Janusz Maszczyk: Gdzie sportowcy z tamtych lat? Część 1.

Tematyka jaką obecnie mam zamiar w „części 1” artykułu opisać jest niezmiernie skomplikowana i obszerna. Poszerzę ją więc i to znacznie w trakcie opisów poszczególnych sekcji, ale w odrębnych kolejnych już odcinkach zatytułowanego artykułu – „Gdzie sportowcy z tamtych lat”. Do 1955 roku jedynym dosłownie trenerem w tym wielosekcyjnym już klubie sportowym (sekcja męska i żeńska lekkiej atletyki oraz sekcje męskie: koszykówki i siatkówki) był pan Józef Dężakowski. W porównaniu do lat współczesnych, treningi więc we wszystkich sekcjach – mimo woli – miały raczej charakter archaiczny, a wynikało to z nieskończenie wielu aspektów. Zawodnicy z sekcji męskich: siatkówki i koszykówki, całkowicie pozbawieni profesjonalnych trenerów, doskonalili więc swoje umiejętności głównie na treningach, w ten sposób, że do upadłego pasjonowali się tylko grą pomiędzy sobą. Natomiast sprawność fizyczną, ale tylko niektórzy z nich, doskonalili na treningach specjalistycznych – lekkiej atletyki. Pod względem technicznym i taktyki gry pozostawali więc daleko, daleko w tyle w porównaniu do takich klubów sportowych, które już posiadały trenerów.  

Z kolei nad sekcją lekkoatletyczną, niezwykle zresztą skomplikowaną ze względu na różnorodność dyscyplin, pieczę sprawował dosłownie tylko jeden, jedyny trener – pan Józef Deżakowski. Co obecnie w każdym lekkoatletycznym klubie sportowym jest nie do pomyślenia. Później dopiero dołączy do niego jeszcze drugi trener pan Legawiec, o czym znacznie więcej poniżej. Pan Józef Deżakowski jednak uwielbiał też grę w siatkówkę i koszykówkę, mimo, iż do intensywnych wysiłków fizycznych raczej się zbytnio nie przykładał, w przeciwieństwie do samych zawodników – swoich współpartnerów –  którym nie darował żadnej wolnej chwili na treningach lekkoatletycznych i wyciskał z nich strumienie potu. Z tego co pamiętam, to czynnym zawodnikiem w sekcji siatkówki był jednak tylko przez okres bardzo krótki. Natomiast znacznie dłużej bowiem aż do 1955 roku pasjonował się koszykówką3/. Po prostu tę dyscyplinę sportową, jak już wspominałem –widocznie też uwielbiał. W tym okresie czasu był więc też moim koszykarskim współpartnerem, grającym jednak na pozycji rozgrywającego, a ja byłem wtedy „środkowym”, czy jak to wtedy powszechnie określano – grałem na pozycji koszykarskiej jako „center”. Ponieważ nie posiadaliśmy wówczas profesjonalnego trenera w tej sekcji, więc pan Józef, ze względu na wiek, mimo woli starał się też kierować całym zespołem. Nie zawsze się to jednak z pozytywnym skutkiem udawało. Pamiętam takie niefortunne mistrzowskie mecze, między innymi z Tarnowskich Gór i Bytomia, gdzie na gwałt szukano winnego jednak nie tam gdzie należało. A prawda tkwiła w czym innym.

Dopiero w pierwszych latach 50. XX wieku (rok?) do sekcji lekkoatletycznej dołączył jeszcze drugi trener, a był nim znany mi jeszcze z Katowic, pan Legawiec (imię), który w zasadzie jednak opiekował się tylko dziewczętami i to tylko w wąskim kręgu specjalizacyjnym. Samym skokiem w dal. Z tego co zapamiętałem, to służył też jednak radą dziewczętom i chłopcom skaczącym wzwyż, jednak im nie poświęcał aż takiego sportowego uwielbienia jak tamtej dyscyplinie sportowej 4/. Prawdopodobnie wynikało to z przyczyn czysto prozaicznych. Jego bowiem ukochana córka Basia, już w Katowicach, gdy jeszcze była zawodniczką w Klubie Sportowym „Stal” to osiągała bardzo dobre wyniki w skokach w dal. Również więc i we „Włókniarzu” wiodła prym w tej lekkoatletycznej dyscyplinie, podobnie jak i w innych, szczególnie w biegach krótkich (bieg na 60 i 100 metrów) oraz w biegu przez płotki.

Pan Józef Deżakowski, był wówczas mieszkańcem dietlowskiego osiedla fabrycznego, ale  podłużnego segmentowca stojącego jeszcze wtedy przy dawnej ulicy Parkowej.

image006[Zdjęcie nr 3 z 2007 roku. Dietlowskie osiedle mieszkaniowe położone w pobliżu dawnego traktu uliczki Parkowej. To w tym budynku przez wiele lat mieszkał pan Józef Deżakowski].

Jak na zaawansowane już lata, był jednak mężczyzną niezwykle jeszcze sprawnym fizycznie. Przypominam sobie, że bardzo uwielbiał też jogging, który wówczas był określany mianem „terenowych marszobiegów”. Przez kilka więc lat w niedzielne poranki, zaraz po Mszy Świętej, z grupą towarzyszących mu sportowców najpierw wybiegaliśmy z hali sportowej, która mieściła się wówczas na bulwarach nadrzecznych „Placu Schoena”, by końcowy cykl specjalistycznych ćwiczeń sprawnościowych zakończyć już na terenie parku obok pałacu Schoena. Jeszcze wówczas cała środulkowa  posiadłość państwa Schoen była ogrodzona, tak jak dawniej przez całe dziesiątki lat. Jednak dawni stróże gdzieś się zagubili, a nowi jako już nie stróże ale dozorcy pilnowali tylko pałacu. Na te kiedyś prywatne przez całe lata tereny, docieraliśmy poprzez dziurę w siatce ogrodzeniowej jaka mieściła się przy rzece Czarnej Przemszy, tuż, tuż obok drewnianego mostka. Dzisiaj w tym miejscu jest mostek żelbetowy, a dawna cicha i urokliwa aleja schoenowska, została już zamieniona na gwarną uliczkę Śnieżną (więcej na ten temat, na –www.wobiektywie2008.republika.pl).  To wtedy właśnie po raz pierwszy bardzo dokładnie poznałem tajemnicze zakamarki tego uroczego parku, który od dzisiejszej uliczki Chemicznej był jeszcze odgrodzony kilkumetrowym murem wraz pergolami. Do wnętrz ekskluzywnego pałacu, opuszczonego już wtedy przez państwo Schoen jednak już nie dotarłem, gdyż  jeszcze był solidnie zamknięty na klucz, a na zewnątrz strzegli go całodobowo, czy tylko udawali, że strzegą – dozorcy. Już jednak niebawem nastąpi, trudna nawet do opisania w kilku zdaniach dewastacja, zarówno parku jak i pałacu oraz innych zabudowań państwa Schoen, absolutnie nielicująca z kulturą i z przesadnymi aspiracjami miejskimi ówczesnych władz  samej fabryki „Intertex”, jak i władz  politycznych i samorządowych miasta, podobnie jak i mieszkańców Sosnowca, którzy dopuścili się tej demolki.

W Klubie Sportowym  „Włókniarz”, poza wymienionym już wyżej prezesem i trenerami, podobnie jak i w innych tego typu organizacjach sportowych, był też powołany specjalnym statutem Zarząd Klubowy. Niestety ale ja nigdy nie miałem zaszczytu i przyjemności większości tych osób poznać. Tylko niektórych poznałem i to po raz pierwszy i ostatni raz w swym życiu,w trakcie jedynego pochodu jaki zorganizowano z okazji tak zwanego Święta 1 Maja. W tej defiladzie brał też udział z flagami biało czerwonymi i resortowymi Klub Sportowy ”Włókniarz”, co prezentuję poniżej na trzech kolejnych zdjęciach. Na tych samych zdjęciach zostały też utrwalone moje koleżanki i koledzy – zawodniczki i zawodnicy z sekcji lekkoatletycznej, siatkówki i koszykówki 5/.

Nie zapominajmy o tym, że były to jeszcze powojenne lata, jakże pełne niedostatków, czy wręcz nawet ludzkiej biedy. A Polska na dodatek tego, nie zaleczyła jeszcze okupacyjnych ran. W Sosnowcu więc mimo powszechnego zatrudnienia i braku bezrobocia, co należy uczciwie i dobitnie pokreślić, brakowało jednak w sklepach niemal wszystkiego. Ten okres moje pokolenie i starsi ode mnie wiekiem, zapewne więc pamiętają doskonale. Ogromne wprost braki i to niemal dosłownie wszystkiego, występowały szczególnie w specjalnie do tego celu wytypowanych sklepach, gdzie mogły się tylko zaopatrywać przedsiębiorstwa, określane wtedy jako „jednostki gospodarki uspołecznionej” (j.g.u). W innych natomiast sklepach, przeznaczonych do tak zwanej sprzedaży detalicznej, czyli dla społeczeństwa, zakup przez znacjonalizowane już wtedy przedsiębiorstwa i przeróżne organizacje, jakiejkolwiek tylko rzeczy był karalnie zabroniony. Uczciwie jednak należy zaznaczyć, że również i te przeznaczone do sprzedaży detalicznej sklepy, najczęściej też świeciły pustymi półkami, a za ladą stała wiecznie znudzona i obgryzająca paznokcie ekspedientka.

Strony: 1 2 3 4 5 6 7

Bear