Janusz Maszczyk: Kocimi łbami uliczką Nowopogońską
Drugi przypadek jest też związany z „Rurkownią Huldczyńskiego”. Pewnego dnia w 1942 roku pan Kazimierz Patello, jako już członek ZWZ, podjął pracę fizyczną w tej fabryce na zasadzie skierowania go przez miejscowy Arbeitsamt 7/. W trakcie jak z wysiłkiem pchał po fabrycznych torach wąskotorowych załadowany materiałami wózek, to całkiem przypadkowo spotkał wtedy swojego dawnego zaprzyjaźnionego kolegę, byłego jeszcze licealistę Rudolfa Wittenberga (rocznik absolwencki 1931/1932) z dawnego Państwowego Gimnazjum im. Stanisława Staszica w Sosnowcu. Jego kolega ponoć pochodzenia niemieckiego, tym niespodziewanym spotkaniem był wprost ogromnie zaskoczony, gdyż pamiętał przecież jeszcze Kazia z Państwowego Gimnazjum im. B. Prusa z ulicy Orlej nr 10, jako wyjątkowo zdolnego ucznia i przyjaciela, a później już dorosłego młodzieńca z doskonałą znajomość kilku zachodnioeuropejskich języków. Zapewne znał też rodzinę państwa Patello. Poprzez miejscową dyrekcję załatwił więc bez problemu panu Kazimierzowi zatrudnienie w biurze, w charakterze urzędnika. Czy pan Rudolf już wówczas wiedział, że w tym samym czasie pan Kazimierz Patello był już członkiem polskiej konspiracyjnej, patriotycznej i niepodległościowej organizacji ZWZ? Przypuszczam, że raczej o tym nie wiedział. Po prostu o takich powiązaniach konspiracyjnych wówczas się nie informowało ani rodziny, ani tym bardziej dawnych nawet zaprzyjaźnionych kolegów. Po pewnym okresie czasu pan Rudolf Wittenberg dyskretnie powiadomił pana Kazimierza, iż dosłownie lada chwila będzie aresztowany przez fabryczne Gestapo. W jaki sposób pozyskał wtedy od Gestapo tę informację? To tego pani Terenia Wiprzycka niestety nie wiedziała. W każdym bądź razie ten ponoć z pochodzenia Niemiec, wychowany już jednak na patriotycznych wzorcach II Rzeczypospolitej Polskiej, sam narażając się na bardzo poważne konsekwencje, a nawet na śmierć, w końcu jednak uratował życie swemu polskiemu przyjacielowi z Sosnowca. Jak się okazuje w każdym narodzie byli i są nadal prawi oraz z piekła rodem ludzie. Oczywiście, że w okresie okupacji niemieckiej tego typu przypadki zdarzały się najczęściej incydentalnie, ale chyba są jednak godne do odnotowania i naśladowania…
* * * *
Obecnie dokładnej daty już nie pamiętam. Jednak już po 1945 roku w „Rurkowni Huldczyńskiego” będzie miał swą siedzibę Referat Ochrony Przedsiębiorstwa, popularnie i z obawą, ale ironicznie przez zdecydowaną większość pracowników fabrycznych określany jako „Ropcio” 8/. Ta komórka organizacyjna stanowiła ekspozyturę sosnowieckiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (UBP). Pracownikami tego Referatu byli funkcjonariusze z miejscowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (UBP), których etaty opłacał lokalny sosnowiecki UBP. Nie podlegali też wówczas w ogóle dyrekcji fabryki 9/. Referat podobno liczył tylko kilka osób i nie przekraczał nigdy liczby trzech, lub co najmniej czterech osobników. Szefem tego Referatu został emigrant z Francji, były tamtejszy działacz komunistycznej partii, tow. D., imienia tego pana niestety ale nie znam. Zresztą już niebawem okazało się, że jest ojcem mojej wyjątkowo serdecznej niemal podwórkowej i bardzo bliskiej koleżanki – Danusi D. Niezwykle zresztą kulturalnej, inteligentnej oraz też niezwykle powabnej i zgrabnej baletnicy.
[Powyżej legitymacja służbowa, mojego ojca, Ludwika Maszczyka z lat 1950 -1952. Samo zdjęcie jednak jeszcze pochodzi z okresu okupacji niemieckiej.]
Kolejnym znanym mi pracownikiem z tego Referatu był nasz bliski sąsiad, z tego samego budynku przy Placu Tadeusza Kościuszki nr 2, tylko mieszkający piętro niżej – tow. K., imienia już jednak nie pamiętam. Ojciec kilkuosobowej rodziny i małżonka, ponoć pochodzenia żydowskiego, co wielokrotne w fabryce i wśród mieszkańców z Placu Tadeusza Kościuszki z dumą ponoć podkreślał. Był tajemniczym i nieznanym nam dotychczas przybyszem. Wraz z kilkuosobową rodziną zajął opuszczone trzyizbowe mieszkanie, wraz z odrębną łazienką już w styczniu, lub najpóźniej lutym 1945 roku. Nieciekawa postać, niski, małomówny, z wiecznymi pretensjami i nadużywający nałogowo trunki zawierające alkohol. Wielokrotnie więc powracał z fabryki na rauszu charakterystycznym tanecznym krokiem i wtedy to najczęściej doprowadzał do burd z sąsiadami. Przypominam sobie, że pewnego dnia chyba nadmiernie upojony alkoholem wyskoczył nawet na chodnik ze swego parterowego okna i ścigał z pistoletem w dłoniach jakiegoś mężczyznę, który ponoć natrętnie i złośliwie pukał do jego okien. Tak swą reakcję przynajmniej później swoim na parterze sąsiadom usprawiedliwiał. Niestety ale jego postawa absolutnie nie licowała z wykonywaną funkcją, do której został w fabryce powołany. A może faktycznie, jak to się dzisiaj publicznie o tych czasach już ujawnia, to takich właśnie prostych osobników po 1945 roku do tych instytucji po prostu werbowano i w nich zatrudniano…
Będąc przy tym temacie jeszcze tylko wspomnę, że pewnego dnia znani ojcu smutni panowie z tego właśnie fabrycznego Referatu pojawili się niespodziewanie w naszym nadrzecznym pracowniczym ogródku działkowym przy Placu Tadeusza Kościuszki. Później poprowadzono przerażonego mojego ojca poprzez podwórko, na oczach naszych sąsiadów tak jak był ubrany w trakcie podlewania roślin działkowych, czyli bez koszuli i boso oraz z rękami podniesionymi do góry, wprost do naszego mieszkania na pierwsze piętro, a tam dopiero dokonano szczegółowej rewizji mieszkania. Podobno nasza rodzina była podejrzana, że przechowuje broń palną, co oczywiście było kompletną bzdurą. Ojciec w trakcie tej wizyty ogromnie się jednak obawiał, by czasem przez „przypadek” któryś z tych smutnych panów faktycznie jednak nie podłożył broni. Bo takie przypadki w tamtych powojennych czasach się ponoć bardzo często zdarzały. Po tej wizycie został wpisany do zakładowej ubeckiej – „Księgi podejrzanych”… Tego incydentu do dzisiaj nie jestem w stanie logicznie sobie wytłumaczyć i dociec co było tak naprawdę istotną przyczyną tej niezwykłej wizytacji w naszym mieszkaniu pracowników z tego fabrycznego Referatu. Nie wiem też, czy tylko ten incydent zadecydował o dyscyplinarnym przeniesieniu po 1950 roku ojca do dawnej Huty „Katarzyna”, czy również pretekst obrony przez ojca wiszącego krzyżyka na ścianie, który tam przetrwał od czasu, gdy został tam zawieszony „za jego jeszcze sentymentalnych i romantycznych lat” – w okresie II Rzeczypospolitej. Przepraszam w tym przypadku za wyjątkowe skróty myślowe.
Szefa tego fabrycznego Referatu jako naszego znajomego z pobliskiego zabudowania willowego, ale nie jako etatowego funkcjonariusza tej komunistycznej komórki organizacyjnej oceniam jednak bardzo dobrze. Był bowiem wyjątkowo kulturalnym i inteligentnym przybyszem z Francji, podobnie jak i jego cała rodzina. W trakcie rozmowy nawet niezwykle życzliwy, wręcz dobroduszny. Niekiedy się więc mimo woli nawet zastanawiałem, jak taki przystojny, taktowny, kulturalny i inteligentny człowiek, mógł mimo wszystko jednak trafić właśnie do takiej służby? Państwo D. zamieszkali zresztą w pobliżu Placu Tadeusza Kościuszki, w dawnym poniemieckim i wyjątkowo komfortowo umeblowanym wielopokojowym, dyrektorskim willowym budynku „Rurkowni Huldczyńskiego”. Pana D. widywałem więc bardzo często jak pieszo szedł lub powracał z Huty „Sosnowiec” do swojego mieszkania, gdyż aby tam dotrzeć to zmuszony był pokonać Plac Tadeusza Kościuszki. Obecnie ten komfortowo wtedy wyposażony budynek jest oznaczony nr 5 i prezentuję go na poniższym zdjęciu. W tym samym prawie czasie, naczelny dyrektor „Rurkowni” Huldczyńskiego Tow. G., podobno też dawny działacz komunistyczny, ale z terenu Polski, mieszkał w warunkach wyjątkowo jednak skromniejszych – też przy Placu Tadeusza Kościuszki – niż szef tego fabrycznego „Referatu”. Już to może świadczyć jak funkcja pracownika Urzędu Bezpieczeństwa była w tamtych latach przez ówczesną władzę wysoko doceniana. Oczywiście do pewnego tylko czasu, gdy przysłowiowy „murzyn zrobił swoje” i komunistycznej władzy już nie był absolutnie potrzebny…
Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21