Janusz Maszczyk: Gdzie sportowcy z tamtych lat? Część 1.

Odziedziczona przez KS „Włókniarz” dawna ujeżdżalnia koni, jak na tamte powojenne czasy, z zewnątrz w zasadzie prezentowała się okazale. Stanowiła bowiem  architektoniczną bryłę w stylu „muru pruskiego”, ze stosunkowo jednak dużą przewagą elementów drewnianych. Szczególnie elementy drewniane dominowały jednak w zabudowie wewnętrznej. Jak na tamte biedne sportowe lata była największą powierzchniowo i gabarytowo halą sportową o nawierzchni przypominającej klepisko ceglasto – kortowe nie tylko w Zagłębiu Dąbrowskim ale i drugą co do wielkości w naszym województwie. Mimo pewnych zalet, nie mogła jednak absolutnie w żadnym zakresie konkurować z elegancką i typową sportową halą katowicką przy dawnej ulicy gen. Karola Świerczewskiego, a dzisiejszej ulicy Raciborskiej (obecna hala AWF Katowice), największą wówczas w województwie typową halą sportową o identycznej początkowo nawierzchni jak w Sosnowcu. O ile mnie pamięć nie zawodzi, to już w latach 60. XX wieku klepisko pokryto jednak parkietem. Jeszcze raz jednak zdecydowanie podkreślam, że jako obiekt sportowy, nawet jak na tamte powojenne czasy, była budowlą prymitywną i kompromitującą sportowców z Sosnowca w oczach przybyszy.

Zewnętrzna elewacja tej schoenowskiej ujeżdżalni koni swym architektonicznym wizerunkiem i oryginalną zabudową oraz częściowym zawieszeniem konstrukcji budynku ponad rzeką Czarną Przemsza, prezentowała się niezwykle malowniczo. Bowiem od strony nieuregulowanej jeszcze wówczas rzeki „przyklejony” był do hali na całej jej długości potężny wymiarowo i tonażowo drewniany pomost, a obok niego ciągnęła się jeszcze bardziej masywna drewniana kryta widownia, typowa zresztą jak w dawnych ujeżdżalniach koni.

image016[Zdjęcie nr 13. Zdjęcie rodzinne. Bulwary nadrzeczne na Placu Schoena. Od strony nieuregulowanej jeszcze wówczas rzeki Czarnej Przemszy „przyklejony” był do hali sportowej drewniany pomost… Ten pomost był tak atrakcyjny fotogenicznie, że niejednokrotnie wykorzystywano go jako tło do pamiątkowych zdjęć rodzinnych.]

Zewnętrzne potężne drewniane filary tego pomostu były głęboko wbite w dno jeszcze wówczas piaszczystej i w miarę też czystej rzeki, co częściowo widać na zdjęciu nr 13. Wyjątkową ozdobą tego pomostu stanowiła wtedy sprawna jeszcze pruska ręczna pompa ssąco tłocząca, która jeszcze nie tak dawno temu czerpała z rzeki wodę krystalicznie czystą celem napojenia spragnionych koni. W komunizowanym już jednak na gwałt Sosnowcu stanowiła nie tylko śmietnikowy relikt dawnego kapitalistycznego świata, ale niemile widzianą też jego pełną „dobrobytu burżuazyjną” wizytówkę. Nie chroniona więc przez nikogo i nie konserwowana, stopniowo pokrywała się więc też brudem i ulegała systematycznej dewastacji. Po jakimś czasie, ku memu zaskoczeniu i zdziwieniu, zamiast trafić do muzeum, to zabytkową pompę „fachowcy” z Intertexu” wyrzucili na fabryczny śmietnik. 

Sama powierzchnia hali sportowej odpowiadała wielkości dzisiejszego pełnowymiarowego boiska do piłki ręcznej. Była więc jak na tamte, pełne niedostatków lata stosunkowo duża. Przypominam sobie, że do hali z zewnątrz prowadziły, aż dwa ogromne, identyczne wejścia. Pierwsze wejście umieszczone  na zewnątrz tej ogromnej gabarytowo hali, stanowiła ogromna dwu skrzydłowa brama, kiedyś przeznaczona wyłącznie tylko dla koni, z wmontowanymi w nią malutkimi fikuśnymi drewnianymi drzwiami, służącymi w tym konkretnym przypadku jedynie jako przejście dla ludzi. Poza wejściem ciągnął się kilkumetrowy, szeroki na 3-4 metrów hol. Dopiero na jego końcu mieściła się druga z kolei już brama, wręcz bliźniaczo podobna do tej zewnętrznej. Ta jednak zamykała już wymieniony ogromny klepiskowy hol od żwirowej nawierzchni hali, dawnego klepiska, po którym jeszcze kilkanaście lat temu kłusowały rumaki.  Brama ta pociągnięta białym wapnem była najczęściej szeroko otwarta, szczególnie w trakcie organizowanych sprinterskich biegów na 60 metrów. Meta tego biegu kończyła się bowiem tuż, tuż, bowiem zaledwie kilka metrów poza nią, ale jeszcze na klepiskowym holu. Mimo swej zabytkowej przeszłości dla niektórych osobników stanowiła już jednak swoistą archaiczną zawalidrogę, gdyż niemal wiecznie, „samoczynnie” się otwierała. Nie pomagały nawet „fachowe” druciane zaczepy, gdyż „życzliwi” osobnicy zawsze je zrywali. Stopniowo więc była dewastowana, później na dobre całkowicie zlikwidowana. W przestrzennym klepiskowym holu, zaraz po lewej stronie od zewnętrznego wejścia (od strony rzeki), mieściła się ogromna szatnia, o powierzchni około 40m kwadratowych, a może i ciut, ciut nawet większa.  Przez lata zarezerwowana tylko dla rodziny Schoen i wybranych spośród elit dostojnych osobników, a już podczas okupacji niemieckiej też dla elitarnej Niemieckiej Szkoły Policji 6/. Po prawej stronie holu, na górną kondygnację hali prowadziły solidne drewniane schody. Całe górne piętro zawieszone tylko ponad holem, składało się z kilku dużych pomieszczeń, przeznaczonych dla gospodarza tego obiektu (małżeństwo z malutkim dzieckiem). Do widowni, która była charakterystycznie zabudowana w formie klatkowej, jak w tego typu obiektach gdzie ujeżdża się konie, prowadziły dosłownie tylko jedne, jedyne zewnętrzne drzwi tylko od strony głównego wejścia do ujeżdżali koni, na drewnianym solidnym pomoście, od strony rzeki Czarnej Przemszy. W końcowych fragmentach hali po prawej stronie, w tym konkretnym przypadku od strony bulwarów nadrzecznych, zabudowano po 1945 roku pełnowymiarową lekkoatletyczną piaskową skocznię. Hala już w tym czasie była ogrzewana przez CO. Jednak nie zawsze skutecznie. Nitka sieci ciepłowniczej wiodła z pobliskiej Fabryki Wełnianej „Intertex” (dawna fabryka rodziny Schoenów). W hali, chyba jednak ku rozpaczy współczesnych urbanistów, zachowało się jednak jeszcze wiele starych, zabytkowych przeróżnych elementów, które kiedyś stanowiły typowe wyposażenie ujeżdżalni koni. Stopniowo więc, nasyłane z „Intertexu” fabryczne „ekipy remontowe”, te zabytkowe cacuszka demontowały i wyrzucały na śmietnik.

Wewnątrz hali, na samym jej końcu w ogromną drewnianą działową ścianę wmontowano już po 1945 roku normalne  drzwi. Poza nimi ponoć nie tak jeszcze dawno temu mieściły się już tylko stajnie. Teraz poza malutkim wybetonowanym już  holem, na wprost tych drzwi, mieściły się prysznice, a po dwóch stronach, jeszcze przestronne szatnie. Pomieszczenia te niezbyt jednak precyzyjnie wtopione w tę część urbanistyczną, przypominały więc jednak swym wyglądem dawne jeszcze stajnie typowo związane z ujeżdżalnią koni, a teraz tylko w pośpiechu i prymitywnie dostosowane na potrzeby sportu wyczynowego, głównie lekkiej atletyki, koszykówki i piłki ręcznej. Bardziej dociekliwi sportowcy dostrzegali nawet na ścianach zawieszone typowe akcesoria, których nie zdążono jeszcze usunąć, a były jeszcze kilka lat temu nieodłącznym wyposażeniem stajni. Bardzie wrażliwi jak twierdzili, czuli nawet charakterystyczny koński zapach.

To właśnie z tej prymitywnej klepiskowej hali sportowej, w październiku 1957 roku trafiłem na pierwszoligowe lśniące parkiety, do królewskiego miasta Krakowa, do KS „Sparta” w Nowej Hucie. Byłem wówczas w historii Sosnowca i Zagłębia Dąbrowskiego pierwszym koszykarzem, który dostąpił tego zaszczytu 7/.

image017[Komunikat prasowy z 1958 roku – „Wiadomości Zagłębia”]

 

 

 

 

 

CDN…

Zdjęcia i tekst – Janusza Maszczyka, z kolei pocztówka jest już własnością Redaktora portalu Sosnowiec Archiwum. Za możliwość jej bezpłatnej publikacji bardzo serdecznie dziękuję Szanownemu Panu Redaktorowi – Pawłowi Ptak. Dziękuję też bardzo serdecznie za wyrażenie zgody na  bezpłatną publikację właścicielom zdjęć: fortoplska.eu i Narodowemu Archiwum Cyfrowemu w Warszawie.

Strony: 1 2 3 4 5 6 7

Bear