Janusz Maszczyk: Gdzie sportowcy z tamtych lat? Część 3

Janusz Maszczyk – rok 1959. Z lewej strony w tle Park Dietla, z prawej Pogoria.

 

PIŁKARZE RĘCZNI Z  KS „WŁÓKNIARZ” W SOSNOWCU.

Jako stary już człowiek, mimo woli patrzę więc z nostalgią na popękane i pełne rysów oraz już wyblakłe ze starości sportowe zdjęcia i informacje prasowe jak również na pomeczowe protokoły sportowe. Kiedyś, jak to dobrze jeszcze pamiętam, niemal z nabożnym pietyzmem i na gorąco, zaraz po meczu, drobiazgowo jeszcze wklejane do pęczniejącego niemal z każdym miesiącem pamiętnika sportowego. Obecnie te pożółkłe i rozlatujące się stronice kratkowanego albumu, wyglądają już jednak nie tak dostojnie jak według mnie bywało to kiedyś. Za moich jeszcze młodzieńczych lat. Niemniej jednak stanowią, nostalgiczną dla mnie pamiątkę z tamtych jakże urokliwych lat, które niestety ale już nigdy nie powrócą, podobnie zresztą jak następne lata, gdy jeszcze zachłannie kradłem kolejne młodzieńcze i pełne szczęścia kolejne dni i miesiące…

     Rok 1957 w Polsce był charakterystycznym okresem, bowiem już wówczas archaiczny 11 osobowy szczypiorniak już na dobre zanikał z naszych boisk i przekształcał się w siedmioosobową piłkę ręczną1/. Dyscyplinę niezwykle dynamiczną, pełną szybkich i żonglerskich podań oraz chwytów, a w porównaniu z koszykówką nawet o posmaku bezpośredniego kontaktu z przeciwnikiem. Jednak kontaktu nie tak brutalnego i różnorodnie interpretowanego przez sędziów jak to widzimy obecnie. Zasada obrony i ataku przeciwnika w zasadzie była wtedy zupełnie prosta, gdyż dotyczyła wyłącznie tylko kontaktu z piłką. Po prostu atakowało się wyłącznie tylko piłkę a nie przeciwnika. Zawodnika w zasadzie można było jednak zatrzymać, ale wyłącznie tylko na przedpolu, w okolicy dziewięciu, a nawet 8. metrów od bramki, z szeroko jednak rozstawionymi ramionami. Absolutnie jednak w trakcie zatrzymania nie wolno go było jednak brutalnie obłapywać w pół, ani też szarpać jego ręki, czy wręcz ordynarnie uderzać w jakąkolwiek inną część ciała, szczególnie jednak w rękę gdy w dłoni trzymał już piłkę. Z tym, że jakikolwiek już faul zawodnika z piłką w dłoni, czy w dłoniach, na samym kole (linia ciągła sześciu metrów od bramki) i w trakcie wykonywania już rzutu w kierunku bramki, był zawsze jednoznacznie karany rzutem karnym. Największym jednak atutem nowej dyscypliny sportowej była wtedy niezwykła dynamika tej gry oraz stosunkowo małe boisko, w porównaniu do poprzedniego szczypiorniaka, i niezwykle duża też ilość oddawanych widowiskowych rzutów w światło malutkiej bramki. Przy czym rzuty z różnych pozycji były wykonywane niezwykle finezyjnie. Dużym też widowiskowym atutem tej nowej gry był również bramkarz. Jego obrona wymagała bowiem wprost cudownego refleksu i zatarcia w swej psychice strachu już po kilku sekundach gry, gdyż oddawane przez zawodnika z przeciwnej drużyny rzuty w światło bramki były niezmiernie zaskakujące, jednocześnie też piekielnie szybkie i boleśnie odczuwalne, szczególnie gdy piłka trafiała w twarz bramkarza. Oczywiście, że te zmiany w kodeksowych przepisach gry następowały stopniowo. Najszybciej dostrzeżone je jednak w tych miastach, gdzie dysponowano już na tyle dużymi halami sportowymi, gdzie można było już rozpocząć grę na lśniącym parkiecie, a nie na żwirowym klepisku, czy trawie.

****

Pierwszy kontakt z piłką ręczną nawiązałem całkiem przypadkowo. Jeszcze wtedy, bowiem od września 1957 r. byłem pierwszoligowym koszykarzem grającym już jednak na pełnych obrotach w Klubie Sportowym „Sparta” w Nowej Hucie. Mimo, iż nasz klub sportowy sponsorowały wtedy Zakłady Przemysłu Tytoniowego w Krakowie – Czyżynach w pobliżu Nowej Huty, to jednak treningi koszykówki rozgrywaliśmy zawsze nie w Nowej Hucie, ale w wynajmowanej sali gimnastycznej Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” przy obecnej ulicy Józefa Piłsudskiego. Natomiast już same mecze sparingowe i mistrzowskie w udostępnionej nam za odpowiednią zapłatą, w ogromnej i rozkrzyczanej, kilkutysięczną widownią oraz pełnej oklasków oraz dopingu hali sportowej KS „Wisła” w Krakowie na Bielanach.

Korzystając z okazji pozwolę sobie przypomnieć, że to w tej właśnie hali sportowej, całkiem przypadkowo byłem światkiem jak tłumy zgromadzonych w niej krakowian oszalały wprost na widok przybysza zza oceanu z USA, naszego rodowitego Sosnowiczanina pana Jana Kiepury. W tym samym czasie byłem już jednak też studentem pierwszego roku w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Krakowie (obecnej Akademii Wychowania Fizycznego im. Bronisława Czecha). Jednym z przedmiotów dydaktycznych w tej placówce oświatowej była wtedy też piłka ręczna. Zajęcia studenckie o charakterze praktycznym odbywały się zawsze w godzinach przedpołudniowych w ogromnej wymiarowo uczelnianej hali sportowej WSWF, która wtedy była usytuowana na Grzegórzkach. To właśnie w trakcie tych zajęć, pewnego dnia zwrócił na mnie uwagę wykładowca z piłki ręcznej, który równocześnie był wtedy też trenerem pierwszoligowej uczelnianej drużyny „AZS” Kraków. Prawdopodobnie zaimponowałem mu wtedy swą wyjątkową sprawnością fizyczną, silnym rzutem, skocznością i nieprzeciętnym też jak na powojenne roczniki wzrostem. Bowiem powojenni młodzieńcy na skutek okupacyjnej wiecznej biedy i niedożywiania prezentowali się raczej niskim wzrostem. Ja tymczasem zaledwie o wzroście 188 centymetrów byłem więc wtedy najwyższym spośród wszystkich studentów z pierwszego roku nauki. Imienia i nazwiska wykładowcy oraz stopnia naukowego tego Pana jednak już nie pamiętam. Już od pierwszych zajęć uczelnianych zaczął mnie więc zachęcać bym chociaż raz przyszedł na trening piłki ręcznej, a wówczas na pewno ta nowa nieznana mi przecież dotąd dyscyplina sportowa w końcu jednak zainteresuje również mnie. Na skutek jego ciągłych delikatnych nalegań, by w końcu nie zadzierać z moim przełożonym, wiec kilka razy czy nawet kilkanaście razy, brałem udział w treningach tego uczelnianego klubu sportowego. Jednak już wtedy byłem tak zafascynowany grą pierwszoligowej koszykówki i zaciągniętą głęboką przyjaźnią, czy wręcz nawet zauroczony serdecznością jednego z koszykarzy ze „Sparty” Nowa Huta – Jasiem Muszakiem – że mimo licznych nagabywań ze strony tego trenera, jednak delikatnie ale odmówiłem dalszego uczestnictwa w treningach i w grze w piłkę ręczną. Co oczywiście z perspektywy minionych lat postrzegam jako niewybaczalny błąd. Bowiem w piłce ręcznej przy ówczesnej mojej sprawności fizycznej i wzroście osiągnąłbym na pewno wtedy zdecydowanie więc niż jako pierwszoligowy koszykarz. Do tego jeszcze zobligowany przez trenera klubowego do gry jako „środkowy” napastnik.

**** 

     Po raz drugi zainteresowałem się już na dobre wyczynową piłką ręczną w moim rodzinnym mieście w Sosnowcu. Całkiem zresztą przypadkowo, bowiem gdzieś w maju lub czerwcu 1959 roku, gdy ta sekcja była niemal jeszcze w pośpiechu tworzona przez mgr wychowania fizycznego – Józefa Kopcia przy Klubie Sportowym „Włókniarz”. Do gry w piłkę ręczną, jako jeszcze wówczas czynnego też koszykarza, zachęcili mnie wtedy dwaj moi nowo poznani znajomi, Józef Kopeć i Mirosław Łukaszczyk, obydwaj z gorącymi jeszcze dyplomami Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego we Wrocławiu. Pamiętam jeszcze doskonale to nagłe i przypadkowe spotkanie na boisku „Włókniarza” przy Alejach Józefa Mireckiego i roztaczane przez moich kolegów pełne płomiennych barw wizje jakie rysują się w Sosnowcu z tą nową nieznana jeszcze w tym mieście dyscypliną sportową. To dzięki nim właśnie powstała po raz pierwszy w dziejach Sosnowca wyczynowa siedmioosobowa piłka ręczna. Z tym, że Józiu Kopeć oficjalnie został wtedy trenerem, a z kolei Mirek Łukaszczyk, jego przyjaciel ze studiów we Wrocławiu, miał go swym doświadczeniem jako były piłkarz ręczny WSWF z Wrocławia tylko dodatkowo jeszcze w trakcie treningów wspierać. Co – jak pamiętam – niewątpliwie czynił to wyjątkowo skutecznie i to nie tylko w czasie samych treningów ale też w trakcie niektórych piłkarskich spotkań z przeciwnym zespołem sportowym.

Pierwszym kierownikiem drużyny KS „Włókniarz” został wtedy inż. leśnictwa Janusz Wilk, mój były wieloletni, zresztą bardzo bliski przyjaciel i wieloletni też sąsiad z Placu Tadeusza Kościuszki, a wtedy już jednak mieszkaniec z pogońskiego Osiedla Rudna. Państwo Wilkowie, gdy jeszcze mieszkali przy Placu Tadeusza Kościuszki, to byli zresztą naszej rodzinie doskonale znani. A ojciec Janusza Wilka był już wtedy od wielu, wielu lat z kolei przyjacielem mojego ojca, Ludwika Maszczyka. Kolejnym kierownikiem sekcji piłki ręcznej, gdy trenerem nadal pozostawał jeszcze Józef Kopeć był mój przyjaciel, Józef Gierasimowicz, rodzony brat naszego bramkarza, Marka Gierasimowicza. Wyprzedzając chronologię rozgrywek, to ostatnim już kierownikiem sekcji piłki ręcznej był mgr inż. Zygmunt Karykowski, straszy już od nas wiekiem mężczyzna. Niezwykle sympatyczny i inteligentny, życzliwy i przyjacielski, kolega z Pogoni z ulicy Mazowieckiej. Jak pamiętam to Zygmunt Karykowski był wtedy cenionym pracownikiem „Intertexu”, dawnej włókienniczej fabryki państwa Dietlów.

****

W 1959 roku, gdy po raz pierwszy w Sosnowcu rozpoczęliśmy już na dobre treningi i grę w wyczynową piłkę ręczną, to obowiązywał w Polsce następujący system rozgrywek:

– I i II liga państwowa,

– ligi wojewódzkie, które określane też wtedy jako trzecie ligi,

– wojewódzka „A klasa”,

– okręgowa „B klasa”.

W tym czasie w Sosnowcu, w mieście dotąd pozbawionym jakiejkolwiek tradycji siedmioosobowej piłki ręcznej, udało nam się jednak zorganizować stosunkowo silny zespół. Oczywiście jak na grę amatorską i wyjątkowo kiepskie warunki bazowe, by uprawiać sport wyczynowy. A wynikało to z następującej przyczyny. Kilku bowiem wtedy zawodników nie tylko już posiadało znakomitą sprawność specjalną, ale dysponowało też specjalistycznymi cechami sportowymi potrzebnymi do uprawiania tej nieznanej jeszcze w Sosnowcu dyscypliny sportowej. Oczywiście, że tak jak i w innych dyscyplinach sportowych, również i w piłce ręcznej dochodziło do stosunkowo licznych zmian kadrowych wśród zawodników. Jedni więc sportowcy odchodzili z naszej drużyny, niektórzy na zawsze, inni po odejściu ponownie jeszcze powracali. A jeszcze innych stopniowo pozyskiwaliśmy, głównie jednak ze szkół z terenu Sosnowca. Ponieważ zmiany kadrowe były wówczas dość liczne, nie jestem więc obecnie w stanie aż po tylu latach odtworzyć motywu ich chronologicznego pozyskiwania i opuszczania barw klubowych. W pierwszym jednak historycznym składzie z września 1959 roku, gdy jeszcze trenerem był wówczas Józef Kopeć, to reprezentantami KS „Włókniarz” byli wyłącznie tylko zawodnicy jacy zostali utrwaleni na poniższym zdjęciu.

[Zdjęcie z 8 września 1959 roku wykonane w Sosnowcu, przy Alejach J. Mireckiego, na boisku KS „Włókniarza”. Na zdjęciu pierwsi w historii Sosnowca reprezentanci tego miasta w piłce ręcznej. Od lewej: Mirosław Łukaszczyk (już nie żyje), Marek Gierasimowicz (już nie żyje), Andrzej Bryła (już nie żyje), Janusz Maszczyk, Henryk Kandora, Ryszard Broen (już nie żyje), Jan Hamerlak (już nie żyje), Józef Kopeć i kapitan zespołu – Zdzisiu Wójcik (już nie żyje).]

[Powyżej i poniżej informacje prasowe z „Wiadomości Zagłębia”.]

 ****

Znakomitym bramkarzem w naszej sosnowieckiej drużynie był wtedy mój przyjaciel, Marek Gierasimowicz. Podjął się gry w naszym zespole chyba jednak nie z umiłowania do tej nieznanej mu dotąd dyscypliny sportowej, co raczej z goryczy jakiej w pewnej chwili doznał w swoim dotychczasowym piłkarskim Klubie Sportowym „Stal”. Marek był bowiem już wtedy reprezentacyjnym bramkarzem w kadrze Polski juniorów i jednocześnie też pierwszym znakomitym bramkarzem piłki nożnej w KS „Stal” w Sosnowcu. Jednak pewnego dnia, gdy jeszcze „Stal” była w pierwszej lidze, on z kolei będąc w niedyspozycji sprawnościowej (bolesna kontuzja łokcia), co się wielu sportowcom wielokrotnie przecież zdarzało i zdarza nawet obecnie, ponoć w trakcie spotkaniu z ŁKS z Łodzi nie obronił bramki i został za to przez trenera surowo w obecności innych kolegów odsunięty z boiska na ławę. Marek jako człowiek wyjątkowo ambitny, inteligentny i kulturalny, odebrał jednak ten trenerski gest jako wymierzony mu policzek i rozgoryczony tym faktem trafił wtedy do naszego klubu. Już wtedy piłkarska drużyna „Stal” Sosnowiec na dobre opuściła pierwszą ligę, a on jednak nadal na przemian jeszcze grał w piłkę nożną w tym klubie sportowym i w piłkę ręczną w KS „Włókniarz”. Pamiętam jak jeszcze przez kilka miesięcy leczył wtedy kontuzjowany łokieć, a lekarz dokonywał nawet w nim punkcji ściągając z opuchniętej już ręki wodę. Podobno urazu doznał wtedy na jednym z meczów piłki nożnej w „Stali” Sosnowiec. W tamtych latach jednak Marek nie spalił za sobą wszystkich mostów, spotykał się więc z wieloma piłkarzami z tego piłkarskiego klubu sportowego. Pamiętam jak w jego mieszkaniu, w pięknej kamienicy, przy ulicy 3 Maja, bywał wtedy w odwiedzinach znakomity piłkarz nożny Zbigniew Myga, a „Prezes” Czesław Uznański spotykał się z nim nawet na kawie w „Rexie”. W późniejszych latach Marek ukończył WSWF we Wrocławiu i był w tym samym czasie też bramkarzem w KS „Lotnik” we Wrocławiu. W kolejnych latach poświęcił się już wyłącznie tylko zapasom. Ponoć piastował w tym zrzeszeniu sportowym jakąś kierownicza rolę. Marek już jednak od co najmniej kilkunastu lat nie żyje. O Marku jednak tak jak o innych też wielu znakomitych sportowcach zapomniał Sosnowiec. Nie zapomniał jednak o nim Wrocław, gdzie corocznie pod jego imieniem są organizowane turnieje zapaśnicze.

W okresie, gdy trenerem naszej sekcji piłki ręcznej został Jan Suski, a nawet już nieco wcześniej, to Marek całkowicie już zerwał wszelkie kontakty z piłką nożną i poświęcił się już włącznie tylko piłce ręcznej W tym czasie podjął jednak niebywałą decyzję by grać jako rozgrywający, do czego się jednak absolutnie z wielu powodów nie nadawał. Pamiętam, że w ramach rekompensaty moralnej snuł plany, o czym ponoć tylko mnie w tajemnicy poinformował, by bramkarzem w naszej drużynie został Jan Powązka, który już wtedy był bramkarzem nożnym w KS. „Stal” Sosnowiec. Przeprowadzał nawet z nim jakieś utajnione rozmowy, gdyż Jan Powązka ponoć przed laty był też fenomenalnym bramkarzem szczypiorniaka, gdy jeszcze funkcjonował w Polsce szczypiorniak jako jedenastoosobowa dyscyplina sportowa. Jednak jak pokazały to najbliższe tygodnie Jan Powązka z nieznanych mi powodów jednak nie trafił do naszej drużyny. W konsekwencji graliśmy więc odtąd wszystkie kolejne spotkania dosłownie tylko z jednym, jedynym bramkarzem – Brunonem Gumułką. Co z punktu gry taktycznej jest nie tylko niedopuszczalne, ale wręcz nawet idiotyczne, gdyż żaden zawodnik z piłki ręcznej, a szczególnie bramkarz, nie jest w stanie być non stop skutecznym i to dosłownie w każdym spotkaniu, do tego jeszcze przez kilka lat. Podobnie błędne były też trenerskie decyzje bym ja obdarzony silnym rzutem, wyskokiem i wysokim wzrostem, grał cały czas wyłącznie tylko jako „kołowy”. Gdy tymczasem zawodnicy na pozycji rozgrywającego i na skrzydłach nie dysponowali wówczas ani silnym rzutem, ani wyskokiem, ani też nie potrafili w trakcie gry finezyjnie podać mi piłki. Większość więc bramek zdobywałem w trakcie ataku szybkiego. Tematu gry technicznej i taktycznej w tym króciutkim artykule nie będę już jednak dalej rozwijał, lecz skupię się raczej tylko na innych aspektach związanych z piłką ręczną – sekcji KS „Włókniarz”.

****

W kolejnych miesiącach w dalszych spotkaniach, w stosunku do pierwszej drużyny reprezentacyjnej z września 1959 roku, brali też jednak udział następujący jeszcze zawodnicy: Ludomir Oleksiak, Ryszard Kępa, Brunon Gumułka, Stanisław Jaskólski, Jerzy Hanus, Marek Kuśmierz, Czesław Czekajski, Morel (imię?) i Stanek (Imię?), Stanisław Sankowski, Leszek Nowakowski, Adam Zajaś i Henryk Kandora.

Henryk Kandora był wówczas wyłącznie tylko jedynym zawodnikiem spoza Sosnowca. Był rodowitym Górnoślązakiem, mieszkańcem z Katowic.

[Henryk Kandora]

Przypominam sobie ten niezwykły dzień doskonale, jak pewnego dnia Heniek Kandora pojawił się niespodziewanie w naszym klubie, gdyż został ściągnięty z Katowic przez Józia Kopcia. Heniu był bowiem wtedy jeszcze uczniem w jednej ze szkół średnich w Katowicach. Gdzie z kolei Józio Kopeć, by chociaż do nędznej pensji jeszcze troszeczkę pozyskać grosza, był z kolei w tej samej szkole też zatrudniony na ½ etatu w charakterze nauczyciela wychowania fizycznego. Już w trakcie pierwszego treningu okazało się, że pozyskaliśmy nie tylko niezwykle sprawnego zawodnika, ale również cennego, bowiem niezwykle skutecznego, zdobywającego bramki do tego jeszcze lewą ręką. Heniu był osobnikiem wiecznie uśmiechniętym, niezwykle też kulturalnym i inteligentnym, więc niemal od pierwszego treningu został też moim nieodłącznym przyjacielem. Lubili go zresztą też inni sosnowieccy piłkarze ręczni. Henia spotkałem jeszcze raz w Katowicach w latach 60. XX wieku, gdy ja na dobre już tam po ślubie zamieszkałem. Przypominam sobie wprost doskonale, że spotkałem go wtedy z dopiero co z poślubioną rodowitą Górnoślązaczką, moją Renią, na skrzyżowaniu ulic gen. Karola Świerczewskiego (obecna ulica Raciborska) i Kozielskiej, obok prywatnej cukrowni, której dzisiaj już tam nie ma. Radości z tego nagłego spotkania nie było więc końca, a On stał rozrzewniony i z ogromną nostalgią wspominał tamte jakże piękne sosnowieckie chwile, gdy razem z nami trenował i rozgrywał mecze.

****

Mecze mistrzowskie i treningi jesienno – wiosenne odbywały się zawsze na trawiastym boisku KS „Włókniarz” przy Alejach J. Mireckiego. Z kolei zimowe treningi i mecze (najczęściej spotkania towarzyskie i pucharowe) na klepiskowym podłożu w hali KS Włókniarz” na „Placu Schoena”, w dawnej jeszcze ujeżdżalni koni, państwa Schoen. Z kolei mecze wyjazdowe odbywały się też na podobnych jak wyżej obiektach. Na zróżnicowanych jednak co powierzchni boiskach: trawiastych i żwirowo – klepiskowych (coś co miało przypominać podłoże kortowe) oraz parkietowych i na asfaltowych. Te ostatnie boiska o niezwykle twardym podłożu i w wielu miejscach spękane oraz wybrzuszone, lub wręcz całe chropowate, zaraz jednak „fachowcy” okrzyknęli jako „szczyt polskiej techniki sportowej”. Kilku moich klubowych kolegów, to „cudo techniki”, już wkrótce jednak doprowadziło do poważnych kontuzji, a niektórych nawet do trwałego kalectwa i inwalidztwa. Dopiero w późniejszych latach, gdy autor zostanie już grającym trenerem, a następnie już tylko wyłącznie trenerem, to większość treningów i meczów będzie się już odbywało tylko w halach sportowych, gdzie podłożem był tylko lśniący i wypolerowany parkiet. Nie potrzeba więc nawet być wyczynowym sportowcem, nie należy też nawet zbytnio pobudzać swej wyobraźni, by sobie wyobrazić, jak w tamtych odległych już latach wielkimi umiejętnościami musiał dysponować zawodnik poruszający się na tak różnorodnych podłożach jakie wówczas piłkarzom ręcznym oferowały kluby sportowe. O wręcz skomplikowanym dryblowaniu piłką, podaniach, rzutach z padem, czy nawet grze na szybki atak na takich różnorodnych boiskach, to nawet nie wspominam. Dzięki pozyskaniu kilku zawodników z Sosnowca (część koszykarzy z KS ”Włókniarz”; jeden z Katowic – Heniek Kandora) dysponujących znakomitą sprawnością specjalną i specjalistycznymi cechami sportowymi potrzebnymi do wyczynowego uprawiania tej dyscypliny sportowej, już wkrótce, ku zaskoczeniu kierownictwa ze Śląskiego Związku Piłki Ręcznej w Katowicach, zorganizowaliśmy silny zespół piłkarzy ręcznych, który niemal błyskawicznie piął się w górę tabeli sportowej.

[Zdjęcie współczesne. Dawny stadion w Sosnowcu KS „Włókniarz” przy Alejach J. Mireckiego.]

****

Jak to niektórzy dzisiaj dziennikarze, publicyści oraz różnej maści celebryci określają, uprawialiśmy ponoć wówczas amatorski sport wyczynowy jednak tylko dla siebie. Dosłownie tylko dla siebie i dla swej pazernej przyjemności, a jedynie swą finezją gry tylko tak przy okazji bawiliśmy też zgromadzoną na trybunach publiczność. Rzeczywistość tamtych sportowych dni jednak całkowicie temu zaprzecza. Bowiem każde spotkanie sportowe traktowaliśmy bardzo poważnie i dedykowaliśmy je też innym, głównie kibicom zgromadzonym na trybunie, lub cierpliwie i w napięciu stojącym w pobliżu murawy boiska. Również spotykanym już później po meczu na ulicach naszego miasta Sosnowca, lub gronu nam najbliższych. Kolegom i przyjaciołom, którzy już nas po meczu tęsknie oczekiwali, przy zarezerwowanych stolikach w sosnowieckiej kawiarni „Rex”. To Oni – kibice sosnowieccy zawsze nam wierni – mobilizowali nas do szlachetnej walki sportowej, nie szczędząc przy tym zachęt, pochwał i radosnych okrzyków zagrzewających nas do skutecznej gry i kolejnych też zwycięstw. To przede wszystkim właśnie im i moim przyjaciołom z boiska, dedykuję ten tekst, jakże pełen tęsknych i sentymentalnych wspomnień. Przypuszczam, że swą grą i błyskotliwie uzyskiwanymi wynikami z miesiąca na miesiąc, rozsławialiśmy też wówczas nasze ukochane miasto Sosnowiec. Podobnie jak sosnowieckie szkoły średnie, które dopiero co niektórzy z nas je kończyli lub już ukończyli. I tak po pewnym okresie czasu, dotąd absolutnie nieznana prawie nikomu w Sosnowcu piłka ręczna, stała się tak niezwykle popularną dyscypliną sportową, że uprawiała ją już niebawem nie tylko młodzież w szkołach średnich, ale nawet i dzieci w szkołach podstawowych. Dopiero już znacznie, znacznie później, uczniowskie talenty trafią do sosnowieckich klubów sportowych. Najszybciej do KS „Czarni” i „Górnik” Klimontów oraz do KS „Górnik” przy kopalni „Mortimer” w Sosnowcu. Takie są niezaprzeczalne fakty!

W tamtych latach uprawialiśmy sport wyczynowy wyłącznie tylko amatorsko. W porównaniu do czasów współczesnych niczym bezrobotni artyści, za serwowaną w przydrożnych i prostych barach mlecznych jałmużnę w postaci skromnej daniny: jednego gorącego kubka napoju z łusek kakao (1/2 litra),dosłownie jednej bułki z masłem i małej porcji jajecznicy. W wyjątkowych tylko sytuacjach, przy niepełnym składzie drużyny, kierownik – opiekun drużyny, podejmował niekiedy ryzyko i kosztem nieobecnego w tym dniu zawodnika, lub kilku zawodników, przy tym „fałszując” pomeczowe sprawozdanie serwował nam w darze, w drodze losowej, jeszcze dodatkowo ½ litrową dawkę sztucznego kakao i większą porcję jajecznicy. Ta szumnie wówczas określana „darmowa zawodnicza dieta” przysługiwała sportowcom wyczynowym jedynie tylko po meczach mistrzowskich, do tego jeszcze rozgrywanych poza Sosnowcem. Taka była wówczas zapłata klubowa za poniesione trudy na treningach i meczach. A byliśmy przecież jeszcze pokoleniem, które doskonale pamiętało okupację niemiecką i ciągle drżący z głodu żołądek. Niedostatecznie i nieskutecznie kalorycznie dożywiani, nasyceni do tego jeszcze okupacyjnym stresem i bagażem głodu, widocznym u wielu efektem była więc żałośnie słabo rozwinięta tężyzna fizyczna. Nie byliśmy więc też tak odporni na choroby i kontuzje jak współczesne polskie pieszczochy. Treningi i mecze były jednak podobnie jak i dzisiaj diabelnie forsowne i wyczerpujące, kontuzje były więc zjawiskiem nieuniknionym i niemal powszechnym. Wielu spośród nas prymitywnie leczonych, co już wyżej zasygnalizowałem, przez tak zwanych wojewódzkich lekarzy sportowych, doczekało się więc na starość inwalidztwa, niektórzy przetrenowani, inni nadmiernie wyczerpując organizm, już odeszli z tego świata. Pozostała więc spośród nas już tylko garstka.

Może jeszcze tylko wspomnę, że od 1959 roku do 1963 roku uprawiałem w Sosnowcu jednocześnie jakże dwie odmienne od siebie dyscypliny sportowe. A były nimi wyczynowa piłka ręczna i koszykówka. Przy czym jeszcze pracowałem wtedy fizycznie, pozbawiony jakichkolwiek specjalnych ulg, jako robotnik dołowy w Kopalni Węgla kamiennego „Milowice”. Natomiast już w latach 1961 i 1962  byłem też jeszcze koszykarzem drugoligowego zespołu „AZS” w Częstochowie, gdzie również musiałem uczestniczyć w treningach i meczach, w tym również wyjazdowych.  Dzięki jednak wyjątkowej uprzejmości, czy nawet wręcz ludzkiego zrozumienia,kierownika kopalnianego pana mgr inż. Tadeusza Markiewicza, w dni piątkowe mogłem „jednym ciągiem” wykonywać dwie dniówki dołowe, gdyż mecze drugoligowej koszykówki w tym czasie odbywały się zarówno w soboty jak i w niedziele.Nie trzeba więc jak sądzę nawet zbytnio wytężać swojej wyobraźni, by zrozumieć jaką wielką wtedy musiałem dysponować sprawnością fizyczną i licznymi wyrzeczeniami, by podołać takiemu ponadludzkiemu wysiłkowi fizycznemu.

****

     W zasadzie, przy tego typu opisach, to wszelkich szczegółowych ocen powinno się dokonywać wyłącznie tylko na podstawie dokumentów źródlanych w postaci protokołów pomeczowych i informacji prasowych, które powinno się też wtedy poprzeć nie tylko  swoją ale i współpartnerów fachową merytoryczna oceną. Niestety nieubłaganie biegnące lata spowodowały to, że utraciłem z moimi przyjaciółmi z boiska już wszelki kontakt. Wielu z nich niestety ale  już na zawsze odeszło z tego świata.Na szczęście autor tego artykułu w swoim domowym archiwum posiada co najmniej kilkanaście oryginalnych protokołów, lub ich odpisów, publikacji prasowych i adnotacji archiwalnych, na podstawie, których nawet osoba nie uprawiająca profesjonalnie piłki ręcznej, może sobie wyobrazić pewien pogląd o poziomie gry jaki  wtedy ta drużyna sportowa w Sosnowcu prezentowała.

W tych odległych czasach KS „Włókniarz” na terenie już wtedy rozległego terytorialnie Sosnowca, był jedynym w całym tego słowa znaczeniu klubem sportowym, który posiadał wyczynową sekcję męskiej piłki ręcznej. Od 1959 roku do 1963, gdy byłem piłkarzem ręcznym w KS „Włókniarz”, to na przestrzeni tych kilku zaledwie lat rozegraliśmy bardzo wiele spotkań mistrzowskich, pucharowych i towarzyskich, co u osób interesujących się tylko piłką ręczną, czy interesujących się tylko sportem wyczynowym, nie powinno budzić absolutnie żadnych wątpliwości. Z tej ogromnej wspomnieniowej piłkarskiej batalii do mojego archiwum zdołałem jednak pozyskać tylko mikroskopijną cząstkę protokołów i informacji prasowych, które skrupulatnie gromadziłem w moim domowym archiwum. Poniżej jednak, z uwagi na ograniczone możliwości przekazu prezentuję tylko malutki fragmencik z mojego archiwum domowego, w postaci uzyskiwanych przez naszą drużynę piłkarską wyników i ilość zdobytych bramek przez poszczególnych zawodników. W nawiasach podaję też wyniki pierwszej połowy:

– 8.IX. 1959 r. mecz mistrzowski z LZS Ożarowice k/Tarnowskich Gór, zakończony zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik: 17:9 (5:1). Bramki zdobyli: Z. Wójcik – 4, J. Hamerlak – 3, M. Łukaszczyk – 2, R. Broen – 2, L.Oleksiak, J. Kopeć, H. Kandora po 1 bramce, J. Maszczyk – 3 bramki;

– 13. IX.1959r. mecz mistrzowski z KS „Górnik” Wojkowice Komorne, zakończony zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik: 26:5 (9:3) dla KS. „Włókniarz”. Bramki zdobyli: R. Broen – 6, M. Łukaszczyk – i H. Kandora – po 3, Z. Wójcik – 2, J. Hamerlak – 1 bramka, J. Maszczyk – 11 bramek;

[Publikacja prasowa z Wiadomości Zagłębia.]

[Powyżej rok 1959. Boisko KS „Włókniarz” przy Alei J. Mireckiego. Na zdjęciu rzuca jako kołowy, tym razem lewą, a nie prawą ręką – Janusz Maszczyk.]

[Informacje prasowe z „Wiadomości Zagłębia”, a po prawej stronie z „Dziennika Zachodniego”.]

– 27.IX.1959r. mecz mistrzowski z KS „Azoty” – Chorzów, mecz zakończony zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik: 17:10 (4:6). Bramki zdobyli: H. Kandora – 7, R. Broen, A. Bryła, Z. Wójcik, i Czesław Czekajski – po 1, J. Maszczyk –6 bramek;

– 4.X.1959r. mecz mistrzowski z „AZS” Katowice 1B, mecz zakończony zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik 21:10 (8:5). Bramki zdobyli: R. Broen -4, J. Hamerlak – 1, L. Nowakowski – 3, M. Łukaszczyk – i Z. Wójcik – po 2 bramki, J. Maszczyk –9 bramek;

– 11.X.1959r. mecz mistrzowski z KS „Częstochowianka” 1 B, mecz zakończył się zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik: 19:9 (9:3). Bramki zdobyli: L. Nowakowski – 1, R. Broen i H. Kandora – po 3, J. Kopeć – 2, J. Maszczyk –10 bramek;

[Oryginalny, ale już ze starości pożółkły i wyblakły protokół pomeczowy.]

– 6.XII.1959r. mecz towarzyski z Technikum Kolejowym w Sosnowcu, mecz zakończony zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik: 42:17 (20:10). Bramki zdobyli: J. Kopeć – 9, M. Łukaszczyk – 8, R. Kępa – 5, A. Zajaś – 2, J. Maszczyk –18 bramek;

– 13. XII.1959r. mecz towarzyski z reprezentacją sosnowieckich szkół średnich, mecz zakończył się zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik: 42:16 (16:5). Bramki zdobyli: R. Broen – 0, H. Kandora – 15, M. Gierasimowicz – 5, A. Zajaś -4, Morel (imię?) – 1, Stanek (imię?) – 3, Janusz Maszczyk –14 bramek;

– data?, mecz mistrzowski z LZS Ożarowice k/ Tarnowskich Gór, mecz zakończył się zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik na podstawie publikacji prasowej 28:4 (14:0) dla KS „Włókniarz. Bramki: R. Kępa – 4, L. Nowakowski i S. Jaskólski – po 3, A. Zajaś – 2, S. Sankowski – 1, J. Maszczyk – 15 bramek;

[Powyżej rok 1960. Boisko KS „Włókniarz” w Sosnowcu przy Alejach J. Mireckiego. Mecz z LZS Ożarowice. Od lewej w jasnych koszulkach zawodnicy z „Włókniarza”. Od lewej w podskoku mój przyjaciel z Placu Tadeusza Kościuszki – Adaś Zajaś (już nie żyje), obok niego fragmentarycznie tylko widoczny Janusz Maszczyk (na nogach jasne getry). proszę zwrócić uwagę na reakcję zawodników i sędziego po oddaniu przeze mnie rzutu w światło bramki przeciwnika?! Sędzia z Katowic – pan Klukowski (imię?; już od wielu, wielu lat nie żyje).]

Z powyższym prezentowanym zdjęciem związana jest niezwykle ciekawa i niebawem też sentymentalna historia. Tak mi się przynajmniej wydaje. Około 1963 roku podjąłem pracę w Centrali Handlowej Metali Nieżelaznych w Katowicach. Wraz ze mną w Dziale Zaopatrzenia Zjednoczenia Przemysłu Metali Nieżelaznych pracował też wówczas pewien już starszy wiekiem człowiek. Niezwykle sympatyczny, subtelny, życzliwy, wrażliwy i wielki polski patriota, rodowity od kilku pokoleń Górnoślązak pan Klukowski. Imiona niestety ale już nie pamiętam. Ojciec 8. osobowej rodziny. Mimo dzielącego nas wtedy znacznego przedziału wiekowego zawsze jednak wobec mnie starał się być bezpośredni i wyjątkowo przyjacielski. Traktował mnie niczym rodzony starszy brat. W trakcie jednej z rozmów ku naszemu zaskoczeniu i zdziwieniu ustaliliśmy, że był w 1960 roku sędzią piłki ręcznej na jednym z meczów w Sosnowcu. To właśnie ten sympatyczny Pan, co stoi w napięciu w tyle z gwizdkiem w ustach. Okazało się, że już wtedy był prezesem Kolegium Sędziowskiego w Okręgowym Związku Piłki Ręcznej w Katowicach. Jakie było jego wzruszenie to proszę sobie tylko wyobrazić, gdy w trakcie przeglądania moich pamiątkowych sportowych zdjęć na jednym z nich rozpoznał właśnie siebie, jako sędziego na meczu w Sosnowcu. W trakcie rozmów skarżył się, że przy głodowych jak na ówczesne czasy zarobkach ma ogromne trudności by wyżywić tak liczną rodzinę. Bowiem zarobki były wtedy mizerne. Zmarł w latach 60. XX w na kolejny zawał serca już w kilka miesięcy po wyjściu ze szpitala. Wspominam Go zawsze z ogromną sympatią i nostalgią.

– mecz mistrzowski z KS „Sparta” Lubliniec, (data?) mecz zakończył się zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik na podstawie publikacji prasowej: 17:12 (7:4). Bramki zdobyli: R. Kępa – 9, L. Nowakowski, S. Jaskólski, M. Łukaszczyk i J. Maszczyk – po 2 bramki;

– data? mecz mistrzowski z „AZS” Katowice 1B. Mecz zakończył się zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik na podstawie publikacji prasowej: 35:11 (16:4). Bramki: M. Łukaszczyk – 6, R. Kępa – 5, M. Gierasimowicz, L. Nowakowski i R. Broen – po 3, S. Sankowski – 1 (błąd w informacji prasowej, gdyż powinno być S. Sankowski – 2 bramki, J. Maszczyk –13 bramek;

– 2.I.1959r. mecz pucharowy rozegrany w katowickiej Hali Sportowej Technikum Wychowania Fizycznego (obecna hala AWF) przy obecnej ulicy Raciborskiej z drugoligowym zespołem „Zgoda” –Bielszowice. Wynik: 24:13 (13:7) dla „Zgody” Bielszowice. Bramki : H. Kandora – 2, R. Broen i R. Kępa – po 1, J. Maszczyk –8 bramek;

[Publikacja prasowa z Dziennika Zachodniego.]

– 20.I.1960 mecz mistrzowski z KS „Iskra” – Siemianowice 1b (w parkietowej hali w Siemianowicach). Mecz zakończył się zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik: 26:17 (14:10). Bramki: M. Gierasimowicz – 7, S. Jaskólski – 4, A. Zajaś – 2, H. Kandora – 2, J. Maszczyk – 11 bramek;

[Rok 1960. Boisko KS „Włókniarz” w Sosnowcu przy Alejach M. Mireckiego. Na pierwszym planie – Janusz Maszczyk, trochę w tyle, tuż, tuż za moimi plecami po prawej stronie stoi w płaszczu kontuzjowany wtedy nasz znakomity bramkarz – Marek Gierasimowicz, były reprezentacyjny bramkarz kadry Polski juniorów w piłce nożnej i były też reprezentacyjny bramkarz KS „Stal” w Sosnowcu z pierwszoligowej kiedyś drużyny, obok niego po lewej już jednak stronie stoi kolejny mój przyjaciel – Ryszard Kępa (od wielu lat nie żyje).

Po prawej informacja prasowa z Dziennika Zachodniego.]

– 25. II.1960r. mecz towarzyski z drugoligowym  KS „Fablok” Chrzanów, rozegrany w hali sportowej na bulwarach „Placu Schoena” w Sosnowcu. Mecz zakończył się zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik: 47:10 (20:5). Bramki: H. Kandora – 9, R. Kępa – 8, M. Gierasimowicz i S. Jaskólski – po 5, A. Zajaś – 2, J. Kopeć – 1, J. Maszczyk – 17 bramek;

– 28.VIII.1960r. mecz mistrzowski z KS „Górnik” – Wojkowice Komorne. Mecz zakończył się zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik: 26:8 (14:2). bramki: R. Kępa i L. Nowakowski – po 4, M. Gierasimowicz – 3, R. Broen – 2 , S. Sankowski – 1, J. Maszczyk –12 bramek;

[Publikacja prasowa z Wiadomości Zagłębia.]

– 4.IX.1960 r. mecz mistrzowski z KS „Ruch” – Chorzów. Mecz zakończył się zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik: 25:2 (7:1). Trenerem KS „Ruch” Chorzów był wtedy słynny polski szczypiornista, wielokrotny reprezentant Polski, pan Til (imię?). Bramki: R. Kępa – 5, M. Łukaszczyk – 4, S. Sankowski, A Zajaś, i L. Nowakowski – po 1, J. Maszczyk –13 bramek;

– 18.IX.1960 r. mecz mistrzowski z KS „Start” Katowice. Mecz zakończył się zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik: 24:0 (10:0). Mecz odbył się wtedy w Katowicach na obecnym stadionie AWF przy ulicy Kościuszki. Bramki: R. Kępa – 7, R. Broen – 4, J. Hanus – 2, M. Łukaszczyk – i S. Sankowski – po 1, J. Maszczyk9 bramek;

– 2.X.1960r. mecz mistrzowski z KS „Azoty” 1B. Mecz zakończył się zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik: 10:9 (7:4). Bramki: M. Łukaszczyk – 3, R. Kępa – 2, M. Kuśmierz – 1, M. Gierasimowicz – 1, J. Maszczyk3 bramki;

– 11.X.1960r. mecz mistrzowski z KS „Górnik” Kostuchna. Wynik: 8:8 (6:3). Bramki: R. Kępa – 3, M.Łukaszczyk – 2, M. Gierasimowicz – 2, J. Maszczyk1 bramka.

Jak życie w sporcie wyczynowym potrafi płatać figle, których skutków wcześniej nigdy nie można przewidzieć, to świadczy o tym zdarzenie do jakiego doszło na boisku w trakcie powyższego spotkania. Na boisku KS „Górnik” w Kostuchnie doznałem wówczas nieprawdopodobnej kontuzji i co tu ukrywać, mimo woli najadłem się też niebywałego strachu. W trakcie gry, już na samym bowiem początku toczącego się meczu, bez jakiegokolwiek problemu zdobyłem pierwszą bramkę. Zdawało się więc, że w tym spotkaniu co jak co, ale kolejne bramki tym razem to już posypią się bezproblemowo jak z rękawa. Jednak już po kilku dalszych sekundach gry doznałem niespotykanej dotychczas kontuzji. W trakcie ataku przeciwnika, gdy w wyskoku starałem się zablokować rzut w światło naszej bramki, to zostałem uderzony z całą mocą w prawą rękę, co spowodowało natychmiastowe całkowite zablokowanie niezwykle skomplikowanego w budowie anatomicznej stawu łokciowego. W wyniku czego oprócz solidnego bólu wystąpiło też całkowite unieruchomienia wszelkich ruchów prawej ręki. Po prostu prawa ręka była całkowicie sztywna. Nie mogłem jej zginać. W tej sytuacji pośpiesznie wezwano pogotowie, by odwieziono mnie na obserwację specjalistyczną do szpitala. Karetka pogotowia na sygnale pędziła jednak jak oszalała. Kierowca jak mi się wydaje, jednak zbyt szybko chciał pokonać krętą i wijącą się niczym wąż drogę w Kostuchnie. Na kolejnym więc ostrym zakręcie, by się nie przewrócić i spaść z ławki, mimo woli gwałtownie się pochyliłem o siedzącego obok mnie lekarza. W tym samym momencie unieruchomione dotychczas przedramię jakimś cudem zostało nagle odblokowane. Poczułem nagle, że mogę ponownie tak jak dotychczas bez jakiekolwiek oporu zginać kontuzjowaną rękę w stawie łokciowym, nie odczuwając już przy tym prawie żadnego bólu. Decyzja lekarza po pośpiesznych oględzinach mojej kontuzjowanej ręki była wtedy jednoznaczna. Zalecił by kierowca karetki pogotowia zawrócił z powrotem na boisko do Kostuchny. Jednak już w tym dniu nie brałem dalszego udziału w grze.

– 28.V.1961 r. mecz mistrzowski z KS „Azoty” Chorzów. Mecz zakończył się zwycięstwem KS „Włókniarz”. Wynik: 14:12 (6:7). Bramki: Czesław Raj – 1, R. Kępa – 3, J. Hanus – 1, M. Kuśmierz – 2, J. Maszczyk7 bramek.

[Informacja prasowa z „Wiadomości Zagłębia”.]

[Oryginalny protokół pomeczowy z tamtych odległych i sentymentalnych już lat.]

****

Na podstawie tylko wyżej opublikowanych dokumentów wynika iż ilość zdobytych przez poszczególnych zawodników bramek kształtowała się następująco:

Ryszard Kępa – 56 bramek, Henryk Kandora – 42 bramki, Mirosław  Łukaszczyk – 38 bramek, Ryszard Broen – 26 bramek, Marek Gierasimowicz – 26 bramek, Lech Nowakowski – 17 bramek, Stanisław Jaskólski (popularnie za Jego pozwoleniem zwany „Pulikiem”) – 14 bramek, Adam Zajaś – 13 bramek, Józef Kopeć – 13 bramek, Zdzisław Wójcik – 9 bramek, Stanisław Sankowski – 6 bramek, Jan Hamerlak – 5 bramek, Marek Kuśnierz – 4  bramki, Jerzy Hanus – 3 bramki, Stanek (imię ?) – 3 bramki, Lucjan Oleksiak, Andrzej Bryła, Czesław Czekajski, Czesław Raj, Morel (imię?) – po 1 bramce, Janusz Maszczyk189 bramek.

[Powyżej rok 1960. Reprezentacja piłkarzy ręcznych z KS „Włókniarz” w zmienionym już składzie. Od lewej stoją: Mirosława Łukaszczyk (już nie żyje), Lech Nowakowski, Ryszard Kępa (już nie żyje), Czesław Czekajski, Stanisław „Pulik” Jaskólski,. W pierwszym rzędzie klęczą od lewej: NN, Ryszard Broen (już nie żyje), Brunon Gumułka (jako nowy bramkarz), Janusz Maszczyk, Adam Zajaś (już nie żyje).]

 [Informacja prasowa z „Wiadomości Zagłębia”.]

****

Pragnę jeszcze raz podkreślić, że ogromnym utrudnieniem była wtedy gra pod chmurką na boiskach pokrytych różnym podłożem, podobnie jak nagłe rozgrywanie meczów na lśniących już parkietach halowych. Wymagało to bowiem wtedy od nas ogromnego nie tylko sprawnościowego przestawienia się na samą grę, ale też pozbycia się stresu jaki nam zawsze w takich chwilach towarzyszył w ciągu niemal całego meczu. Obowiązywał też wtedy dziwny, zupełnie dla nas jednak niezrozumiały przepis, że w trakcie gry absolutnie nie można było zmieniać piłki, jak to czyni się powszechnie obecnie na każdym meczu. Przy tym w „ramach oszczędności” jakie towarzyszyły nam na każdym niemal kroku, w trakcie treningów używano zaledwie tylko dwie lub trzy piłki, którymi później rozgrywano też mecze. Co było istną paranoją, do tego jawnie popieraną przez władze piłki ręcznej i z ochotą aprobowane przez kierownictwo klubowe. Nie muszę więc chyba zbytnio tłumaczyć, nawet tym co nie mieli nigdy związku z wyczynową piłką ręczną, jak takie zdarte i rozdymane balony (przyp. autora: piłki) z trudem trzymało się wtedy w jednej dłoni. W większości przypadków nie sposób więc było dokonywać takimi piłkami finezyjnych podań i przeróżnych innych zagrywek jakie obecnie to widzimy w trakcie spotkań halowych. Już wtedy w halach pokrytych parkietem w niektórych klubach sportowych, tak jak to już bywa obecnie powszechnie Polsce, stosowano jednak specjalne kleje, którymi powlekano dłonie. Może jeszcze tylko wspomnę, że już w późniejszych latach, gdy ja byłem trenerem i czynnym jeszcze zawodnikiem, to w trakcie treningu każdy zawodnik dysponował już wyłącznie tylko swoją piłką, stąd technika gry takiego zawodnika i skuteczność rzutowa, absolutnie nie może być porównywalna do tej z lat 50. czy 60. XX wieku.

[Zdjęcie z 1960 roku. Boisko KS „Włókniarz” przy Al. J. Mireckiego. Od lewej: Janusz Maszczyk i mój przyjaciel Rysiu Kępa (już nie żyje). Po prawej informacja z „Wiadomości Zagłębia”.]

[Zdjęcia powyżej zostały utrwalone w 1960 r. na stadionie KS „Włókniarz”, przy Al. J. Mireckiego. Mecz mistrzowski z LZS Ożarowice. Janusz Maszczyk, grający na pozycji kołowego, nadal „blokowany” po wykonanym rzucie w światło bramki. W tyle, na pozycji rozgrywającego, klęczący Mirek Łukaszczyk. Po prawej stronie na zdjęciu mój bardzo bliski kolega, sąsiad z Placu Tadeusza Kościuszki – Rysiu Broen, który niestety ale już nie żyje.]

[Zdjęcie z 1960 roku. Stadion KS „Włókniarz”, przy Alei J. Mireckiego. Mecz mistrzowski z LZS Ożarowice. Od lewej w białych koszulkach piłkarze ręczni z KS „Włókniarz”. Stoją od lewej: Marek Gierasimowicz (już jako rozgrywający), Mirosław Łukaszczyk, Stanisław Sankowski, Leszek Nowakowski, NN. Z przodu przykucnięci, od lewej: Józef Kopeć, Ryszard Kępa, Janusz Maszczyk, Stanisław Jaskólski, Brunon Gumułka (jako już bramkarz).]

[Zdjęcie powyższe z rok 1960. Mecz mistrzowski rozegrany na prymitywnym trawiastym boisku KS „Włókniarz” przy Alei J. Mireckiego z LZS Ożarowice. Rzut piłką do bramki wykonuje – Janusz Maszczyk, w tyle po lewej stronie – Mirek Łukaszczyk. Całkiem w tyle w bramce – Bronisław Gumułka, po prostu Bronek.]

[Powyżej informacje prasowe z „Wiadomości Zagłębia”.]

[Powyżej stadion KS „Włókniarz” przy Al. J. Mireckiego. Rok 1959. Tym razem autor – Janusz Maszczyk – grający na pozycji obrotowego, wykonuje rzut lewą ręką w światło bramki; w tyle na skutek tego rzutu ze skupieniem przygląda się mój kolega – Mirosław Łukszczyk. Wśród stojących kibiców na murawie boiska, od prawej: w kożuszku – późniejszy kierownik sekcji piłki ręcznej mgr inż. Zygmunt Karykowski, obok Z. Karykowskiego stoi Józiu Gierasimowicz (rodzony brat Marka Gierasimowicza – były też kierownik sekcji piłki ręcznej; też już nie żyje). Trochę dalej w białym prochowcu – Stanisław „Pulik” Jaskulski.]

[Informacje prasowe z „Wiadomości Zagłębia” z września 1959 roku.]

****

Okręgowy Związek Piłki Ręcznej w Katowicach czynił wiele, by tylko uatrakcyjnić i podnieść poziom piłki ręcznej w naszym okręgu. Zdecydowana jednak większość zespołów nie posiadała pełnowymiarowych hal sportowych, a o halach z podłożem parkietowym w wielu miastach naszego województwa można było wówczas tylko pomarzyć, gdyż dysponowały nimi tylko nieliczne kluby sportowe. KS „Włókniarz” jako właśnie jeden z nielicznych w naszym okręgu posiadał pełnowymiarową halę sportową, ale wyłącznie tylko o podłożu klepiskowym. Stąd prawdopodobnie podjęto decyzję, by w okresie zimowym, w największej hali sportowej jaka była wtedy usytuowana w naszym województwie, czyli w hali Technikum Wychowania Fizycznego, przy dzisiejszej ul. Raciborskiej (obecnie hala AWF Katowice) organizować corocznie pucharowe turnieje. Może jeszcze tylko wspomnę, że była to typowa hala sportowa, a nie obiekt przerabiany, czy dostosowywany do potrzeb sportowych.

Myśl była niezwykle pozytywna, ale realizacja systemu rozgrywek zdecydowanie kiepska. Nie można bowiem z przyczyn wychowawczych dopuszczać, by w pucharowej rywalizacji, gdzie o awansie na szczyt tabeli i w konsekwencji zdobycie pucharu, co jest celem takiego właśnie turnieju, tak opracować harmonogram rozgrywek, że już w pierwszych spotkaniach rywalizowały między sobą drużyny z najniższych kategorii tej dyscypliny sportowej z drużynami pierwszo i drugoligowymi. Taki bowiem turniej zamiast spodziewanych korzyści, zaszczepiał piłkarzom ręcznym z niższych kategorii sportowych głęboką frustrację, a w rezultacie prowadził nawet do zniechęcenie i dalszego uprawiania tej dyscypliny sportowej. Całkowitym już jednak nieporozumieniem, a nawet nietaktem było oficjalne zgłaszanie do rozgrywek turniejowych przez kluby sportowe swych drużyn jako „A –klasowe” i „B – klasowe”, czy jako „1B”, a w rezultacie były to zespoły „naszpikowane” zawodnikami pierwszoligowymi, a nawet Reprezentantami Polski.

Może więc tylko dla przykładu jeszcze zasygnalizuję, że oficjalnie zgłoszona do turnieju drużyna z KS „Zgoda” Bielszowice, to w rzeczywistości był zespół nasycony wieloma piłkarzami ręcznymi z II Ligi, a w drużynie 1B „Sparta” Katowice, która była już wówczas wielokrotnym mistrzem Polski i wielokrotnym też wtedy zwycięzcą Pucharu Polski, grali nawet wtedy Reprezentanci Polski: jak m.in.: mój dobry kolega Ryszard Zawadziński (najlepszy wówczas w Polsce kołowy), czy skrzydłowy z tego pierwszoligowego zespołu – Piszczek (imię?), itp. Podobne zakamuflowane składy zawodników wystawiły też inne kluby sportowe.

Poniżej komunikat prasowy z „Dziennika Zachodniego” jaki opublikowano po tych spotkaniach o Puchar Polski:

[Rok 1960. Informacja prasowa z „Dziennika Zachodniego” o zimowych, pucharowych meczach w parkietowej hali Technikum Wychowania Fizycznego (obecnie AWF) w Katowicach przy ulicy gen. Karola Świerczewskiego, a obecnej ulicy Raciborskiej.]

****

Dzisiaj już trudno autorowi tego artykułu ustalić dokładną datę, gdyż pamięć zawodzi, a z zachowanych dokumentów absolutnie nic nie wynika kiedy dokładnie nastąpiła w naszym klubie sportowym zmiana trenera. W każdym razie już w pierwszych latach 60. XX wieku pewnego dnia Józefa Kopcia zastąpił Jan Suski.

[Powyżej źródło: Wiki Zagłębie. Na zdjęciu Jan Suski.]

Nowy trener był doskonale znanym już wtedy piłkarzem ręcznym z Klubu Sportowego „Sparta” w Katowicach. Podobno – jak to pewnego dnia wspominał – jeszcze wtedy kończył swoje rozliczenia sportowe jako piłkarz ręczny z bliżej jednak niesprecyzowanym klubem sportowym w Warszawie. W kuluarach sportowych wymieniano jednak klub „Polonia” Warszawa”. Ale czy to polegało na prawdzie?… Jasiu Suski przybył do Katowic z nakazem pracy i dopiero co pozyskanym dyplomem wyższej uczelni z AWF w Warszawie. Po poślubieniu katowiczanki, tak jak i on nauczycielki wychowania fizycznego (po TWF w Katowicach) osiadł na stałe w Katowicach, przy ówczesnej ulicy gen. Karola Świerczewskiego (obecnej Raciborskiej) w budynku położonym naprzeciw dawnej Wojewódzkiej Stacji Krwiodawstwa i Wojewódzkiej Przychodni Sportowej, gdzie mieszkał aż do chwili wyjazdu na stałe z Polski. W każdym razie już w tym czasie Jasiu, bo tak go prywatnie zgodnie z jego życzeniem zwałem był jednym z najlepszych rozgrywających piłkarzy ręcznych w Europie. Już wówczas nieźle też grał w koszykówkę i w siatkówkę. Znałem Jasia Suskiego już wcześniej i to wprost doskonale jeszcze z czasów gdy był też czynnym koszykarzem. Jako koszykarz katowickiego „Startu” rozegrał nawet mistrzowski mecz 8 listopada 1958 roku w naszej hali sportowej na bulwarach „Placu Schoena”, wtedy kiedy ja z kolei reprezentowałem KS „Włókniarz”. Posiadam w swoim domowym archiwum nawet odpis z tego koszykarskiego sentymentalnego spotkania. Jasiu występował wtedy w koszulce oznaczonej numerem 13 jednak nie zdobył wówczas dla swojej drużyny ani jednego punktu. Ja z kolei uzyskałem wtedy zaledwie tylko 14 punktów.

Jasia Suskiego widywałem zresztą w Katowicach, w latach 60 i pierwszych latach 70. XX wieku wielokrotnie. Bowiem budynek, w którym mieszkał przy ulicy gen. K. Świerczewskiego mieścił się zaledwie kilkaset metrów od mojego nowego miejsca zamieszkania, przy dawnej ulicy Koniewa nr 5 (obecna ulica Bielska). Ja bowiem w tym czasie już od 1963 roku i przez następne co najmniej dziesięć lat mieszkałem z żoną, Renią i moim dzieckiem – Adasiem – u moich teściów. Mimo woli widywaliśmy się więc wtedy bardzo często. Jasiu był zresztą wielkim przemiłym gadułą. Niejednokrotnie więc w trakcie takich przypadkowych spotkań rozmawialiśmy wtedy bardzo długo i to na różne tematy. To w trakcie tych katowickich spotkań opowiedział mi o swych pogmatwanych losach z czasów, gdy Warszawa była jeszcze okupowana przez III Rzeszę Niemiecką, a później o krwawej masakrze Polaków jakiej dokonywali Niemcy w czasie Powstania Warszawskiego i o dantejskich wprost scenach do jakich dochodziło w obozie w Pruszkowie przez, który przeszedł tak jak i inni warszawiacy po upadku powstania w 1944 roku. Pamiętam doskonale jak wzruszony tymi okupacyjnymi wspomnieniami niejednokrotnie jeszcze wówczas nie panował nad swoimi uczuciami. Ogromnie mu wtedy współczułem.

Jako piłkarz ręczny z katowicką „Spartą” w latach 1955, 1956, 1957, 1959, 1960 zdobył mistrzostwo Polski, a w latach 1958, 1961, 1962, 1964 wicemistrzostwo Polski. Z tego co pamiętam to w tamtych latach „Sparta” kilkakrotnie była też zdobywcą Pucharu Polski. O Jasiu opowiadał mi też bardzo dużo w latach 80. XX wieku jego klubowy przyjaciel, początkowo zawodnik, a później trener KS „Sparta” Katowice, pan Aleksander Gmyrek, mój sąsiad z katowickiej „Superjednostki” (już nie żyje). Pana Aleksandra z kolei znałem już wcześniej i to doskonale, bowiem jeszcze z tych lat gdy ja byłem z-cą dyrektora ds. ekonomiczno – pracowniczych w Miejskim Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej Maszynami Budowlanymi w Czeladzi, a on z kolei w tym samym czasie, był pracownikiem jednego z oddziałów tego wielkiego wtedy przedsiębiorstwa. W każdym razie wg pana Aleksandra ponoć Jasiu, w pewnej chwili opuścił jednak na zawsze Polskę i został obywatelem RFN. Przed samym wyjazdem do RFN, pewnego dnia spotkałem jednak jeszcze Jasia na terenie rynku katowickiego. Jednak nasza rozmowa tym razem jakoś się jednak nie kleiła i nie przebiegała też w takiej szczerej i przyjacielskiej formie jak to bywało wielokrotnie między nami dotychczas. W trakcie tej rozmowy, wyraźnie wtedy wyczuwałem, że Jasiu coś jednak przede mną stara się ukryć. Był nieswój, wyraźnie speszony i jakby zawstydzony, czy tylko zmieszany. Wtedy jeszcze absolutnie nie wiedziałem, że Jasiu już podjął decyzję o wyjeździe z Polski. Dopiero później, znacznie później, właśnie od pana Aleksandra Gmyrka dowiedziałem się, że Jasiu już na zawsze wraz z małżonką opuścili Polskę i na stałe zamieszkali w Republice Federalnej Niemiec.

Ponoć wg pana Aleksandra, który na bieżąco utrzymywał z nimi kontakty, to Jasiu Suski zmarł nagle na zawał serca podczas jednego z pobytów na Wyspach Kanaryjskich. Pochowany został na cmentarzu w RFN. Tematyka związana z Jasiem Suskim jest jednak aż tak zawiła i tak niezmiernie szeroka, że aby ją bardziej drobiazgowo opisać to wymaga już jednak odrębnego artykułu.

[Boisko KS „Włókniarz” przy Al. J. Mireckiego. Rzut w konkretnie określone światło bramki – wykonuje, wtedy jeszcze jako „kołowy” – Janusz Maszczyk.]

[Powyżej informacje z „Wiadomości Zagłębia”]

[Powyżej boisko KS „Włókniarz” przy Al. J. Mireckiego. W białych koszulkach zawodnicy z KS „Włókniarz”. Na pierwszym planie – Janusz Maszczyk (w czarnych getrach), w tyle od lewej: Stanisław „Pulik” Jaskólski, Mirosław Łukaszczyk, Józef Kopeć, Ryszard Kępa.]

[Stadion KS „Włókniarz” przy Alejach J. Mireckiego. Mecz mistrzowski (z kim?). Od lewej w spodenkach ciemnych: Janusz Maszczyk i Kazimierz Durbacz.]

[Powyżej rok 1960. Boisko KS „Włókniarz” przy Alejach J. Mireckiego. Mecz mistrzowski z LZS Ożarowice. Rzuca piłką Janusz Maszczyk. W tyle wśród kibiców od lewej: drugi Józef Gierasimowicz (w okularach), brat Marka Gierasimowicza i kierownik sekcji piłki ręcznej). Stojący wśród kibiców zawodnik w krótkich spodeńkach i bluzie dresowej to Stanisław „Pulik”  Jaskólski.]

[Rok 1960. Boisko KS „Włókniarz” przy Alejach J. Mireckiego. Mecz mistrzowski z GKS Szombierki. Zawodnicy z KS ”Włókniarz” w białych koszulkach. W bramce: Brunon Gumułka, tuż obok bramkarza Marek Kuśmierz (już nie żyje), pierwszy z prawej (fragmentarycznie widoczny) – Stanisław „Pulik” Jaskólski.]

[Rok 1960. Boisko KS „Włókniarz” w Sosnowcu przy Alejach J. Mireckiego. Mecz mistrzowski z GKS Szombierki. W białych koszulkach zawodnicy z „Włókniarza”. Od lewej: Stanisław „Pulik” Jaskólski, Brunon Gumułka (bramkarz), Marek Gierasimowicz, Janusz Maszczyk (w białej koszulce i w czarnych getrach), Mirek Łukaszczyk, Józef Kopeć, Ryszard Kępa.]

[Informacja prasowa z „Wiadomości Zagłębia”]

****

Pochodzę z rodziny inteligenckiej, w której jak sięgam pamięcią już od zarania dzieciństwa lansowane były bardzo czyste i przejrzyste wzorce postaw i zachowania oraz wyższe wartości ludzkie i obywatelskie. Nie twierdzę, że taki model prezentowała wówczas cała moja szeroko rozumiana rodzina. Podobnie jak również cała sosnowiecka inteligencja. W tamtych jednak latach czerpiąc pełnymi garściami humanistyczne wzorce rodzinne, wyjątkowo jednak naiwnie traktowałem wszelkie delikatnie tylko określając zawirowania jakie miały jakikolwiek związek ze sportem wyczynowym. Byłem niczym dziecko całkowicie przekonany, że amatorski sport jest wyłącznie tylko humanistyczną rywalizacją pomiędzy samymi zawodnikami i sprawującymi nad nimi bezinteresowny nadzór działaczami i sędziami, którzy na domiar tego spełniają jeszcze szlachetną misję społeczną, w tym przede wszystkim wychowawczą. Wszystkie więc sędziowskie „stolikowe” niepowodzenia traktowałem wtedy zupełnie naturalnie. Bez cienia jakiejkolwiek podejrzliwości, czy większego nawet krytycyzmu. W myśl zresztą starego jeszcze polskiego powiedzenia: – „nie popełniają błędów tylko ci co nie pracują”. Uważałem więc wówczas, że niektóre krzywdzące naszą sosnowiecką drużynę „ustawienia wynikowe” są tylko pewną formą braku ogólnej kultury sportowej i prostackiego sędziowania oraz wynikają też ze słabości etyczno – moralnych pewnej, ale tylko wyjątkowo niewielkiej grupki osób ze środowiska sportowego. Wiele tych brudnych spraw usprawiedliwiałem też wtedy nie tak jeszcze dawną okupacją niemiecką i kolaboracją oraz powojennymi też zawirowaniami w polityce, które wielu ludziom wynaturzyły te szlachetne cechy jakimi powinni się w swym życiu kierować, czyli wyższe wartości ludzkie. Natomiast sport wyczynowy zawsze jakoś dziwnie postrzegałem jako krystalicznie czysty i szlachetny. Nawet więc przez głowę mi wówczas nie przechodziło, że nawet wyczynowy, ale czysto amatorski sport był już wtedy dla wielu osobników prawdziwą kopalnią wielu dziwnych interesów o charakterze korupcjogennym. W późniejszych latach gdy już sam zostałem trenerem to z przerażeniem dostrzegłem, że niektóre mecze są po prostu z premedytacją odpowiednio i ordynarnie naciągane i ustawiane, a podłożem takiego zachowania nie jest już tylko ludzkie zagubienie się w tym świecie. Zdarzały się bowiem takie nieprawdopodobne przypadki, że o wynikach sportowych nie decydowało samo boisko, lecz delikatne uzgodnienia przy stoliku sędziowskim, lub za zamkniętymi drzwiami kierownictwa przeciwnej drużyny. Co ciekawe?… Podobno – jak wtedy wielu sportowców sądziło – im wyższą klasę sportową prezentowała wtedy drużyna, to ponoć tym większe korzyści z tych transakcji stolikowych, czy gabinecikowych, płynęły do kieszeni niektórych nieuczciwych działaczy i zadziwiająco w trakcie takich meczów ogłaszających też swe werdykty „zawsze sprawiedliwych” sędziów. Zapewne jakąś formę korzyści z tej sprzedajnej puli czerpali też wtedy niektórzy zawodnicy i trenerzy. Bowiem trudno sobie wyobrazić, by taki proceder dosłownie przebiegał wówczas tylko na samej górze.

****

W miarę upływu miesięcy, a szczególnie za czasów gdy trenerem KS „Włókniarz” został już Jasiu Suski to nasz zespół stal się bardziej dojrzałą drużyna i ciągle już tylko piał się w górę sportowej tabeli. Jak na krótki okres gry w piłkę ręczną, to stawaliśmy się więc prawdziwą potęgą piłki ręcznej, która już bardzo wówczas zagrażała wielu klubom piłki ręcznej z Górnego Śląska. A na tym terenie piłka ręczna była dyscypliną sportową traktowaną niejako sport powszechny i od dawna wpisany w historię tego regionu. Obecnie niestety ale już nie posiadam kilku zaskarżanych przez nas charakterystycznych protokołów z tamtych „dziwnych” spotkań, które były nieoczekiwanie weryfikowane na naszą niekorzyść przez Okręgowy Związek Piłki Ręcznej w Katowicach (OZPR). Przypominam sobie jednak doskonale, że gdzieś w pierwszych latach 60. XX wieku doszło do tak nieprawdopodobnego zdarzenia, którego sam przez wiele lat nie byłem w stanie zrozumieć. W końcowej bowiem już fazie rozgrywek w piłkę ręczną w „klasie A”, KS „Włókniarz” osiągnął taką sama ilość punktów co górniczy Klub Sportowy „Dąb” z Katowic. Drużyna, która już niebawem będzie rozgrywała mecze jako drugoligowy zespół GKS Katowice. Meczem decydującym o naszym awansie do trzeciej ligi okręgowej miało być wtedy spotkanie z „AZS” 1 B w Katowicach. Mecz piłki ręcznej zgodnie z corocznie ustaloną znacznie już wcześniej chronologią spotkań przez katowicki OZPR, tym razem miał się odbyć w Sosnowcu, co już szumnie ogłoszono nawet w lokalnych sosnowieckich „Wiadomościach Zagłębia”.

[Powyżej informacje prasowe z Wiadomości Zagłębia.]

[Powyżej zdjęcie z lat 60. XX w. Boisko KS „Włókniarz” przy Alejach J. Mireckiego. W trakcie przerwy – Janusz Maszczyk, a po lewej stronie brat Wiesław Maszczyk (w jasnym prochowcu).]

W ostatniej jednak chwili zapadły w katowickim OZPR jakieś dziwne ustalenia, że mecz tym razem odbędzie się nie w Sosnowcu, ale w Katowicach i to jeszcze na boisku „AZS”, które wówczas było usytuowane po drugiej stronie Parku Kościuszki, konkretnie naprzeciw drewnianego zabytkowego kościółka. Tego spotkania jako zawodnicy absolutnie się jednak nie obawialiśmy, gdyż naszym przeciwnikiem miał być wtedy zespół piłki ręcznej bardzo nisko notowany w tabeli rozgrywek. Zmiana więc w ostatniej chwili wcześniej ustalonego programu rozgrywek, a konkretnie przeniesienia rozstrzygającego pojedynku o wejście do trzeciej ligi wojewódzkiej z Sosnowca do Katowic, nawet nas wówczas zbytnio nie podenerwowała, tak jak nie wzbudziło to wśród zawodników absolutnie żadnych podejrzeń. Tym bardziej, że z tym słabym zespołem już kilka razy wygraliśmy i to bardzo wysoko, więc oczami naiwnych wizjonerów już widzieliśmy siebie w III lidze wojewódzkiej. Bowiem aby uzyskać awans do III ligi wojewódzkiej wystarczył nam wówczas tylko remis. Przegrane spotkanie natomiast całkowicie nas dyskwalifikowało i eliminowało z awansu. Po dotarciu już jednak do Katowic, ku naszemu jednak zdumieniu, na boisku „AZS” zamiast dawnych słabych i znanych nam doskonale zawodników, nagle już w trakcie rozgrzewki pojawili się piłkarze ręczni, ale z pierwszoligowego wtedy zespołu. W tym kilku reprezentantów Polski. Do tego nieprawdopodobnego meczu nie przystąpili wtedy jedynie tylko dwaj pierwszoligowi zawodnicy. Reprezentacyjny polski bramkarz i kołowy. Imiona i nazwiska bramkarza już jednak nie pamiętam, ale zawodnikiem „kołowym”, na pewno miał być wtedy Mieleszczuk (imię?). Oczywiście, że nasze protesty przy stoliku sędziowskim, a później w Okręgowy Związku Piłki Ręcznej w Katowicach nie odniosły wtedy absolutnie żadnego pozytywnego skutku. Jak wielkie już wtedy osiągnęliśmy umiejętności gry, niech świadczy jednak fakt, że z tą pierwszoligową drużyną „AZS” w Katowicach, naszpikowaną do tego jeszcze kilkoma reprezentantami kraju, po 60 minutach gry, przegraliśmy spotkanie zaledwie tylko jedną bramką. I to jeszcze bardzo pechowo. W końcowych bowiem sekundach meczu, przy remisie, w trakcie podania na szybki atak, tak niefortunnie huknąłem piłką w poprzeczkę bramki, że piłka poszybowała ponad boiskiem i wylądowała daleko aż poza naszą bramką. Możliwe, że finezyjny rzut, jeden z tych jakie na poprzednich meczach wykonywałem przecież wielokrotnie, dałby nam upragnione zwycięstwo. Całkiem możliwe. Natomiast „AZS” dosłownie w ostatnich sekundach meczu zdobył jednak rozstrzygającą na swoją korzyść bramkę.

Wygrany mecz przez „AZS” Katowice i to tylko jedną bramką, był jednak dla nas prawdziwą katastrofą, gdyż całkowicie uniemożliwił awans KS „Włókniarz” do III ligi wojewódzkiej. Do trzeciej ligi awansował więc wtedy KS „Dąb” z Katowic, a załamani wynikiem tego spotkania moi przyjaciele z boiska, całą winę przelali wówczas tylko na autora tego artykułu. Nie dostrzegali jednak wtedy, podobnie jak ja wyjątkowej nieuczciwości sędziów i kierownictwa z „AZS” w Katowicach. Muszę przyznać, że tym przegranym meczem w ostatnich dosłownie sekundach byłem wtedy zdruzgotany i nie mogłem sobie wybaczyć tego niefortunnego rzutu w poprzeczkę bramki. Czułem wtedy też ogromny żal do Okręgowego Związku Piłki Ręcznej w Katowicach za przeniesienie w ostatniej chwili  rozgrywek z Sosnowca do Katowic, bowiem mecz w Sosnowcu na pewno przebiegałby w zupełnie innej atmosferze, przynajmniej przy sędziowskim stoliku. Również „AZS” nie pozwoliłby sobie wówczas na taką formę demonstracji, by drużynę „A klasową” reprezentowali wtedy zawodnicy pierwszoligowi i reprezentanci Polski, zamiast tych co dotychczas grali w tych rozgrywkach. Wystawienie bowiem zawodników pierwszoligowych, w tym kilku reprezentantów Polski, w rozgrywkach „A klasy” było wówczas zjawiskiem kuriozalnym i powszechnie nigdzie niespotykanym, w ogromnej mierze też niehonorowym, wręcz nieuczciwym. Przynajmniej ja takich spotkań, poza pucharowymi meczami, nigdy nie widziałem.

Po tym niefortunnym meczu, już zaledwie po kilku miesiącach, nasza drużyna piłki ręcznej rozpadła się całkowicie, a kierownictwo KS „Włókniarz” wycofało nas oficjalnie z dalszych jakichkolwiek rozgrywek. Jak już wyżej wspominałem „pomyłki” sędziowskie i jeszcze inne podejmowane przez działaczy sportowych niefortunne dla naszego zespołu decyzje, traktowałem wówczas z dziecinną wprost wyobraźnią. Dopiero jako już w pełni dojrzały zawodowo człowiek, gdy byłem już kilkuletnim doświadczonym trenerem i widziałem co się niekiedy działo w trakcie sędziowania na boisku, to mimo woli zadawałem sobie wtedy jednak pewne pytania. Dlaczego tej nagłej wręcz kuriozalnej decyzji o przeniesieniu spotkania, w ostatniej chwili, ustalonego już przecież oficjalnie harmonogramem rozgrywek wiele tygodni wcześniej, nie sprzeciwili się jednak wtedy dorośli osobnicy z naszego kierownictwa klubowego?… Dlaczego nie interweniowano wyżej, czyli w Warszawie, w Związku Piłki Ręcznej w Polsce?… Dlaczego o tym kuriozalnym spotkaniu tajemniczo milczała też wtedy sosnowiecka i katowicka prasa?… Pytań oczywiście jest jeszcze kilka, ale po upływie aż kilkudziesięciu lat od tamtych wydarzeń chyba jednak już nie warto rozrywać szat i lać krokodylich łez…

****

O mojej jednak wtedy naiwności może świadczyć następujący fakt. Przez wiele lat podejrzewałem bowiem, że wystawienie pierwszoligowego zespołu „AZS” przeciw drużynie sportowej grającej zaledwie w „A klasie” było podyktowane wyłącznie tylko nietaktem sportowym. Po prostu katowiczanie chcieli nam sosnowiczanom wreszcie za wszystkie poniesione dotąd porażki bardzo solidnie dokopać. Dopiero gdzieś w końcowych latach 80. XX wieku dowiedziałem się od mojego kolegi z „AZS” częściowej chyba tylko prawdy. Już wówczas mieszkałem na stałe w Katowicach, przy obecnym rondzie gen. Jerzego Ziętka w tak zwanej „Superjednostce”. Pewnego dnia całkiem przypadkowo, w podziemiach tego ronda spotkałem mojego dobrego już wtedy kolegę, byłego pierwszoligowego zawodnika i reprezentanta Polski w piłkę ręczną z „AZS” Katowice. Już wtedy mój serdeczny kolega był na sportowej emeryturze. Według jego wypowiedzi ten mecz był jednak wtedy spreparowany. Według mojego przemiłego rozmówcy -„przegrany mecz zaledwie jedną bramką z pierwszoligowym zespołem, naszpikowanym do tego jeszcze kilkoma reprezentantami Polski, był wówczas dla ‘AZS’ prawdziwą dotkliwą porażką. Działacze sportowi nie mogli nawet pojąć jak ‘A klasowa’ drużyna z Sosnowca mogła uzyskać, aż tak znakomity wynik z pierwszoligowym katowickim zespołem. Podejrzewano nawet wtedy, że niektórzy z nas po prostu otrzymali od was jakąś ‘kasę’. O pewnych nazwijmy to uzgodnieniach stolikowych i gabinecikowych, niektórzy z nas ponoć jednak dowiedzieli się znacznie później. Szczegółów absolutnie jednak nie znam. Po prostu „Dąb” Katowice, a nie wy z Sosnowca miał wtedy zaawansować. Taka jest niestety niemoralna i nieetyczna prawda”. Po tej niezwykłej dla mnie rozmowie już nigdy więcej nie spotkałem mojego katowickiego kolegi.

[Powyżej rok 1959. Boisko KS „Włókniarz” przy Alejach J. Mireckiego. Mecz mistrzowski (z kim?). Od lewej w ciemnych koszulkach i spodeńkach: Henryk Kandora, Janusz Maszczyk, Mirosław Łukaszczyk (już nie żyje), całkiem w tyle stoi Zdzisław Wójcik (już nie żyje), rzuca piłką Jan Hamerlak (już nie żyje), za Jasiem Hamerlakiem stoi Andrzej Bryła (już nie żyje).]

[Powyżej publikacja prasowa z „Dziennika Zachodniego” opisujące pucharowe, zimowe rozgrywki w dawnej hali sportowej TWF w Katowicach, a obecnie AWF, przy ulicy Raciborskiej (wtedy jeszcze ulica gen. Karola Świerczewskiego). Już wówczas dwie katowickie drużyny wiodły prym w pierwszej lidze państwowej. Były nimi „Sparta” i „AZS”. W tym pucharowym spotkaniu pod „parawanem” ‘Sparty 1B’ występowali już jednak tacy zawodnicy jak: z pierwszej siódemki 1 ligowej „Sparty” – Piszczek (imię?) oraz reprezentant Polski i najlepszy wówczas w kraju kołowy – Ryszard Zawadziński. Oto jakie już wówczas miała „kryształowe” sportowe oblicze piłka ręczna, a raczej ich działacze i niektórzy zawodnicy. Takie ustawiane mistrzowskie pucharowe mecze nie zachęcały chyba wtedy wszystkich zawodników, szczególnie tych z najniższych klas sportowych do szlachetnej rywalizacji sportowej.]

[Powyższe dwa zdjęcia pochodzą z roku 1960. Boisko KS „Włókniarz” w Sosnowcu przy Alejach J. Mireckiego. Mecz mistrzowski (z kim ?).

Pierwsze od góry. W ciemnych spodeńkach po lewej stronie – Janusz Maszczyk, całkiem w tyle Ryszard Kępa (już nie żyje). Drugie zdjęcie. Od lewej: Marek Kuśmierz (już nie żyje), Janusz Maszczyk, Ryszard Broen (już nie żyje), Ryszard Kępa (już nie żyje).]

[Zdjęcie z 1961 roku utrwalone w pobliżu wiaduktu kolejowego obok dawnego pałacu Dietla i Podstacji Tramwajowej Transformatorowej. Dawna ulica Czerwonego Zagłębia (obecna ulica 3 Maja). Poza wiaduktem ulica Stefana Żeromskiego. Pożegnanie po jednym z meczów. Od lewej: NN (zawodnik), Adam Zajaś (zawodnik; już nie żyje), mgr inż. Zygmunt Karykowski (kierownik sekcji piłki ręcznej), Janusz Maszczyk (zawodnik), Stasiu (nazwisko ?; jeden z najwierniejszych kibiców z Pogoni).]

[Powyżej jeden z oryginalnych protokołów pomeczowych jakie posiadam w swoim domowym archiwum.]

[Rok 1961 lub 1962. Mecz mistrzowski rozegrany w Gliwicach z wojskową drużyną „Granica”. W jasnych koszulkach i ciemnych spodeńkach zawodnicy z KS „Włókniarz”. Pierwszy z lewej – Janusz Maszczyk – już po szybkim ataku i wykonaniu rzutu z wyskoku. W tyle Kazimierz Durbacz.]

[Rok 1961 lub 1962. Mecz mistrzowski rozegrany w Gliwicach z wojskową drużyną „Granica”. W jasnych koszulkach i ciemnych spodeńkach zawodnicy z KS „Włókniarz”. Janusz Maszczyk – po wykonaniu rzutu z wyskoku w światło bramki. Po lewej stronie mój kolega klubowy, którego imienia ani też nazwiska, niestety ale już nie pamiętam.]

[Rok 1961 lub 1962. Mecz mistrzowski rozegrany w Gliwicach z wojskową drużyną „Granica”. Janusz Maszczyk (jasna koszulka i ciemne spodenki) – faulowany w trakcie wykonywania rzutu do bramki przeciwnika, co doskonale uchwyciło oko aparatu  fotograficznego.]

[Rok 1961 lub 1962. Mecz mistrzowski rozegrany w Gliwicach z wojskową drużyną „Granica”. Janusz Maszczyk w trakcie wykonywania tak zwanej finezyjnej przerzutki ponad wyskakującym bramkarzem. Dopiero aparat fotograficzny uchwycił jak w trakcie gry ulegają pewnej deformacji ręce i nogi zawodnika, a nawet i sylwetka człowieka.]

………………………………………………………………………………………………………

 

Zdjęcia, informacje prasowe i protokoły pomeczowe oraz tekst – Janusz Maszczyk. Tylko jedno zdjęcie zostało pozyskane z Wiki Zagłębie, za co autor tego artykułu bardzo serdecznie dziękuje.

Uprzejmie przypominam, że wszystkie artykułu autora jak do tej pory są publikowane bezinteresownie. Z tego tytułu nie korzystałem więc dotąd nigdy i nie czerpię też nadal absolutnie żadnych korzyści materialnych, ani też innych profitów, poza tylko satysfakcją autorską.

Wszelkie prawa autorskie zastrzeżone.

 

Przypisy:

1 – Szczypiorniak 11 osobowy.

W grze brały udział dwie drużyny. Każda z nich liczyła po 11 zawodników + dwaj dodatkowi gracze jako rezerwowi. Podstawowym celem tej gry zespołowej było zdobycie jak największej ilości bramek. Punkty zdobywało się poprzez rzut piłki ręką w światło bramki. Gra toczyła bez przerwy przez 30 minut, po 10 minutach przerwy wznawiano drugą połowę, która też wynosiła 30 minut.

Podłożem boiska do szczypiorniaka była trawa. Dopuszczalny najmniejszy wymiar boiska wynosił 55 metrów szerokości i 90 metrów długości, zaś największe: 65 metrów szerokości i 110 długości. Wymiary bramek jak do gry w piłkę nożną.

Piłka ręczna 7 osobowa.

 Wymiar boiska 40×20 metrów, a bramki 3×2 metry. Czas gry dwa razy po 30 minut i 10 minut po pierwszej połowie przerwa.

2 – Wspomnienia własne.

 

Katowice, wrzesień 2018 rok

 

                                                                                                              Janusz Maszczyk

Bear