Janusz Maszczyk: Karty historii z okupowanego przez Niemców Sosnowca (1939-1945)
Ponadto propagandowa akcja „malowania” Sielca – jak wynika ze wspomnień Komendanta „Śl. O. AK” – rozpoczęła się ponoć w lipcu i to dopiero, gdy zapadły już wokół głębokie ciemności, czyli grubo po godzinie 21, a możliwe że jeszcze znacznie później. Do Placu Tadeusza Kościuszki, już po definitywnym zakończeniu akcji i wymianie strzałów, dotarto więc zapewne bardzo, bardzo późną nocną porą, kiedy to główna brama wiodąca do fabrycznego urzędniczego osiedla powinna już być od godziny 22 na głucho zamknięta na klucz przez podwórkowego stróża. Tę czynność podwórkowy stróż wykonywał z premedytacją dosłownie codziennie, zgodnie zresztą z zaleceniem policyjno – administracyjnym. Skoro faktycznie brama jednak w tym dniu była zamknięta, to jakim cudem pomiędzy sąsiadujące z sobą bloki mieszkalne dostali się tam widziani przez pana Komendanta ponoć górnicy?… Ten długi tunel pomiędzy blokami, o którym wspomina się w wydaniu książkowym – zresztą wprost doskonale na co dzień mi znany, a leżący w odległości 1,5 metra od naszego kuchennego okna nie był absolutnie nigdy oświetlony żadną latarnią. Już od zmroku panowały więc w nim zawsze wyjątkowe ciemności, gdyż w Sosnowcu, tak jak i na całym terytorium Sosnowca obowiązywało od zmroku całkowite zaciemnienie. Wszystkie okna w budynkach musiały być bowiem zasłonięte czarnymi roletami. Z kolei rozlokowane w dużych odstępach latarnie uliczne, rzucały tylko wąskie pasemko światła do swych stóp. Również poruszające się po ulicach samochody miały swe światła tak charakterystycznie zasłonięte, że tylko oświetlały przed sobą wąskie pasemko jezdni. Już po zmroku, nie mówiąc o innych późniejszych porach dnia, ulice miasta całkowicie więc tonęły w mroku i zamierały na głucho. W takich ciemnościach skąd więc wiadomo, że w trakcie strzelaniny – jak wynika to ze wspomnień pana Komendant – schroniło się w tym „tunelu” miedzy dwoma budynkami (zdjęcie 18 i 19), aż 20. górników, a nie tylko osiemnastu, czy nawet ośmiu, zakładając, że jakimś jednak nadludzkim, wprost czarodziejskim cudem, ktoś tę wielką bramę w nocnej porze jednak tym ludziom w końcu otworzył.
Zasadne jednak pozostaje też kolejne pytanie. Kto w takich ciemnościach i po doznanym stresie, był jeszcze w stanie, błyskawicznie rozpoznać i policzyć osoby stojące w tym przejściu miedzy dwoma budynkami? Inna sprawa, że autor jak dług tam mieszkał, to nigdy w życiu w okolicy Placu Tadeusza Kościuszki nie spotkał ani jednego typowo ubranego górnika (hełm, ubranie górnicze, gumiaki i latarka, lub karbidówka). I to jeszcze jak wynika z wydania książkowego nie jednego górnika, ale grupę górników, z latarkami ręcznymi. Zresztą z przyczyn czysto prozaicznych, górnicy nawet, ci z pobliskich renardowskich zaułków kopalnianych byli bowiem przez obcych nierozpoznawalni zawodowo, gdyż po opuszczeniu podziemi kopalni, natychmiast korzystali ze zbiorczej łaźni i szatni, i po okolicznych uliczkach przemieszczali się więc już tylko w ubraniach cywilnych, tak jak inni przechodnie. Możliwe, że w Sielcu, i na „Renardzie”, zdarzały się sporadyczne jednak przypadki, gdy flejtuchowato odziany i nieumyty górnik maszerował tymi uliczkami w hełmie i karbidówką. Tego zjawiska nie można też absolutnie wykluczyć.
****
W dalszej części tej samej publikacji książkowej autor pisze tak:-„stanąłem nad Przemszą. Pierwsza myśl: przejść przez rzekę na drugi brzeg. I zaraz refleksja: zamoczysz się, będziesz zwracał na siebie uwagę”. Koniec cytatu z „AK na Śl. Katowice, s. 242”.
Nie jestem w stanie mentalnie tego zrozumieć, dlaczego po takiej nocnej strzelaninie i krzykach uciekających konspiratorów oraz postrzeleniu w ciemności jakiegoś niezidentyfikowanego Niemca, i w rezultacie zdekonspirowania się, zaistniała jeszcze potrzeba powrotu nad rzekę Czarną Przemszę, i to dosłownie jeszcze tam, gdzie niemal przed kilkoma, czy kilkunastoma minutami doszło do zbrojnego incydentu. Przecież po drugiej stronie rzeki, w odległości zaledwie około 100 metrów od wielkiego drewnianego mostu, od kilkunastu minut już leżał na chodniku ciężko ranny Werkschutz, a niemieccy urzędnicy ze stojącego obok budynku, zapewne udzielali mu już wtedy pierwszej pomocy. Istnieje też duże prawdopodobieństwo, czego w merytorycznych rozważaniach nie można też absolutnie wykluczyć, że w drodze, czy nawet już na miejsce gdzie leżał ciężko ranny strażnik kopalniany była wezwana przez mieszkających tam Niemców karetka pogotowia ratunkowego, która później faktycznie przewiozła go przecież do „Szpitala Pekińskiego”. Do tego samego miejsca prawdopodobnie więc już też dotarły, lub lada chwila mogły dotrzeć, zaalarmowane zmotoryzowane jednostki niemieckiej represji w postaci: Kripo, Gestapo, żandarmerii, czy nawet specjalnych policyjnych oddziałów do zwalczania partyzantki. A przed leżącą opodal, dosłownie w zasięgu wzroku, portiernią browaru i fabryczką sztucznego lodu, która się wtedy mieściła zaledwie w odległości kilkunastu metrów od mostu, zapewne już wreszcie stali z bronią w pogotowiu portierzy – Werkschutz.
[Rysunek autora. Okres okupacji niemieckiej w latach 1939 – 1945. Po lewej stronie fragment Urzędniczego Osiedla Mieszkaniowego „Rurkowni Huldczyńskiego” przy Placu Tadeusza Kościuszki. Taki sam prawie widok zachował się na tym fabrycznym urzędniczym osiedlu jeszcze do pierwszych lat 50. XX w. Po lewej stronie trzy kolejne budynki mieszkalne, a ostatni o strzelistym dachu to już dawne „Kasyno”.]
[Zdjęcie autora z 2018 roku wykonane zostało z kładki żelbetowej. Drewniany, solidny most, pachnący w upalne letnie dni żywicą został bowiem zburzony w latach 60. XX w. w trakcie regulacji rzeki Czarnej Przemszy. W zasadzie, poza likwidacją parkanów i ogródków działkowych, ciągów piętrowych zabudowań w postaci pralni i suszarni oraz charakterystycznej ceglastej stróżówki, jak również uregulowania rzeki Czarnej Przemszy, to infrastruktura na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat nie uległa prawie zasadniczej zmianie. Oczywiście pomijam zburzenie parkanów i płotów zwanych parkanami okalających to osiedle, jak również doprowadzenie do ruiny dawnych budynków oraz panującego wokół nich potwornego bałaganu. Również widoczne na zdjęciu po prawej stronie wieże ciśnień są już postawione w ostatnich latach XX w.]
****
Trudno mi też pojąć jak sobie wtedy wyobrażał pokonanie tej rzeki autor cytowanej już wielokrotnie publikacji książkowej. Z tego bowiem co wprost doskonale zapamiętałem, to w pobliżu mostu w czasach okupacji niemieckiej kiedy wielokrotnie z kolegami kąpaliśmy się, to płynąca tam jeszcze wtedy nieuregulowanym korytem rzeka, nie sięgała nam do kolan, tylko była o wiele głębsza. Chociaż doskonale znając nurt rzeczny i mielizny oraz wykorzystując też zręcznie zawieszone nisko nad taflą wody belki mostowe, potrafiliśmy w miarę swobodnie dostać na drugi brzeg rzeki. Oczywiście nie nocą, tylko w porze dnia. Jednak po prawej stronie drewnianego mostu, tam gdzie już stał kościołek – kaplica, ciągnęła się, aż do „Parku Renardowskiego” bardzo wysoka (od 3 – 4 metrów) i pionowa z kamienia wapiennego skarpa. Aby ją więc pokonać potrzebny był sprzęt alpinistyczny. Po drugiej natomiast stronie mostu zalegały już tylko tereny zaalarmowanego browaru i fabryczki sztucznego lodu.