Janusz Maszczyk: Tragedia partyzantów przy ulicy Przechodniej
Jak wyżej zasygnalizowałem, wówczas na stałe już mieszkałem w Katowicach. W roku 1985 pozyskałem wymienioną w przypisach w pozycji 6 publikację książkową dr Juliusza Niekrasza, a w roku 1986 w pewnych odstępach czasowych kolejne dwie książki, byłego już wtedy komendanta Śląskiego Okręgu AK ppłk. Zygmunta Waltera-Janke. Jedną już wymieniłem w „przypisach i publikacje”, a była nią: – „Śląsk jako teren partyzancki Armii Krajowej”, a drugą była: – „W Armii Krajowej na Śląsku” 11/. Te trzy wydania w zasadzie dopiero wtedy otworzyły moje szeroko dotąd zaślepione informacjami oczy na rolę, jaką tak naprawdę odegrała w tych nieludzkich dla polskiego społeczeństwa latach Armia Krajowa w Zagłębiu Dąbrowskim, w tym oczywiście i w moim Sosnowcu.
Jak wynika ze wspomnień ppłk Zygmunta Waltera-Janke, zawartych w publikacji „Śląsk jako teren partyzancki Armii Krajowej”, żołnierze z Armii Krajowej przebywający w lasach jesienią i zimą narażeni byli na przeróżne dolegliwości, jakie corocznie w tym okresie czasu serwowała im zarówno okoliczna surowa leśna przyroda, jak i zmienne warunki atmosferyczne. W tej sytuacji w Komendzie Śląskiego Okręgu AK zapadły konkretne decyzje, by na wcześniej ustalonych konspiracyjnych „melinach”, których gospodarzami byli wyjątkowo pozytywnie ustosunkowani do podziemia AK-owskiego ludzie, przez ten okres czasu niektórzy z nich znaleźli bezpieczne schronienie i przeczekali tam też ten niekorzystny dla nich późnojesienny i zimowy okres czasu. Jednak, jak sam komendant Okręgu Śląskiego AK przyznaje, „rozproszenie po kwaterach nie ułatwiało dowódcom nadzoru i rozluźniało dyscyplinę. Za lekkomyślność trzeba było płacić drogo”. W tym stwierdzeniu tkwi wiele obiektywnej prawdy, bowiem jak się w dalszej części wspomnień okaże, za lekkomyślność płacili wysoką cenę nie tylko sami partyzanci, ale też właściciele „melin”, a nawet ich sąsiedzi.
Według raportu z 27 listopada 1943 roku komendanta Śląskiego Okręgu AK (patrz „przypisy i publikacje nr 9, s. 63”), na terenie Sosnowca zakwaterowane zostały I i II sekcja 1 kompanii oddziału „Surowiec” por. „Twardego”. Z książkowego przekazu niestety, ale nie sposób ustalić, w którym konkretnie dniu i miesiącu jesieni 1943 roku do Sosnowca, na Pogoń, do budynku nr 5 przy uliczce Przechodniej dotarła już grupka czteroosobowa partyzantów z kompanii por. Stanisława Wencla pseud. „Twardy”.
Wyprzedzając nieco fakty, warto jednak podać, że ta czteroosobowa grupka żołnierzy otrzymała gościnę na piętrze w mieszkaniu, z wąziutkim przedpokoikiem, którego najemcami byli wówczas folksdojcze, ściśle jednak współpracujący z Armią Krajową: schorowany ojciec i córka. Ten fakt nie wiem dlaczego ale jest do dzisiaj w Sosnowcu pomijany całkowitym milczeniem. Podobnie jak kwestia, czy byli to rdzenni mieszkańcy z Sosnowca, czy też przybysze z innych stron dawnej II Rzeczypospolitej?…
Co się jednak okazuje?…. Ci zakonspirowani żołnierze z Armii Krajowej, zamiast przebywać bezszelestnie w użyczonym im konspiracyjnym mieszkaniu – „melinie” i absolutnie w tym okresie nie zbliżać się zbytnio do okien, a nawet w trakcie przemieszczania się przez izby stąpać po podłodze wyjątkowo dyskretnie, by na parterze nie było ich słychać, ponoć często opuszczali swą melinę” i wychodzili nawet na wyjątkowo długi okres czasu na zewnątrz tego budynku, w różnych zresztą celach.
I tak patrol pod „dowództwem kpr. Ryszarda Żaka, ps. ‘Ryś’, w dniu 29 listopada 1943 roku opuścił ‘melinę’ i dokonał napadu na skład monopolu tytoniowego w Sosnowcu” przy obecnej ulicy J. Piłsudskiego. Podobno skład, po uprzednim sterroryzowaniu obsługi, całkowicie opróżniono. Gdzie i jak dostarczono towar, to jednak już w publikacji pominięto. Jak później powrócono na „melinę” by nie zostać przypadkiem zdekonspirowanym – o tym przekazy też milczą.
W dniu 1 grudnia 1943 roku z 1 kompani aż sześć trzy- i czteroosobowych patroli dokonało w Katowicach napadu w celu zdobycia broni. Czy byli w tych patrolach też partyzanci z budynku nr 5 przy uliczce Przechodniej?… Z publikacji książkowej trudno to ustalić.
O innych wypadach w celu zdobycia broni i pieniędzy, jakich dokonywali partyzanci z 1 kompanii zakwaterowani w sosnowieckich „melinach” nie będę już tym razem jednak wspominał, gdyż w trakcie relacji z tych napadów na niemieckie placówki, czy likwidacji konfidentów, nie operuje się już konkretnymi sekcjami, lub też nazwiskami partyzantów. Stąd nie wiadomo, czy byli wśród nich również partyzanci z „meliny” z uliczki Przechodniej.
Jak już wyżej wspominałem, w 1986 roku ukazała się książka ppłk. Zygmunta Waltera-Janke „Śląsk jako teren partyzancki Armii Krajowej”. Nabyłem ją wtedy niemal jako prawdziwy skarb rarytasowy i to po znajomości, dosłownie spod lady w kiosku Związków Zawodowych, których siedziba mieściła się wtedy w jednym z budynków w Katowicach przy ulicy Dąbrowskiego. W książce tej były już wtedy komendant Śląskiego Okręgu AK opisał stosunkowo szczegółowo tragiczne wydarzenia, do jakich doszło w budynku nr 5 przy uliczce Przechodniej. W swojej publikacji książkowej na stronie 65 wspomina to tak: – „Zbliżał się termin opuszczenia i przejścia do lasu. Kapral Ryszard Żuk – „Ryś” zgłosił się do por. „Twardego” z prośbą o pozwolenie na wykonanie akcji dla zdobycia większej ilości broni. […]…Porucznik „Twardy” po sprawdzeniu planu zgodził się na akcję. W skład patrolu wchodzili: Jerzy Gorzela – ‘Jaskółka’ -, Tadeusz Bolek – ‘Taddo’ – Stefan Wochenko – ‘Ruczaj’ i Bogdan Zychla – ‘Bogdan’. Większość z nich pochodziła z oddziału partyzanckiego ‘Garbnik’ z Beskidu. Akcję wykonali brawurowo”.
Po pierwsze, ci wymienieni z imienia i nazwiska partyzanci pochodzili nie z beskidzkiego „Garbnika”, a z 1 kompanii Oddziału Rozpoznawczego 23 Śląskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej (OR 23 DP – AK). Całkiem możliwe, a nawet jestem tego pewny, że to w tekście nastąpiła tylko pomyłka, którą nawet przeoczył zawodowy korektor. To się po prostu wielu pisarzom zdarza.
Tą grupą partyzantów z AK dowodziła niezwykle jednak tajemnicza postać, jaką był kapral Ryszard Żak (lub Żuk, w każdym bądź razie o pseudonimie – „Ryś”), o czym więcej poniżej.
Co jest jednak ciekawe w tej publikacji i mimo woli budzi też wiele pytań?… Ano to, że czytając tę książkę w 1986 roku, odniosłem już wtedy wrażenie, jakoby zdecydowana większość podawanych faktów przez autora w tej niezwykłej publikacji była przekazywana tylko na podstawie niemieckiego raportu, a nie z przekazów pozyskanych od byłych żołnierzy z Armii Krajowej. W tym przypadku raportu wyjątkowo kłamliwego, gdyż Niemcy w tej akcji sami popełnili wiele niewybaczalnych i rażących błędów. Mieli więc argument, by pewne fakty utajnić, a z kolei inne, korzystniejsze dla nich – uwypuklić. A przecież w tym czasie jeszcze żyło wielu żołnierzy z AK z Inspektoratu Sosnowiec, od których można było pozyskać informacje. Co mnie jeszcze wtedy zastanowiło ?… Ano to, że jedyny ocalały z tej grupy partyzant z Armii Krajowej, zresztą jej dowódca, kapral o pseud. „Ryś” (na stronie 65 tego samego wydania książki – raz podaje się Ryszard Żuk – „Ryś”, a poniżej Ryszard Żak – „Ryś”, a z kolei na stronie 59 – Ryszard Żak – „Ryś”?) już po wykonaniu akcji w Będzinie, jakby się nagle rozpłynął w tajemniczej mgle. Po prostu po tej niezwykle skomplikowanej i niebezpiecznej akcji całkowity słuch o kapralu – „Rysiu” jakby zaginął, gdyż się o nim na dalszych stronach tej publikacji książkowej już nawet nie wspomina i to nawet jednym słowem.