Janusz Maszczyk: Niósł nie tylko kaganek oświaty – wspomnienie o Władysławie Mazurze
[Źródło: fb/Sosnowiec Archiwum. Lata 30. XX wieku. Po prawej stronie poza parkanem widoczny fragment dawnego budynku Państwowego Seminarium Nauczycielskiego Męskiego im. Adama Mickiewicza w Sosnowcu.]
Ile wiemy dziś o początkach sosnowieckiej oświaty? Czy nam coś mówi nazwisko Władysława Mazura? A przecież niektórym ludziom zawdzięczamy tak niesłychanie wiele, że zdawać by się mogło, że ich nazwiska będą ozdabiały niejedną placówkę oświatową w Sosnowcu. Historia miasta, a raczej pamięć ludzka, niestety ale jest jednak tak ograniczona i wybiórcza, że wielcy ludzie, wielcy wychowawcy, są nawet w środowisku nauczycielskim zupełnie nieznani. To zjawisko jest więc dla mnie nie tylko smutne, ale i wprost niepojęte.
Sosnowiec odzyskując w 1918 roku wolność i niepodległość, podobnie jak inne terytoria Polski, stanął przed bardzo poważnym dylematem. Odbudowania w społeczeństwie tych wszystkich wyższych wartości, które przez okres ponad stu zaborczych lat wielu Polaków utraciło i wychowania nowych pokoleń obywateli, prawych i dumnych ze swej Ojczyzny, i jej przeszłości. Każdy przecież zabór, nawet ten najbardziej tolerancyjny jak przykładowo wielu historyków określa zabór austriacki, to przecież nic innego jak jedno wielkie przedsięwzięcie w celu podporządkowania sobie miejscowej ludności, poprzez jej wynaradawianie, niszczenie dorobku polskiej przeszłości kulturowej, zamazywanie dumy narodowej i wiary w przodków, wpajanie też tego wszystkiego co tylko obce, a tym samym uniemożliwianie odzyskania niepodległości.
Sosnowiec w 1918 roku, po mrokach zaborów Rosji carskiej, stanął więc przed ogromnym dylematem uruchomienia polskiego szkolnictwa, które przez ostatnie ponad sto lat praktycznie na tych ziemiach nie istniało. Brakowało więc zarówno polskich szkół jak i polskich podręczników oraz tego wszystkiego czym powinna się szczycić polska szkoła. Budynków szkolnych, specjalistycznych sal edukacyjnych wyposażonych w nowoczesne środki dydaktyczne i co najważniejsze, brakowało przede wszystkim wyedukowanych w duchu patriotycznym fachowców – polskich nauczycieli.
Człowiekiem, który podjął się w Sosnowcu te bezprecedensowe dotąd problemy teoretycznie i praktycznie rozwiązać, by nabrały jednak wreszcie realnego kształtu, był właśnie nie kto inny, jak pan Władysław Mazur.
Pan Władysław Mazur nie był rodowitym Sosnowiczaninem. Urodził się bowiem w Cyrance, w powiecie Mielec, w 1878 roku, jako syn Piotr i Karoliny 1/. Był jednocześnie w tej rodzinie najstarszym z dziewięciorga dzieci. Jego ojciec początkowo był tylko typowym polskim rolnikiem, ale już później trudnił się w zasadzie tylko „składaniem ludziom kości”. Z tego więc tytułu w okolicy zwany był powszechnie i z należnym szacunkiem „chłopskim doktorem”. O jego nieprzeciętnej znachorskiej sławie może świadczyć fakt, że prawie codziennie pod chłopski dom Państwa Mazurów zajeżdżało z dalszych nawet okolic „około 20 konnych furmanek z pacjentami”. Mamy ojca – Władysława Mazura – pan Stanisław, syn Władysława Mazura, jednak już nie pamięta, gdyż zmarła w roku następnym, tuż po jego urodzeniu. Wspomina ją jednak z ogromnym sentymentem i rozrzewnieniem. To ona ponoć, według przekazów rodzinnych, czytała dzieciom wybitne dzieła naszych wieszczów, Adama Mickiewicza i Józefa Słowackiego, pełne romantyzmu i przekazów patriotycznych, za co ponoć jego ojciec „był jej dogłębnie wdzięczny”. Dzisiaj współczesnych obywateli naszej Ojczyzny, takie bajkowe patriotyczne postawy i wdzięczność ojca do żony, za ich szerzenie wśród rodzinnej dziatwy, mogą jednak dziwić, czy wręcz nawet zdumiewać, ale nie autora, gdyż wychował się również w takiej samej patriotycznej rodzinie. Tamte bowiem pokolenia modlitwą na ustach i romantycznymi wierszami pobudzano do patriotycznej wiary, a nie łudzono kolorowymi, ale bez wyrazu uczuć błyskotkami.
Jako jeszcze wiejskie dziecko pan Władysław Mazur został już zapisany do szkoły podstawowej w Mielcu. Do odległego budynku na zajęcia szkolne zawsze jednak chodził tylko pieszo, a w chwilach gdy na to już pozwalała pogoda, to zawsze ten dystans przemieszczał też tylko boso. W ten sposób w ciągu tylko jednego dnia, maszerując wijącymi się ścieżynami pośród zielonych pól i łąk, pokonywał więc trasę 4 km. Jako jeszcze malutki chłopiec zawsze też pomagał w obejściu swoim rodzicom, najczęściej pasąc tradycyjnie gęsi, niczym sierotka Marysia, ze znanej nam doskonale Polakom bajki Marii Konopnickiej. A trzeba pamiętać, że galicyjska polska bieda była wtedy tak niesamowicie dotkliwa, że krążyła w przekazach międzypokoleniowych nie tylko moich dziadków, ale i moich rodziców – mieszkańców Kongresówki. Władysław Mazur po ukończeniu szkoły podstawowej, za namową rodziców dalszą już naukę podjął w szkole średniej gimnazjalnej w mieście Tarnowie. W trzeciej lub w czwartej klasie, w atmosferze wytykania jego chłopskiego pochodzenia przez miejscowych, w tym przez niektórych nauczycieli i kolegów szkolnych, podwinęła mu się w końcu jednak noga i oblał „z greki”. Aby nie „repetować tej samej klasy” podejmuje więc za wiedzą i namową rodziców decyzję nauki w seminarium nauczycielskim męskim w Rzeszowie. Tam w końcu trafia nie tylko na wspaniałych pedagogów, ale i na wyjątkową, wprost przyjazną szkolną atmosferę. W tej sytuacji, po wielu latach będzie więc z uznaniem i uwielbieniem wspominał tamte urokliwe szkolne lata i byłych swoich nauczycieli, szczególnie panów: Zubczewskiego i Pliszewskiego, późniejszych już profesorów z Akademii Handlowej ze Lwowa.
Po ukończeniu seminarium nauczycielskiego w Rzeszowie, otrzymuje ofertę pracy nauczycielskiej w Nowym Sączu. Pan Stanisław Mazur wspomina, że odkąd tylko pamięta to jego ojciec zawsze podnosił swoje kwalifikacje zawodowe. Stąd w mieszkaniu zawsze zalegały stosy zakupionych z jego kiesy książek i wypożyczanych też z Macierzy Polskiej. W tym samym czasie uczęszcza też na dokształcające kursy we Lwowie, co już wkrótce zaowocuje awansem i zdobyciem kwalifikacji nauczyciela gimnastyki. W ten sposób już w 1910 roku „awansuje na profesora” (przyp. autora: tytuł powszechnie stosowany w szkolnictwie szkolnym, jednak nic nie mający wspólnego z tytułem naukowym profesora) seminarium nauczycielskiego w Starym Sączu. Cały czas jednak dalej – jak wspomina pan Stanisław – podnosi swoje kwalifikacje, kończąc nawet specjalne kursy wakacyjne w Niemczech. Niebawem więc uzyska też awans kwalifikujący go na nauczyciela języka niemieckiego w szkole średniej.
Jak na tamte czasy legitymował się więc wysokim stopniem wykształcenia. Bowiem seminarium nauczycielskie, o czym już wspominałem, ukończył w Rzeszowie, a wyższe studia filologiczne w Dreźnie. Do Sosnowca przybywa w 1921 roku. Jak na dopiero co podnoszący się z klęczek zaborczych Sosnowiec, jest więc człowiekiem nie tylko doskonale przygotowanym do zawodu nauczycielskiego, ale też obdarzonym niespotykaną charyzmą czynu i polskości. Jego atutem jest też ogromne życiowe doświadczenie. Bowiem zanim wybuchła I wojna światowa, jak i w latach 1919 – 1921 był już dyrektorem seminarium nauczycielskiego w Nowym Sączu. Później jako poddany cesarzowi Austrii w 1914 roku zostaje zmobilizowany do okupacyjnego wojska. Bierze więc udział w krwawych walkach w Galicji, gdzie w 1915 roku dostaje się do niewoli rosyjskiej. W ten sposób przechodzi typową, jakże znaną nam od wieków Polakom drogę zesłania sybirskiego. Przebywa najpierw w dalekim miasteczku Kurgan we wschodniej części Rosji, nad Tobołem, dopływem Irtysza, później w Tomsku, położonym na Nizinie Zachodniosyberyjskiej nad rzeką Tom, dopływie Obu i Omsku na Nizinie Zachodniosyberyjskiej, przy ujściu rzeki Om do Irtyszu.