Janusz Maszczyk: Tragedia partyzantów przy ulicy Przechodniej
Według powojennej relacji por. Gerarda Woźnicy, pseud. „Hardy”, do powstania oddziału „Surowiec” ponoć właśnie doszło z jego inicjatywy. Uważał bowiem, że jego członkami mieli być głównie „spaleni” już partyzanci, których zadaniem było „oczyszczanie tego terenu z konfidentów, przerzucanie prasy centralnej i ludzi przez granicę Generalnego Gubernatorstwa”. Podobno propozycja została pozytywnie zaopiniowana przez dowódcę Gwardii Ludowej PPS – WRN mjr. Cezarego Uthke, psud. „Tadeusz”. Przez kilka miesięcy dowódcą oddziału „Surowiec” był więc ppor. G. Woźnica. Jednak w bliskiej odległości, na ziemi zawierciańskiej, funkcjonował wtedy też drugi oddział, którego dowódcą z kolei był por. Stanisław Wencel, pseud. „Twardy”. Po pewnym okresie czasu te dwa leśne oddziały do tego stopnia się powiększyły o nowych partyzantów, że w rezultacie uzyskały rangę kompanii, tworząc w ten sposób baon partyzancki „Surowiec”. Jako ciekawostkę warto chyba przekazać, że latem 1944 roku (brak konkretnego terminu?) w powiecie chrzanowskim, w okolicy Biskupiego Boru powstała jeszcze trzecia kompania, którą dowodził por. Rutkowski (imię?) o pseud. „Boruta”.
Te trzy nowo utworzone kompanie w baonie „Surowiec” były określane następująco: kompanię dowodzoną przez por. Stanisława Wencla, pseud. „Twardy” określano jako pierwszą, a kompanię podlegającą por. Gerardowi Woźnicy, pseud. „Hardy” określano jako drugą, z kolei kompania podlegająca por. Rutkowskiemu, pseud. „Boruta” określana była jako trzecia.
Według cytowanej publikacji książkowej dr Juliusza Niekrasza (patrz przypis nr 6), te trzy kompanie podlegały bezpośrednio dowódcy Gwardii Ludowej PPS – WRN, mjr. Cezaremu Uthke. Jednak po jego aresztowaniu 7 grudnia 1943 r., zwierzchnictwo dowódcze nad nimi objął Lucjan Tajchman, który był już od jesieni 1943 roku Inspektorem Sosnowca Armii Krajowej.
Podobno – jak w tym samym wydaniu książkowym (s.141) twierdzi dr Juliusz Niekrasz –„Surowiec” oficjalnie został już oddziałem partyzanckim Armii Krajowej latem 1943 roku. W ramach scalania ugrupowań patriotycznych i odtwarzania struktur Wojska Polskiego, baon „Surowiec” otrzymał już wówczas następującą nazwę: Oddział Rozpoznawczy 23 Śląskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej (OR 23 DP – AK).
To stwierdzenie jest o tyle bardzo ważne i istotne, że przez cały okres powojenny trwały zażarte dysputy, czy w końcu partyzanci, którzy polegli w Sosnowcu na Pogoni, w budynku nr 5 przy uliczce Przechodniej, byli już wtedy żołnierzami Armii Krajowej, czy jeszcze pozostawali partyzantami Gwardii Ludowej PPS (powinno być Gwardii Ludowej PPS – WRN)?… Sadzę, że taki znawca tej tematyki jakim był w tym czasie dr Juliusz Niekrasz nie przekazałby w swym wydaniu książkowym czegoś niezgodnego z prawdą absolutną i co by było fikcją, i to jeszcze w okresie, gdy cenzor państwowy miał absolutną pieczę nad dosłownie każdą publikacją.
Z kolei Komendant Śląskiego Okręgu AK ppłk. Walter Janke w swym wydaniu książkowym, jakby obawiając się ówczesnego cenzora państwowego, nie stwierdza tego samego zagadnienia już tak jednoznacznie, jak to uczynił dr Juliusz Niekrasz, tylko pisze tak: „od 28 września do 8 października odbyło się w lasach w pobliżu Ciążkowic szkolenie tego oddziału (przyp. autora: ma na myśli kompanię drugą „Surowiec” , którą dowodził por. Stanisław Wencel, ps. „Twardy”) przez oficerów z Komendy Okręgu Śląskiego AK” 9/. Jaki z tego stwierdzenia wypływa jednak logiczny wniosek?… Ano taki, że przecież oficerowie z Armii Krajowej nie mogli szkolić oddziału partyzanckiego, który by nie był oddziałem partyzanckim Armii Krajowej. Czyli oficerowie szkolili już w 1943 roku w dniach od 28 września do 8 października partyzantów z Armii Krajowej.
Nastała kolejna już śnieżna okupacyjna zima. Z tego co pamiętam, w naszym mieszkaniu brakowało wtedy niemal wszystkiego, przede wszystkim jednak jedzenia i ciepłej odzieży. Mieszkaliśmy wówczas w Sosnowcu, na Pogoni, przy Placu Tadeusza Kościuszki. Już od kilku dni ja i moja mama od lutego 1944 roku przychodziliśmy na kolejne przymiarki do krawcowej, która w tym czasie mieszkała przy wyjątkowo spokojnej uliczce Przechodniej, o podłożu klepiskowo – piaszczystym, w budynku pod numerem 4; o ile mnie pamięć nie zawodzi, to na ostatnim górnym piętrze tego ceglastego budynku. Już na wstępie pragnę zasygnalizować, że w trakcie tych wizyt nikt nawet nie przypuszczał, że kilkanaście metrów dalej, na tej samej wąziutkiej i zaniedbanej uliczce, w ceglastym budynku nr 5 ukrywają się partyzanci z Armii Krajowej, i że dojdzie tam do tragedii w następnym dniu po naszej wizycie u krawcowej, czyli 14 marca 1944 roku.
Jeden lub najwyżej dwa dni później, czyli 15 lub 16 marca 1944 roku, ponownie udaliśmy z Placu Tadeusza Kościuszki poprzez ulicę Nowopogońską i Floriańską oraz Średnią do krawcowej. Początkowo szedłem trzymając się ciepłej dłoni mojej mamy wijącą się niczym długi tunel, bowiem ściśle zabudowaną po obu stronach uliczką Nowopogońską. W tym dniu szliśmy jednak wyjątkowo niefortunnie, bo lewym chodnikiem, od strony różnorodnych w swej architektonicznej krasie kamieniczek, poza którymi dopiero wtedy zalegały tereny „Rurkowni Huldczyńskiego”. Wówczas bowiem jeszcze fabryka ta nie stykała się swymi zabudowaniami z uliczką Floriańską, tak jak to jest obecnie. Znaczna rozbudowa terenów huty nastąpiła dopiero po 1945 roku.
[Zdjęcie z maja 2013 roku. „Szliśmy jednak z mamą uliczką Nowpogońską wyjątkowo niefortunnie, bo lewym chodnikiem od strony kamieniczek, poza którymi dopiero wtedy zalegała „Rurkownia Huldczyńskiego”.
Uliczka Nowopogońska. W oddali widoczne dawne Kino „Momus” i przed samym kinem krzyżówka uliczki Floriańskiej z Nowopogońską. Przez kilkadziesiąt lat po lewej stronie stały zabytkowe kamieniczki, a dopiero poza nimi zalegały już tereny „Rurkowni Huldczyńskiego” (po 1945r. Huty „Sosnowiec, a później Huty im. M. Buczka). Esesmani stali na jezdni, dosłownie tuż za widocznym drzewem.]
Jednak już z daleka, chyba jakimś nadzwyczajnym cudem dostrzegliśmy, że na jezdni uliczki Floriańskiej, ale raczej w pobliżu chodnika, po którym wtedy szliśmy, naprzeciw kina „Momus”, stoją uzbrojeni esesmani. Jak ten widok, a później towarzyszące temu przerażenie musiały pobudzić podświadomość mojej mamy, to trudno to obecnie ocenić. Bowiem mama nie tylko w tym czasie, ale już od prawie czterech lat prowadziła w naszym mieszkaniu przy Placu Tadeusza Kościuszki tajne konspiracyjne nauczanie polskich dzieci. Więc kiedy ich tylko dostrzegła, to niemal intuicyjnie, nawet nie patrząc w ich stronę, spokojnym, nieprowokującym krokiem, skręciła razem ze mną przed widocznym drzewem, ale w drugi fragmencik uliczki Floriańskiej, biegnącej w kierunku przeciwnym, w stronę starego pogońskiego targu. Poczułem wtedy, że jednak coś się niedobrego dzieje, bowiem nagle drżąca dłoń mojej mamy jeszcze mocniej zacisnęła moją i chyba bardziej niż zwykle przytuliła mnie do siebie. Całe szczęście, że refleks mojej mamy w tym przypadku był tak błyskawiczny, że nie próbowała się jednak wtedy dostać do krawcowej jak zwykle, poprzez uliczkę Floriańską i Średnią na Przechodnią, gdyż na pewno bylibyśmy w pierwszej kolejności szczegółowo zrewidowani i skrupulatnie przesłuchani, a w końcowej fazie możliwe, że jeszcze poddani dalszemu przesłuchaniu przez gestapo przy ulicy Żytniej. Jak się takie gestapowskie przesłuchania tam wówczas odbywały, to nasza rodzina doskonale wiedziała. Po prostu w wyniku bicia i wyrafinowanych tortur wielu ludzi przyznawało się nawet do czynów, których nigdy za swego życia nie popełnili.