Janusz Maszczyk: Karty historii z okupowanego przez Niemców Sosnowca (1939-1945)
Może jeszcze tylko wspomnę, że z chwilą takiego powiadomienia, aparat bezpieczeństwa III Rzeszy Niemieckiej, natychmiast kierował meldunki do wszystkich pobliskich miejsc gdzie tylko stacjonowała policja Kripo, żandarmeria, Gestapo i inne jeszcze formacje przeznaczone do zwalczania polskiej partyzantki, by szybko i skutecznie podjęto działania pojmania, czy nawet likwidacji takich osobników. Ucieczka harcerzy i AK-owców z takiego zagrożonego i zdekonspirowanego miejsca, nawet przez osoby znające te tereny, miała więc wtedy wyjątkowo ograniczone możliwości. Czy sobie z tego faktu jednak wtedy zdawano sprawę?… Wszak wtedy dalszy marsz zaciemnionymi wąskimi zaułkami Piekarskiej i Dworskiej (za PRL Pionierów) oraz Browarnej w kierunku mostu na rzece Czarnej Przemszy, tak sporej liczbowo grupki niedostatecznie do tego jeszcze uzbrojonych harcerzy i AK-owców, stawał się praktycznie z każdą minutą coraz to bardziej niebezpieczny, gdyż trzeba było pokonać wijące się uliczki, przy których w ogrodach stały wtedy urzędnicze budynki, których lokatorami byli w większości osobnicy niemieccy lub ci, którzy podpisali już niemiecką listę narodowościową. A w czasach okupacji każde niemieckie mieszkanie było wyposażone w telefon i bezwzględny obowiązek powiadamiania aparatu bezpieczeństwa o „sytuacjach gdy tylko ktoś zobaczył podejrzanych polskich bandytów”. Każdy też Niemiec dysponował wtedy bronią palną krótką, a niekiedy i długą, której musiał użyć w „sytuacjach zagrażających bezpieczeństwu i porządkowi III Rzeszy Niemieckiej”. Tak zwane tchórzostwo, czyli odstąpienie od telefonicznego powiadomienia najbliższego posterunku Kripo, czy nie podjęcie interwencji zbrojnej było wtedy niezwykle surowo karane. Przemieszczająca się zaułkami grupa konspiracyjna powinna też wziąć pod uwagę możliwe dalsze konsekwencje, jakie mogły z dużą dozą pewności wyniknąć z tej przypadkowej dekonspiracji. Powiadomione bowiem przez spłoszonego kolejarza niemieckie organy bezpieczeństwa, by ustalić dalszy kierunek przemieszczania się tej wyjątkowo podejrzanej grupy mogły się już w tym czasie błyskawicznie, telefonicznie skontaktować z Niemcami, którzy w kilku jeszcze innych budynkach licznie zamieszkiwali przy tych nowosieleckich zaułkach ulicznych. Lada moment mógł się więc na konspiracyjnej trasie odwrotu pojawić specjalny i charakterystyczny wtedy niemiecki pojazd do zwalczania polskiej partyzantki, jakim wówczas błyskawicznie przemieszczała się niemiecka policja i inne niemieckie służby mundurowe. Najczęściej w tego typu akcjach używano długi samochód z siedzącymi na ławie po dwóch jego stronach kilkunastoma uzbrojonymi w pistolety maszynowe esesmanami, a z przodu taki pojazd wyposażony był jeszcze dodatkowo w ciężki karabin maszynowy.
Przyjmując jednak inną hipotezę, że przekaz myślowy – „biegiem ruszył w kierunku torów” – dotyczył wyłącznie jednak tylko torów tramwajowych, to również i w tym przypadku funkcjonariusz niemiecki byłby zobligowany natychmiast poinformować Werkschutz, bądź Kripo i Gestapo o wyjątkowo podejrzanej grupie Polaków, których niedawno spotkał jak szli z Sielca w kierunku wiaduktu kolejowego i być może jeszcze dalej i dalej, bowiem w kierunku wijących się wąwozowych zaułków nowosieleckich. Najszybciej więc w tym przypadku mógł dotrzeć do portierni położonej przy wejściu na teren „Renarda”, lub dawnej Kopalni „Hrabia Renard”, czy do dawnego katarzyńskiego budynku – Hotelu Sielce 4/.
****
Dopiero po tym ostatnim incydencie Komendant „Śl. O AK” podjął pośpiesznie decyzję, by jednak definitywnie „przerwać robotę, szybko przejść ulicą Browarską (przyp. autora: chodzi chyba o ulicę Browarną) za most na Przemszy i rozejść się. Ubezpieczamy do mostu”. Koniec cytatu „W AK na Śl. Katowices.241”. Zanim przystąpię do dalszych opisów zdarzeń zwracam uwagę, że aby dojść do „mostu” – jak to określił w swym poleceniu Komendant „Śl.O.AK” – z miejsca tego wydarzenia (dawna ulica Renardowska, a wczasach okupacji „Graf Renard – strasse”), to trzeba było wtedy jeszcze pokonać stosunkowo długi wijący się zygzakami odcinek zaułków nowosieleckich.
Komendant AK w swej publikacji książkowej nie wspomina też jednak kto tę ostatnią drogę odwrotu miał konkretnie ubezpieczać. Czyżby „patrol” i sam Komendant? Pisze bowiem tak:- „Posuwaliśmy się szybkim krokiem kilkanaście metrów za gromadką harcerzy. Trzymałem patrol przy sobie”. Koniec cytatu „W AK na Śl. Katowice s. 241”. W tym konkretnym przypadku warto też przytoczyć dalsze wspomnienia Komendanta AK:
-„Harcerze zniknęli za zakrętem, gdzie była latarnia (przyp. autora: prawdopodobnie pokonali dopiero wtedy tuż przy bramie parkowej zaułek uliczki Zaun – strasse; ul.Piekarska) i dopiero co wtopili się w uliczkę Dworską (za PRL uliczka Pionierów). Od góry specyficznie zaciemniona latarnia, rzucała tylko krąg niebieskiego światła. Szliśmy po oświetlonej prawej stronie ulicy. Po drugiej stronie był mur (przyp. autora: po tej stronie, na tym odcinku, nie było nigdy absolutnie żadnego muru, tylko wysoki deskowy płot; kamienny ozdobny mur dopiero zaczynał się kilkadziesiąt metrów dalej na samym już zakręcie uliczki Browarnej). Stał za nim nieczynny kościół (przyp. autora: to wybudowany dopiero w latach 50. XX w. kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP). Mur i jego podłoże tonęły w ciemnościach. Z ciemności tych rozległo się gromkie, rozkazujące wezwanie:
-Halt, stehen bleiben!
Zatrzymałem się, patrolowi rzuciłem:
–Szybko za zakręt!
Do zakrętu z ulicą Browarską (przyp. autora: uliczka Browarna niemal stykała się wtedy z ul. Dworską; za PRL Pionierów -dzisiaj zwana Skautów) było kilkadziesiąt metrów (przyp. autora: było zaledwie kilka kroków). Za chwile nowy rozkaz z ciemności:
–Näher kommen!
Zbliżyłem się do przeciwnego chodnika. Ręce miałem w kieszeniach czarnego, ceratowego płaszcza. W prawej zaciskałem kolbę czternastki. usłyszałem znowu:
–Halt! – Hände hoch!
Wyciągnąłem ręce z kieszeni i zacząłem je podnosić trzymając w ręku pistolet. Przede mną była ciemność – nie widziałem w niej nic. Teraz zacząłem strzelać w tę ciemność: raz , dwa, trzy… W tej samej sekundzie rozpętało się wokół mnie piekło…[…]… Na prawo , zza zakrętu, zaczął strzelać mój patrol ochrony. Rozległy się też strzały gdzieś z lewej strony i z tyłu…[…]… Padłem na bruk…[…]… Leżąc przełożyłem pistolet do drugiej ręki i celując w najbliższy płomyk wylotowy oddałem pięć strzałów. Przede mną ucichło. Zwróciłem pistolet w lewo, aby strzelić również w tamtą stronę, ściągam spust – nic. Zaciął się. Tymczasem nastała cisza. Nikt nie strzelał. Pomyślałem najwyższy czas, by uciekać. Zerwałem się gwałtownie i co sił – za zakręt. Nie padł za mną ani jeden strzał. Za zakrętem ujrzałem patrol ochrony. Dobiegał do mostu. Zobaczywszy, że biegnę za nimi, zaczęli do mnie rąbać z pistoletów. Krzyk ‘nie strzelać!’ – uwiązł mi w gardle”. Koniec cytatu „W AK na Śl., Katowice, s. – 241 i 242.
[Zdjęcie autora współczesne. To samo prawie ujęcie jak na zdjęciu nr 9, tylko już wykonane bliżej opisywanego urzędniczego budynku, przy którym doszło do incydentu. Po prawej stronie, trochę w tyle, fragment dawnego z XIX w. zabytkowego muru. Całkiem już w tyle pośród widocznych drzew i krzewów była kiedyś robocza brama wiodąca do browaru i fabryczki sztucznego lodu. To po prawej stronie z Sielca, wąskim oświetlonym chodnikiem kroczyła wtedy w stronę Placu Tadeusza Kościuszki grupa polskich konspiratorów. Ten końcowy fragment chodnika mimo upływu kilkudziesięciu lat od tamtych tragicznych wydarzeń nie uległ w zasadzie żadnej zmianie. Poza panującym niemal powszechnie bałaganem.]