Janusz Maszczyk: Kocimi łbami uliczką Nowopogońską
[Powyżej zdjęcie z maja 2013 roku. Budynek, w którym zamieszkała rodzina państwa D. – repatrianci z Francji.
Na tematy polityczne z moją podwórkową przyjaciółką nigdy wtedy nie rozmawiałem, podobnie zresztą jak zdecydowana większość innych moich ówczesnych koleżanek i kolegów, co nie oznacza, że nie dostrzegałem szerzącego się zła jak i pozytywnych niekiedy decyzji ówczesnej władzy. To była cecha zarówno młodego wieku jak i zainteresowań. Był to bowiem okres gdzie sport wyczynowy, który uprawiałem oraz wycieczki krajoznawcze całkowicie zaspakajały moje zainteresowania. Danusia D. niekiedy jednak w trakcie rozmów dawała mi delikatnie do zrozumienia, że ich rodzinna eskapada z Francji do ubogiego PRL była dla nich jednak tragicznym nieporozumieniem. Przynajmniej tak te przekazy słowne wtedy zrozumiałem. Z kolei mój brat starszy ode mnie o 4. lata, przeprowadził na te tematy co najmniej kilka rozmów z bratem Danusi, Ryszardem D. Ten niezwykle kulturalny i inteligentny człowiek już wtedy z tytułem naukowym doktora inżyniera (stopień naukowy doktora pozyskał w latach 50. XX w. w Politechnice Częstochowskiej) też w rozmowach z moim bratem bardzo utyskiwał na to co zastał w Sosnowcu po przybyciu z Francji. Absolutnie się temu nie dziwię, gdyż poziomem życia jaki tu zastał, nie tylko on spośród komunistycznych emigrantów francuskich, mógł być wtedy zawiedziony. Bardzo też krytycznie wyrażał się wtedy o partii komunistycznej, szczególnie o komunistycznej partii francuskiej. Szczególnie krytykował, jak się wtedy wyrażał, hańbiąca i pełna agresji postawę komunisty francuskiego Maurice Thorez 10/. Z drugiej strony, wszak przecież znał doskonale postawę patriotyczną mojego brata i całej naszej też rodziny. Nie można więc być aż tak naiwnym by całkowicie wykluczyć tylko grę słowną. Możliwe jednak, że w chwili słabości, czy przypływu szczerości, powiedział wreszcie prawdę o takich ludziach.
W latach późniejszych, gdy władze PRL zlikwidowały już na dobre fabryczne Referaty Ochrony, to rodzinie Państwa D. już tak się chyba nie wiodło tak dobrze jak w pierwszych latach po dotarciu z emigracji zarobkowej do Polski. Moja koleżanka Danusia i jej mama, bowiem nawet dorabiali w kiosku „Ruchu” – RSW „Prasa – Książka – Ruch”, który był wtedy usytuowany na styku ul. Nowopogońskiej i Wodnej. Ta charakterystyczna „budka” stała wtedy przy chodniku przytulona do elewacji ostatniego budynku robotniczego osiedla Huty „Sosnowiec”. Już po śmierci rodziców, gdzieś w późnych latach 80. XX wieku, Danusia i jej brat Rysiu ponownie wyjechali na stałe do Francji „do zgniłego zachodniego kapitalizmu”. Ostatni raz widziałem Danusię w Sosnowcu w latach 80. XX wieku. Jaka z tych wspomnień wynika konkluzja?… Ano między innymi i taka! Nie wrzucajmy na siłę i bezkrytycznie oraz bez jakiegokolwiek zastanowienia dosłownie wszystkich tych co kiedyś stali po drugiej stronie patriotycznej barykady do jednego kolaboracyjnego worka, gdyż samo życie dyktuje niekiedy takie nieprzewidywalne wprost przypadki i zmienne postawy ludzkie, których nie jesteśmy w stanie na swej drodze życia, tak naprawdę nigdy do końca przewidzieć ani też logicznie ich motywów sobie wytłumaczyć. I w tym przypadku przepraszam za operowanie wprost wyjątkowymi skrótami myślowymi, gdyż tematyka jest niezmiernie szeroka i wykraczająca nawet swym zasięgiem oraz głębią dociekań faktograficznych jak i moralno – etycznych poza lata 50. XX wieku. W tej sytuacji aby ten okres bardziej doprecyzować konieczne jest opracowanie odrębnego już artykułu.
Może jeszcze na zakończenie tej sekwencji wspomnień przekażę pewną informację. Jeden z moich kiedyś bardzo bliskich kolegów A.P., z „Wenecji”, kiedyś w Polsce w latach 1945 – 1960 prezentujący się jako wielki patriota, zwany dobrodusznie w naszym towarzyskim gronie z Placu Tadeusza Kościuszki jako „Jolo”, od wielu, wielu lat jest już lojalnym obywatelem RFN. Jakieś trzy lata temu, w trakcie rozmowy telefonicznej, przekazał mi bardzo smutną informację, że o wiele młodsza ode mnie moja koleżanka podwórkowa – Danusia D., obywatelka Francji, ponoć już jednak zmarła, a On z kolei jest po wylewie krwi do mózgu, i ma na skutek tego trudności ze sprawnym poruszaniem się. Zresztą ta rozmowa telefoniczna, delikatnie tylko określając – absolutnie między nami wtedy nie kleiła się – gdyż „Jolo” przez cały jej tok, jako już obywatel innego państwa, nietaktownie jednak pouczał mnie, jak my Polacy powinniśmy sobie już wreszcie radzić w swojej Ojczyźnie – Polsce. Niestety ale chyba losy każdego z nas bywają niekiedy tak nieprzewidywalne i tak pogmatwane, że trudno nawet określić swą najbliższą przyszłość, a cóż dopiero dalszą. W tych konkretnych przypadkach jak wielu to może sądzić, dotyczy to nawet takich ludzi, którzy wyemigrowali z biednej Polski, by dalsze swe życie wreszcie jakoś sobie jako tako poukładać podobno w sytych zagranicznych rajach na ziemi.
* * * *
[Zdjęcie z 2009 r. Po prawej stronie widoczny fragmencik dawnego zabytkowego wiaduktu Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej, a jeszcze dalej dawny budynek dyrekcji hutniczej. Lewa natomiast strona już całkowicie ogołocona z zabytkowych fabrycznych zabudowań, sięgających jeszcze XIX –wiecznych czasów .]
Za widocznymi na powyższym zdjęciu, po lewej stronie samochodami osobowymi, w miejscu, gdzie są nawet widoczne rury zawieszone ponad uliczką Nowopogońską, mieściła się dawna główna brama wjazdowa na teren huty i główna portiernia, a za nią dopiero ciągnął się już aż do samego styku ulic Wodnej i Nowopogońskiej, wysoki na trzy do czterech metrów wysoki ceglasty i majestatyczny, i niezmiernie też długi ceglasty mur. Odgradzał on tereny fabryki od uliczki Nowopogońskiej. Dzisiaj po wyburzeniach zalega tu przeraźliwa i głucha pustka, i wieją tylko nostalgiczne oraz romantyczne wiatry, pełne też niekończących się wspomnień…
Poza tym wysokim, ceglastym murem, już na terenie fabrycznym, ale w pobliżu ulicy Wodnej mieściły się pomieszczenia fabrycznej zawodowej orkiestry dętej. Ta część uliczki Nowopogońskiej zawsze więc w godzinach przedpołudniowych przesiąknięta była dźwiękami kornetów, trąbek, puzonów, suzafonów, fletów, klarnetów i instrumentów perkusyjnych. W zależności też od okresów czasu, w tym i lat zaborczych oraz okupacyjnych i zniewolenia Ojczyzny, nie tylko niektórzy ludzie z tej orkiestry dętej będą zmieniali swe oblicza, ale i będą też nam koniunkturalnie serwowali różne melodie. Nie zawsze będą one jednak cieszyły polskie patriotyczne serca, sumienia, dusze i uszy… Przypominam sobie, że po 1945 roku kapelmistrzem tej fabrycznej orkiestry zostanie syn mojego przyjaciela Adasia Z. Pan Z. (imię?) w drodze awansu zawodowo – politycznego, gdy tylko został fabrycznym kapelmistrzem, to natychmiast porzucił z nieukrywaną radością i satysfakcją dotychczasowy malutki czynszowy lokalik jaki ich rodzina zajmowała w jednym z budynków przy Kinie „Momus” i w ramach tak zwanego „przydziału mieszkaniowego” zamieszkał wraz z rodziną w jednym z urzędniczych ekskluzywnych budynków przy Placu Tadeusza Kościuszki. Zobowiązany jestem jednak uczciwie podkreślić, że rodzina państwa Z. zawsze prezentowała wysoki kulturalny styl życia. Zarówno ojciec Adasia jak i jego mama, zawsze też odnosili się do mnie z ogromnym szacunkiem i wielką nieukrywaną życzliwością, a Adaś pozostał w mych sentymentalnych i romantycznych wspomnieniach jako jeden z najwierniejszych podwórkowych przyjaciół. Rodzice i Adaś już jednak nie żyją, a z pozostałymi członkami z tej rodziny już od 1963 roku nie mam już żadnego kontaktu.
Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21