Janusz Maszczyk: Kocimi łbami uliczką Nowopogońską

[Powyżej zdjęcie z 2007 roku, a poniżej z 2016 r. – „Targu  Pogońskiego”. Z przodu i po bokach oraz całkiem w tyle, widoczne pokrycie klepiska „kamieniem polnym”. Takie mniej więcej też pokrycie było za Rosji carskie uliczki Nowopogońskiej na odcinku od wiaduktu kolejowego do obecnej uliczki Mariackiej.]

O tym wprost nieprawdopodobnym i sensacyjnym jak na owe czasy wyczynie, poinformował nawet wtedy mieszkańców Sosnowca „Goniec Częstochowski” z dnia 7 sierpnia 1907 roku.

[Goniec Częstochowski z 7.VIII. 1907 r. Druk pozyskałem od pana Janusza Szaleckiego.]

Podobnie i modne wtedy pogońskie paniusie, by na co dzień być eleganckimi zmuszone były cerować pończochy, gdyż na kupno nowych nie wszystkim wtedy „starczało grosza”. Również robotniczy strój w dni powszednie i w drodze do fabryki był niezwykle prosty, a wręcz nawet tak zwany „roboczy”. Bardziej odświętnie prezentowali się natomiast robotnicy, a nawet i niektórzy urzędnicy, tylko w niedziele i w dni świąteczne. Przynajmniej wielu takich pracowników, jak wspominali moi dziadkowie i mój ojciec widywano – „za cara” – nie tylko na Pogoni, ale i w winnych regionach Sosnowca. Nie ukrywam, ale takich osobników widywałem i ja, nawet jeszcze w latach 50. XX wieku, gdy na stale jeszcze mieszkałem w Sosnowcu.

Stopniowo jednak, w miarę upływu lat, tak jak zmieniał się wygląd dawnej uliczki Now-Pogonskaja, by zaistnieć w wyobraźni mieszkańców już tylko pod polską nazwą Nowopogońskiej, tak również bosonodzy przybysze stawali się bardziej – „miastowymi” – jak to ich wtedy określano w pewnych środowiskach Sosnowca. Ich potomkowie, niektórzy „o wybujałych już ambicjach i aspiracjach” byli już znani moim rodzicom – mamie i ojcu. Z kolei autor doskonale pamięta jak jeszcze w latach 50 XX w., z uliczki Wodnej poprzez Plac Tadeusza Kościuszki aż hen na pola renardowskie koło Pekinu, znana naszej rodzinie kobieta, codziennie po „kocich łbach” pędziła początkowo jedną, a później nawet dwie krowy. Jej dziecko – dziewczynka – była uczennicą mojej mamy w Szkole Podstawowej nr 9 im.Tadeusza Kościuszki przy ulicy 3 Maja (dawny budynek carskiej „Szkoły Aleksandrowskiej”). Jak z powyższego wynika, niektórym przybyszom było niesłychanie trudno przystosować się do życia w mieście, a tym bardziej porzucić swe pokoleniowe wiejskie nawyki.

Ta sama klepiskowa uliczka, później pokryta na krótkim tylko odcinku „kamieniem polnym” jednak już w dni deszczowe, gdy lało potwornie jak z cebra, to bywała jednak niemiłosiernie błotna i pełna trudnych do pokonania suchą nogą zalegających bajor, podobnie i w czasie roztopów wiosennych, a w mroźne dni zimowe najczęściej zasypana i również stosunkowo uciążliwa do przebrnięcia. Nocą wprost wyjątkowo posępna i ciemna, podobnie jak okoliczne budynki, gdyż prąd elektryczny jeszcze tu na dobre nie zawitał do wszystkich budynków. Żarówka elektryczna niczym zwiastun nowej epoki pojawi się bowiem po raz pierwszy w Sosnowcu  dopiero po 1909 roku, gdy zostanie już na dobre uruchomiona sielecka elektrownia przy Kopalni „Hrabia Renard”. Zabytkowy historyczny budynek tej niezwykłej elektrowni, pierwszej nie tylko w dziejach Sosnowcu, ale i w Zagłębiu Dąbrowskim, jeszcze stał prawie w nienaruszonym elewacyjnym stanie kilkanaście lat temu. Jakieś kilka lat temu został już jednak przecięty jak tortowym nożem i był doklejany jak plasterek miodu do wznoszonego tam nowoczesnego hotelu. No cóż biznes w interesie musi się kręcić, więc nie pora teraz napłacz i nostalgiczne wspomnienia o zabytkach Sosnowca, a tym bardziej na rozdzieranie z rozpaczy szat. Mimo jednak uruchomienia renardowskiej elektrowni, to z jej dobrodziejstwa nie skorzystają jednak od razu wszyscy mieszkańcy z Pogoni, co jest chyba oczywiste. Szczególnie jednak w mroku tonęły pogońskie ulice. Ten okres mrocznych uliczek oraz gdy w wielu obejściach ciemności rozświetlały tylko dymiące i migające świece, karbidówki i lampy naftowej, będzie niestety ale jeszcze trwał i trwał aż do czasów II Rzeczypospolitej. W niektórych przypadkach nawet jeszcze znacznie, znacznie dłużej, co już autor doskonale zapamiętał.

W trakcie więc pokonywania tej mrocznej około fabrycznej uliczki Nowopogońskiej istniała zawsze potencjalna obawa „nabicia sobie guza na głowie”. Jeszcze większe zagrożenia czyhały na przechodniów w przyległych piaszczystych uliczkach, jakby już potencjalnie „opuszczonych przez Boga i ludzi”, i całkowicie już mrocznych. Poważnego urazu każdy więc się mógł nabawić nie zawsze jednak tylko w wyniku nieszczęśliwego upadku. Niekiedy też i na skutek złośliwego poturbowania przez nieznanego sprawcę. Bo takiego typu opryszki jeszcze wtedy, a nawet i podczas I wojny światowej, w tym rejonie grasowały. Jeden z nich był wyjątkowo groźny i niebezpieczny, i o głośnym wtedy nazwisku Becker (imienia nie pamiętam?) widniejący też często na policyjnych plakatach oraz wymieniany też z imienia oraz nazwiska w lokalnej prasie. Z trwogą podobnie zresztą też o nim szeptano w wielu pogońskich rodzinach. W końcu podczas policyjnego pościgu został zastrzelony na jednych z dachów pogońskich komórek. A miało to miejsce w końcowych miesiącach pierwszej wojny światowej. Te bandyckie incydenty i sama osoba sprawcy tych czynów o tyle była znana naszej rodzinie, a szczególnie mojemu ojcu, gdyż w czasie jednej z ponoć precyzyjnie zaplanowanych policyjnych obław zamiast wilka rozbójnika, to przez pomyłkę by zastrzelono mojego ojca, który w tym czasie zdążał z „Wygwizdowa” do konstantynowskiej fabryki jeszcze wtedy widniejącej pod szyldem – Fitzner i Gamper. W następstwie tego incydentu przeprosinom policyjnym nie było ponoć końca. Od tego jednak czasu ojciec już nigdy więcej nie ufał policyjnym stróżom prawa. Podobnie jak nie dowierzał też w ich policyjny śledczy „nos”, czy z powagą określany, a nawet wręcz nagłaśniany policyjny profesjonalizm.

* * * *

W zasadzie uliczka Nowopogońska miejski charakter zacznie więc przyjmować dopiero po 1915 roku. Już w tym czasie nowy okupant niemiecki, by zyskać przychylność poddanych mieszkańców tej polskiej ziemi, to nawet wyrazi zgodę na postawienie pomnika Tadeusza Kościuszki w obrębie nowo wybudowanego fabrycznego urzędniczego osiedla przez „Rurkownie Hulczyńskiego”, a okoliczny teren ozdobi jego imieniem, jako Plac Tadeusza Kościuszki. Trzeba przyznać, że zachodni fabrykanci ze znacznie większym polotem artystycznym traktowali jednak tę ziemię niż dotychczasowy zaborca – Rosja carska. To było wówczas doskonale widoczne szczególnie, gdy się porównywało Sosnowiec z podobnymi miasteczkami z Kresów Wschodnich. Ta różnica zwłaszcza wtedy szczególnie się uwypukliła, gdy infrastruktura miejska zaczęła się bardziej dynamicznie rozwijać w okresie II Rzeczypospolitej Polski. Trudno zajrzeć w artystyczną duszę drugiego człowieka, ale inklinacje zachodnich fabrykantów znacznie różniły się od wizji artystycznej tych drugich. Dlaczego jednak o tym wspominam?…. Ano dlatego, gdyż właściwie dopiero w czasach okupacji niemieckiej, po 1915 roku, w Sosnowcu przystąpiono do brukowania jezdni ulicznych i utwardzania płytami chodników. Już wtedy Plac Tadeusza Kościuszki, położony na styku z uliczką Nowopogońką, jak na tamte odległe czasy stawał się zalążkiem miejskiej wizytówki. Z tego tytułu tak często był chyba utrwalany na kliszy fotograficznej.

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21

Bear