Janusz Maszczyk: Dziadkowie moi nie znali innej rzeki

„W letni mglisty poranek o wschodzie
W młode ręce wzięliśmy wiosła.
Czy pamiętasz, jak cicho te łodzie,
Jak łagodnie rzeka je niosła?

Dziś wspominam z obrazem tej rzeki
Mgły wznoszące się, czerwień wschodu
I horyzont upojnie daleki,
I drażniący, rześki wiew chłodu.

I wspominam do dzisiaj w zachwycie
Brzeg młodości we mgle ginący,
Gdy nas porwał i poniósł przez życie
Prąd burzliwy, wartko płynący”
.

Antoni Słonimski

[Rysunek autora – Janusza Maszczyka. Po lewej stronie stosunkowo duży fragment Urzędniczego Osiedla Mieszkaniowego wzniesionego przez „Rurkownię Huldczyńskiego” (po 1945r. Huta „Sosnowiec”) przy Placu Tadeusza Kościuszki. Całkiem w tyle budynek o skośnym dachu to Kasyno hutnicze. Natomiast po prawej stronie niewidoczne tereny browaru w Nowym Sielcu.]

Z rzeką Czarną Przemszą związany jestem wprost wyjątkowymi więzami sentymentalnych wspomnień. Urodziłem się bowiem opodal niej w 1937 roku, niemal na wyciągnięcie dziecięcej ręki, w jednym ze stojących tam już od końca XIX wieku budynków Urzędniczego Osiedla Mieszkaniowego przy Placu Tadeusza Kościuszki, wzniesionego przez „Rurkownię Huldczyńskiego” (po 1945 roku Huta „Sosnowiec”). W XIX wieku ta sama rzeka gdy toczyła swe wody przez porosłe jeszcze wówczas lasami i łąkami dzisiejsze, a wtedy jeszcze niezaludnione tereny Sosnowca, to była jeszcze krystalicznie czysta. Pełna więc była zarówno przeróżnej wodnej flory jak i fauny, a dno na całym swym biegu pokryte było czystym jak łza piachem. W tym czasie, co jest też charakterystyczne dla tego okresu czasu, okoliczna ludność oprócz rolnictwa trudniła się więc też rybołówstwem. W rzece musiała być wtedy taka ilość ryb i o stosunkowo takich dużych gabarytach, że rybakom ten interes się kalkulował. W miarę jednak dynamicznego rozwoju przemysłu i zanieczyszczania jej odpadami poprodukcyjnymi te nieskażone dotąd enklawy stopniowo ale widocznie się zawężały. W okresie II Rzeczypospolitej Polski, to w zasadzie taka krystaliczna rzeka na terenie Sosnowca pozostawała więc już tylko w okolicy tak zwanej „Górki będzińskiej”, opodal wznoszonej elektrowni małobądzkiej.

[Zdjęcie autora z 2007 roku. W oddali widoczne dawne tereny rekreacyjne u podnóża tak zwanej „Górki będzińskiej”, opodal elektrowni małobądzkiej.]

Jeszcze jednak wtedy była dzika i na wielu odcinkach charakteryzowała się niskim stanem wodnym, płynąc zakolami i szerokimi rozlewiskami, tworząc po drodze też jeszcze liczne charakterystyczne łachy żółtego piachu, niczym płomyk oliwnej lampki. Na tereny Sosnowca wtaczała już swe wody po minięciu drewnianego mostu małobądzkiego w Będzinie, by niejako po drodze jeszcze minąć rozbudowujące się okolice pogońskiego Wygwizdowa, niemal opodal stojącego tam już od XIX wieku carskiego targu i skąpanej w jej nurtach stopniowo zabudowywanej „Wenecji”, by po drodze roztoczyć jeszcze swe podtopienia i rozlewiska w okolicach Placu Tadeusza Kościuszki. Następnie po minięciu już kolorowego i rozśpiewanego ptasimi głosami „Parku Renardowskiego” (współczesny Park Sielecki) wiła się dalej i dalej aż do okolic kiedyś portowej Niwki, gdzie już na dobre w okolicy Mysłowic łączyła się z rzeką Białą Przemszą, by dalej już przez około 21 kilometrów toczyć swe wody jako tylko rzeka Przemsza.

[Powyżej zdjęcie autora z roku 2004. Rzeka Przemsza w okolicach Mysłowic. „Następnie po minięciu już kolorowego i rozśpiewanego ptasimi głosami Parku Renardowskiego (współczesny Park Sielecki) wiła się dalej i dalej aż do okolic kiedyś portowej Niwki, gdzie już na dobre w okolicy Mysłowic łączyła z rzeką Białą Przemszą, by dalej już przez około 21 kilometrów toczyć swe wody jako tylko rzeka Przemsza”…]

Dalej jej prąd był nadal jednak spokojny, aż do samej Wisły. Tam jednak zmieniała już całkowicie swe dotychczasowe oblicze. Wpadała bowiem do Wisły niczym burza spieniona i to prosto na ławice żwirowe. Na tej w zasadzie niewielkiej trasie, bowiem ciągnącej się zaledwie tylko od Małobądza aż do „Parku Renardowskiego”, a nawet i na dalszych odcinkach, napotykała jednak na liczne sztuczne przeszkody. W postaci wznoszonych wraz z rozwojem przemysłu i rozbudową miasta drewnianych i metalowych kładek, mostów oraz stawianych sztucznie nieznanych tu dotąd progów w poprzek jej spokojnego nurtu.

****

W okolicy końcowych fragmentów dzisiejszej ul. Chemicznej, na skrzyżowaniu z częścią uliczki Rybnej, na terenie tak zwanej „Wenecji”, Czarna Przemsza stykała się już niemal z zabudowaniami fabrycznymi i budynkami mieszkalnymi. Niektóre budynki sprawiały wtedy nieodparte wrażenie, jakby przednie ich ściany były niemal zanurzone w jej odmętach. Ten fragment zabudowy nieprzypadkowo więc chyba został potocznie nazwany przez okolicznych mieszkańców – „Wenecją”.

[Zdjęcie autora z 2009 roku. Rzeka Czarna Przemsza, a po drugiej stronie zabudowania „Wenecji”. Zdjęcie wykonano w od strony uliczek Wodnej i Rzecznej.]

[Zdjęcie autora z 2009 roku. Rzeka Czarna Przemsza wijąca się w okolicy „Wenecji”.]

Jeszcze w drugiej połowie XIX wieku tereny rozciągające się od Wygwizdowa, aż niemal do samego centrum Sosnowca, ale ciągnące się wzdłuż zachodnich brzegów tej rzeki, popularnie zwano „Zabagniem”. Z kolei wśród bardzo już zaawansowanych wiekowo mieszkańców z Pogoni, zachodnie tereny tej rzeki, ale ciągnące się dosłownie tylko od Placu Tadeusza Kościuszki aż do niemal końcowych fragmentów 8. hektarowego dietlowskiego gospodarstwa ogrodowo – warzywnego, określano też wtedy potocznie jako „Dzikie Zarośla”.

[Zdjęcia autora z 2007 roku. Po lewej fragment dawnego Urzędniczego Osiedla Mieszkaniowego wzniesionego przez „Rurkownię Huldczyńskiego” przy Placu Tadeusza Kościuszki. Całkiem w tyle budynek o skośnym dachu to Kasyno hutnicze. Czarna Przemsza natomiast już toczy swe wody jako rzeka uregulowana. Po lewej stronie dawne też tereny określane przez miejscowych jako „Dzikie Zarośla”, a po prawej na dwóch zdjęciach dawne tereny renardowskiego browaru i fabryczki sztucznego lodu w Nowym Sielcu.]

[Źródło: pan Piotr Hangiel. Fragment dawnych terenów browaru i fabryczki sztucznego lodu, a obok nieujarzmiona jeszcze rzeka Czarna Przemsza i drewniany most. Zdjęcie z dużą dozą prawdopodobieństwa faktycznie pochodzi jeszcze z okresu zaborów Rosji carskiej. Zostało nawet odręcznie datowane na 28 czerwca 1901 roku. Jednak tym odręczny wpisem proszę się nie sugerować, gdyż nie oznacza ono konkretnej daty utrwalenia tego zdjęcia. Zdjęcie po pierwsze zostało bowiem błędnie opisane. Ponieważ widok został utrwalony nie z Sielca, a z przeciwległego brzegu rzeki, z Pogoni i to z terenu gdzie zapewne już wtedy stało Urzędnicze Osiedle Mieszkaniowe przy późniejszym Placu Tadeusza Kościuszki. O czym może nawet świadczyć utrwalony po lewej stronie fragmencik płotu jakim to osiedle było od tej strony ogrodzone.]

Podobno ta ostatnia nazwa wśród miejscowej ludności była pokoleniowo przekazywana od wielu, wielu już lat. Niektórzy znawcy tej tematyki, a takich dziwnie nigdy wśród moich znajomych nie brakowało, twierdzili nawet z przekonaniem, uroczyście bijąc się przy tym do tego jeszcze w swe piersi, że są to pokoleniowe przekazy z pierwszych jeszcze lat przedrozbiorowych I Rzeczypospolitej Polski. Czy to jednak polegało na prawdzie, to trudno mi dzisiaj określić?… Jednak jako rodowity mieszkaniec z tych stron zawsze w te pokoleniowe przekazy nabożnie wprost wtedy wierzyłem.

****

     Sosnowe lasy jakie od wielu lat porastały te bagniste i zdradliwe tereny – jak mawiali starzy ludzie – ponoć już wycięto co do pnia w latach 50. XIX wieku, w trakcie budowy centralnej kolei, zwanej Drogą Żelazną Warszawsko-Wiedeńską. Ostatnie skarłowaciałe sosny ponoć padły pod toporami w 1878 roku w trakcie budowy przędzalni państwa Dietla, jaka zaczęła już funkcjonować na Pogoni, przy dzisiejszej ulicy Stefana Żeromskiego. Terenów bagnistych po zachodniej stronie rzeki, silnie nasiąkniętych wodą gruntową, nie wiem dlaczego, ale jednak nigdy nie osuszano, podobnie zresztą jak i podmokłych po wschodniej stronie tej samej rzeki. Z kolei bezmyślne całkowite wykarczowanie lasów na tym przecież stosunkowo rozległym terenie jeszcze bardziej pogłębiło ich grząskość. Zjawisku temu niewątpliwie sprzyjała też jeszcze wówczas płynąca szerokim korytem i zakolami i do tego jeszcze nieujarzmiona w swych karbach regulacji rzeka, która te tereny po dwóch stronach dodatkowo jeszcze i skutecznie okresowo podtapiała i nasączała zdradliwą wodą. To zjawisko prawie wiecznie zalanego mojego podwórka i piwnicy przy Placu Tadeusza Kościuszki znam już doskonale z autopsji. A były to przecież już lata mojego żywota – 40. i 50. XX wieku. Początkowo – jak wtedy mawiano – te bagniste, ale chwilowo tylko uśpione tereny były ponoć w ogóle przez fachowców niezauważalne, gdyż w pobliżu Czarnej Przemszy nie stawiano jeszcze wtedy żadnych wyjątkowo wielkich i gabarytowo ciężkich budowli. Również fachowcy z dziedziny budownictwa, a takich wówczas też nie brakowało, o dziwo też nie dostrzegali zagrożeń. Co zaowocuje w niedalekiej już przyszłości zakłóceniem budowy, wstrzymaniem, a nawet i odstąpieniem od realizacji pierwotnej wersji budowy w Nowym Sielcu kościoła rzymsko-katolickiego pw. Niepokalanego Poczęcia NMP. Niektóre elementy szaty graficznej tego kościoła też ulegną zmianom, głównie jednak na skutek braku odpowiednich środków finansowych. Niektórzy znawcy z dziedziny budownictwa stawiają też jeszcze inną hipotezę. To postawiona już znacznie wcześniej, bowiem w 1905 roku, jednak już nie na bagnistych, ale na ponoć jednak jeszcze podmokłych terenach, w pobliżu dzisiejszej ulicy Parkowej, wielka i monumentalna cerkiew pod wezwanie Świętego Mikołaja Cudotwórcy, największa gabarytowo i najwyższa w Sosnowcu budowla (została zburzona w 1938 roku) oraz obok niej kilkupiętrowy budynek osiedla dietlowskiego (stoi do dzisiaj), tak skutecznie uśpiły czujność sosnowieckich projektantów, mierniczych i budowniczych tego kościoła rzymsko – katolickiego, że popełniono pewne błędy w obliczeniach i w rozeznaniu tego zdradliwego bagnistego terenu. Całkiem jednak możliwe, że nie tylko te wymienione już wyżej przyczyny, ale jeszcze inne, nigdy nieujawnione publicznie, a wręcz nawet celowo ukryte przed tą opinią, wpłynęły na opóźnienie i zmianę dawnych pierwotnych decyzji i ustaleń – wybudowania największego w Sosnowcu kościoła rzymsko – katolickiego. Któż to dzisiaj jednak wie jak to było wtedy naprawdę?…

****

Przypominam sobie wprost doskonale jeszcze z czasów okupacji niemieckiej jej niezwykle leniwy nurt jaki się rozlewał wieloma dziko zarośniętymi zakolami już koło „Wenecji”. Marszczyła się wtedy niemiłosiernie niczym czoło sędziwego starca i równocześnie mieniła się też tysiącami różnobarwnych kolorów odbitych od nadrzecznych budowli i dzikich soczystych traw oraz powyginanych w przeróżne strony zarośli, by już na dalszych odcinkach jak rozjuszony owczarek alzacki pieniąc swe dotąd leniwe nurty na sztucznie postawionych progach rzecznych w okolicy Placu Tadeusza Kościuszki i „Parku Renardowskiego”, koło „Białych Domów”, gwałtownie i widocznie przyśpieszyć swój dotąd leniwy nurt.

[Rysunek autora – Janusza Maszczyka. Fragment ”Wenecji” w czasach zaborów Rosji carskiej i podczas II Rzeczypospolitej Polski. „Marszczyła się wtedy niemiłosiernie niczym czoło sędziwego starca i równocześnie mieniła się też tysiącami różnobarwnych kolorów odbitych od nadrzecznych budowli i dzikich soczystych traw oraz powyginanych w przeróżne strony zarośli”…]

Jeszcze wówczas na całym sosnowieckim odcinku rzecznym była nieuregulowana, więc toczyła swe wody przez te wymienione wyżej okolice, całkowicie zupełnie innym korytem niż to jest obecnie. Podobnie jak samo też lustro wodne, które było usytuowane znacznie wyżej niż to jest obecnie, już po jej regulacji. To stare i wiekowe jeszcze wówczas koryto rzeczne z dziecięcą wprost ciekawością – a byłem przecież jeszcze wówczas dzieckiem – wielokrotnie spenetrowałem i to na jej wielu odcinkach. Towarzyszami moich romantycznych wypraw z okolicy Placu Tadeusza Kościuszki, miejsca mojego urodzenia i zamieszkiwania, byli też wtedy moi przyjaciele podwórkowi. Leniwie płynącą jeszcze wówczas, dziką jak zwierz rzekę, zanurzoną w morzu soczystej zieleni, niemiłosiernie miejscami zarośniętej krzewami, penetrowaliśmy więc wtedy z ogromną pasją – Wielkich Odkrywców. Niesamowicie romantyczne zwłaszcza były nasze podróże letnim i gorącym porankiem, gdyż parująca o tej porze dnia woda tworzyła ponad taflą rzeczną widoczną powłokę gęstej jak mleko mgły i wywoływała w wodzie niezwykłe refleksy świetlne. W wyniku czego odbijające się w lustrze rzeki kolorowe przybrzeżne zarośla i wodna flora mieniły się wtedy najczęściej żółtymi kolorami, niczym miód dopiero co pobrany z pszczelej polskiej pasieki.

[Zdjęcie po lewej stronie jest własnością mojego byłego przyjaciela – Zbigniewa B. (lata 50. XX w.). Jeszcze nieuregulowana rzeka Czarna Przemsza i drewniany most wzniesiony po 1945 roku. Całkiem w tyle kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP. Zdjęcie utrwalone z brzegu opodal, którego w odległości od 2 do 3 metrów był usytuowany nasz rodzinny ogródek pracowniczy. Sentymentalne i romantyczne miejsce moich niekończących się dziecięcych zabaw i wypraw rzecznych łodziami.

Natomiast zdjęcie po prawej stronie (lata 50. XX w.) utrwalone w kierunku „Wenecji” na tym samym drewnianym moście. Od lewej stoją: Tadeusz Będkowski – drogi memu sercu mój przyjaciel z Placu Tadeusza Kościuszki (już nie żyje). Uczestnik wszystkich wypraw rzecznych. Obok stoi Janusz Maszczyk.]

Wyprawy w nieznane najczęściej odbywaliśmy prostą łodzią. Zbitą w okolicy mojego ogródka (patrz wyżej) z dopiero co pozyskanych desek sosnowych, powleczonych z laickim kunsztem tylko czarną smołą. Łódź wykonana przez byle jakich fachowców nie była więc szczelna, stąd często w trakcie tych romantycznych podróży ku naszej rozpaczy napełniała się wodą, którą jeden z pasażerów mozolnie musiał starym, zardzewiałym metalowym garnkiem wylewać poza burtę. Co było jednak wówczas dla nas ciekawe, a zapewne z perspektywy czasu zupełnie jest teraz dla autora całkiem zrozumiałe?… Do tej prostej i niewymagającej przecież zbytniego wysiłku czynności zawsze jednak brakowało ochotników. Ochotniczy dobór odbywał się więc drogą losowania. Ale i tak nigdy nie traciliśmy fasonu i ducha wielkich odkrywców, tylko z ochotą i niezakłamaną dziecięcą radością penetrowaliśmy coraz to bardziej odległe od Placu Tadeusza Kościuszki położone okolice. Przynajmniej tak te romantyczne podróże rzeczne wówczas zapisywały się w naszej wrażliwej dziecięcej psychice. W późniejszych latach już profesjonalnie wykonaną łódź podarowali nam wyjątkowo życzliwi pracownicy z pobliskiej „Wenecji”, z byłej jeszcze kiedyś prywatnej fabryczki „Siła”, po 1945 roku już jednak tak jak i cały polski przemysł upaństwowionej 1/. Wtedy to nasze wyprawy dosięgały już nawet odległych strony Sosnowca, a nie tylko okolic samej „Wenecji”, Parku Renardowskiego i Placu Tadeusza Kościuszki.

Pod koniec lat 40. XX wieku te opisywane szlaki wodne, pokonywaliśmy już tylko kajakiem, wypożyczanym od dobrodusznego Pana Ziarko (imię?), znajomego naszej rodziny jeszcze z czasów okupacji niemieckiej, z tak zwanych „Białych Domów” 2/. Pan Ziarko podobnie jak i jego małżonka byli ludźmi niezwykle życzliwymi, wiecznie promiennie uśmiechniętymi oraz zawsze z wyciągniętą pełną dobroci ręką. Takimi ich po prostu zapamiętałem.

Tam w przepastnych wielokomorowych pomieszczeniach na żelbetowej wylewce garażowej leżakowało ich wówczas co najmniej kilkanaście sztuk. Wszystkie były dwuosobowe i w doskonałym wprost fabrycznym stanie technicznym. Pachniały więc białym jak śnieg lakierem niczym polne kwiaty. Opisywane o kilku boksach garaże mieściły się wówczas na tyłach dwóch zabudowań Robotniczego Osiedla Mieszkaniowe przy ulicy 3 Maja 53 i 54 (później ulicy Czerwonego Zagłębia). Zabudowań bliźniaczo podobnych do tych z Placu Tadeusza Kościuszki.

[Powyżej zdjęcie autora z 2017 roku. Zabudowania dawnego Robotniczego Osiedla Mieszkaniowego. To tu po prawej stronie wtedy jeszcze klepiskowego podwórka stały wieloboksowe garaże „Rurkowni Huldczyńskiego” (po 1945r. Huty „Sosnowiec”), w których leżakowały kajaki.]

Współcześnie opisywane powyżej garaże oczywiście już nie istnieją. Zostały bowiem zlikwidowane w latach 70. XX wieku w trakcie wyburzeń nadrzecznych, niezwykle urokliwych i zabytkowych ceglastych zabudowań i kasacji kolorowych ogrodów urzędniczych. Ocalały wtedy tylko jakimś cudem od wyburzenia opisywane i widoczne na powyższym zdjęciu dwa budynki mieszkalne. Zresztą skala wyburzeń starych jeszcze z XIX i początków XX wieku ceglastych zabudowań jakie były rozlokowane opodal rzeki (pomieszczenie na karawan pogrzebowy i stajnia, kostnica, łaźnia pracownicza, budynki mieszkalne) i całkowite unicestwienia też wielohektarowych pracowniczych ogródków w tamtych latach była tak niewyobrażalnie wielka, że aby tylko tą tematykę bardziej szczegółowo opisać, to należałoby jej poświęcić już zupełnie odrębny artykuł. Utrwalone na powyższym zdjęciu dwa budynki z dawnego Robotniczego Osiedla Mieszkaniowego nie wiem jednak na jakiej podstawie ale obecnie są zaliczane nie do ulicy 3 Maja, ale do Placu Tadeusza Kościuszki.

Kajaki jak już wspominałem były nowe i pachniały jeszcze farbą, podobnie jak luksusowe było też ich wyposażenie. Pochodziły z odzysku pookupacyjnego, po byłej jeszcze miejscowej niemieckiej placówce, po dawnej organizacji Hitler – Jugend (HJ; organizacja młodzieżowa NSDAP, 1926-1945, wychowująca młodzież niemiecką w duchu hitlerowskiego faszyzmu; przywódca B. von Schirach).

[Źródło: zbiory autora. Plakaty propagandowe jakie kolportowała III Rzesza Niemiecka.]

Specjalne pomieszczenia dla młodzieży z Hitler – Jugend, gdzie odbywały się  zebrania i specjalistyczne szkolenia były usytuowane w ciągu stojącego tam jeszcze do dzisiaj budynku kierowniczo – dyrektorskiego przy Placu Tadeusza Kościuszki. Dlaczego o tym jednak wspominam? Ano dlatego, że nigdy nie widziałem by młodzież skupiona w tej hitlerowskiej organizacji wykorzystywała te kajaki na rzece Czarnej Przemszy. Możliwe więc, że były wtedy zlokalizowane na Kanale Gliwickim, lub położonych w jego pobliżu jeziorach, albo w jednej z przystań jakie się mieściły jeszcze w czasach II Rzeczypospolitej Polski przy rzece Białej Przemszy w miejscowości Maczki. Jak pamiętam to organizacja ta była doskonale też wyposażona jeszcze w inny użyteczny sprzęt, zarówno biwakowy jak i manifestacyjno – propagandowy (namioty, werble, trąbki, plecaki wojskowe, pasy, kordziki, lornetki, kompasy, itp…). Niektóre z tych przedmiotów, Hitler – Jugend niemal zawsze prezentowała w trakcie swych propagandowych manifestacji na terenie Sosnowca. Tego sprzętu, którego po 1945 roku w tajemniczych okolicznościach nie rozkradziono, bo trafił do polskich organizacji harcerskich w Sosnowcu.

Te romantyczne wyprawy kajakami i łodzią jednak nastręczały nam też wiele przeróżnych kłopotów. W dwóch bowiem miejscach kajaki niestety ale trzeba było ręcznie przenosić, gdyż rzeka na tym odcinku była tam w poprzek przedzielona sporymi pod względem wysokości progami, które wizualnie nie odbiegały od wodospadów górskich rzek. Pierwszy próg od strony „Wenecji” postawiono ponoć celowo, w okolicy mostku drewnianego dla pieszych i sąsiadującego z nim Kasyna jakie mieściło się na terenie podwórka Urzędniczego Osiedla Mieszkaniowego przy Placu Tadeusza Kościuszki (patrz – Kasyno jest widoczne na powyższych zdjęciach i na rysunku autora) oraz alei prowadzącej do uliczki Fabrycznej. Drugi natomiast próg rzeczny był usytuowany w okolicy dzisiejszych basenów w Nowym Sielcu, na wprost dawnej prywatnej oczyszczalni ścieków państwa Dietel, która była usytuowana na tak zwanej „Kawce” (wg innych „Kafce”; patrz – poniższe zdjęcia) 3/.

[Źródło: Pan Paweł Ptak (pocztówka z lewej strony). Zdjęcie po prawej stronie autorstwa pana Józefa Chojkowskiego. Po lewej stronie dawne tereny 8. hektarowego ogrodnictwa państwa Dietlów.]

[Zdjęcie autorstwa pana Józefa Chojkowskiego. W oddali tak zwane „Białe Domy”. Po lewej stronie tereny dawnych ogródków pracowniczych i osadników z fabryki włókienniczej państwa Dietel. Popularnie ten  teren określano jako „Kawka”, lub wg innych „Kafka”. To tu w tym mniej więcej miejscu przez dziesiątki lat przedzielał rzekę sztuczny próg wodny (wodospad). Po prawej stronie dawne tereny „Parku Renardowskiego” i wybudowanej przez Gwarectwo „Hrabia Renard” – Stacji Pomp” ssąco- tłoczących.]

[Źródło: Pana Paweł Ptak. Na pocztówce na jednym ze zdjęć widoczne dawne tereny ogrodnictwa państwa Dietel (górne zdjęcie po lewej stronie). Natomiast na tym samym zdjęciu ale po prawej stronie – tereny „Parku Renardowskiego”, obecnie zwanego Parkiem Sieleckim.]

Te sztucznie zabudowane progi rzeczne już w XIX wieku miały bowiem spełniać rolę przyspieszacza nurtu, by rzeka na tych konkretnych odcinkach była bardziej wartka, gdyż jeszcze wówczas nieuregulowana dokonywała licznych podtopień okolicznych terenów. Szczególnie tych terenów, gdzie stały renardowskie zabudowania fabryczne i mieszkalne na terenie browaru i fabryczki sztucznego lodu w Nowym Sielcu oraz w okolicy „Białych Domów”, gdzie z kolei Gwarectwo „Hrabia Renard” postawiło supernowoczesną jak na tamte czasy „Stację Pomp” ssąco – tłoczących, podobnie jak i na dalszym odcinku, gdzie na 8. hektarach żyznej ziemi były rozlokowane szklarnie i inspekty oraz funkcjonowało jak na owe czasy na stosunkowo wysokim poziomie ogrodnictwo i warzywnictwo dietlowskie. W rezultacie więc raczej spełniły zamierzenia projektantów, lecz w konsekwencji podtapiane było Urzędnicze Osiedle Mieszkaniowe przy Placu Tadeusza Kościuszki. Ale to już nie było aż takim zmartwieniem dla fabrykantów, jak dla miejscowej polskiej ludności. Te wielohektarowe zielone, zagospodarowane przez państwo Dietel przestrzenie gospodarstwa warzywno – owocowego jeszcze funkcjonowały kilka miesięcy po wkroczeniu do Sosnowca 17 stycznia 1945 roku Armii Czerwonej. W miarę jednak upływu miesięcy całkowicie zaniedbane ulegały widocznej degradacji, aż w końcu dokonały swego żywota. Współcześnie na tych terenach jest rozlokowany fragment Parku Sieleckiego.

[Źródło: Pan Paweł Ptak.]

W marcu 2018 roku otrzymałem od znanego kolekcjonera sosnowieckiego Pana Pawła Ptak wprost unikatową pocztówkę, którą prezentuję powyżej. Przynajmniej tak ocenia ją autor tego artykułu. Pochodzącą jeszcze z czasów zaborów Rosji carskiej. W wielu współczesnych publikacjach książkowych i albumowych jest jednak ona enigmatycznie i błędnie  opisana – jako „Widok Przemszy na terenie Sosnowca”. Również na tej pocztówce widnieje błędny napis Przemsza, a powinno być Czarna Przemsza. Bowiem rzeka Przemsza zaczyna swój bieg w kierunku rzeki Wisły dopiero od okolic Mysłowic. Według autora powyższe zdjęcie w formie pocztówki zostało utrwalone po 1902 roku, gdy prawa miejskie już otrzymał Sosnowiec. Dlaczego jednak to zdjęcie oceniam jako unikatowe. Ano dlatego, gdyż utrwaliło, dotąd nigdy nieopublikowany, pierwotny fragmencik dawnego jeszcze Urzędniczego Osiedla Mieszkaniowego „Rurkowni Huldczyńskiego” (po 1945 Huty „Sosnowiec”), który był już wznoszony na tym podmokłym terenie pod koniec XIX wieku i prawie też w całości charakterystyczną dwupiętrową zabudowę komórek i pralni oraz suszarni bielizny, jakie były usytuowane pomiędzy tymi blokami i ciągnącym się podwórkiem, a ogródkami pracowniczymi i płynącą obok rzeką Czarną Przemszą. W oddali widoczny ponad rzeką drewniany mostek jako przejście tylko dla pieszych. Charakterystyczny drewniany mostek (według innych tylko kładka) stał obok Kasyna hutniczego. Kasyno na tej pocztówce jest jednak jeszcze niewidoczne, gdyż zostało wybudowane dopiero po 1918 roku w okresie II Rzeczypospolitej Polski. Poniżej drewnianego mostku widoczna spieniona woda, to nic innego jak opisywany powyżej sztuczny próg w formie wodospadu jaki już w tym miejscu przedzielał tę rzekę.

Korzystając z okazji pozwalam sobie przekazać jeszcze tylko kilka słów na temat tego unikatowego zdjęcia. Po prawej stronie widoczne jeszcze pierwotne zabudowania browaru i fabryczki sztucznego lodu Gwarectwa „Hrabia Renard” w Nowym Sielcu. Widoczne browarne zabudowania w okresie okupacji niemieckiej już jednak nie istniały, gdyż zostały wyburzone po 1918 roku. Bowiem w miejscu widocznego dwupiętrowego budynku istniał już wtedy sztuczny zbiornik wodny, który początkowo tylko służył do wytwarzania lodu. Natomiast już po wybudowaniu nowoczesnej jak na owe czasy fabryczki sztucznego lodu, zbiornik zamieniono już tylko do celów przeciwpożarowych, a w okresie letnim służył też fabrycznym mieszkańcom jako basen kąpielowy. W oddali, poza drewnianą już kładką dla pieszych, zawieszoną ponad Czarną Przemszą, a nie jak na zdjęciu widnieje napis – Przemszą, widoczne stare jeszcze zabudowania „Wenecji”. Wśród nich stercząca najwyższa kamienica, to obecnie stojący tam jeszcze budynek nr 6 przy ulicy Chemicznej. Większość z tych budynków już jednak nie istnieje. Całkiem w tyle po prawej stronie, sterczące kominy z fabryki włókienniczej państwa Schoen, obok „Placu Schoena”, a po lewej komin z dawnej „Rurkowni Huldczyńskiego”.

****

     Turystyka rzeczna, nie tylko kajakowa, ale i łodziowa po rzece Czarnej Przemszy, o czym obecnie się w ogóle nie wspomina, była przecież już niezwykle popularna w czasach zaborów Rosji carskiej, podobnie jak i po odzyskaniu przez Polskę niepodległości po 1918 roku, w okresie II Rzeczypospolitej Polski. Jedna bowiem taka profesjonalna przystań mieściła się na terenie „Wenecji”, którą zarządzał wówczas znany wtedy na Pogoni kamienicznik pan Rusek (imię?). Poniżej prezentuję stosowny do tej tematyki artykuł opublikowany w Gońcu Częstochowskim z 23 lipca 1909 roku, czyli z okresu gdy Ojczyzna nasza była jeszcze pod zaborem Rosji carskiej:

[Źródło: pan Janusz Szalecki.]                                                                                                                        

Natomiast drugą przystań, ale już tylko dostosowaną do podróży kajakowej po Czarnej Przemszy, uruchomił pan Władysław Mazur – dyrektor Państwowego Seminarium Nauczycielskiego Męskiego im. Adama Mickiewicza. Człowiek, któremu sosnowieckie nauczycielstwo zawdzięcza bardzo wiele, a które o Nim jednak zapomniało. Ta przystań usytuowana była wówczas, tuż, tuż opodal rzeki na Wawelu w Sielcu, obok Seminarium Nauczycielskiego i stojącego tam jeszcze wtedy drewnianego mostu. Natomiast kajaki w okresie gdy nie były już wykorzystywane to leżakowały w zabudowaniach szkolnych.

* * * *

     W okresie odrodzonej Polski z nurtów Czarnej Przemszy korzystali też bardzo często i licznie okoliczni mieszkańcy, gdyż rzeka nie była jeszcze wtedy aż tak zabrudzona jak to nastąpiło już w latach 60. XX wieku. Jak wspominała to moja mama – Stefania Maszczyk, to ponoć wzdłuż brzegów letnią porą, już w popołudniowe soboty i niedziele siedzieli i kąpali się w rzece w ramach tak zwanych majówek nie tylko mieszkańcy z pobliskich zabudowań, ale nawet całe rodziny, które tłumnie przybywały nad to sosnowieckie eldorado ze znacznie oddalonych terenów naszego miasta. Jeszcze w okresie okupacji niemieckiej – jak pamiętam – to mieszkańcy z tak zwanych „Białych Domów”, kobiety, mężczyźni i dzieci brodzili w rzece w okolicy „Stacji Pomp”, która została tam zabudowana jeszcze przez Gwarectwo „Hrabia Renard” i funkcjonowała na pełnych obrotach od wielu, wielu lat. Przypominam sobie, że nawet ja z moją mamą też korzystałem w tamtym miejscu z uroków Czarnej Przemszy. Woda w okolicy „Stacji Pomp” na całej szerokości była w zasadzie na tyle płytka, że trzymając się kurczowo ręki matczynej docieraliśmy aż na przeciwległy brzeg, na teren przecudownego skąpanego w zieleni „Parku Renardowskiego”.

Bardzo wtedy popularne wśród tutejszej ludności było też puszczanie w tej samej okolicy wianków ze zniczem na wodę. Pamiętam, że takie niezwykle ceremonie Nocy Świętojańskiej odbywały się w godzinach późno popołudniowych i nie tylko w wymienionym już wyżej konkretnym miejscu ale też w okolicy dawnego Kasyna jakie się wtedy mieściło na terenie Urzędniczego Osiedla Mieszkaniowego przy Placu Tadeusza Kościuszki.

[Zdjęcie autora. Czarna Przemsza w okolicy Kościoła pw. Niepokalanego Poczęcia NMP (okolice Placu Tadeusza Kościuszki). Miejsce naszych kąpieli.]

Nadrzeczne tereny i sama Czarna Przemsza przez wiele więc lat, bowiem jeszcze za mojego dzieciństwa była dla wielu mieszkańców miejscem gdzie też grupowo nawet odpoczywano i korzystano z kąpieli rzecznej. Jeszcze po 1945 roku wraz moimi przyjaciółmi podwórkowymi z Placu Tadeusza Kościuszki, kąpaliśmy się więc prawie codziennie w okresie wiosenno – letnim w okolicy naszego dawnego parafialnego kościołka w Nowym Sielcu. Do rzeki wchodziliśmy wtedy zawsze tylko od strony lewego brzegu widocznego na powyższym zdjęciu, gdyż drugi kościelny przeciwległy, był od samego drewnianego mostu aż do samego Parku Renardowskiego jeszcze wtedy zabudowany wysokim na 3 do 4 metry przepięknym z kamienia wapiennego murem.

[Źródło: Pan Artur Adach. „Do rzeki wchodziliśmy wtedy zawsze tylko od strony lewego brzegu widocznego na powyższym zdjęciu, gdyż drugi kościelny przeciwległy, był od samego drewnianego mostu aż do samego ‘Parku Renardowskiego’ jeszcze wtedy zabudowany wysokim na 3 do 4 metry przepięknym z kamienia wapiennego murem”…]

To właśnie dzięki tej rzece – mojej sentymentalnej ukochanej Czarnej Przemszy – jako jeszcze dziecko tak samodzielnie opanowałem sztukę pływania, że w latach 50. XX wieku bez jakichkolwiek trudności zdałem egzamin konkursowy z kraula i stylu grzbietowego do Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego w Krakowie (obecna AWF im. Bronisława Czecha). Również na tym samym brzegu bujnie jeszcze wtedy porosłym soczystą trawą i rozpościerającymi się dywanami nasyconymi wielobarwnymi kwiatami, jeszcze w latach 40. XX wieku, już od godzin rannych można było spotkać kobiety z pobliskich dwóch osiedli, które opiekowały się stadkami gęsi i kacząt, które już od samego rana do niemal samego wieczora, na przemian posilały się rosnącą na brzegu soczystą zieleniną i pluskały się też w rzece. Jak doskonale pamiętam, to Czarna Przemsza jeszcze w latach 50. XX wieku była pełna przeróżnej flory i fauny. Wiele okazów z tej rzeki trafiało wiec też do naszych dziecięcych domowych akwariów. Przypominam sobie, że wielbicielem akwarystki i zbieraczem rzecznego pokarmu był też wtedy nasz wyjątkowo przyzwoity sąsiad z Placu Tadeusza Kościuszki, pan W. Dyzia. Doskonale też wówczas znany w Hucie „Sosnowiec” jako ponoć jeszcze przedwojenny działacz komunistyczny, o którym nawet wspomina pan profesor dr hab. Henryk Rechowicz 4/. Państwo Dyziowie odziedziczyli mieszkanie w 1945 roku, po panu Romanie Korek, harcmistrzu ZHP i żołnierzu AK. Pamiętam jak mój przyjaciel Gienek Dyzia pokazywał mi liczne zbiory oświetlonych i natlenianych akwariów jakie jego ojciec przechowywał wtedy w pomieszczeniu kuchennym.

Niestety, ale w miarę upływu lat życie w Czarnej Przemszy jednak zamierało. To było do bólu widoczne nawet gołym okiem. Ostatecznie uśpiona została z chwilą gdy tylko w latach 60. XX wieku na całej opisywanej już długości została całkowicie uregulowana, a jej dotychczasowy nurt popłynął już wtedy zupełnie innym korytem. Do tego jeszcze znaczenie zawężonym w stosunku do pierwotnego. Te rozśpiewane ptasimi głosami tereny nadbrzeżne jeszcze w latach 40. XX wieku bywały również dla miejscowej ludności prawdziwymi rajami polskiej przyrody, co już zasygnalizowałem powyżej. Brzeg rzeczny pokryty był bowiem kolorowymi i o różnym pokroju kwiatami oraz bujnymi trawami. A ponad nimi w dni słonecznego polskiego lata podziwialiśmy niesamowite zjawisko w postaci baletniczych tańców różnobarwnych motyli i ważek

To było w stopniowo zadymianym już wówczas Sosnowcu takie wprost niesamowite zjawisko skomasowanej na niewielkich przecież przestrzeniach niewyobrażalnego bogactwa flory i fauny, że znajomością tej tematyki wprowadzałem nawet w zachwyt moją Panią Profesor Janinę Mazurkiewicz z Liceum Ogólnokształcącego im. Stanisława Staszica, która w latach 1950 – 1955 uczyła nas wtedy biologii. Pani Profesor zachwycona moją wiedzą i umiłowaniem tego tematu powierzyła mi więc funkcję opieki nad akwariami, które stały przy oknach w sali biologicznej tego liceum. Obecnie widzę zachwycony, że moja Czarna Przemsza dotąd uśpiona, jednak się na nowo odradza. Czy jednak powróci do swej dawnej kryształowej czystości? To trudno przewidzieć.

****

[Zdjęcie autora z 2009 roku. Rzeka Czarna Przemsza w okolicy „Parku Renardowskiego” (obecny Park Sielecki).]

[Zdjęcie autora z 2009 roku. Przemsza w okolicy Mysłowic.]

Nieubłaganie jednak mijają lata. Zbyt nawet szybko jak za życia jednego tylko pokolenia. Obecnie nastały więc zupełnie już inne czasy, a bezpośredni świadkowie z tamtych odległych lat w zdecydowanej większości już dawno, dawno temu na zawsze odeszli z tego świata. Dlatego Szanowny Internauto! choćbyś nawet całym sercem i duszą obecnie tego pragnął, to niestety, ale nie jesteś już w stanie zanurzyć się w tamten dawny bajkowy barwne świat przyrody. Nie ujrzysz więc też takiej uroczej oraz dzikiej toczącej swe wody rzeki Czarnej Przemszy. Takiej właśnie, jaką zapamiętał autor tego sentymentalnego artykułu…

…………………………………………………………………………………………………..

Przypisy:

1 – Znacznie więcej na ten temat w moim artykule: TAJEMNICE SOSNOWIECKIEJ WENECJI

 – moja strona internetowa- www.wobiektywie2018.5v.pl.

2 – Więcej na temat tego robotniczego osiedla w artykule autora: – UNICESTWIONE OSIEDLA.

3 – Więcej na ten temat w wymienionym powyżej artykule w pkt. 2 przypisów.

4 – H. Rechowicz, „Sosnowiec. Zarys rozwoju miasta. Praca zbiorowa”, Warszawa , Kraków 1977, s.149.

5 – Wspomnienia własne, rodzinne, pozyskane od znajomych, kolegów i przyjaciół.

Bardzo serdecznie dziękuje Szanownym Panom: Januszowi Szaleckiemu za pozyskane informacje prasowe, panu Michałowi Chojkowskiemu za przekazanie fotografii autorstwa pana Józefa Chojkowskiego oraz Pawłowi Ptak i Piotrowi Hangiel za przepiękne pocztówki.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w systemach przetwarzania lub odzyskiwania danych, ani przekazywana w jakiejkolwiek postaci elektronicznej, odbitki kserograficznej, nagrania lub jakiejkolwiek innej bez uprzedniej pisemnej zgody autora tego artykułu.

Uprzejmie przypominam, że wszystkie artykułu autora jak do tej pory są publikowane bezinteresownie. Z tego tytułu nie korzystałem więc dotąd nigdy i nie czerpię też nadal żadnych korzyści materialnych, ani też innych jakichkolwek profitów, poza satysfakcją autorską.

 

Katowice, marzec 2018 rok

                                                                                                                                                                                                                Janusz Maszczyk

Bear