Janusz Maszczyk: Katarzyńska straż pożarna

Blask płonących płomieni może być przyjemny i kojący duszę – tak to wspominają w swych tekstach starożytni, a nawet w bezpośrednich rozmowach i współcześni ludzie.JEDNAK Ogień w formie szalejącego pożaru, to ogniste piekło! Przed jego gorejącymi jęzorami jakże bardzo często brak ucieczki…

Pierwsze zorganizowane grupy ludzi do gaszenia pożarów istniały już w starożytnym Rzymie, a składały się z niewolników. W latach znacznie późniejszych wykonywali to już wolni ludzie, a straty jakie wynikały z pożarów pokrywały profesjonalne zakłady ubezpieczycieli. W Królestwie Polskim, pod rosyjskim carskim berłem zaborów zorganizowana ochrona przeciwpożarowa była jeszcze śladowa. Wynikało to zresztą z bardzo wielu prozaicznych przyczyn. Przede wszystkim w większości miast, gdzie istniało wiele zabudowań i skupisk ludzkich, w miejscach gdzie wybuchały nagle pożary najczęściej brakowało dostatecznej ilości wody. W rejonie sosnowieckiego Konstantynowa i Katarzyny wprawdzie w pierwszej połowie XIX wieku już stały pojedyncze chałupy, a nawet po kilka obok siebie,to jednak płytkie studnie błyskawicznie się wyczerpywały z zapasów wody. W tym czasie cały więc trud gaszenia pożarów polegał na samoobronie, lub sąsiedzkiej pomocy. Sprzęt do gaszenia pożarów był jednak w opłakanym stanie. Podstawą było wiadro, drewniana drabina i ludzkie ręce. Jeszcze w 1839 roku aż 107 miast Królestwa Polskiego nie posiadało w ogóle sikawek wężowych, w pozostałych zaś 347 miastach ich liczba wynosiła zaledwie tylko 497 sztuk.

W pierwszej połowie XIX wieku w okupowanym przez rosyjski carat Królestwie Polskim powstawały już wprawdzie ochotnicze i zakładowe straże pożarne, jednak zawodowe miejskie straże powstawały wówczas tylko sporadycznie i to tylko w wyjątkowo wielkich miastach. To oczywiście nie dotyczyło jednak jeszcze Sosnowca, gdyż prawa miejskie otrzyma dopiero w 1902 roku.

****

W pierwszej połowie XIX wieku z chwilą pojawienia się kapitału zagranicznego na terenach późniejszego Sosnowca przy każdym niemal liczącym się w hierarchii przemysłowym obiekcie powstawały już jednak zakładowe straże pożarne. Oczywiście, że ten proces nie kształtował się jednocześnie we wszystkich zakładach pracy w Sosnowcu, ale miał charakter stopniowy i dotyczył przede wszystkim dużych zakładów pracy. Głównie hutniczych, kopalnianych i włókienniczych. Początkowo strażakami byli tylko ludzie absolutnie nie przeszkoleni do tego jakże trudnego i niebezpiecznego zawodu. Jedną z bardziej profesjonalnych i najdłużej funkcjonujących zakładowych straży pożarnych w Sosnowcu była niewątpliwie jednostka, która powstała już w XIX wieku przy Hucie „Katarzyna”. Podobno – jak to wspominał mój dziadziuś, Wawrzyniec Doros (ojciec mojej mamy) – wieloletni, gdyż niemal od 1881 roku pracownik tej huty, już z chwilą powstania tego zakładu pracy funkcjonowała też szumnie wtedy określana zakładowa straż pożarna. Oczywiście, jednak w formie niezwykle prymitywnej jednostki, gdyż początkowo do gaszenia pożarów używano tylko malutką ręczną sikawkę tłokową o słabym strumieniu wody.

[Zdjęcie nr 1. Jedna z prostych sikawkowych pomp strażackich. W tamtych już jednak czasach zaliczana do nowoczesnego pojazdu.]

Ten unikalny jak na tamte czasy sprzęt, więc do tego jeszcze najczęściej obsługiwali nieprzyuczeni w tym fachu pracownicy z Huty „Katarzyna”. Bywali to ponoć najczęściej ad hoc zwoływani naprędce sprytni i jak ich określano „z głową na karku” robotnicy, którzy dopiero doświadczenie w gaszeniu pożarów najczęściej nabierali w trakcie kolejnych akcji gaśniczych. Sprzęt gaśniczy w tamtych czasach był prosty – niska czterokołowa ciągniona przez ludzi platforma, na której oprócz wspomnianej już sikawki był umieszczany dodatkowo jeszcze sprzęt w postaci: metalowych kubłów, malutkiej drewnianej drabiny, siekiery, kilofy i szpadle. Podobno ten cały prymitywny sprzęt zwany strażackim przechowywano w jednej z szop, czy w malutkim ceglanym budyneczku jaki się znajdował na terenie tej huty. Członkowie zakładowych straży pożarnej byli już jednak systematycznie szkoleni w warunkach jakie wówczas odpowiadały zawodowym miejskim strażom pożarnym. Dzięki pozyskanemu profesjonalizmowi w tym zawodzie i systematycznemu uzupełnianiu tej placówki zakładowej w nowoczesny sprzęt strażacki, i wozy strażackie do gaszenia pożarów, ta jednostka przetrwała w Sosnowcu jako jedna z najdłużej spośród innych tego typu zakładowych straży pożarnych. Jak bowiem sięgam pamięcią funkcjonowała jeszcze w latach 60. XX wieku. Według informacji rodzinnych to ponoć ta jednostka przeciwpożarowa niejednokrotnie też brała udział w gaszeniu pożarów poza obiektami należącymi do Huty „Katarzyna”.

[Zdjęcia nr 2 i 3 z lat 60. XX wieku. Katarzyna, ul. Staszica. Na zdjęciu nr 2 po prawej stronie, autor utrwalił jeszcze garaże na sprzęt i pojazdy  specjalistyczne zakładowej – katarzyńskiej  straży pożarnej. Poza boksami widoczna profesjonalna wieża do ćwiczeń strażackich. Z pewnymi przeróbkami pochodzi jeszcze z przełomu XIX i XX wieku. Na zdjęciu jest też widoczna, ale tylko część pomieszczeń administracyjnych straży pożarnej. Z samego przodu pofałdowana zabudowa linii tramwajowej Milowice – ul. 1 Maja (1933) i ul. 1 Maja – ul. Okrzei (1934). Kostkowa jezdnia – t.zw – „kocie łby” – już jest jednak pokryta asfaltem.

Natomiast na zdjęciu nr 3 po prawej stronie, autor utrwalił niezbyt jednak widoczne dalsze zabudowania tej samej zakładowej straży pożarnej. Do obecnych czasów poza wieżą do ćwiczeń strażackich, już te zabytkowe budowle strażackie jednak przetrwały…]

Z kolei już autor tego artykułu doskonale jeszcze pamięta takie odległe lata, głównie z okresu okupacji niemieckiej i z pierwszych lat powojennych (po 1945r.), jak spoza widocznych na zdjęciu nr 2 gwałtownie otwieranych drewnianych drzwi, przy dźwiękach alarmu, nagle, niemal jednocześnie wyjeżdżały z kilku boksów do akcji strażackie wozy, a ich przeraźliwe dźwięki ręcznego dzwonka biły na trwogę i z nadzieją oczekujących na ratunek ludzi… Natomiast już w powojennych (po 1945r.), barwnych opisach mojej mamy, Stefani Maszczyk (z domu Doros), urodzonej na osiedlu Huty „Katarzyna” w 1905 roku, pojawiał się często wyjątkowo emocjonalny wątek związany z tymi pomieszczeniami straży pożarnej. Moja mama bowiem wspominała jak z tych samych Katarzyńskich strażackich boksów, za jej jeszcze panieńskich czasów, wyjeżdżały jeszcze ponoć konne miedziane sikawki z dużymi cylindrami i tłokami, wyposażone w skórzane węże, z których strumienie wody docierały niestety, ale jednak zaledwie tylko do kilkunastu metrów. Obecnie ogromnie żałuję, chyba podobnie jak większość dorosłych Szanownych Czytelników, że dawniej jako dziecko, czy nawet już jako młodzieniec, nie wiem dlaczego ale jednak nie czerpałem pełnymi garściami głębszych informacji na te tematy od mojej mamy. Ale ponoć to już tacy na co dzień bywamy. Bo taka, a nie inna bywała chyba też w dziecięcych latach nasza konstrukcja psychiczna i zaspokojenie wiedzy. Nawet tej najbardziej dzisiaj na frapującej i niedostępnej absolutnie nigdzie w żadnych historycznych przekazach o naszym Sosnowcu.

****

Obecnie po dawnej zakładowej straży pożarnej z Huty „Katarzyna” pozostała już tylko zatarte wspomnienia i cudownie uratowana od wyburzeń wieża do ćwiczeń strażackich. Jeszcze to cudo dziedzictwa kultury narodowej o dziwo stoi? Jeszcze się nie chwieje w posadach? Jeszcze jej rabusie dogłębnie nie rozkradli. Czy to z litości, czy tylko z wyrachowania?… Ozdobne i zabytkowe jednak cegły niemiłosiernie i bez litości są jednak już pobazgrane. Ale jej dni, podobnie jak innych zabytkowych sosnowieckich budowli, niestety ale chyba są już jednak policzone. Za zaniedbania w konserwacji zabytków, za przymykanie oczu nie obciążam jednak winą absolutnie nikogo. Bo możliwe, że większość z nas ma już przez wieki taką dziwną zakodowaną mentalność postrzegania starych budowli, że wyburzanie ich już nas tak nie razi, nie zawstydza, nie mierzi.

     Mimo woli zadajmy sobie jednak pytania? Dlaczego systematycznie w miarę uzupełniania i zamiany przeróżnego asortymentu sprzętu strażackiego (w tym dziesiątków pojazdów strażniczych) na bardziej sprawny i nowoczesny, ten stary i zabytkowy sprzęt nie trafiał do malutkiego muzeum straży pożarnej jaki można było utworzyć w zachowanych do późnych lat 60. XX wieku w starych jeszcze zabytkowych i profesjonalnych boksach Katarzyńskiej Straży Pożarnej w Sosnowcu. Czy znowu brakowało odpowiednich funduszy, czy inicjatywy ludzkiej, czy jak zwykle na szali przeważyła obojętność wpływowych decydentów z naszego ukochanego miasta Sosnowca?… Czy raczej, jak to zwykle bywa, zaważyła o tym nasza genowa mentalność?

[Zdjęcie nr 4. Ten sam prawie fragment co na powyższym zdjęciu nr 2, utrwalony już jednak  w 2007 roku. Po dawnych profesjonalnych murowanych garażach straży pożarnej  pozostała już tylko tylna ściana… i stara zabytkowa wieża do ćwiczeń strażackich.]

Jakimś cudem uratowana od wyburzenia katarzyńska wieża do ćwiczeń strażackich jest jedyną i najstarszą tego typu budowlą w Sosnowcu! Czy o tym kuriozalnym fakcie wiedzą chociaż osoby odpowiedzialne w tym mieście za skuteczne zabezpieczanie zabytków dla przyszłych pokoleń? Jeszcze stoi… Jeszcze się nie chwieje w posadach… Ale to już dosłownie ostatnie dni tej zabytkowej strażackiej budowli, by podjąć skuteczne działania, by to cacuszko sosnowieckiego narodowego dziedzictwa kultury jeszcze uratować…

 [Zdjęcia nr 5 i 6 z 2007 roku. Po lewej stronie zabytkowa wieża do ćwiczeń strażackich. Stoi w tym samym miejscu co najmniej od przełomu lat z XIX i XX wieku. Po prawej stronie na zdjęciu nr 6 w dawnym nieistniejącym już ciągu zabudowań straży pożarnej, zachował się jeszcze schron przeciwlotniczy wybudowany przez okupanta niemieckiego w latach 1939 – 1945. W tym okresie czasu przeznaczony był  dla strażaków z Huty „Katarzyna” oraz mieszkających w pobliskich budynkach Niemców, Reisdeutschy i Volksdeutschy.]

[Zdjęcie nr 7 z lat 60. XX w. Po lewej stronie zabudowania dawnej Huty „Katarzyna”, a po prawej stronie poza drzewami w nienaruszonym stanie stoją jeszcze opisywane wyżej zabudowania zakładowej straży pożarnej.]

 

………………………………………………………………………………………………………………………

Przypisy:

1 – Wspomnienia rodzinne i własne.

 

Uprzejmie przypominam, że wszystkie artykułu autora – Janusza Maszczyka – jak do tej pory są publikowane bezinteresownie. Z tego tytułu nie korzystałem więc dotąd nigdy i nie czerpię też nadal żadnych korzyści materialnych, ani też innych jakichkolwiek profitów, poza satysfakcją autorską.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w systemach przetwarzania lub odzyskiwania danych, ani przekazywana w jakiejkolwiek postaci elektronicznej, odbitki kserograficznej, nagrania lub jakiejkolwiek innej bez uprzedniej pisemnej zgody autora tego artykułu.

 

Katowice, grudzień 2017 rok

 

                                                                                                                               Janusz  Maszczyk

Bear