Janusz Maszczyk: Niósł nie tylko kaganek oświaty – wspomnienie o Władysławie Mazurze
[Zdjęcie powyższe nr 20. Budowa Domu Społecznego w Sosnowcu- VIII.1934 r. Fotografia przedstawia grupę osób biorących udział w wykopaniu pierwszych łopat fundamentów pod dom społeczny. Widoczni m.in.: starosta Będzina Józef Boxa, dyrektor Cholewicki, były wiceminister Józef Gollot, pani Boxa, pani Cholewicka, wicestarosta grodzki będziński Edward Heynar, wicestarosta powiatu będzińskiego Antoni Izydorczyk, prezydent komisaryczny Sosnowca Hugon Almstaedt, pan Toba, wiceprezes Związku Legionistów Władysław Mazur (od autora: – piąty od prawej), komendant Związku Strzeleckiego Zygmunt Nowara, prezes Szpineter i komendant Policji Państwowej powiatu będzińskiego Ciesielski. Zdjęcie z „NAC” sygn. 1 – P- 1236; Dom Społeczny Pracy (tak brzmiała oficjalnie wtedy jego nazwa) przy ul. Żytniej to nic innego jak dzisiejszy cały kompleks budowlany zwany po 1945 roku Domem Kultury „Górnik”, a widoczna na zdjęciu grupa osób stoi właśnie w miejscu jego budowy. Za widocznym płotem mieści się plac szkolny Szkoły Podstawowej nr 7 im. Adama Mickiewicza (szkoła popularnie zwana „Szkołą Barańskiego”). W pierwszym po lewej stronie budynku (spadzisty dach) mieszkał wieloletni kierownik tej szkoły pan Antoni Barański.]
[Zdjęcie powyższe nr 21. Uczniowie z Orłowa i Gdyni w trakcie poznawania swej odrodzonej Ojczyzny. W tym przypadku zawitali do Sosnowca. W środku z kapeluszem w ręce siedzi też pan Władysław Mazur. W tyle jeszcze przed wyburzeniem – cerkiew Świętego Mikołaja Cudotwórcy – przy dzisiejszej ul. Parkowej (cerkiew zaczęto wyburzać od wiosny 1938 roku; są też jednak tacy co twierdzą, że dopiero od jesieni 1938r.). Zdjęcie więc na pewno pochodzi jeszcze sprzed zimy 1938 roku. Patrz więcej na ten temat; – www.wobiektywie2008.republika.pl- „W oparach dymu i gwiżdżących parowozów”. Zdjęcie z „NAC” sygn. 1 – N-2935]
Podobno pan Władysław Mazur był tak znakomitym mówcą, że swymi gestami i kwiecistym słowem porywał za sobą wszystkich go słuchających. Wielu więc jego wychowanków, z którymi autor miał okazję się spotkać jeszcze w pierwszych latach 40. i 50. XX wieku wspominało go z ogromnym wzruszeniem i prawdziwym niezakłamanym podziwem. Wśród nich, co już wyżej zasygnalizowałem, była też moja mama, Stefania Maszczyk, absolwentka Państwowego Seminarium Nauczycielskiego Żeńskiego im. Marii Konopnickiej z Pogoni, z ulicy Brackiej. To dzięki jego patriotycznej postawie i kultywowaniu z pasją w seminariach nauczycielskich polskości, mama będąc już dyplomowaną nauczycielką, podejmie podczas okupacji niemieckiej, narażając nie tylko swoje, ale i rodziny życie – tajne konspiracyjne nauczanie polskich dzieci. Jej natomiast rodzony brat kpt. Franciszek Doros zachęcony przez swojego dyrektora z seminarium nauczycielskiego, pana Władysława Mazura, podejmie służbę zawodową w odrodzonym Wojsku Polskim (adiutant dowódcy 80 PP im. Strzelców Nowogródzkich w Słonimiu oraz etatowy pracownik Wywiadu II Oddziału Sztabu Generalnego WP; za walki we wrześniu 1939r. pod Mławą i obronę warszawskiej Pragi odznaczony dwukrotnie Krzyżem Walecznych; więzień kilku oflagów niemieckich). Plejada wychowanków Pana Władysława Mazura tylko z mojej rodziny jest tak znaczna, że autor poda tylko liczbowy ich wskaźnik. Otóż: Państwowe Seminarium Nauczycielskie Męskie w Sosnowcu w okresie II Rzeczpospolitej ukończyły 2. osoby, a z kolei Państwowe Seminarium Nauczycielskie Żeńskie ukończyło 5. osób (na mojej stronie internetowej: www.wobiektywie2008.republika.pl – „Seminarium Żeńskie” i na portalu Klubu Zagłębiowskiego: -„Wspomnienia o wyjątkowej szkole”… przez pomyłkę podałem trzy osoby + moja mama, co teraz prostuję i przepraszam).
Bardzo przyjaźnie i z wielkim uznaniem o panu Władysławie wyrażał się też po 1945 roku były jego seminarzysta, doskonale zresztą znany w Sosnowcu i bardzo ceniony oraz pełen inicjatyw społecznych, sosnowiecki wieloletni Inspektor Wydziału Oświaty pan Antoni Widawski (oficer rezerwy ; brał udział w kampanii we wrześniu 1939r., więzień oflagu Woldenberg). Wielki przyjaciel mojego wujka kpt. Franciszka Dorosa i jego rodzonego brata Władysława Dorosa – Vice Inspektora sosnowieckiego Wydziału Oświaty.
We wrześniu 1939 roku pan Władysław Mazur, prawdopodobnie obawiając się aresztowania przez Niemców, tak jak wielu ziomków opuszcza Sosnowiec. W jego przypadku udaje się samochodem poprzez Tarnów, Jasło i Sanok, by w końcu dotrzeć do kresowego miasta Sambor, gdzie niemal natychmiast organizuje dla wygłodniałych polskich uciekinierów kuchnie polowe, co powoduje zwrócenie też na siebie uwagi agentów niemieckich. W porę ostrzeżony przez życzliwych ludzi opuszcza więc natychmiast Sambor i dociera do Lwowa. Zamieszkuje w mieszkaniu syna Stanisława Mazura – człowieka, któremu zawdzięczam tyle drobiazgowych sentymentalnych wspomnień. Po krótkim jednak pobycie, zanim 17 września 1939 roku Armia Czerwona przekroczy naszą przedwojenną jeszcze granicę państwową, jednak znowu powraca do swej rodziny w Sosnowcu.
[Zdjęcie nr 22. Moi wujkowie – dwaj bracia, Mieczysław i kpt. Franciszek Dorosowie; byli absolwenci sosnowieckiego Państwowego Seminarium Nauczycielskiego Męskiego im. Adama Mickiewicza.]
[Zdjęcie nr 23 – Franciszek Doros jako jeszcze uczeń Państwowego Seminarium Nauczycielskiego Męskiego im. Adama Mickiewicza w Sosnowcu. W tym czasie pełnił też funkcję drużynowego Seminaryjnej Organizacji ZHP; na lewej klapie widoczny krzyż harcerski.]
Podobno pan Władysław Mazur był Ukraińcem. Czy to jednak polega na prawdzie obiektywnej?… Taką bowiem przynajmniej informację, całkiem zresztą przypadkowo pozyskał mój wujek, będąc w niemieckim oflagu, od polskiego oficera, ponoć etatowego pracownika kontrwywiadu. Przekaz tej informacji jak wspominał wujek, już po powrocie do kraju w 1947 roku, wydarzył się jednak w niezbyt dla niego miłych okolicznościach, z pogwałceniem też wszelkich zasad konspiracji obowiązującej w strukturach Wywiadu i Kontrwywiadu II Oddziału Sztabu Generalnego WP. Ile w tym przekazie było szeptanej prawdy, a ile pod adresem wywiadu było goryczy niewiedzy, czy agenturalnej prowokacji, to dzisiaj już trudno osądzić. Bowiem nieznany mu zupełnie człowiek odziany w oficerski polski mundur podszedł pewnego razu do niego, gdy był jeszcze w niewoli niemieckiej i słowami pełnymi goryczy zwrócił się do niego w taki oto sposób:
-„Kapitanie Franciszku Doros! Coś z tym naszym wywiadem to jednak było nie w porządku. Bowiem jak sobie to wytłumaczyć, że wy jako oficer wywiadu nie potrafiliście rozszyfrować Ukraińca – o nazwisku Mazur – w waszym rodzinnym Sosnowcu”.
Wujek tym bezceremonialnym oświadczeniem wtedy ogromnie się zatrwożył, gdyż widział jak od pewnego czasu znikali jego koledzy, wzywani tylko na przesłuchania do komendantury obozu. Więc nawet się zbytnio nie zastanawiając, ostro i stanowczo wtedy odpowiedział:
-„Co mi tutaj pieprzycie! O jakimś tam wywiadzie, czy Mazurze! Wszak ja byłem i jestem tylko zwykłym oficerem Wojska Polskiego”.
Ten ponoć oficer po kilku jeszcze zdawkowych zdaniach odszedł jednak od wujka i już nigdy, ku jego zdumieniu nie był też widoczny na terenie oflagu (więcej na mojej stronie internetowej –www.wobiektywie2008.republika.pl – mój artykuł: „O ile zapomnimy”).