Janusz Maszczyk: Królowa polskiej lekkoatletyki

Kto chce uderzyć drugiego człowieka

to nawet na pustyni kij zajdzie…

[Źródło: NAC. Stanisława Walasiewicz]

Dzisiaj zapewne już prawie nikt z mieszkańców Sosnowca nie pamięta, że niekwestionowana przez dziesiątki lat Królowa Polskiej Lekkoatletyki pani Stanisława Walasiewiczówna była też jedną z uczestniczek mitingu lekkoatletycznego jaki się odbył w 1946 roku w Sosnowcu na stadionie Klubu Sportowego „Włókniarz” przy Alejach Józefa Mireckiego. Są wśród mieszkańców Sosnowca i w innych też rejonach naszej Ojczyzny niestety i tacy co im to imię i nazwisko już obecnie nic nie mówi…

Już sama miejscowość urodzenia Stanisławy Walasiewiczówny wśród współczesnych publicystów budzi kontrowersje. Według jednych urodziła się w malutkiej wiosce w Rypinie, a według innych w Wierzchowni koło Rypina. Jedno jest pewne, że przyszła na świat gdy jeszcze wówczas Polska nie istniała, gdyż została przez zaborców – jak to sądzili – na zawsze wymazana nawet z mapy Europy. Sama data urodzenia też nie zawsze jest jednolicie podawana. Stasia Walasiewicz, według niektórych z kolei Stefania, urodziła 3 kwietnia 1911 roku, wg innych 11 kwietnia 1911 roku 1/. Zresztą na jej temat półprawd, plotek i mitów narosło aż tyle, że warto się z nimi już pokrótce wziąć za bary. W trakcie porodu, co jednoznacznie potwierdzają już wszystkie pisemne źródła, lekarz ginekolog odbierający poród stwierdził, że „na świat przyszła dziewczynka”. Kontrowersje na temat jej płci będą narastały już znacznie później. Czy jednak zawsze będą polegały na absolutnej prawdzie, a raczej ile w tych pomówieniach zakradło się zwykłej ludzkiej zawiści?…

****

Pochodziła z prostej polskiej wiejskiej rodziny. Nikt wtedy nawet nie przypuszczał, że ta malutka Polka kiedyś stanie się największą światową gwiazdą sportu lekkoatletycznego i zadziwi też świat swym wielkim przywiązaniem do Boga, Narodu Polskiego i Państwa Polskiego. W 1912 roku, gdy Stasia miała zaledwie 3 miesiące, jej rodzina w poszukiwaniu pracy i chleba, podobnie jak też tysiące innych wtedy polskich rodzin, emigrują do Stanów Zjednoczonych.

Ojciec Stasi, w porównaniu do warunków w okupowanym kraju, pozyskuje na obcej ziemi stosunkowo jednak intratną posadę, bowiem zostaje zatrudniony w miejscowej stalowni Cleveland. W tym czasie sport wyczynowy w USA przybrał już znacznie bardziej profesjonalne formy niż praktykowano to jeszcze w starej tradycyjnej i z zasadami salonowymi Europie. Bowiem tam wyczynowy sport nie tylko otwierał perspektywę błyskotliwego awansu społecznego – bycia kimś w Ameryce – ale utożsamiał się również z wielkim niewyobrażalnym dla nas Polaków biznesem. Wyłapywano więc talenty sportowe już w podstawowych szkołach. W Europie, a szczególnie w Polsce nastąpi to dopiero grubo po 1945 roku. Stasia niesłychanie więc szybko zwróci na siebie uwagę amerykańskich speców od wyłapywania sportowych talentów. Bowiem już jako dziewczynka była po prostu fenomenalnie uzdolniona, a wyniki sportowe uzyskiwała prawie na zawołanie. Jej prawdziwa wielka kariera sportowa i towarzysząca niewątpliwie z tym udręka, zacznie się więc już niebawem, niczym w bajce. Mając zaledwie 16 lat miejscowa gazeta „Cleveland Press” zorganizuje bowiem masowe zawody pod głośnym reklamowym szyldem – „ Szukamy Olimpijczyków” – i jedną z odkrytych gwiazd będzie właśnie też wtedy nasza Stasia. Były to czasy, gdy syta i podekscytowana już sportem Ameryka z całą precyzją przygotowywała się do Olimpiady w Amsterdamie (1928). Rodzina Walasiewiczów nie uzyskała jednak jeszcze wtedy obywatelstwa amerykańskiego. Stasia więc wiecznie głodna sportu i sukcesów, pod przybranym nazwiskiem Stella Walsh, mając niespełna 17 lat zakwalifikowała się jako rezerwowa do reprezentacyjnej sztafety USA w biegu sztafetowym na dystansie 4 x 100 metrów. Dzisiaj już trudno autorowi ustalić, co było powodem i kto konkretnie skłonił dziewczynkę, by dokonała tego „obywatelskiego makijażu”. Wersji jest co najmniej kilka. Jedno jest pewne. Niemal w ostatniej chwili działacze i trenerzy amerykańscy zorientowali się o mistyfikacji i skreśli ją z listy kadrowej. Podobno wielu wówczas Amerykanów było nie tylko zdumionych, ale i oburzonych jej czynem. Sportowa Ameryka wstrzymała nawet oddech – a zdumiona miejscowa prasa dopytywała się jak do takiego fałszerstwa w ogóle mogło nawet dojść, by przyjezdna i nie posiadająca do tego jeszcze obywatelstwa dziewczyna mogła zakwalifikować się do Kadry Narodowej Stanów Zjednoczonych. Do tego jeszcze emigrantka z dalekiego i zupełnie nieznanego Amerykanom kraju. Wyprzedzając fakty może tylko wspomnę, że już niebawem ta sama sportowa Ameryka, będzie zabiegała o jej względy i to jeszcze w przyspieszonym tempie. Oferując jej niemal od ręki nie tylko trudno dostępne innym obywatelstwo, ale i glejt reprezentacyjny Stanów Zjednoczonych na przyszłej olimpiadzie.

****

Stasia przez cały okres pobytu w USA posługiwała się w domu tylko językiem swego ojczystego kraju. Ojciec i mama mimo zarobkowej emigracji podtrzymywali bowiem w domu tradycje i głęboki polski patriotyzm. To nie był więc przypadek, że Stasia w Cleveland trafi do polskiej patriotycznej organizacji Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Podobno już wtedy, przy poparciu ojca i mamy, podejmie decyzję, by wspierać wyłącznie tylko polski sport. Dzisiaj gdy piszę te słowa jest mi ogromnie smutno jak wielu polskich rodziców jednak nie zachęca do tego też swoich dzieci. W roku 1928 zamiast więc do Amsterdamu, to udaje się do patriotycznego Poznania, gdzie swą obecnością zaszczyca Wszechsłowiański Zlot Sokolstwa Polskiego. Podobno po przybyciu do Poznania zachłystuje się wszechwładną i panującą tu niemal na każdym kroku polskością. W zorganizowanych w Poznaniu zawodach wygrywa prawie wszystko i to w znakomitym stylu. Rozentuzjazmowani więc mieszkańcy Poznania nie szczędzą jej nie tylko braw, ale są wprost zauroczeni tą polską dziewczyną. Rekordy wprawdzie się dopiero posypią i to jak z rękawa, gdy Stasia wstąpi do warszawskiego klubu „Sokół – Grażyna”. Już wówczas niepodległa Polska na tle Stasi oszaleje i ją pokocha, a ona tą samą patriotyczną wdzięcznością odpłaci się Polsce. Jako reprezentantka Polski po raz pierwszy zadebiutuje w dawnej Królewskiej Hucie (dzisiejszy Chorzów), na nieistniejącym, niestety już jednak dzisiaj stadionie sportowym AKS. Pobiegnie po klepiskowej bieżni do mety jak wiatr i odniesie miażdżące zwycięstwa nad znakomitymi biegaczkami Austriaczkami, na 60, 100 i 200 metrów oraz w skoku w dal. Również startując w kolejnych zawodach, z biały orłem w koronie, wprost pogrąży reprezentację Czechosłowacji. Podobno wystartowała wtedy tak dynamicznie i pobiegła tak fenomenalnie szybko, że uzyskane wyniki staną się rekordami Polski. W swym koronnym biegu na 60 metrów pobije nawet rekord świata. W pewnej więc chwili nasza wolna i niepodległa Ojczyzna na tle Stasi – zupełnie już oszaleje – a ona tym samym odpłaci się swej Ojczyźnie w postaci kolejnych zwycięstw. Jako reprezentantka Polski zdobędzie więc 7 medali na Światowych Igrzyskach Kobiet:

– w 1930 roku: złote medale: na 60 m – 7, 7 sek., na 100 m – 12,5 sek., i na 200 m – 25,7 sek. oraz ósme miejsce w rzucie oszczepem – 30,24 m.

– w 1934 roku: złoty medal na 60 m – 7,6 sek., srebrny medal na 100 m – 11,9 sek. i srebrny medal na 200 m- 25,0 sek.

****

Polka startując w Stanach Zjednoczonych przed Olimpiadą w Los Angeles uzyska też znakomite rezultaty. Trudno już dzisiaj dociec obiektywnej prawdy, jakimi kanałami dyplomatycznymi, ale nagle pragmatyczne Stany Zjednoczone odkrywają w Stasi swoją obywatelkę. Otrzymuje więc wydawać by się mogło nie do odrzucenia niezwykle intratną ofertę. Natychmiastowego przyznania obywatelstwa i zaszczytnego też bronienia barw Stanów Zjednoczonych na Olimpiadzie w Los Angeles. Stasia zdecydowanie ten łakomy kąsek jednak odrzuca, tłumacząc osłupiałym Amerykanom, że przecież jest Polką i będzie tak jak do tej pory broniła tylko barw swej jedynej Ojczyzny – Polski. Sportowa Ameryka jest tym oświadczeniem zdumiona, gdyż oferta jest w tle zabarwiona furą korzyści materialnych! Według ich mniemania nikt przy zdrowych zmysłach by więc takiej oferty nie odrzucił. Możliwe jednak, że nie rozumieją zupełnie wyższych wartości jakie zakodowała ta młoda polska dziewczyna. Już wtedy ponoć upokorzone pewne kręgi sportowe ze Stanów Zjednoczonych rozpoczną wobec niej zręczną grę siejącą plotki jakoby Stasia była „trochę inna niż jej sportowe koleżanki”. Tę grę podejmą też z ochotą redakcyjne kręgi niechętnie, a nawet wręcz wrogo usposobione do Polski. Prym jak zwykle będą wiodły pewne zamieszkujące tam mniejszości narodowe. Ta „inność ale tylko w sylwetkowym wyglądzie” jak sobie przypominam, do autora dotarła dopiero w czasach PRL, zaraz po 1945 roku. Przynajmniej autor po raz pierwszy dowiedział się o tych nieetycznych insynuacjach na temat pani Stasi Walasiewicz, gdy oglądał wraz ze swymi kolegami albumy pamiątkowe, w języku niemieckim, a pozyskane od Niemców w 1944 roku przez jednego z moich kolegów z Placu Tadeusza Kościuszki.

****

Mając zaledwie 21 lat, na Olimpiadzie w Los Angeles w 1932 roku, uzyskuje w barwach Polski złoty medal w biegu na 100 metrów z czasem 11,9 sekund. Wyrównując tym samym też rekord świata. Wynik był o tyle jeszcze fenomenalny, gdyż Stasia wystartowała z dołków biegowych jako ostatnia, a do mety dotarła jako pierwsza. W tym samym dosłownie dniu zdobywa też szóste miejsce w rzucie dyskiem. Rozpromieniona jej zwycięstwem II Rzeczypospolita nagradza ją z kolei, w imieniu wszystkich Polaków, Wielką Honorową Nagrodą Sportową. Tak dawniej Polacy nagradzali patriotyczne postawy swych sportowych idoli! Podobno już po tej olimpiadzie pewne redakcje amerykańskie, szczególnie te opanowane przez mniejszości narodowe wrogo ustosunkowane do Polski nasiliły umiejętne podgrzewanie atmosfery dyskredytując wartości tej najwybitniejszej polskiej lekkoatletki. Oczywiście, że delikatnie ale dostrzegalnie poparły je też niektóre redakcje europejskie. Z kolei Polacy aby nie popadła w USA w krach finansowy, a w zasadzie by mogła po prostu dalej normalnie żyć i funkcjonować w świecie sportu już ponoć przed olimpiadą w Los Angeles zatrudnią ją więc w polskiej ambasadzie. Przez jakiś czas zamieszka nawet wtedy w Polsce. W roku 1935 w biegu na 200 metrów uzyskuje taki fenomenalny wynik, że przetrwa w tabelach światowych przez następne 30 lat. Wielu Polaków zapewne już dzisiaj tego nie pamięta, że nasza Stasia ukończyła w Polsce, na warszawskich Bielanach w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego (CIWF) wyższe studia z wychowania fizycznego. Przedwojenny bowiem CIWF to nic innego jak dzisiejsza licząca się w Europie, obok katowickiego AWF, Warszawska Akademia Wychowania Fizycznego (AWF).

Wyniki w sporcie wyczynowym są nieprzewidywalne. To poświadczy dosłownie każdy kto tylko tę profesję uprawiał. Chociaż współczesna nauka osiągnęła już takie nieprawdopodobne postępy, że jest w stanie z dużą doza prawdopodobieństwa przewidzieć kto i jaką dyscyplinę sportową powinien uprawiać, by w przyszłości sięgnąć po najwyższe laury. Takich naukowców z katowickiego AWF autor zna z autopsji. Powracając jednak do naszej Stasi. W 1936 roku, na Olimpiadzie w Berlinie, notowana w przedbiegach Stasia jako „primum inter pares”, niestety ale jednak przegrywa na swym koronnym dystansie z atletycznie zbudowaną Helen Stephens i zajmuje drugie miejsce. Tym wysokim wynikiem jest jednak „przybita”. Co jest jednak w tym wszystkim ciekawe?… Ano to, że nikt jednak wtedy z wszędobylskich dziennikarzy i publicystów ani nie wnosi żadnych zastrzeżeń, ani też nie snuje podejrzeń wobec pani Helen, że jest jednak inna niż jej koleżanki. A przecież swą atletyczną budową i uzyskanym wynikiem nie przypominała typowej filigranowej pięknej dziewczynki.

[Zdjęcia z NAC – Letnie Igrzyska Olimpijskie w Berlinie. Pierwsze zdjęcie od lewej: – Helen Stephens i Stanisława Walasiewicz syg. 1 –M-878-213. Drugie zdjęcie od lewej: – od lewej: Stanisława Walasiewicz i Konsul Generalny Polski w Pittsburghu dr Karol Ripa syg. 1 –M-796-59. Trzecie zdjęcie od lewej: – Helen Stephens i Stanisława Walasiewicz syg. 1-M-878-214]

****

Gdy 1938 roku III Rzesza Niemiecka już była przygotowana do agresji na Polskę, a na Górnym Śląsku z dnia na dzień niemieckie bojówki dokonywały licznych prowokacji, to nasza Stasia w Królewskiej Hucie na stadionie AKS dała kolejny znak światu, że jeszcze Polska istnieje, nawet na wydzieranym nam już wtedy Górnym Śląsku. Bowiem w biegu na nietypowym dystansie – 80 metrów – uzyskała znakomity wynik – 9,6 sekundy, bijąc tym samym nieoficjalny rekord świata. Wielu wtedy Górnoślązaków polskiego pochodzenia z wielką dumą i podniesionym wysoko czołem chodziło po ulicach swego miasta. Przynajmniej taką sentymentalną opowieść usłyszałem od jednego z działaczy sportowych z AKS Chorzów w latach 60. XX wieku, gdy na tym boisku sportowym rozgrywałem mecz w piłkę ręczną. W latach 50. XX wieku jak wspominał też wielki czeladzki skoczek w dal Heniek Grabowski (wielokrotny reprezentant Polski), co potwierdził też później autorowi trener lekkoatletyczny z CKS Czeladź, pan Józef Pawełczyk, to Stasia Walasiewiczówna z ramienia polskiej organizacji „Sokół” występowała też na miejscowym czeladzkim stadionie CKS. Niestety ale nie zakodowałem już jednak dokładnej daty kiedy to wydarzenie miało miejsce. Jeszcze do wybuchu II wojny światowej zawsze broniła tylko barw biało – czerwonych, mimo iż mieszkała już wtedy za oceanem w Stanach Zjednoczonych. Do 1946 roku zdobyła dla swej jedynej Ojczyzny – Polski – aż 4 medale na Mistrzostwach Europy:

– w 1938 roku (złote: na 100 i 200 m, srebrne: w skoku w dal i w sztafecie 4x100m),

– w 1946 roku 6 miejsce 4 x 100 m, z czasem 50,6 sek.

Dziesięciokrotnie ustanawiała też nowe rekordy świata (m.in.: w 1933 na 60 m -7,3 sek., w 1935 r. – na 200 m – 23,6 sek., w 1937r. – 100 m -11,6 sek. Była też 24 – krotną mistrzynią Polski i 54 – krotną rekordzistką Polski. Te fantastyczne wyniki i wierność Ojczyźnie spowodowały, że stała się najpopularniejszą i najbardziej uwielbianą przez Polaków sportsmenką okresu międzywojennego. Stasia przez całe swe życie zawsze kochała Polskę i Polaków, a oni za to samo kochali i wprost uwielbiali Stasię. Warto o tym dzisiaj pamiętać! Aż czterokrotnie więc zwyciężała w Plebiscycie Przeglądu Sportowego: w 1930, 1932, 1933 i 1934 r. Zajmowała ponadto czołowe miejsca w pierwszej dziesiątce Plebiscytu w latach: 1929, 1935, 1936, 1937 i 1938 r. Była również laureatką Państwowej Nagrody Sportowej w latach 1932 -1933. W okresie kariery sportowej, aż 14 razy poprawiała rekordy świata „śrubując” je do fantastycznych wprost wyników: 6,4 na dystansie 50 metrów (1933); 7,3 sek. na 60 metrów (1933); 9,8 sek. na 80 m (1933); 11,6 sek. na 100 metrów (1937); 23,6 sek. na 200 metrów (1935); 24,3 sek. na 220 jardów oraz 3:02.5 na 1000 metrów (1933). Wyniki lepsze od oficjalnego rekordu świata uzyskiwała również w skoku w dal. Tych medali w końcu posypał się taki obfity deszcz, że by nie zagmatwać sedna tego króciutkiego artykuliku, to po dalsze szczegóły odsyłam już do sportowych wydań publicystycznych, czy do internetowej Wikipedii.

****

W 1947 roku wyszła w USA za mąż za boksera Harry’ego Neila Olsona, dzięki temu po 35 latach w końcu uzyskała obywatelstwo amerykańskie, jako Stella Walsh Olson. Bardzo przepraszam w tym konkretnym przypadku za dygresję. Ale czy mąż nie zorientował się, że jego ukochana żona ma jednak pewne kłopoty?… Gdyby jednak faktycznie były, to na pewno by natychmiast ujrzały światło dzienne. Bo takich przypadków jak wspominają autorowi jego amerykańscy przyjaciele w USA było bez liku. Gdy już na dobre zakończyła karierę sportową została trenerką w USA, działaczką polonijną i współpracownicą PKOl. Nasza Stasia była wielokrotnie opluwana i przypisywano jej też różne nieprawdziwe nawet epitety. Już nawet współcześnie, by ją zdyskredytować w oczach polskiej patriotycznej opinii publicznej w jednym z czasopism opublikowano, że Stasia „zawsze podpisywała się nazwiskiem męża”. Koniec cytatu. Otóż jak się okazuje to nie zawsze! Na dowód tego publikuję po raz pierwszy kserokopię jej dokonanego podpisu, a dedykowanego mojemu serdecznemu przyjacielowi, Zdzisiowi Wójcikowi z Sosnowca w 1965 roku, gdy jako gość przebywała w Polsce na międzypaństwowych zawodach lekkoatletycznych USA – POLSKA i NRD – POLSKA. Na kartce papieru wyraźnie widać tylko podpis Walasiewiczówna2/. Nie muszę chyba podkreślać, że Stasia jako honorowy widz na tym lekkoatletycznym mityngu, całym swym sercem i całą też swą gorącą duszą, kibicowała wtedy tylko polskim zawodniczką i zawodnikom.

[Po lewej bilet wstępu, po prawej autograf Stasi Walasiewiczówny.]

****

Jak to już wielokrotnie wspominałem, Stasia zawsze szaleńczo i chorobliwie kochała swą Ojczyznę i swych Rodaków. Przyjeżdżała więc do swego kraju nawet po 1945 roku, mimo, iż ze względów politycznych nie była już wtedy przez pewnych smutnych panów mile widziana. Wykorzystywano jednak jej polski wizerunek w PRL koniunkturalnie, jako sprzyjanie i popieranie komunistycznego ustroju. W roku 1946 brała więc nawet udział jako reprezentantka Polski w Mistrzostwach Europy nie osiągając już jednak, aż takich oszałamiających sukcesów jak to bywało dawniej. W biegu sztafetowym na dystansie 4 x 100 m biegnąc wraz z Mieczysławą Moder, Ireną Hajducką i Jadwigą Słomczewską zajęła bowiem 6. miejsce. Nie zapominajmy jednak, że miała już wówczas jak na wyczynową sportsmenkę, aż 35 lat, do tego jeszcze w przeszłości niezbyt łatwe, a raczej zawsze pod górkę życie. Może więc jeszcze tylko przypomnę, że nasza Stasia w tym samym 1946 roku ozdobiła też swym pobytem i startem miting lekkoatletyczny jaki zorganizowano w moim Sosnowcu na stadionie KS „Włókniarz”, przy Alejach Józefa Mireckiego. Oczywiście, że biegła też wtedy po klepiskowej bieżni 100 metrowej od strony dzisiejszych krytych trybun (od strony ul. Marszałka J. Piłsudskiego) i zajęła jak zwykle pierwsze miejsce. Jak pamiętam to sędziowie nie posiadali jeszcze wówczas sportowego startowego pistoletu, więc użyto normalnej ręcznej krótkiej broni wojskowej. Jeszcze raz startowała w Polsce w Krakowie w roku 1967. Jako 56. letnia już dama, ponoć osiągnęła niezły jeszcze wynik.

****

Stanisława Walasiewicz zginęła 4 grudnia 1980 roku w czasie napadu na sklep, została postrzelona przez napastnika. Zgodnie z amerykańskim prawem dotyczącym zgonów nienaturalnych, ciało zostało poddane sekcji zwłok. Okazało się, że w rzeczywistości sportsmenka była obojniakiem, to znaczy posiadała żeńskie i męskie narządy płciowe (jednak nie w pełni rozwinięte). Badania genetyczne wykazały, że miała też chromosom Y”. Koniec cytatu z Wikipedii. W zasadzie poza biciem piany przez różne „autorytety”, jak to już miało miejsce wiele lat wcześniej, to zgodnie z obowiązującą normą prawną te sensacyjne publikacje nic istotnego nie wniosły jednak do meritum sprawy. Pozostaje tylko niesmak i same znaki zapytania. Bowiem to zadziwiające, dlaczego już po sprawdzeniu tożsamości zastrzelonej nie dokonano jednak wtedy też z udziałem polskich lekarzy sekcji zwłok?… Wszak zamordowaną była, nie byle jakaś tam przeciętna sobie kobieta, tylko najwybitniejsza polska lekkoatletka w historii nowożytnego sportu wyczynowego, która notabene przez lata zawsze też miała coś na pieńku z wyczynowym sportem amerykańskim. O nieistniejącym prawnym problemie przede wszystkim świadczy głuche milczenie zarówno Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego jak i Międzynarodowej Federacji Lekkiej Atletyki (IAAF), podobnie jak i polskich władz lekkiej atletyki. Po prostu te publicystyczne ponoć sensacyjne odkrycia, które jeszcze dzisiaj funkcjonują w przestrzeni publicznej nie są absolutnie poparte żadnymi konkretnymi faktami natury prawnej, by tę osobę można zdyskredytować. Bo gdyby były wiarygodne, to zapewne międzynarodowa organizacja lekkoatletyczna jak i polska organizacja lekkoatletyczna nie chowałyby głowy do piasku, tylko nawet pośmiertnie wyciągnięto by prawne konsekwencje z „ujawnionych” faktów… Zresztą jak wykazują to współczesne badania, to „obojniactwo” nie daje w rywalizacji sportowej absolutnie żadnej przewagi. Dlatego nie mogę tego jako były wyczynowy koszykarz pojąć, dlaczego do dzisiejszego niemal dnia na temat pani Stasi Walasiewicz panuje jakaś dziwna tajemnicza zmowa milczenia?…

I już na samo zakończenie. W dzisiejszym świecie sport wyczynowy, to przecież nic innego jak przede wszystkim niewyobrażalna dla przeciętnego śmiertelnika kopalnia pieniędzy. O tym wiedzą doskonale sponsorzy, działacze sportowi, dziennikarze, politycy i cała chmara osobników kręcących się koło tego intratnego interesu i oczywiście sami też sportowcy. Stąd dla wielu sportowców występowanie tylko w klubach polskich, czy w Reprezentacji Polski i noszenie z dumą koszulki z białym orłem na piersiach, już nie jest aż takie ważne jak to bywało kiedyś. Byle tylko płynęła do kieszeni „kasa” i to wielka „kasa”… Ze wszystkich dyscyplin sportowych tym bakcylem obojętności narodowej jest jednak chyba najmniej skażona polska lekkoatletyka. Tak mi się przynajmniej wydaje. Chociaż i tam pieniądzem się raczej nie gardzi. Nie zawsze więc w tak skonstruowanym świecie sportu o wynikach i kreowaniu idoli decydują sami sportowcy – jak to najczęściej bywało za moich jeszcze młodzieńczych lat, gdy sam uprawiałem wyczynowy sport – koszykówkę i piłkę ręczną. Ale od tamtych sentymentalnych i romantycznych sportowych lat minęło już przecież grubo ponad pół wieku. Więc może już najwyższy czas bym zakończył te romantyczne podróże w przeszłość…

Źródła:

1 – Jako przykłady. Wg Wikipedii: urodziła się 3 kwietnia 1911r. w Wierzchowni, a wg Krzysztofa Kranickiego „Zapomniana legenda: Stanisława Walasiewicz” (publikacja w internecie) urodziła się 11 kwietnia 1911 roku jeszcze w Polsce – w Wierzchowni nieopodal Rypina.

2 – Zdzisław Wójcik. Mój wielki przyjaciel. Rodowity od pokoleń Sosnowiczanin. Były wielokrotny mistrz Zagłębia Dąbrowskiego w rzucie oszczepem. Figurujący też w tabeli 100. najlepszych oszczepników w historii Polski. Były zawodnik KS „Włókniarz” w Sosnowcu. Legenda sosnowieckiego szczypiorniaka i LA. Niestety już nie żyje.

Zdjęcia z Narodowego Archiwum Cyfrowego (NAC) w Warszawie zaprezentowałem za zgodą Szanownej Pani Renaty Balewskiej. Za co tej Pani jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję. Zgodę pozyskałem drogą e-mailową w dniu 14 czerwca 2013 roku.

Uprzejmie przypominam, że wszystkie artykułu autora jak do tej pory są publikowane bezinteresownie. Z tego tytułu nie korzystałem więc dotąd nigdy i nie czerpię też nadal absolutnie żadnych korzyści materialnych, ani też innych profitów, poza tylko satysfakcją autorską.

Katowice, grudzień 2020 rok

                                                                                                                              Janusz Maszczyk

 

Bear