Janusz Maszczyk: Dietlowski ogród warzywniczo – owocowy

W roku 1878, gdy Polska jeszcze była wymazana z mapy Europy, a Sosnowiec jako miasto miało dopiero powstać w 1902 roku, to na te tereny dotarł już niemiecki przemysłowiec Heinrich Dietel. Niemal zaraz po przybyciu, bowiem już w tym samym 1878 roku, na pozyskanych od niemieckiego przemysłowca Gustawa von Kramsty pogońskich gruntach, przystąpił do budowy przędzalni czesankowej1/. Już pod koniec XIX wieku, gdy fabryka zaczęła przynosić ich właścicielom niebotyczne zyski, to Henrich Dietel zakupił też w pobliżu swej fabryki i swego też miejsca zamieszkania kilkunastohektarowe tereny rozciągające się szerokim, bowiem ponad kilkusetmetrowym pasmem od strony wschodniej. Czyli pomiędzy funkcjonującą już wtedy Koleją Warszawsko – Wiedeńską, a rzeką Czarną Przemszą, które już znacznie później, bowiem od 1917 roku przedzieli nierównolegle ulica 3 Maja. Jednocześnie już pod koniec XIX wieku opodal wymienionych torów kolejowych, od strony Sielca, na części zakupionych gruntów rozpoczął budowę dla swych pracowników stosunkowo dużego osiedla mieszkaniowego z odrębnym budynkiem Szkoły Aleksandrowskiej2/. Jak na owe wyjątkowo zabiedzone carskie czasy, a nawet w porównaniu z latami współczesnymi, ich wnętrza były jednak już względnie luksusowo wyposażone. Z kolei przy nieistniejącej jeszcze wówczas ulicy Parkowej stawia również dla swych pracowników i nauczycieli drugie z kolei osiedle mieszkaniowe, o podobnym standardzie wyposażenia wnętrz i zabudowy podwórkowej jak pierwsze. Jednocześnie kilkuhektarowe tereny zalegające od rzeki Czarnej Przemszy do obecnej ulicy 3 Maja i jednocześnie ciągnące się też szerokim kilkusetmetrowym pasmem od tego mieszkaniowego osiedla z ulicy Parkowej, aż niemal do Fabrycznego Robotniczego Osiedla Robotniczego „Rurkowni Huldczyńskiego” stopniowo przystosowuje do ogrodu warzywniczo – owocowego. To było wówczas mniej więcej to samo pasmo ziemi co obecnie położone po zachodniej stronie Czarnej Przemszy, które jednak po 1945 roku zostało dodatkowo jeszcze wchłonięte przez Park Renardowski, zwany już później tylko Parkiem Sieleckim.

[Własność: Paweł Ptak. Fragmencik dawnego dietlowskiego ogrodu warzywniczo – owocowego od strony obecnej estakady. W dali przed zabudowaniami ciągnie się ulica 3 Maja i dawne Fabryczne Osiedle Mieszkaniowe ze Szkołą Aleksandrowską, które postawił dla swych pracowników Heinrich Dietel.]

[Zdjęcie autora. Na pierwszym planie dawne jeszcze tereny dietlowskiego ogrodu warzywniczo – owocowego. Obecnie już tereny Parku Sieleckiego. W oddali dawna siedziba pałacowa państwa Dietel.]

Już w tym fragmencie tekstu pragnę zwrócić uwagę, że latach II Rzeczypospolitej Polski niektórzy dziennikarze, prawdopodobnie nieznający z przeszłości tych bagnistych stron, w swych publikacjach prasowych będą sugerowali czytelnikom, że tereny te zostały już z premedytacją wcześniej zakupione przez państwo Dietel pod przyszłą dalszą rozbudowę fabryki wełnianej poza torami Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej 3/.Jest to dziennikarski przekaz nieprawdziwy z wielu zresztą powodów. Były to bowiem tereny bagniste, lub tak nasiąknięte jeszcze wodą, że w większości miejsc absolutnie nie nadawały się po trwałą wielogabarytową fabryczną zabudowę. Ponadto przez ten teren w pobliżu jednak już torów kolejowych, przynajmniej od XIX wieku ciągnął się trakt handlowy, który już od drugiej połowy XIX wieku był wykorzystywany przez zagraniczny kapitał. Głównie przez takich potentatów jak „Rurkownia Huldczyńskiego” (1881r.), oraz przez kapitał Renardów – browar w Nowym Sielcu (1882 r.), fabryczkę sztucznego lodu 1904 r.) i rozbudowującą się Kopalnię „Hrabia Renard” (1880 – 1886) oraz przez innych jeszcze właścicieli fabryk.

****

Wówczas te zakupione przez Heinricha Dietla w XIX wieku tereny nadrzeczne ciągnące się z centrum Sosnowca w kierunku pogońskiego „Wygwizdowa” wyglądały jednak zupełnie inaczej, niż obecnie. Bowiem pomiędzy rzeką Czarną Przemszą, a funkcjonującą już od 1856 roku Koleją Warszawsko – Wiedeńską, zwaną jeszcze wtedy Drogą Żelazno Warszawsko – Wiedeńską rozciągał się pas ziemi prawie nie do przebycia suchą nogą. Gdyż pokryty był nie tylko licznymi grzęzawiskami, ale jeszcze do tego ziemia położona obok tych grzęzawisk też była nasączona błotnistą i mazistą wodą. Co niewątpliwie przez pewien okres czasu utrudniało wszelkie zagospodarowywanie tych terenów pod wielkogabarytowe budownictwo mieszkalne i sakralne.Opisywane tereny były bowiem tak niesamowicie nasączone wodą, że nawet rosnące tam sosny, ciągle na domiar tego jeszcze też podtapiane przez wiosenne i jesienne powodzie rzeczne oraz pozbawione też przez bagna życiodajnego tlenu, były więc niskie, wręcz skarłowaciałe i powykrzywiane na wszystkie strony niczym w konwulsyjnym stanie. Ostatnie z nich padły już zresztą pod toporami cieśli w 1879 roku, przy okazji budowy dietlowkiej fabryki włókienniczej położonej przy obecnej ulicy Stefana Żeromskiego i położonych obok rzeki Czarnej Przemszy z tej fabryki osadników wodnych4/.

Ten wyjątkowo podmokły i w rzeczywistości prawie niedostępny dla człowieka bagnisty obszar ciągnął się szerokim pasmem od samego pogońskiego „Wygwizdowa” aż do dzisiejszego Wawelu, a nawet według innych jeszcze znacznie dalej i określany był popularnie przez miejscowych jako “Zabagnie”. Natomiast wyjątkowo już bagniste tereny od dzisiejszego Placu Tadeusza Kościuszki, aż po same późniejsze dietlowskie gospodarstwo warzywno – owocowe i fabryczne osadniki, mieszkańcy z tych stron zwali wtedy popularnie “Dzikimi Zaroślami”.

Poprzez te rozległe i ponure topieliska i bagniste tereny jakie się wówczas ciągnęły pomiędzy rzeką Czarną Przemsza, a torami Drogi Żelaznej Warszawsko – Wiedeńskiej, jednak w pobliżu już nasypów kolejowych gdzie ziemia nie była już tak potwornie nasączona wodą jak przy samej rzece, wił się już wówczas od nieistniejącego jeszcze wtedy centrum Sosnowca trakt kołowy i pieszy, co już wyżej zasygnalizowałem.Jak wspominali to: mój dzidziuś – Wawrzyniec Doros, od XIX wieku mieszkaniec Osiedla Mieszkaniowe Huty „Katarzyna” i mój ojciec Ludwik Maszczyk – mieszkaniec pogońskiego „Wygwizdowa” (urodzony w 1894 roku przy ulicy Małaja, a od 1918 roku Mała, obecnie Kolibrów) to wijąca się wówczas z Pogoni i Środuli ta droga do centrum Sosnowic (Sosnowiec powstanie bowiem dopiero w 1902 roku) była jeszcze wówczas tak karkołomna i tak niebezpieczna, że raczej ludzie z tych osiedli mieszkaniowych jej unikali. Więc w tamtych odległych carskich latach mało kto ją raczej pieszo przemieszczał. Tym bardziej, że była to typowa wiejska droga, do tego jeszcze absolutnie nieoświetlona, pełna też bruzd i przeróżnej głębokości i długości kolein oraz dziur. A w dni deszczowe i zimowe prawie, że nie do przebycia suchą nogą. Aby więc ułatwić głównie pracownikom pobliskich fabryk i handlowcom przemieszczanie się po tej prymitywnej i zagubionej na bagnistych terenach drodze, to po jej dwóch stronach powbijano jeszcze wysokie drągi i kamienne słupy, których zadaniem było wytyczenie kierunku tego traktu. Te oznakowania były szczególnie przydatne nocą i porą zimową, kiedy ten trakt faktycznie był dla człowieka wprost nierozpoznawalny. Była to również droga wyjątkowo niebezpieczna, bowiem na dużych odcinkach wiła się przez zionące jeszcze wówczas ciszą pustkowia, gdzie na przechodniów niejednokrotnie czyhali złodzieje i różnej maści pospolici bandyci. Ta zagubiona na bagniskach droga, w miarę jednak upływu lat przybierze zupełnie, ale to zupełnie już inny charakter, gdy stanie się od 1917 roku jedną z sosnowieckich ulic. A mianowicie ulicą 3 Maja, a za czasów PRL ulicą Czerwonego Zagłębia.

[Rysunek autora wykonany techniką grafiki cyfrowej, poszerzonej o odręczne kredkowe i tuszowe kompozycje. Rysunek przedstawia czasy zaborów Rosji carskiej, Tak prezentowały się jeszcze wówczas obecne tereny Placu Tadeusza Kościuszki. A widoczna obok torów kolejowych piaszczysta droga wijąca się w kierunku centrum Sosnowca, po dwóch stronach oznakowana słupami, by nie zabłądzić nocą i gdy śnieg pokryje teren, to nic innego jak od 1917 roku już ulica 3 Maja. A za PRL – ulica Czerwonego Zagłębia.]

****

     Kilkuhektarowy państwa Dietlów ogród warzywno – owocowy zagospodarowywany były stopniowo i fachowo, pewnymi jednak etapami. Najpierw przystąpiono więc do melioracyjnego osuszania tych niemiłosiernie podmokłych terenów, co niestety ale trwało wiele lat. A dopiero później stopniowo z roku na rok sadzono na tym terenie drzewa owocowe, krzewy i uprawiano też warzywa. Te prace w pierwszych latach nadzorowali głównie zatrudniani przez Heinricha Dietla ogrodnicy z ówczesnych pruskich terenów z Górnego Śląska. A później po jego śmierci, pieczołowity nad nimi nadzór sprawowali już jego synowie. Głównie pan Roman Dietel, ponoć wprost doskonały w tej dziedzinie fachman, z wykształceniem wyższym rolniczym, do tego jeszcze o specjalizacji ogrodniczej. Z wykształceniem tak specyficznym na terenie ówczesnego Sosnowca, że wielu innych wtedy ogrodników korzystało z jego rad i ewentualnej też pomocy. Ten doskonały fachowiec ogrodniczy – jak poinformowała mnie pani Dorota Prawda, a potwierdził to jeszcze ten fakt pan Janusz Szalecki – na części fabrycznych terenów przy ulicy Stefana Żeromskiego, ale od strony wschodniej (czyli od strony Parku Renardowskiego ) założył nawet doświadczalny ogród 5/.

Natomiast wykwalifikowanym ogrodnikom pomagali, a raczej wykonywali już cięższe prace ogrodnicze dobieralni w wyniku specjalnej selekcji robotnicy rolni, których też popularnie wtedy określano ogrodnikami. Podobno – jak to kilkakrotnie wspominali z goryczą moi rodzice – robotnikami rolnymi w tamtych carskich czasach byli przeważnie tylko Polacy, obojga płci, główne osoby niepełnoletnie, które jeszcze nie przekroczyły osiemnastu lat życia. Niestety ale taka jest też krzycząca prawda, bowiem za kilkunastogodzinną pracę otrzymywali nędzną zapłatę. Niektórzy z tych co pomagali ogrodnikom – jak to ja już doskonale pamiętam – w wyniku zawartych dodatkowych umów i za odpowiednią też dodatkową opłatą, dbali też jeszcze o infrastrukturę przyrodniczo – osiedlową przy późniejszym Placu Tadeusza Kościuszki. Oraz wspomagali też, a raczej w praktyce wykonywali wszelkie prace fizyczne w usytuowanych tam dyrektorskich i urzędniczych ogródkach działkowych. Czyli w tym czasie kiedy ci „Panowie z wyższych sfer” – jak ich wtedy popularnie w Polsce określano – zajęci byli pracą zawodową w położonej przy ulicy Nowopogońskiej „Rurkowni Huldczyńskiego” lub odpoczywali już po pracy, to oni harowali za nich w tych ogródkach za drobną dodatkową opłatą. Takich ogrodników to już ja doskonale pamiętam z czasów okupacji niemieckiej.

[Zdjęcie autor. Okolice Placu Tadeusza Kościuszki i tak zwanych „Białych Domów”. Te zalane szpetnym asfaltem i bałaganiarsko zagospodarowane tereny, to dawne bajeczne i kolorowe dyrektorsko – kierownicze ogródki – pracownicze. W głębi jeden z dawnych budynków zamieszkiwany przez kadrę dyrektorsko – kierowniczą z „Rurkowni Huldczyńskiego”, jaki stał przez dziesiątki lat przy ulicy 3 Maja (obecnie Plac Tadeusza Kościuszki nr 5).]

W dietlowskim ogrodzie warzywniczo – owocowym pielęgnowano nie tylko przeróżne warzywa i owoce, które później głównie trafiały na uginające się od przepychu hrabiowskie stoły państwa Dietlów. Ale w szalejącej wówczas konkurencji kapitalistycznej, by pozyskać też fachowych urzędników i robotników do swych zakładów włókienniczych, Dietlowie oferowali im nie tylko mieszkania w nowo postawionych osiedlach, ale za stosunkowo przystępną cenę sprzedawano im też produkty rolne z tego wielohektarowego ogrodu. Tych zagadnień nie powinno się jednak traktować wyłącznie jako tylko formy altruistycznej, przy całym szacunku dla państwa Dietlów, ale jako też formę pewnej „walki” konkurencyjnej w zdobywaniu fachowej i taniej siły robotniczej. Czyli dbanie przede wszystkim o własny partykularny interes i luksusowe hrabiowskie życie. Tak w tamtych czasach, w przeciwieństwie do czasów współczesnych, prezentowało się bowiem tamto z kolei oblicze kapitalizmu.

W miarę upływu lat na osuszonym już terenie, najpierw postawiono kilkadziesiąt przyziemnych inspektów, głównie od strony uliczki Parkowej, w których już masowo sadzono rośliny jadalne jak i ozdobne. Dopiero później, bowiem dopiero po 1918 roku – jak wspominali to moi rodzice – zaczęto też na tym terenie stawiać pierwsze coraz to większe wielogabarytowe szklarnie. Te szklarnie jak już ja pamiętam – były doskonale widoczne poprzez drewniany parkan od strony ulicy 3 Maja. Usytuowane były raczej w pobliżu rzeki i w znacznej odległości od coraz to bardziej gwarnej już ulicy 3 Maja. W tych szklarniach w latach okupacji niemieckiej i po 1945 roku pielęgnowano nie tylko rośliny zakładowe, ale za odpowiednią zapłatą „podleczano” też prywatnym osobom rośliny doniczkowe, głównie palmy i rośliny tropikalne. W tym ogrodzie za drobną zapłatą, prywatne osoby, absolutnie też niezwiązane żadnymi nićmi z fabryką państwa Dietlów, mogły też nabyć przeróżne krzewy i drzewka owocowe, ziemię, torf i nawóz do hodowli kwiatów domowych jak i do ogródków pracowniczych, o czym zresztą oficjalnie informuje też poniżej prezentowany Expres Zagłębia.

[Źródło: pan Janusz Szalecki.]

W miarę upływu lat, jak dawna droga, a później po 1917 roku już ulica 3 Maja, stawała się coraz to bardziej miejskim i reprezentacyjnym traktem kołowym i pieszym, to tereny tego ogrodu zostały od biegnącego chodnika, odgrodzone specjalnym jak na owe czasy „strojnym parkanem”. Przynajmniej tak ten tasiemcowo ciągnący się parkan wtedy określano. Ten bądź co bądź ale jednak prymitywny parkan, czy bardziej staranniej wykonany płot, ciągnął się na kilkukilometrowym odcinku. Bowiem od samych piętrowych komórek z dietlowskiego osiedla mieszkaniowego, od ulicy Parkowej (dzisiejsze treny estakady), aż do dietlowskich fabrycznych terenów – osadników wodnych, gdzie dopiero była w nim od ulicy umiejscowiona dwuskrzydłowa o niewielkich rozmiarach brama i furtka. Fragmenty tego parkanu, niestety ale stopniowo już jednak zdewastowanego w latach 50. XX wieku są widoczne na jednym z poniższych zdjęć.

[Zdjęcie autora. Dawne Dietlowskie Osiedle Mieszkaniowe przy ulicy Parkowej (jeden bliźniaczy segment z tego osiedla  już wyburzony). Po prawej stronie poza budynkiem i podwórkiem i usytuowanymi wzdłuż tego podwórka piętrowymi komórkami, ciągnął się już w kierunku Placu Tadeusza Kościuszki kilkuhektarowy zagospodarowany teren – zwany popularnie dietlowskim ogrodem warzywniczo – owocowym.]

[Zdjęcia rodzinne z 1957 roku. Po 1945 roku ul. 3 Maja, później Stalinogrodzka, ale już niedługo, bo od 30.X.1956 roku będzie ulicą Czerwonego Zagłębia.

Na zdjęciu prezentowanym po lewej stronie widoczne koszarowego typu zabudowania to tak zwane „Białe Domy” – wybudowane przez „Rurkownię Huldczyńskiego” (przełom XIX i XX wieku). Zabudowania te jeszcze stoją w pobliżu basenów kąpielowych w Sielcu. W dali natomiast Plac Tadeusza Kościuszki. Natomiast widoczny parkan po prawej stronie, jaki został utrwalony na tym zdjęciu, to już dalszy jego bliźniaczy fragment jaki jeszcze wówczas odgradzał pracownicze ogródki – Huty „Sosnowiec” (więcej na ten temat w moich artykułach). Dosłownie to ten sam pod względem architektonicznym parkan jaki się jeszcze ciągnął w latach 50. XX wieku na odcinku kilku kilometrów od dietlowskiego osiedla od ulicy Parkowej. Natomiast po lewej stronie obok torów kolejowych do tych lat też przetrwał „parkan”, tylko carski – z podkładów kolejowych. Na zdjęciu po lewej stronie, mój brat Wiesław, a obok autor tego artykułu.

Na zdjęciu po prawej stronie widoczny odcinek dietlowskiego ogrodu warzywniczo – owocowego (po lewej stronie, a po prawej stronie Kolej Warszawsko – Wiedeńska).Teren dietlowskiego ogrodu – jak widać – pozbawiony już jednak przez sosnowieckich łobuzów – parkanu. W oddali skrzyżowanie ulic Czerwonego Zagłębia i Stefana Żeromskiego, koło wiaduktu kolejowego i pałacu Dietla.

Na zdjęciu mój brat – Wiesław Maszczyk, a obok mój podwórkowy przyjaciel, Tadeusz Będkowski.]

****

Pomiędzy pracowniczymi ogródkami „Rurkowni Huldczyńskiego, a później jeszcze do lat 60. XX wieku Huty „Sosnowiec” niemal wtłoczone były fabryczne dietlowskie osadniki wodne. Był to prywatny pas fabrycznej ziemi o szerokości około 100 metrów ciągnący się jednak niesymetrycznie od ulicy 3 Maja, aż do samej rzeki Czarnej Przemszy. Początkowo poprzez ten teren poprowadzono tylko ściek wodny o szerokości około od 2 do 3 metrów. Ten ściek wodnych odpadów poprodukcyjnych był zarazem granicą umowną pomiędzy osadnikami a dietlowskim ogrodem warzywniczo – owocowym. Do tego ścieku odprowadzano ogromne ilości odpadów poprodukcyjnych z włókienniczej fabryki państwa Dietlów. Trafiały tam z terenów fabryki poprzez zamontowaną już w XIX wieku, pod torami Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej i ulicą 3 Maja, specjalną betonową rurę. Koniec jej był usytuowany na terenie osadników wodnych. Średnica tej rury jak ja już pamiętam była na tyle duża, że jako jeszcze dziecko na czworakach brodząc w wodzie bez trudu ją pokonywałem i dostawałem się na teren fabryczny. Nieodłącznymi towarzyszami tych bądź co bądź głupich i niebezpiecznych dla zdrowia a nawet i życia zabaw byli też wtedy moi mali przyjaciele zarówno z Placu Tadeusza Kościuszki jak i z tak zwanych okolicznych „Białych Domów”.

Co ciekawe? Gdy okupanci niemieccy w popłochu w 1945 roku opuszczali już Sosnowiec, to nocą z dnia 16 na 17 stycznia zdetonowano tylko niektóre mosty i wiadukty kolejowe oraz też właśnie tą umieszczoną ale tylko pod torami kolejowymi rurę osadnikową. Nie znam ówczesnych niemieckich merytorycznych i strategicznych planów, ale nie wysadzono wtedy dalszej części tej rury, jaka była jeszcze wówczas zamontowana głęboko pod ziemią pod wybrukowaną „kocimi łbami” ulicą 3 Maja. Nie wysadzono też wówczas dwóch metalowych ważnych strategicznych dla transportu kolejowego wiaduktów. Jednego przy „Rurkowni Huldczyńskiego”, koło Kasyna urzędniczego na Placu Tadeusza Kościuszki i drugiego wiaduktu w pobliżu pałacu i zakładów włókienniczych państwa Dietel przy ulicy Stefana Żeromskiego6/. Głównymi argumentami nie wysadzenia tych obiektów miało być ponoć nieprzewidywalne przez Niemców, błyskawiczne przemieszczanie się Armii Czerwonej w kierunku Sosnowca. Byli jednak i tacy – ponoć znawcy tej tematyki – co twierdzili, że na wysadzenie tych dwóch wiaduktów po prostu zabrakło już saperom niemieckim materiałów wybuchowych, gdyż z niewiadomych przyczyn nie dostarczono ich w odpowiedniej ilości do Sosnowca w pierwszych dniach grudnia 1944 roku, kiedy to Niemcy w ogromnym pośpiechu i panice już zaminowywali wytypowane do tego celu strategiczne obiekty.

Powracając jednak do osadników wodnych.Przez duży stosunkowo okres czasu pełne fetoru ścieki poprodukcyjne odprowadzane były z fabrycznych terenów bezpośrednio do rzeki, co w znacznym stopniu zanieczyszczało jej czysty i krystaliczny jeszcze wtedy nurt. Tym zjawiskiem zaniepokojone było nie tylko społeczeństwo Sosnowca, ale przede wszystkim napływowy do tego miasta kapitał. Szczególne interwencje w tej sprawie do władz miasta kierowało zwłaszcza Gwarectwo „Hrabia Renard”, gdyż cuchnąca coraz bardziej rzeka dawała się we znaki ludziom odwiedzającym za specjalnymi przepustkami zielone płuca Parku Renardowskiego. W tej sytuacji w pobliżu rzeki Dietlowie wybudowali o lekkiej konstrukcji z muru pruskiego budynek, w którego wnętrzu utworzono osadniki wodne. Pamiętam jak specjalnie delegowany pracownik z tej fabryki, co jakiś czas na długim kiju zamocowaną szczotą czyścił umieszczone we wnętrzach tego zabudowania sita. Te prymitywne jak na tamte czasy osadniki, w rzeczywistości nie spełniały jednak swej podstawowej roli. Były raczej tylko pewną formą społecznej ułudy postępu technicznego. Gdyż przepuszczana do rzeki woda z tych osadników wprawdzie pozbawiona już była pewnej ilości włókienniczych osadów poprodukcyjnych, jednak nadal w dużym stopniu zanieczyszczała Czarną Przemszę. To było wprost doskonale widoczne nawet dla laika gołym okiem, bowiem pasmo wlewającego się do rzeki osadnikowego ścieku było wyraźnie odmienne i mętne w kolorze niż lustro jeszcze wtedy czystej rzecznej wody. Wystarczyło więc tylko stanąć w pobliżu czystego jeszcze wtedy nurtu rzeki i rury odprowadzającej ściek fabryczny, a różnice były doskonale wprost widoczne.

Teren osadników wodnych był na znacznym terenie pagórkowaty, porośnięty też soczystą trawą, z licznymi bajorkami malutkich rybek i kumkających żabek. Natomiast od strony rzeki odgrodzony był licznymi krzakami i pięknymi brzozami. Ponieważ przez długie godziny, szczególnie popołudniowe nie był nigdy dozorowany przez pracowników fabrycznych, więc dla nas maluchów był to typowy raj na ziemi. Tym bardziej, że z jednej strony odgrodzony był od pracowniczych ogródków „Rurkowni Huldczyńskiego” wysokim na 3 metry deskowym szczelnym płotem, natomiast już od strony centrum Sosnowca, przegrodzony był tylko opisywanym wyżej ściekiem fabrycznym. A tak to poza tym ściekiem, ciągnął się już w kierunku centrum Sosnowca tylko szeroki i prawie dla nas bezkresny teren dietlowskiego ogrodu warzywno – owocowego. Spędzałem więc w tym raju dietlowskim z moimi podwórkowymi małymi przyjaciółmi wiele czasu. Również w późniejszym okresie czasu, po 1945 roku, odpoczywałem tam wylegując się na kocu wiele, wiele razy. Do osadników wodnych można się było bowiem bez jakichkolwiek problemów dostać przez wiecznie otwartą w parkanie ulicznym furtkę. Natomiast fikuśna dwuskrzydłowa parkanowa brama najczęściej była zamknięta na kłódkę. Osoby zainteresowane tą specyficzną tematyką uprzejmie informuję, że było to dosłownie tylko jedyne zamontowane w tym wijącym się kilkukilometrowym parkanie wejście na te olbrzymie tereny dietlowskie, jakie się wówczas ciągnęły wzdłuż ulicy 3 Maja od ulicy Parkowej, aż do tak zwanych koszarowego typu zabudowań „Białych Domów”7/.Natomiast jedyne pracownicze główne wejście na teren ogrodu warzywniczo – owocowego, mieściło się od strony podwórka Dietlowskiego Osiedla Mieszkaniowego przy ulicy Parkowej. Tereny osadników wodnych popularnie były zwane jako „Kawka”.

****

Czarna Przemsza do lat 60. XX wieku najczęściej toczyła swe wody leniwie i nieuregulowanym jeszcze wtedy nurtem. Rozlewała się więc zakolami, tworzyła też liczne łachy żółtego jak wosk piachu, a jej poziom był wyraźnie zawsze podwyższony, gdyż w wielu miejscach sięgał do samych już krawędzi brzegów. W okresie wiosennym i jesiennym dochodziło więc do licznych nieprzewidywalnych powodzi i znacznych podtopień sąsiadujących z nią terenów. Pamiętam doskonale, że wielokrotnie w tych okresach czasu w naszej piwnicy przy Palcu Tadeusza Kościuszki pojawiała się woda. Wytryskiwała więc nawet z podłoża piwnicznego niczym nagle pojawiające się źródełko. Zatapiała też w tych samych okresach czasu znaczne tereny browaru i fabryczki sztucznego lodu w Nowym Sielcu jak również tereny dietlowskiego ogrodu warzywno – owocowego. Przynosząc tym samy ich właścicielom przeogromne straty finansowe. W tej sytuacji po zasięgnięciu opinii fachowców, podjęto decyzję przyspieszenia jej nurtów. W okolicy Placu Tadeusza Kościuszki w pobliżu Kasyna urzędniczego i koło osadników wodnych przedzielono więc w poprzek rzekę sporym w rozmiarach co do wysokości wodospadem. Od tej pory zdarzały się jeszcze przypadki podtopień i to nawet liczne, ale tylko od strony zabudowań mieszkalnych przy Placu Tadeusza Kościuszki oraz „Białych Domów”. Ale to dotyczyło i było już zmartwieniem zamieszkujących te tereny zwykłych ludzi, a nie ciągle głodnej kiesy fabrykancko – hrabiowskiej.

Ten ogromy wielohektarowe teren, zarówno ogródków pracowniczych – „Rurkowni Huldczyńskiego”, jak i dietlowskich osadników wodnych oraz ogrodu warzywno – owocowego po 1945 roku nie był już tak pieczołowicie dozorowany jak przez poprzednie dziesiątki lat. Więc przez miejscowych łobuzów stopniowo i z premedytacją był demolowany. Tłuczono przede wszystkim szklarnie i inspekty oraz łamano rosnące tam drzewa owocowe, wyrywano nawet nie tylko drewniane listwy z palisady parkanowej, ale przewracano też głęboko umieszczone w ziemi żelbetowe konstrukcje, które były jednym z elementów konstrukcyjnych tego parkanu. W końcu gdy na dobre te tereny wyzionęły już ducha, to w latach 70. XX wieku zamieniano je początkowo na tereny, gdzie odbywały się już wyłącznie w Sosnowcu tylko centralne demonstracje komunistyczno – polityczne, a później dopiero na tereny Parku Sieleckiego. Jeszcze w latach 50. XX wieku, gdy już widoczna była demolka tych rozległych i niby niczyich jeszcze wtedy terenów, to wyczynowi sportowcy z KS „Włókniarz” w Sosnowcu zwrócili się do ówczesnego Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Sosnowcu z propozycją, by je zamienić wyłącznie tylko na treny typowo rekreacyjno -sportowe. Zaproponowaliśmy więc wybudowanie na tych terenach nowoczesnej hali zimowej i typowej hali sportowej do gier zespołowych, takich jak siatkówki i koszykówki oraz piłki ręcznej oraz boisk do gry w tenisa ziemnego. Początkowo nas – jak w takich sytuacjach najczęściej bywa – mamiono solennymi obietnicami. By później postawić te ogromne obiekty sportowe na terenach dotychczasowych przeuroczych parków. Niszcząc w ten sposób bezpowrotnie zarówno zielone płuca jak i dotychczasową subtelną ciszę Parku Dietlowskiego jak i Parku Renardowskiego oraz ich zabytkową infrastrukturę.

…………………………………………………………………………………………………………..

Dziękuję serdecznie pani Dorocie Prawda oraz panom Pawłowi Ptak i Januszowi Szaleckiemu za udostępnienie do publikacji źródłowych informacji.

Przypisy:

1 – To późniejsza fabryka włókiennicza państwa Dietel, położona na Pogoni przy ulicy Stefana Żeromskiego. Po 1945 rok znana pod nazwą „Politex”.

2 – Znacznie więcej szczegółowych informacji o tych terenach i zabudowaniach podałem w kilku moich artykułach. Część z nich jest dostępna na mojej stronie internetowej i na portalu internetowym 41-200.pl Sosnowiec, którego redaktorem jest pan Paweł Ptak.

3 – Expres Zagłębia, sobota, 14.IV.1934 roku

[Źródło: pan Janusz Szalecki.]

4 – Więcej na temat dietlowskich osadników wodnych w dalszych tematycznych fragmentach tego artykułu.

5 – Mapa i zdjęcia.

[Mapa pozyskana od pana Janusza Szaleckiego, na której zaznaczony jest fabryczny doświadczalny ogród.]

Z kolei poniżej pozyskane od pani Doroty Prawda zdjęcia rodzinne, na których został utrwalony tej Pani dziadziuś, pan Bronisław Wieczorek na terenie fabrycznego ogrodu państwa Dietel, przy obecnej ulicy Stefana Żeromskiego.

[Cytat pani D. Prawda „Rok 1935 lub 1936. Ogród doświadczalny. W tyle zabudowania fabryczne”.]

[Pan Bronisław Wieczorek (dziadziuś pani Doroty Prawda) na tle szklarni fabrycznej ogrodu doświadczalnego (rok?).]

[Cytat pani D. Prawda. „Kolejne zdjęcie dziadziusia z ogrodu z innymi zabudowaniami fabrycznymi”.]

[Cytat pani D. Prawda. „Rok 1943 – Dziadziuś ze swoimi wojennymi pracownicami. Z tyłu zabudowania fabryczne”.]

6 – Te dwa kolejowe wiadukty, obecnie już wyjątkowo zabytkowe obiekty, stoją tam jeszcze do dzisiaj. Natomiast rura osadnikowa, która była umiejscowiona głęboko pod ziemią pod ulicą 3 Maja, już nie istnieje.

7 – Białe Domy – to umowna nazwa Robotniczego Osiedla Mieszkaniowego – „Rurkowni Huldczyńskiego”. Pierwsze zabudowanie stawiano już pod koniec XIX wieku. Więcej ciekawych informacji na ten temat w kilku opublikowanym moich artykułach. Są dostępne – patrz pozycja 2 przypisy.

7 – Wspomnienia rodzinne i własne.

 

Uprzejmie przypominam, że wszystkie artykułu autora jak do tej pory są publikowane bezinteresownie. Z tego tytułu nie korzystałem więc dotąd nigdy i nie czerpię też nadal absolutnie żadnych korzyści materialnych, ani też innych profitów, poza tylko satysfakcją autorską. 

Wszelkie prawa autorskie zastrzeżone.

 

 

Katowice, kwiecień 2019 rok

 

                                                                                                                       Janusz Maszczyk

Bear