Janusz Maszczyk: Tragedia partyzantów przy ulicy Przechodniej
Całej akcji, której celem było zdobycie broni w Będzinie nie będę jednak w tym artykule opisywał, gdyż jest bezproblemowo dostępna i stosunkowo szczegółowo zaprezentowana w cytowanej publikacji książkowej przez komendanta ppłk. Zygmunta Waltera-Janke (taki stopień wojskowy jeszcze wtedy posiadał). Ustosunkuję się więc tylko do pewnych opublikowanych przekazów, ponieważ znam z autopsji te tereny jeszcze z czasów okupacji niemieckiej i to wprost doskonale.
Jak wspomina w cytowanym wyżej wydaniu książkowym dawny komendant ppłk. Zygmunt Walter-Janke, to w dniu 14 marca 1944 roku już o godzinie szóstej ukryci dotychczas w „melinie” żołnierze z AK byli już przed posterunkiem niemieckiej policji w Będzinie. Z publikacji książkowej jednak absolutnie nie wynika czy ich dowódca porucznik „Ryś” przebywał też wtedy razem z nimi na „melinie” przy ulicy Przechodniej, czy tylko w nieznanym nam miejscu dopiero do nich dołączył. W każdym bądź razie, pięciu partyzantów prawdopodobnie ukrytych za jakimś budynkiem lub w bramie, dokonało w Będzinie rozbrojenia kolejnych pięciu wychodzących z posterunku niemieckich policjantów. W wyniku tego pozyskali pięć pistoletów typu parabellum, pistolet maszynowy i kilka granatów. Gdzie i jak długo przetrzymywali kolejnych rozbrojonych policjantów – o tym istotnym fakcie raport niemiecki już jednak nie wspomina.
Po zdobyciu broni, w pewnej chwili „kapral „Ryś” zarządził odskok polami do Sosnowca na ul. Pogoń (przyp. autora: powinno być na ulicę Przechodnią, która była usytuowana na Pogoni). Stwierdziwszy, że odskok się udał, polecił patrolowi najkrótszą drogą opuścić Sosnowiec i udać się do Kazimierza, gdzie wyznaczona była zbiórka całego oddziału. Sam miał załatwić sprawę transportu dodatkowego sprzętu i odłączył się od patrolu. Młodzi chłopcy, pełni brawury, podnieceni udaną akcją, postanowili wstąpić jeszcze na kwatery (przyp. autora: prawdopodobnie powinno być na kwaterę, gdyż wszyscy czterej mieli „melinę” w budynku nr 5 przy ulicy Przechodniej), zabrać zostawione tam wino i zjeść coś przed długą drogą”.
Dlaczego zgodnie z przyjętymi zasadami konspiracji, po takiej brawurowej i nagłośnionej przecież akcji nie dokonano jednak odskoku pojedynczo z Będzina, tylko uciekano grupowo i do tego jeszcze polami?….. I kolejne pytanie – jak można było udać się jeszcze na kwaterę po całkowitym zdekonspirowaniu się w trakcie rozbrajania i puszczeniu później na wolność wszystkich niemieckich policjantów?….Wyprzedzając nieco tok opisu, zadam jeszcze dwa bardzo istotne w tym przypadku pytania? Dlaczego kapral – „Ryś” wyraził zgodę na odłączenie się od niego swoim kolegom – partyzantom z AK?…. Dlaczego już po dotarciu w Sosnowcu, na Pogoń, na „melinę” nie wystawiono też zgodnie z zasadami konspiracji żadnej czujki, tylko raczono się piciem narkotycznego wina i jedzeniem?….
Obecnie można sobie tylko wyobrazić jakiego szoku musieli wtedy doznać na posterunku w Będzinie niemieccy kamraci – policjanci, kiedy w pewnej chwili zobaczyli przed sobą pięciu dygoczących i rozstrojonych nerwowo, do tego jeszcze rozbrojonych swoich kompanów, ale chyba szczęśliwych iż chociaż uratowali swe życie. Natychmiast więc chyba wszczęto alarm. Równocześnie podano też do wszystkich leżących w okręgu posterunków policji i placówek gestapo informację o zaistniałym incydencie. W meldunku na pewno podano też dokładne rysopisy partyzantów i jak byli ubrani. Co jak co, ale z dużą doza prawdopodobieństwa powiadomiono też wtedy wyspecjalizowaną jednostkę do zwalczania polskich partyzantów – „Szkołę Policji Konnej” – która się wtedy mieściła w okolicy powojennego Technikum Energetycznego przy ulicy Będzińskiej, a obecnie, o ile się nie mylę, znajduje się tam Klub Jana Kiepury. Bardziej szczegółowy opis Szkoły Policji Konnej podałem w moim artykule pt. „Był sobie Plac Schoena”.
Według dalszego opisu komendanta Śląskiego Okręgu AK, odwrót partyzantów nastąpił polami. Jedynymi polami na tej trasie ucieczki z Będzina poprzez Małobądz – określanymi przez nas wtedy popularnie jako „Górka Będzińska” – były jeszcze wtedy ogromne niezagospodarowane i puste aż po sam horyzont obszary pól jakie się rozciągały od strony zachodniej, od samego dosłownie pogońskiego cmentarza rzymskokatolickiego, aż do skrzyżowania ulic: Będzińskiej, Rybnej i Suchej. Z kolei jedynymi dosłownie wtedy budynkami na tych rozległych niezagospodarowanych przestrzeniach była położona hen, hen, bowiem aż na samym horyzoncie kolonia „Bloków Lwowskich”, ale już w okolicy ulicy Suchej.
Proszę sobie tylko wyobrazić: pięciu ludzi przemieszcza się poprzez puste poligonowe pola, na których prawie codziennie w pełnym bojowym uzbrojeniu ćwiczyli policjanci ze Szkoły Policji Konnej. Uciekający żołnierze z AK byli więc widoczni na tych rozległych i pustych obszarach pól dosłownie dla każdego, zarówno dla uzbrojonego Werkschutzu z elektrowni będzińskiej, policjantów z wymienionej już wyżej szkoły policyjnej, jak również przemieszczających się co kilkanaście minut pasażerów z tramwaju, szczególnie jadących Niemców. Bowiem obok „szosy”, a raczej ulicy Będzińskiej, od strony pól była wtedy usytuowana linia tramwajowa na trasie Sosnowiec – Będzin – Dąbrowa Górnicza. W tym czasie pierwszy wagon tramwaju na trasie z Sosnowca do Dąbrowy Górniczej, lub jego pierwsza od strony motorniczego część na trasie z Sosnowca do Będzina, były zawsze przeznaczone tylko dla pasażerów niemieckich, o czym wszyscy Polacy wprost doskonale wiedzieli, gdyż w widocznym miejscu umieszczany był specjalny napis – „Nur für Deutsche” (tylko dla Niemców).
Nie można też wykluczyć, że w trakcie odwrotu partyzantów, Niemcy postawieni w stan najwyższego alarmu i pogotowia bojowego, skrupulatnie obserwowali teren z oddali poprzez lornetkę. Dysponowali bowiem już wtedy dokładnymi rysopisami AK-owców i ich ubioru. Tym bardziej specjalnej obserwacji mogła być poddana pięcioosobowa grupa przemieszczających się mężczyzn i to na terenie, którego w zasadzie każdy rozsądny Polak wtedy jak ognia unikał. O tym wiedziały wtedy nawet dzieci, przynajmniej autor tego artykułu, podobnie jak jego koledzy z Placu Tadeusza Kościuszki.
Pozostaje jednak kolejne bardzo ważne i istotne pytanie: kiedy i w którym miejscu czterech partyzantów opuścił ich dowódca –kapral „Ryś”?…. Kolejnego pytania w tej kwestii już nie stawiam, bowiem innego powrotu na „melinę” wtedy nie było. Otóż ci dzielni chłopcy, aby się dostać do ulicy Przechodniej, zmuszeni byli pokonać niezwykle niebezpieczną krzyżówkę ulic: Orlej, Nowopogońskiej, Będzińskiej i Staropogońskiej. Czy zdawali sobie wtedy sprawę z tego, że stojący codziennie w tym miejscu, przy dawnym parterowym budynku – „Owczarni,” niemiecki patrol specjalny policji jest już zaalarmowany?… Podobnie jak niemiecka wartownia strażacka położona kilkadziesiąt metrów obok „Owczarni” przy ulicy Będzińskiej? Tego toku rozumowania absolutnie nie można wykluczyć.
Z publikacji książkowej opracowanej na podstawie raportu niemieckiego wynika, że przez cały czas od samego Będzina ta grupa AK-owska była jednak śledzona przez policjanta niemieckiego. Stosując skróty myślowe -coś w tym niemieckim przekazie jednak się ze sobą kłóci. Przecież śledzący ich Niemiec nie mógł podejść dosłownie aż pod sam budynek nr 5 przy ulicy Przechodniej, a nawet wejść za partyzantami do środka wąskiego korytarza i widzieć, że ci obładowani dodatkową zdobyczną bronią chłopcy, aby się dostać do swej „meliny”, muszą się jeszcze wspinać po schodach na górne piętro tego budynku. Dlaczego o tym jednak wspominam?. Ano dlatego, że wg niemieckiego raportu, Niemcy, nie pukając do żadnego z sąsiadów, udali się jak malutkie, nierozgarnięte do tego jeszcze dzieci prosto po schodach do „meliny”. W trakcie dobijania się do drzwi, ze strony AK padły strzały i były wtedy wśród Niemców ofiary śmiertelne. W konsekwencji mieli więc co w swym raporcie ukryć…