Janusz Maszczyk: Karty historii z okupowanego przez Niemców Sosnowca (1939-1945)
Celem uściślenia opisu. W tamtych czasach kamienny mur po prawej stronie chodnika kończył się dopiero, przy trzecim widocznym ceglastym parkanowym słupie (koło stojącej tam teraz latarni). Dalej w kierunku parku ciągnął się już tylko parkan kamienno metalowy, w pewnym stopniu podobny do obecnego, a jeszcze dalej (jakieś 20 – 30 m) z tym ozdobnym parkanem stykał się już wysoki deskowy płot (zwany też parkanem), który z kolei się już ciągnął, aż do samej bramy parkowej (więcej na ten temat w powyższym tekście oraz artykułach autora – „Zaułkami Nowego Sielca” cz. 1 i 2).]
[Źródło: Paweł Ptak. Uliczka Piekarska. Zdjęcie wykonano od strony uliczki Dworskiej (po 1945r. Pionierów; obecnie Skautów) i kościoła pw. Niepokalanego Poczęcia NMP. Na zdjęciu widoczny chodnik po którym przemieszczali się AK-owcy i harcerze z Sielca w kierunku Placu Tadeusza Kościuszki.]
[Zdjęcie autora z 2015 roku. Zdjęcie autor (2014r.) wykonał od strony dawnej roboczej bramy browarnej w kierunku „Parku Renardowskiego.]
****
Zabudowa samego pobocza jezdni (patrz zdjęcie nr 15 i podobne), czyli chodnika od czasów okupacji niemieckiej do czasów nam współczesnych, przynajmniej na tym odcinku dawnej ulicy Dworskiej (podczas PRL ulica Pionierów) nie uległ w zasadzie wielkim zmianom, poza wyjątkowo zaniedbanym i rosnącymi dziko chwastami oraz niemiłosiernie sypiącym się już parkanem odgradzającym od ulicy wyjątkowo też zaniedbany dawny urzędniczy budynek Gwarectwa „Hrabia Renard”. Natomiast z dawnego z XIX wieku długiego muru zachowały się już tylko jego resztki co doskonale widać na prezentowanych zdjęciach przez autora. W tamtych latach jezdnia zaułków Browarnej, Dworskiej i Piekarskiej pokryta była nie asfaltem, a „kocimi łbami”.
[Zdjęcie autora z 2015 roku. Ten fragment dawnej uliczki Dworskiej (za PRL uliczka Pionierów) uchwycono okiem aparatu fotograficznego od strony dawnej portierni i bramy wiodącej do „Parku Renardowskiego”.]
[Zdjęcie autora z 2015 roku. Fragmencik dawnej uliczki Dworskiej (za PRL – Pionierów, a obecnie Skautów) widoczny od strony dawnego „Parku Renardowskiego”. W dali po prawej stronie urzędniczy budynek, naprzeciw, którego doszło do postrzelenia portiera – Werkschutz. Po prawej dzikie wino pokrywa z XIX wieku zabytkowy mur.]
****
Powracający z plakatowej akcji konspiratorzy z chwilą już tylko wkroczenia w zaułek uliczki Dworskie (za PRL uliczka Pionierów) znaleźli się w wyjątkowo niekorzystnej dla siebie sytuacji. Otóż. Dosłownie kilka metrów za wspomnianą portiernią parkową, co już wyżej zasygnalizowałem, ale już na terenie „Parku Renardowskiego”, w wysokim budynku mieszkali wówczas tylko Niemcy (budynek zburzono w latach 70. XX w.). Zapewne więc tak jak zdecydowana większość Niemców również i oni mieli telefony i broń. Z kolei już na pewno nie tylko telefonem, ale i solidnym uzbrojeniem dysponowali natomiast portierzy – Werkschutz – z pobliskiego Browaru, którzy swą siedzibę mieli, tuż, tuż opodal rzeki (zdjęcie nr 17). Jak pamiętam dyżurowało tam zawsze co najmniej dwóch z bronią u pasa niemieckich portierów. A obok na stojakach stały też karabiny. Dlaczego zaalarmowany strzałami Werkschutz w browarze i fabryczce sztucznego lodu jednak wtedy nie interweniował?…
[Zdjęcie autora z 2014 roku. Po lewej stronie dawny kościołek parafialny, dzisiaj kaplica. Naprzeciw zamurowanych drzwi do kaplicy, po przeciwnej stronie jezdni, jeszcze po 1945 roku mieściła się główna brama browarna, a obok po lewej stronie od rzeki Czarnej Przemszy murowana portiernia i mur. Stosując skróty myślowe. To w tej portierni podczas okupacji niemieckiej, całodobowy dyżur pełnili uzbrojeni portierzy – Werkschutz. W dali wąskie przejście – to obecna (od lata 60. XX w.) kładka nadrzeczna.]
Również urzędnicy w pobliskim ceglastym renardowskim budynku (zdjęcie nr15 oraz inne podobne), przed którym konkretnie doszło do niespodziewanej ostrej wymiany strzałów też posiadali w swych mieszkaniach telefony i broń. Kolejny więc już raz rodzi się pytanie?… Czy o tym mogli nie wiedzieć tak doświadczeni w akcjach dywersyjnych i w bojach AK – owcy?… Ale powróćmy ponownie do zbrojnej akcji jaka się tam wtedy rozpętała.
Może warto jeszcze tym osobom co nie znały tych dawnych wąskich uliczek przypomnieć, że zabudowania w dawniejszych zaułkach Sielca i Nowego Sielca były wówczas ze sobą tak specyficznie zespolone, że dla osób słabo znające te strony nie było możliwości ucieczki na tak zwane skróty (patrz więcej w artykule autora „Zaułkami Nowego Sielca cz. 1”). Bowiem po dwóch stronach ulicy ciągnęły się bądź to zabudowania, bądź kamienne mury, czy wysokie prawie nie do pokonania o przeróżnym wystroju parkany, ściśle ze sobą zespolone. Pamiętam więc doskonale, że w tych zaułkach zawsze czułem się niczym w wielkim wijącym się nie do pokonania na skróty wąwozie. Osoby z konspiracji niosące obciążające ich dowody i ukrytą broń, powinny więc mieć oczy zawsze szeroko otwarte. W trakcie bowiem nagłego pojawienia się i to już na horyzoncie patrolu Kripo, czy esesmanów, szczególnie już po zmroku, aby uniknąć kontroli, trzeba było wtedy wiać i to tylko przed siebie, niczym huragan, do tego jeszcze biec zygzakami, by uchronić się przed ewentualnymi pociskami. Czy czołówka żołnierzy z AK nie zdawała sobie wtedy i z tego też sprawy?… Tym bardziej, że nie tylko samą akcję, ale nawet odwrót z niej, dokonywano w stosunkowo licznej grupie harcerzy i żołnierzy AK. A takiej dużej i obładowanej materiałami malarskimi grupy nie przepuściłby więc wówczas bez uprzedniego wylegitymowania i drobiazgowego osobistego skontrolowania, absolutnie żaden niemiecki patrol. Takie po prostu wtedy obowiązywały reguły i przepisy policyjnych niemieckich patroli, o których każdy nie tylko dorosły Polak przecież doskonale wiedział. Zresztą również autor, jako jeszcze dziecko, na tej samej trasie wielokrotnie z mamą poddawani byliśmy takim rutynowym kontrolom policyjnym, czy nawet esesmańskim ilekroć tylko przemierzaliśmy tę zaułkowa wąwozową trasę, bądź to udając się do naszej rodziny na Katarzynę, czy idąc już z powrotem do swego mieszkania, które mieściło się w jednym z osiedlowych budynków przy Placu Tadeusza Kościuszki. W trakcie takich niespodziewanych kontroli sprawdzano nawet co mama niesie w siatce, czy w torbie.
****
Gdy Komendant „Śl.O.AK” po oddaniu kolejnych strzałów w kierunku nierozpoznanego osobnika wreszcie pokonał zakręt uliczki Browarnej i dotarł do mostu na rzece Czarnej Przemszy, to okazało się, że „w dole, w wodzie, pływały wiadra z farbą i szablony”. Koniec cytatu „W AK na Śl. Katowice, s. 242. Dzisiaj już trudno ustalić dlaczego uciekająca grupa harcerzy i AK-owców w taki prosty i dekonspirujący ich przecież sposób pozbyła się też swych akcesoriów malarskich, wrzucając je do płytkiej w tym miejscu rzeki, pełnej do tego jeszcze mielizn oraz piaskowych łach i zarośli rzecznych. Tym bardziej, że wiele z tych wrzuconych do rzeki przedmiotów zaraz prawdopodobnie przy moście osiadło na łachach piaskowych, na mieliźnie i rosnącej bujnie rzecznej roślinności. Po tej gigantycznej wymianie strzałów i zaalarmowania tym samym wszystkich mieszkających w pobliżu Niemców i konfidentów Gestapo, Komendant AK pisze tak: