Janusz Maszczyk: Kocimi łbami uliczką Nowopogońską
Mieszkający w tej części Pogoni Żydzi we wrześniu i październiku 1939 r. mogli się po uliczkach Pogoni jeszcze w miarę swobodnie poruszać, ale już od listopada 1939 r. tylko z białymi opaskami i na jej tle z niebieską gwiazdą Dawida. W tym samym przedziale czasowym zburzono synagogę, która stała przy uliczce Floriańskiej. Stopniowo jednak wobec nich stosowano coraz to bardziej okrutniejszy terror i zmuszano też do niewolniczej pracy. W sierpniu 1942 roku po dokonanej przez Niemców selekcji, część z nich już jednak trafiła do obozu koncentracyjnego Auschwitz – Birkenau, a jeszcze zdrowych i sprawnych umieszczono w getcie na Środuli. Od tej chwili w ulicznych nowopogońskich zaułkach „nasi starsi bracia” – jak mówił o Nich w ciepłych słowach Jan Paweł II – już nigdy na Pogoni w swych charakterystycznych ubiorach nie byli widziani. Później zdarzały się jeszcze tylko przypadki, nie wyjaśnionych do dzisiaj okoliczności ich mordów na mostku drewnianym, zawieszonym ponad rzeką Czarną Przemszą, tuż, tuż przy Placu Tadeusza Kościuszki, obok Kasyna. Do tych tragicznych zajść dochodziło zawsze w trakcie kolumnowych powrotów Żydów z położonych w centrum Sosnowca „Szopów” do środulskiego Getta. Byłem kilkakrotnie tego osobistym zapędzonym tam przez hitlerowców dziecięcym świadkiem. Te dokonywane przez esesmańskich zwyrodnialców czyny od dziecka do dzisiaj głęboko więc tkwią w mojej świadomości. Bo tacy po prostu w ekstremalnych warunkach bywają też niektórzy ludzie, niezależnie od swej narodowości, że z jednych wychodzi wtedy to, co najlepsze, a z innych to, co najgorsze. Jednak moje internetowe publiczne informacje o tych bestialskich incydentach przy Placu Tadeusza Kościuszki jak dotąd absolutnie nikogo w Sosnowcu nie zainteresowały.
* * * *
Dla Rosjan dowodem osobistym był paszport. Rosja w tej dziedzinie była więc nawet europejskim prekursorem. Co jest jednak ciekawe? Był to dowód tożsamości z wieloma niezmiernie ciekawymi wpisami i pouczeniami, ale bez zdjęcia.
Z zakamarków stosunkowo pokaźnego domowego archiwum wyciągnąłem właśnie na światło dzienne dwa takie nieznane już współczesnym Polakom carskie paszporty. Jeden jest jeszcze mojego dziadziusia Franciszka Maszczyka (aneks nr 1), a drugi jego syna, a mojego ojca Ludwika Maszczyka (aneks nr 2). Z zawartych w nich adnotacji wynika, że paszport mojego dziadziusia Franciszka Maszczyka, wydany został jeszcze przez zaborcze władze Rosji carskiej w 1903 roku. Obydwa paszporty, mimo upływu aż tylu niebotycznych lat i przeróżnych okoliczności związanych z ich przechowywaniem, zachowały się jednak w doskonałym wprost stanie. Okładki są stosunkowo miękkie, mimo iż tekturkowe, powlekane są jednak czarnym jak kruk płótnem, a wewnątrz 24 strony ozdobnych karteczek są na przemian pokryte bądź to drukowaną cyrylica, bądź pokryte ręcznym atramentowym kaligraficznym pismem rosyjskim. Już na pierwszej stronie paszportu mojego dziadziusia, poniżej czarnego dwugłowego orła z cesarką koroną, po lewej stronie, dokonano adnotację jego wydania: -„No 1464 ” – to kolejny wydany numer paszportu i zapewne też skrupulatnie odnotowany w aktach carskiej policji. Na wielu stronach widnieją też typowe dla okresu zaborów pouczenia. Od strony 20 do 23 liczne carskie policyjne złowrogie pieczęcie i wypisane cyrylicą adnotacje. Ciekawa jest dla mnie zwłaszcza strona 6, gdyż dokonano tam ręcznych adnotacji członków z mojej rodziny: „rzena – Marijanna” urodzona w 1862 roku – to moja babcia Marjanna (zmarła śmiercią naturalną), „docz Marijanna” urodzona w 1900 roku – to moja ciocia Marysia (rozstrzelana w zbiorowej egzekucji we wrześniu 1939 roku przez niemieckie Einsatzkommando), „Zygmunt 1903” – przekreślony przez carskiego urzędnika niedbale czarną atramentową kreską i coś tam jeszcze niezrozumiale nagryzmolone – to zmarły jako jeszcze dzieciak mój wujek, nieczytelny wpis „Liodowik 1897 r.” – to już na pewno mój ojciec ( zmarł śmiercią naturalną), „Janina Franciszkaja 1905 r.” – to moja ciocia i „Stefanija 1907r.” – to też kolejna moja ciocia (obydwie zmarły śmiercią naturalną). Dzisiaj z tej wieloosobowej rodziny z pogońskiego „Wygwizdowa” już nikt nie żyje, ale jej polskie losy są tak frapujące, że powinny kiedyś trafić na karty wspomnień.
Mój dziadziuś do tej fabryki będzie docierał codziennie wraz z fabryczną przeraźliwa syreną z pobliskiego zapyziałego jeszcze wówczas „Wygwizdowa”, a konkretnie to z zagubionej wśród ugorów piaszczystej jeszcze wtedy uliczki, zwanej – „Małaja”, później Mała, a obecnie uliczka Kolibrów.
W 24 lata od uruchomienia tej fabryki, bowiem w 1905 roku, wijąca się obok zabudowań i murów fabrycznych dawna stara jeszcze bezimienna wiejska piaszczysta i pełna już bruzd droga, chwilowo zmieni tylko swą nazwę na „Now – Pogonskaja”, by w 1918 roku przyjąć już oficjalnie i prawomocnie polską nazwę uliczki Nowopogońskiej.
W tamtych latach ulica Staropogońska jeszcze na carskich planach Sosnowca w ogóle nie istnieje. Biegnie tam wprawdzie jakieś wijące się wiejskie klepisko, ale bez konkretnej nazwy. Urzędowo oznaczona zostanie dopiero później. Również na planach carskich białą plamą są tam zaznaczone zabudowania.
****
Z tą fabryką niemal od zarania jak tylko powstała związane są również losy mojej najbliższej rodziny ze strony ojca, bowiem już od 5 marca 1897 roku podejmie w niej pracę mój dziadziuś Franciszek Maszczyk. Taki dokument z fabrycznego archiwum pozyskał mój ojciec po 1945 roku. Był w niej zatrudniony, aż do nagłej i nieprzewidywalnej śmierci, która nastąpiła w 1912 roku. Ojciec z kolei podejmie w niej pracę dopiero w lipcu 1933 roku. Do tego bowiem czasu od 15 maja 1914 roku aż do 1 września 1932 roku był zatrudniony w firmie „Babcock Zieleniewski” w Sosnowcu. Natomiast pomiędzy wrześniem 1932 roku, a lipcem 1933 roku pozostawał bezrobotnym, podobnie jak w tym samym czasie tysiące, tysiące też innych Polaków, nie tylko w Sosnowcu. Nie zapominajmy bowiem o tym, że w niepodległej i suwerennej II Rzeczypospolitej Polsce, ustrój kapitalistyczny i takie serwował też swym rodakom „prezenty” (aneks nr 3 i 4).
Wybudowana przez gliwickiego fabrykanta „Rurkownia Huldczyńskiego” przez dziesiątki lat będzie więc nie tylko niekwestionowaną karmicielką zamieszkujących ten teren wielu rodzin i to niezależnie od narodowości, ale dzięki niej ta malutka część Nowej Pogoni już niebawem będzie też zmieniała i to diametralnie swój dotychczasowy wiejski wizerunek. Oczywiście, nie nastąpi to jednak natychmiast. Zagraniczny bowiem fabrykant, by pozyskać do swej firmy rzetelnych i wykwalifikowanych pracowników będzie w pobliżu budował nowoczesne jak na tamte czasy fabryczne osiedla mieszkaniowe i partycypował też w upiększaniu tego regionu, a inni będą go w tym naśladowali i starali się nie tylko dorównać, ale i prześcignąć. Oczywiście, że w nowo stawianych fabrycznych osiedlowych budynkach nie otrzymywali mieszkań dosłownie „od ręki” wszyscy robotnicy, czy nawet zatrudnieni w tej fabryce wyselekcjonowani urzędnicy, tylko jakbyśmy to dzisiaj bardziej sugestywnie określili – totolotkowi wybrańcy. O tym istotnym i konkretnym przecież fakcie, nie wiem dlaczego ale w swych publikacjach dziwnie jakoś zapominają jednak współcześni historycy, w tym nawet zatrudnieni w sosnowieckich muzeach, gdzie dostęp do pisanych źródeł mają zapewne bardziej swobodniejszy i to od ręki, aniżeli autor tej publikacji.
Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21