Janusz Maszczyk: Gdy śpiewały nam skowronki… Cz.1 – Pekin Katarzyński i Uliczka Kukułek
„Ziemio moja rodzinna,
miodna, chlebna, równinna.
Piękna wsi mojej matki:
róże, malwy, bławatki,
lasy –wierne-głębokie”.
Jan Szczawiej
[Zdjęcia autora z 2013 roku. „Pekin Katarzyński” skąpany w bajkowych kolorowych polnych kwiatach.]
Jakże niezwykle jest trudno w tak krótkim artykule przekazać lawinę faktów jakimi dysponuje autor i to jeszcze do tego w niezwykle skróconej formie. Bowiem „Pekin Katarzyński” – jak go dawniej zwano powszechnie – nie był nigdy malutką i odrębną oraz odosobnioną enklawą, lecz wchodził w skład niezwykle wielkiego i rozbudowanego strukturalnie koncernu kopalniano–hutniczego i przemysłowo-kolejowego, rolniczego i dworskiego, młynarskiego i znanej z wypieków parowej piekarni oraz produkującego też znakomite piwo ze swego browaru w Nowym Sielcu, podobnie jak na terenie tego samego browaru słód i sztuczny lód. Tym koncernem, który dla swych pracowników wybudował też osiedla mieszkaniowe było od 1884 roku „Gwarectwo Hrabia Renard”, a od 1902 roku już funkcjonujące jako Towarzystwo Górniczo – Przemysłowe „Hrabia Renard” z jeszcze późniejszymi zmianami własnościowymi. To wszystko, co na wstępie zaledwie zasygnalizowałem w niezwykle do tego jeszcze w uproszczonej formie i ujęciu skrótowo – myślowym, w zasadzie już dzisiaj nie istnieje. Wśród starszego wiekiem pokolenia sosnowiczan, które w zasadzie jest już u kresu swego ziemskiego życia, pozostały jednak sentymentalne i niekiedy też i romantyczne wspomnienia.
Właśnie wśród tego podeszłego już wiekiem grona mieszkańców Sosnowca, którego jestem też jeszcze żywym świadkiem, mimo nieubłaganego upływu czasu, funkcjonuje jeszcze pokoleniowa nazwa określająca pewne sosnowieckie okolice mianem „Pekin”. W zasadzie na terenach współczesnego Sosnowca ta nazwa jak dotychczas kojarzyła się konkretnie tylko z trzema okolicami. Zapewne najbardziej znanym Pekinem, szczególnie dla mieszkańców będących w podeszłym już wieku i to z okolic: Sielca i Nowego Sielca oraz Katarzyny i Konstantynowa, podobnie jak i ze Środuli, a nawet i z bardziej już terytorialnie odległego, mojego Placu Tadeusza Kościuszki, miejsca gdzie się ponad 80 lat temu urodziłem, jest tak zwany „Pekin Katarzyński”.
Niemniej istnieją jeszcze dwa określenia, które są związane tradycyjnie i pokoleniowo z tą samą popularno-topograficzną nazwą. Jest jeszcze bowiem Pekin zlokalizowany w Milowicach, który został wraz z Milowicami wchłonięty przez Sosnowiec dopiero w 1915 roku, gdy miastem jeszcze zarządzali okupanci niemieccy. Leży tuż nad rzeką Brynicą, mniej więcej w okolicy ulic: Słonecznej i Brynicznej, a przez miejscowych popularnie określany jest jako „Pekin Milowicki”. Istnieje jeszcze trzeci Pekin, który jest zlokalizowany nad toczącą swe wody stosunkowo jeszcze czystą rzeczką Bobrek, w rejonach wschodnich Porąbki – przez miejscowych zwany „Pekinem Zawodzie”. Ten z kolei rejon Zagłębia Dąbrowskiego został przyłączony do Sosnowca dopiero w 1975 roku.Jak się okazuje, istniał jeszcze czwarty Pekin. Pan Grzegorz Onyszko, znany wszystkim sosnowiczanom, podobnie jak autorowi historyk i pasjonat sosnowieckiej turystyki twierdzi, że w okresie II Rzeczypospolitej Polski, a nawet jeszcze kilka lat po 1945 roku, istniał bowiem jeszcze„Pekin Niwecki”, który rozlokowany był na Niwce w okolicy dzisiejszych uliczek: Piwnej i Wilg. Pozostały nawet po nim do współczesnych lat dawne jego jeszcze chylące się do ziemi zabudowania. Te z kolei tereny przyłączono dopiero do Sosnowca w 1953 roku. Na dowód tego jego kompan plenerowych wypraw, pan Tomasz Grząślewicz, przesłał mi nawet drogą internetową kilka bardzo ciekawych zdjęć z dawnych jeszcze pekińskich zabudowań, które maja potwierdzać ten historyczny przekaz.
„PEKIN KATARZYŃSKI”
„Pekin Katarzyński”w świadomości okolicznych mieszkańców funkcjonuje dopiero od drugiej połowy XIX wieku. W mojej rodzinie, która ze strony mojej mamy swe pokoleniowe korzenie rodzinne wywodzi właśnie też z tego okresu czasu, początkowo jako mieszkańcy z Konstantynowa, a później już tylko z osiedla mieszkaniowego, którego mecenasem była Huta „Katarzyna”, kojarzony był jednak konkretnie z pewnymi tylko enklawami. Przede wszystkim ze „Szpitalem Pekińskim”, pobliskim „Renardowskim Kamieniołomem” i leżącymi kiedyś obok kamieniołomu „Renardowskimi Stodołami Dworskimi” i „Renardem”,„Pekińską Górką”, Kopalnią „Hrabia Renard” i rozciągającym się opodal w zasięgu ludzkiego wzroku „Pekińskim Cmentarzem” oraz jeszcze z otaczającymi te enklawy rozległymi terenami ziemskimi należącymi do Gwarectwa„Hrabiego Renarda” (od 1884), później Towarzystwa Górniczo – Przemysłowego „Hrabia Renard” i dalszymi jeszcze zmianami własnościowymi.
[Obok i poniżej zdjęcia autora z 2013 roku. Rejony „Pekinu Katarzyńskiego”. Jak tylko sięgam pamięcią to renardowskie gospodarstwo rolne zawsze tonęło w soczystej zieleni i bukietach różnokolorowych kwiatów…]
Nie zagłębiając się zbyt przesadnie w mroki przeszłości i zapisy przynależności notarialnej, to terytorium „Pekinu Katarzyńskiego”, jak tylko sięgam pamięcią, zawsze tonęło w soczystej pastewnej zieleni, polnych kwiatów i miododajnych roślin, pośród wielohektarowych zalegających tu połaci warzywniaków, a przede wszystkim wśród falujących bezkreśnie łanów uprawnych pól. W zasadzie jeszcze w latach 50. i 60. XX wieku, ostatnie nieco większe zabudowania w kierunku wschodnim kończyły się na pograniczu Sielca, przy dawnej kopalni „Hrabia Renard” oraz dzisiejszej, dalej tak jak przed wiekami pnącej się pod górkę uliczce Kukułek i odchodzącej od niej w bok tak zwanej „Cegielni”. Z kolei większe już osiedla mieszkaniowe usytuowane jeszcze były w samym już Sielcu, na Katarzynie, w Konstantynowie i na Środuli.
Natomiast już dalej w kierunku wschodnim, czyli w kierunku Klimontowa, aż hen, hen po odległy niewidoczny jednak dla oczów człowieka horyzont ciągnęły się już tylko bezkresne uprawne pola i zielone pastwiska. Jedynymi zabudowaniami, jakie jeszcze wtedy można było napotkać na tych niezwykle rozległych terenach uprawnych pól i pastwisk, było zaledwie tylko kilka rozlokowanych budowli na samym już Pekinie i wspominane też renardowskie stodoły dworskie oraz dosłownie już tylko pojedyncze budynki usytuowane w okolicy ówczesnego klimontowskiego traktu klepiskowo – kamiennego, czyli przy dzisiejszej asfaltowej już krzyżówki ulic: 11 Listopada i mjr. H. Hubala Dobrzańskiego. Na tym odwiecznym piaszczystym trakcie klimontowskim, a dzisiaj ulicy mjr. Henryka Dobrzańskiego o pseud. „Hubal”, pierwsze większe osiedlowe skupiska budynków w kierunku wschodnim zaczynały się wówczas dopiero w centrum samego Klimontowa i to tylko tuż, tuż koło dawnej, a dzisiaj już nieistniejącej kopalni węgla kamiennego1/. Podobne ogromne niezagospodarowane przestrzenie ciągnęły się w kierunku północnym, aż niemal do samych rogatek Zagórza i w kierunku przeciwnym, czyli południowym, aż do samej Dańdówki.
ULICZKA KUKUŁEK
Ogromne połacie uprawnych renardowskich pól i pastwisk, których ludzkie oczy nie były w stanie w całości ogarnąć, stanowiły już wtedy własność hrabiego Jana Marii Renarda (urodzonego w 1829), a po jego śmierci w 1874 roku już „Gwarectwa hr. Renard” i kolejnych właścicieli. Obok „Pekińskiego Cmentarza” od południa, tak jak obecnie, przebiegała jeszcze wówczas wiejska i w zasadzie na całej swej długości pokryta tylko piachem droga – dzisiejsza uliczka Kukułek. W tamtych odległych dziecięcych latach (1939 – 1945), gdy tę dworską drogę najczęściej pokonywałem boso, a nawet w młodzieńczych jeszcze latach, już po 1945 roku, cała w zasadzie klepiskowa jezdnia pokryta jeszcze była żółtym jak wosk piachem, tylko jej pewne fragmenty na odcinkach wyjątkowo spadzistych wypłukane już zostały przez deszcze. Odsłaniały więc mieniące się przeróżną barwą kamienie wapienne, które w zasadzie kryły się pod stosunkowo cienką warstwą piachu nie tylko na całym jej odcinku, ale i na okolicznych polach. Uliczka Kukułek w związku z charakterystycznym ukształtowaniem terenu od zawsze była i jest nadal wyjątkowo spadzista i to niemal od wschodnich terenów, aż do samego swego zachodniego końca, czyli do styku z dzisiejszą ulicą Kombajnistów, a dawną jeszcze dworską drogą należącą do koncernu Renardów. Za moich sentymentalnych dziecięcych i młodzieńczych czasów nie była wprawdzie już tak ciekawa i nie cieszyła się też aż takim szczególnym wzięciem nawet wśród okolicznych mieszkańców, jak to jest dzisiaj. Tereny te bowiem od zawsze – jak pamiętam – zamieszkiwała tylko biedota, która swą ciężką pracą i niską płacą w kopalni „Hrabia Renard” i na dworskich polach w zasadzie dorabiała więc tylko do swego wiecznie głodowego i pustego portfela. Ich nędzne zabudowania charakteryzowały się więc mimo woli wyjątkowym ubóstwem, do tego jeszcze pozbawione były prądu elektrycznego, wodociągów i kanalizacji, a ubikacje zwane popularnie „wychodkami” mieściły się wyłącznie pod chmurką, stojąc pojedynczo lub usytuowane specyficznie w ciągu typowej jak na tamte czasy zabudowie komórkowej.