Janusz Maszczyk: Karty historii z okupowanego przez Niemców Sosnowca (1939-1945)
[Plebania kościoła p.w. Niepokalanego Poczęcia NMP w Nowym Sielcu.]
Pewnego letniego dnia w 1944 roku, w Nowym Sielcu, na styku wijących się zaułków ulicznych – Browarnej i Dworskiej – doszło do incydentu zbrojnego, który został w formie wspomnieniowej opisany na kartach publikacji książkowej przez byłego naszego Komendanta Śląskiego Okręgu Armii Krajowej (Śl.O.AK”), wówczas jeszcze w stopniu podpułkownika pana dr Zygmunta Waltera – Janke 1/.
Komendant „Śl. O AK” w swej publikacji książkowej, nie precyzuje jednak dokładnie w jakim konkretnym dniu doszło do tego zbrojnego incydentu w Nowym Sielcu. Przekazuje tylko ogólną informację, że do tego doszło w lipcu 1944 roku 2/. Już na wstępie pozwalam sobie zaznaczyć, że topografia tych wąziutkich nowosieleckich uliczek podobnie jak i głównej ulicy Sielca oraz zabudowań z Placu Tadeusza Kościuszki nie została w wydaniu książkowym precyzyjnie opisana, co jest w tym przypadku dla mnie zupełnie, ale to zupełnie zrozumiałe, gdyż Komendant Śląskiego Okręgu AK (Śl. O. AK) nie był przecież rodowitym mieszkańcem Sosnowca. A przebywał w tym mieście nawet wyjątkowo krótko, gdyż tylko od listopada 1943 roku do 1945 roku. Wiec zaledwie tylko dwa lata. Ujawnił się dopiero we wrześniu 1945 r. Od stycznia1949 do 1955 roku był więziony. Skazany nawet został na karę śmierci. Później tę karę zamieniono na dożywocie. W 1956 roku został w końcu z więzienia zwolniony i zrehabilitowany. W Uniwersytecie Łódzkim kończy historię, a w roku 1975 uzyskuje doktorat na Uniwersytecie Warszawskim. 11 października 1988 r. awansowany do stopnia generała brygady WP w stanie spoczynku.
Z kolei autor tego artykułu jest rodowitym mieszkańcem nie tylko Sosnowca, ale i tych terenów, które są w tej publikacji książkowej przez Komendanta „Śl. O. AK” szczegółowo, wprost nawet drobiazgowo, opisywane. Interpretacja artykułowa tego wydania książkowego, w tym wiele zaczerpniętych cytatów, nie zawierają więc absolutnie żadnych cech zdyskredytowania tych okupacyjnych wspomnień, ale tylko sprostowania pewnych nieścisłości jakie się tam mimo woli jednak zakradły. Dlaczego jednak to czynię?… Ano tylko dlatego, by w przyszłości w Sosnowcu na ten temat nie tworzono już nowych mitów, legend i półprawd, szczególnie przez tych współczesnych historyków, czy publicystów, którzy w zasadzie korzystają dosłownie tylko z jednego źródła przekazu, a nie znają przy tym kompletnie tych stron Sosnowca z autopsji. Tym bardziej, że opisywane przez Komendanta „Śl. O AK” tereny Sielca, Nowego Sielca i okolice Placu Tadeusza Kościuszki, wręcz nawet zabudowania i całe ciągi uliczne z tej okolicy, do współczesnych czasów już jednak w takim stanie jak za czasów okupacji niemieckiej nie przetrwały, a zachowały się tylko niektóre ich fragmenty. Na nieszczęście masowe wyburzenia i unicestwienia dawnych ciągów ulicznych tych dzielnic miasta miały bowiem już miejsce w latach 70. XX wieku, czyli zanim na rynku księgarskim ukazała się książka autora. W tej sytuacji autor nie był więc praktycznie nawet w stanie osobiście porównać dokonanych opisów książkowych z autentyczną zabudową. Aby więc tekst mojego artykułu był nie tylko bardziej czytelny, ale unaocznił też czytelnikowi opisy książkowe, to pod każdym zdjęciem wyjątkowo dodatkowo jeszcze też poszerzę informacje z zakresu topografii z tamtych jakże odległych już lat.
****
Zbrojny incydent w czasach okupacji niemieckiej wydarzył się w pobliżu Placu Tadeusza Kościuszki, obok mojego, jeszcze wtedy parafialnego kościółka w Nowym Sielcu, dosłownie naprzeciw okien urzędniczego renardowskiego budynku. Z dawnego koncernu Gwarectwa „Hrabia Renard”. Ten jeszcze kiedyś elegancki ceglasty budynek doskonale mi zresztą znany, jeszcze tam stoi i został też w kilku wersjach przestrzennych utrwalony przez autora co najmniej na prezentowanych poniżej zdjęciach, co niewątpliwie pozwoli osobom absolutnie nieznającym tych stron niejako z autopsji, bardziej drobiazgowo przybliżyć opisywaną tematykę.
Przypominam sobie, że plotkowe echa tej zbrojnej akcji do naszej rodziny dotarły już następnego dnia po tym opisywanym incydencie. Jego zagmatwane wątki najpierw nasza rodzina poznała jednak w wersji typowo propagandowej od niemieckich przybyszy i miejscowych osobników narodowości niemieckiej, którzy od 1939 roku w większości przypadków zamieszkiwali już na naszym Urzędniczym Osiedlu „Rurkowni Huldczyńskiego” przy Placu Tadeusza Kościuszki. Przekaz szczególnie od obcych nam narodowo osób był o tyle jednak czytelny, gdyż w zdecydowanej większości ci ludzie raczej stosunkowo dobrze posługiwali się mową polską, a język niemiecki – jak wspominał ojciec – nie tylko okropnie kaleczyli, ale sprawiali nawet wrażenie jakby go zupełnie, ale to zupełnie nie znali 3/. Prawdę mówiąc nigdy jednak wówczas nie przypuszczałem, że kolejne wątki tego wydarzenia, w znacznie jednak poszerzonej już wersji, poznam w latach 80.XX wieku, a związany z nim epilog, dopiero jako już stary człowiek dobiegający 80. lat.
Tego starcia zbrojnego nie dało się wtedy przed wieloma Polakami z Placu Tadeusza Kościuszki absolutnie ukryć, szczególnie przed tymi, których okna z ich osiedlowych mieszkań wychodziły bezpośrednio na tę stronę, gdzie płynęła i płynie nadal rzeka Czarna Przemsza i skąd to właśnie było słychać dochodzące odgłosy strzałów i przeraźliwe krzyki ludzkie, których echa niosły się od raczej cichych na co dzień nowosieleckich uliczek Dworskiej i Browarnej. Podobno wymiana strzałów z broni palnej w tych zaułkach ulicznych była wtedy tak intensywna, że odgłosy nocnej kanonady dotarły nawet do portierni w „Rurkowni Huldczyńskiego” przy ulicy Nowopogońskiej nr 1 , oddalonej już znacznie nie tylko od samego Placu Tadeusza Kościuszki, ale nawet od miejsca gdzie doszło do tego zbrojnego starcia. To z tego właśnie źródła mój ojciec, jako urzędnik fabryczny dawnej „Rurkowni Huldczyńskiego” już w następnym dniu przyniósł do naszego mieszkania wiele sensacyjnych informacji, które w kolejnych dniach uzupełniała też moja mama, pozyskaną już jednak wersją z gadatliwych i plotkarskich przekazów naszych polskich i niemieckich sąsiadów. Nie spodziewałem się jednak tego nigdy, co już wyżej zasygnalizowałem, że ta kanonada strzelecka będzie też kiedyś z detalami opisana w wydaniu książkowym przez byłego naszego Komendanta Śląskiego Okręgu AK („ŚL.O.AK”), wtedy jeszcze w stopniu podpułkownika Zygmunta Waltera – Janke.
****
Jak w opisach wspomina tamte odległe wydarzenia były Komendant „Śl. O AK”, Zygmunt Walter Janke, już „pewnej majowej nocy 1944 roku” (koniec cytatu „W AK na Śl., Katowice, s. 239”) – Inspektorat Sosnowiecki AK – podjął decyzję by w Sosnowcu w celach propagandowych zamalować farbą niektóre budynki, umieszczając na nich symbole Polski Walczącej, a konkretnie to hasło Polska Walczy a obok niego symboliczną znaną nam Polakom kotwicę. Według jego informacji tę decyzję podjęto wówczas głównie z tego powodu, że dwie tego typu poprzednie plakatowe akcje przeprowadzone też w Sosnowcu już ponoć bez problemów się udały i to jeszcze z dużym propagandowym powodzeniem. Kolejną więc, tym razem Inspektorat Sosnowiecki AK wyznaczył w miesiącu lipcu 1944 roku i polecił, by w szczegółach zorganizował i poprowadził ją konkretnie – „harcmistrz Henryk Jackowski („Radwan”). Koniec cytatu „W AK na Śl., Katowice, s.239”. Obecnie już trudno ustalić szczególiki organizacyjne tej wyjątkowej akcji jak na sosnowieckie warunki okupacyjne, ale z chwilą, gdy tylko sam Komendant „Śl. O. AK” – Z. Walter Janke podjął też decyzję, by w niej również osobiście uczestniczyć, to niewątpliwie, mimo woli, odpowiedzialność dowodzenia tą grupą konspiracyjną niejako pośrednio scedowano też i na niego. Tego w dociekaniach prawdy absolutnie nie można wykluczyć. Czy jednak Komendant „Śl. O. AK.” wówczas zdawał sobie też z tego sprawę?… Dlaczego jednak zadaję takie pytanie? Ano dlatego, że z powojennej publikacji książkowej jednoznacznej odpowiedzi na tak postawione pytanie nie można jednak absolutnie pozyskać.