzów usuwali, do tego zmuszeni przez Niemców Żydzi. Jednak jeszcze fragmentarycznie gruzowisko i spalone elementy żydowskiej świątyni pozostały do 1945 roku.

2 – Tereny, które weszły w skład Sosnowca do roku 1945. W roku 1902 – Stary Sosnowiec, Pogoń, Sielec, Kuźnica, Środulka, Radocha, Ostra Górka.  W roku 1915 – Konstantynów, Pekin, Środula, Dębowa Góra, Modrzejów, Milowice.

3 – mgr Natan Eliasz Szternfinkiel, ZAGŁADA ŻYDÓW SOSNOWCA, Katowice 1946, s. 15 i 16.

4 – Wszystkich „szopów” nie będę jednak w tym artykule wymieniał. Odsyłam więc Czytelnika, którego to zagadnienie interesuje do wyżej wymienionej powojennej (1946 rok) publikacji książkowej pana Natana Eliasza Szternfinkiela.

5 – Trenerem i zawodnikiem tenisa ziemnego jednak już nie KS „Unii”, ale w KS. „Stal” był wtedy pan Henryk Skonecki. Rodzony brat znakomitego powojennego polskiego tenisisty Władysława Skoneckiego.

6 – Była to odpowiednio przeszkolona policja do walki z polską partyzantką, z tak zwanej Szkoły Kawalerii, która się mieściła wówczas w postawionych przez Niemców barakach na pograniczu Sosnowca i Małobądza będzińskiego. Mniej więcej w okolicy powojennego Technikum Energetycznego. Więcej na ten temat w moim artykule – „BYŁ SOBIE PLAC SCHOENA”.

7Andrzej Otton Szefer (właśc. Otton Andrzej Schäffer, ur. 1 listopada1930 w Bitkowie w powiecie nadwórniańskim, zm. 3 października1990 w Katowicach) – historyk, prof. dr hab., absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, badacz historii Śląska okresu II wojny światowej. Dyrektor Biblioteki Śląskiej w latach 1972–1982, wykładowca w Instytucie Historii Uniwersytetu Śląskiego w latach 1968–1981. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach, pracownik Śląskiego Instytutu Naukowego w Katowicach. Autor wielu też książek i opracowań historycznych. Wg Wikipedii na dzień 23.XII.2015 r.

8 – Według autora – Zagłady Żydów Sosnowieckich – pozostało w Sosnowcu 15.000 Żydów, a według publikacji książkowej – „OBOZY HITLEROWSKIE NA ZIEMIACH POLSKICH 1939 – 1945” (informator encyklopedyczny), wyd. PWN Warszawa 1979, s.464, pozostało na terenie Sosnowca tylko 12.000.

9 – Topografię tego terenu bardzo szczegółowo opisałem w moim artykule – „DZIEJE POGOŃSKIEGO KASYNA”. Artykuł ten jest bezproblemowo dostępny zarówno na mojej stronie internetowej, podobnie jak na portalu internetowym Pana Pawła Ptak 41-200.pl Sosnowiec dobry adres – Wydarzenia, ciekawostki, historia…, w rubryce – „We wspomnieniach Janusza Maszczyka”…

10 – Wg Wikipedii A z 16 sierpnia 2018 roku.

Volkslista (niem. Deutsche Volksliste DVL, pol. folkslista) – niemiecka lista narodowościowa wprowadzona 2 września 1940 na podstawie reskryptu Heinricha Himmlera jako komisarza Rzeszy do spraw wzmacniania niemczyzny. Na terenach Rzeczypospolitej Polskiej anektowanych przez III Rzeszę w czasie II wojny światowej volkslistę wprowadzono zarządzeniem z 4 marca 1941.

Tak zwane „podpisanie volkslisty” wiązało się z wypełnieniem szczegółowej ankiety, która zawierała pytania o przynależność wyznaniową, od kiedy rodzina mieszkała w danym rejonie, jakie kończono szkoły, o krewnych w Niemczech itd. Ankieta była wysyłana do domu. Po jej odebraniu, decyzją urzędnika, przydzielano ankietowane osoby do jednej z czterech grup volkslisty.

Volksdeutschów dzielono na cztery kategorie DVL:

Kategoria 1Volksdeutscher– osoby narodowości niemieckiej, aktywne politycznie, działające na rzecz III Rzeszy w okresie międzywojennym (tzw. Reichslista).

Kategoria 2Deutschstämmige – osoby przyznające się do narodowości niemieckiej, posługujące się na co dzień językiem niemieckim, kultywujące kulturę niemiecką, zachowujące się biernie.

Kategoria 3Eingedeutschte – osoby autochtoniczne, uważane przez Niemców za częściowo spolonizowane (Górnoślązacy, Kaszubi, Mazurzy) oraz Polacy niemieckiego pochodzenia (osoby pozostające w związkach małżeńskich z Niemcami).

Kategoria 4Rückgedeutschte – osoby pochodzenia niemieckiego, które się spolonizowały i czynnie współpracowały w okresie międzywojennym z władzami polskimi, bądź aktywnie działały w polskich organizacjach społeczno-politycznych (popularnie zwane przez Niemców renegatami) oraz także Polacy, którzy po pomiarach czaszki i innych badaniach uznani zostali za wartościowych rasowo.

Znane są także przypadki zostania Volksdeutschem z powodu kolaboracji z nazistami (np. Henryk Szatkowski czy Mieczysław Kosmowski).

Zaliczeni do I i II grupy otrzymywali automatycznie obywatelstwo Rzeszy, zaliczeni do III grupy otrzymywali to obywatelstwo na 10 lat, zaś wpisani do IV grupy otrzymywali obywatelstwo na zasadzie wyjątku. Odmowa wypełnienia ankiety, na podstawie której urzędnik decydował o przyznaniu kategorii DVL, mogła zakończyć się wysłaniem całej rodziny do obozu koncentracyjnego lub przesiedleńczego.

W zależności od otrzymanej grupy otrzymywało się dowody osobiste (Ausweis) o różnych kolorach: grupa I i II niebieskie, III zielona, a IV czerwone” .Koniec cytatu z Wikipedii A.

11 – Bardziej szczegółowe opisy Urzędniczego Osiedla Mieszkaniowego Rurkowni Huldczyńskiego, przy Placu Tadeusza Kościuszki, można pozyskać z moich artykułów, które są dostępne zarówno na mojej stronie internetowej jak i na sosnowieckim portalu Pana Pawła Ptak.

12 – „Nastawnia Kolejowa”. Budynek dawnej Nastawni Kolejowej istnieje w tym samym miejscu do czasów współczesnych, koło wiaduktu kolejowego po drugiej stronie pałacu Dietlów. Oczywiście, że nie ten sam, co pod koniec XIX i na początku XX wieku. Bowiem początkowo był to tylko „Domek Dróżnika”, którego jedynym wtedy zadaniem było nadzorowanie i korelowanie bocznic kolejowych: Rurkowni Huldczyńskiego (po 1945 Huta „Sosnowiec”) i fabryki wełnianej państwa Dietlów. W miarę jednak niebywałego wzrostu ruchu transportu kolejowego na Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej w tym samym budynku zainstalowano też nastawnię i stosowne urządzenia, które mechanicznie obsługiwały właśnie semafory jakie postawiono w okolicy Placu Tadeusza Kościuszki oraz w pobliżu Osiedla Mieszkaniowego Dietlów, przy obecnej ulicy 3 Maja. W przypadku, gdy tylko na Dworcu Głównym w centrum Sosnowca przelotowe tory peronowe w kierunku Katowic, lub Będzina były zajęte, to telefonicznie informowani pracownicy z „Nastawni Kolejowej” mechanicznie uruchamiali stojące przy odpowiednich torach semafory.

 

Uprzejmie przypominam, że wszystkie artykułu autora jak do tej pory są publikowane bezinteresownie. Z tego tytułu nie korzystałem więc dotąd nigdy i nie czerpię też nadal absolutnie żadnych korzyści materialnych, ani też innych profitów, poza tylko satysfakcją autorską.

Wszelkie prawa autorskie zastrzeżone.

 

Katowice, sierpień 2018 rok

 

                                                                                                   Janusz Maszczyk

Bear