Janusz Maszczyk: Czasy godności i honoru

„Więc mniejsza o to, w jakiej spoczniesz urnie,
Gdzie? Kiedy? W jakim sensie i obliczu?
Bo grób Twój jeszcze odemkną powtórnie,
Inaczej będą głosić Twe zasługi
I łez wylanych dziś będą się wstydzić,
A lać ci będą łzy potęgi drugiej
Ci, co człowiekiem nie mogli Cię widzieć…”                              

                                              Cyprian Kamil Norwid

Powracając do lat mojej sielskiej i anielskiej młodości, jednak w astronomiczne odległe już  dla człowieka lata – czyli cofając się wstecz co najmniej o 65 lat, to w tamtych latach w Sosnowcu, aby dotrzeć od strony dzielnicy Pogoń, do boiska kilkusekcyjnego Klubu Sportowego „Włókniarz”, usytuowanego w dzielnicy Stary Sosnowiec, przy Alei Józefa Mireckiego (tak brzmi obecnie oficjalna nazwa tej ulicy), najpierw trzeba było pokonać liczne kręte, o zróżnicowanej szerokości i zabudowie pogońskie uliczki, a później jeszcze dreptać i to dreptać dość znaczną, ale już prostą jak strzała trasą, pokonując w ten sposób niemal całą Aleję Józefa Mireckiego. Boisko sportowe tego bowiem klubu usytuowane było niemalże na styku dzisiejszych ulic Józefa Piłsudskiego z Alejami Józefa Mireckiego. A były to jeszcze takie powojenne lata, gdy pierwsze z osiedli mieszkaniowych, dzisiaj określanych jako Rudna 1, dopiero co z mozołem stawiano w nieznanej nam sosnowiczanom dzielnicy określanej jako Juliana Marchlewskiego, w pobliżu malutkiej uliczki Rudna. Wtedy to od strony wschodniej Pogoni obok dzisiejszej niezwykle już ruchliwej ulicy gen. Grota Roweckiego, na rozległych łąkach pasły się jeszcze krowy i kozy. Ten zwłaszcza obrazek nie wiem dlaczego, ale nawet z detalami zakodowałem w swym umyśle, którego nie będę jednak obecnie poszerzał o nowe watki wspomnień. Dalsze odcinki dzisiejszej dwupasmowej ulicy gen. Stefana Roweckiego ciągnące się w kierunku Czeladzi, wtedy jeszcze ulicy jednopasmowej, pokrywała nawierzchnia klepiskowa, miejscami tylko utwardzona kamieniem. W zasadzie więc poza cmentarzem ewangelickim, to idąc dalej w kierunku północnym, czyli w kierunku Czeladzi, żegnałeś się już Drogi Czytelniku z zabudową typowo miejską Sosnowca. Dalsza bowiem klepiskowa trasa, a w dni deszczowe pełna rozległych bajor, była prawie bezludna i przypominała już tylko zabudowę typową, charakterystyczną dla malutkich miasteczek z dalekich nam Kresów Wschodnich. Natomiast uliczka Smutna prezentował się jeszcze wtedy jak wiejska droga pełna piachu, plam trawy, dziur, kamieni i bruzd co przecinały to podłużne klepisko. Raczej więc nawet nie traktowaliśmy jej wtedy jako typowy trakt uliczny, tylko jako długi, ciągnący się plac wzdłuż cmentarzy: ewangelickiego, prawosławnego i rzymskokatolickiego, a w oddali żydowskiego. Bowiem w świadomości starych mieszkańców z Pogoni funkcjonowało wtedy nawet takie specyficzne określenie, że cmentarze są położone nie koło uliczki Smutnej, ale koło „Alei Mireckiego”. Wielu z nas nawet więc wtedy nie wiedziało, że ten ciągnący się piaszczysty pas przy cmentarzach to już dzisiejsza uliczka Smutna.

Józef Montwiłł Mirecki[Józef Anastazy „Montwiłł” – Mirecki (1879 – 1908). Zdjęcie z NAC: sygnatura 1-H-1a].

Z kolei Aleja Józefa Mireckiego, w porównaniu do zabudowanych uliczek z Pogoni i Starego Sosnowca, to też w zasadzie się niczym szczególnym wówczas nie wyróżniała. Bowiem poza cienistymi drzewami i od 1945 roku rozkrzyczanym boiskiem piłkarskim klubu Rejonowej Komendy Uzupełnień („RKU”), później od 1948 roku „Unii” i „Stali” od 1949 roku oraz tylko dwoma pięknymi zabudowaniami mieszkalnymi państwa Woźniaków i Piątkowskich i murami fabrycznymi, to pozostałe budynki raczej nie błyszczały specjalną unikatową i zapierającą dech w piersiach urodą  architektoniczną. Zapewne dzisiaj tylko już nieliczni mieszkańcy z Sosnowca pamiętają, że jeszcze w latach 40. XX wieku, ta Aleja pokryta była prostą kostką kamienną, niemiłosiernie jednak wybrzuszoną i to do tego stopnia, że po pokonaniu tego traktu rowerem, żołądek mimo woli cisnął się do gardła jadącego. Przynajmniej autor tak tę Aleję zapamiętał, gdy był jeszcze wyczynowym sportowcem w KS „Włókniarz”.  Natomiast w latach 30. XX wieku, co zresztą doskonale jeszcze widać  na starych archiwalnych pocztówkach i zdjęciach, miała tylko nawierzchnię utwardzoną nieregularnym kamieniem, z rynsztokami  ciągnącymi się po dwóch stronach jezdni zaraz przy chodnikach.

Wówczas nazwa samej Alei w zasadzie poza przypadkami jednostkowymi, podobnie jak to ma miejsce niestety, ale i  dzisiaj, też wyraziście jednak nie przemawiała do większości zamieszkałych sosnowiczan, a tym bardziej do mieszkańców dopiero co przyjezdnych spoza tego miasta. Co więc było i jest nadal powodem, że mimo upływu, aż tak wielu lat i znacznego w tym okresie czasu podniesienia standardu nauki i wiedzy, to jednak wśród zdecydowanej większości mieszkańców z Sosnowca, dalej imię i nazwisko tego polskiego patrioty i bohatera – Józefa Anastazego „Montwiłła” – Mireckiego – jest dla większości Sosnowiczan zupełnie nieznane?… Hipotez jest oczywiście niesłychanie wiele. Oto jedna z nich.

Panuje ponoć wśród znawców tego przedmiotu takie oto przekonanie, że żywych bohaterów nikt za życia zbytnio nie uwielbia i to zarówno w świecie, podobnie jak i u nas w Polsce.  Zapewne z ciekawości więc zapytacie, ale dlaczego? Ano podobno dlatego, że gdy oni żyją to są wyrzutem sumienia dla wielu ludzi, nawet dla zbyt wielu… Bowiem, gdy Ojczyzna nasza była w wielkiej potrzebie, a oni byli jeszcze młodzi i w pełni sił witalnych, to jednak nie podjęli trudu stawienia oporu zaborcom. Tylko bądź grali w tej zaborczej orkiestrze, bądź przyjęli postawę typowo koniunkturalną, a takich osobników niestety, ale w każdym narodzie jest wyjątkowo wielu.

Z drugiej strony nie zapominajmy o tym, że w tamtych zaborczych latach byli też jednak Wielcy Polacy, szczególnie pisarze, którzy krzepili serca naszych rodaków, aby się polskie rany za utraconą wolnością i niepodległością, wiecznie nie goiły tylko podłością i hańbą. Prezentowali więc w swych przeróżnych publikacjach prawdziwe wzorce do naśladowania. Wzorce etyczno – moralne pełne dumy, godności narodowej i polskiego serca. Rodaków dla których godność i duma narodowa, sumienie i słowo honoru, stanowiły zawsze tylko przepustkę do patriotyzmu i umiłowania Ojczyzny. Dla nich te niby proste słowa były nie tylko cnotą i gwarantem uczciwości, ale bezwzględnie je też przestrzegali, nawet w chwili zagrożenia życia. Takim właśnie człowiekiem wśród wielu jeszcze innych Polaków, był Józef Anastazy Mirecki, o pseudonimie konspiracyjnym „Montwiłł”, którego to imieniem została właśnie ozdobiona ta sosnowiecka Aleja.

Józef Anastazy Mirecki urodził się 27 lutego 1879 roku, w majtku ziemskim Klonówek koło Radomia, w dobrze sytuowanej jak na ówczesne zaborcze czasy, rodzinie ziemiańskiej. Ojciec jego Teodor Mirecki już wtedy był zawodowym oficerem rosyjskiej armii carskiej. Do zaborczej armii trafił jako jeszcze młody człowiek i to zaraz prosto do korpusu kadetów. Cały okres zawodowej służby odbył w centralnych rejonach wielkiego cesarstwa rosyjskiego, najdłużej jednak przebywał w Saratowie. Ojciec więc zawsze, ze zrozumiałych względów, doceniać będzie potęgę armii carskiej i stronił będzie od wszelkich zatargów z ówczesną zaborczą dla Polaków władzą. Z kolei już mama Józefa Mireckiego, Franciszka z rodziny Gogolewskich, wychowana była w duchu patriotycznym i w wyjątkowym kulcie tragicznego dla nas Polaków powstania styczniowego z 1863 roku. Była wdową po hrabim Niesiołowskim. To prawdopodobnie więc mama wywarła taki wpływa na malutkiego Józia, że wyrastał w atmosferze wyjątkowo patriotycznej. Dzieciństwo wśród licznego i sytego rodzeństwa spędza na typowych wtedy chłopięcych zabawach. Bawi się i „strzela” więc do rówieśników z „drewnianego pistoleciku”, organizuje też różnego rodzaju „zabawy w wojnę” i w „powstanie”. Podobnie jak wiele innych dzieci z bogatych rodzin, nie podejmuje jednak nauki w rosyjskiej szkole, tylko korzysta z douczania domowego. Do gimnazjum rosyjskiego w Radomiu, bo polskie jeszcze wówczas nie istniało, trafia więc 14.VIII. 1888 roku, ale dopiero po ukończeniu 9 sielskich i anielskich lat swego życia. Podobno w szkole nie zaliczał się jednak do czołówki uczniów, więc może i dlatego nie wspominał jej nigdy z jakimś wielkim sentymentem. Możliwe jednak, że wynikało to też z tego, iż miał wtedy liczne zatargi z nauczycielami rosyjskimi, głównie za ich wyjątkowy obsesyjny stosunek do polskich uczniów oraz  na tle nadmiernej ich rusyfikacji. Prawdopodobnie więc z tych powodów, powtarzał wtedy klasę drugą i czwartą. Będąc uczniem już piątej klasy gimnazjum w Radomiu, dochodzi do kolejnego już zatargu, tym razem z konkretnym pedagogiem, a był nim nauczyciel gimnastyki. Tłem zatargu jest wymóg, aby uczniowie, w tym i pochodzenia polskiego, pozdrawiali go wyłącznie tylko po rosyjsku i to jeszcze typowym gestem żołnierskim. Jest też ponoć do głębi serca rozżalony, więc nawet demonstracyjnie protestuje z powodu rusyfikacji polskich uczniów. Na ostrą reakcję grona pedagogicznego nie musiał więc nawet długo czekać. W 1896 roku zostaje po prostu dyscyplinarnie wydalony z tej dydaktycznej rosyjskiej placówki, z tak zwanym „wilczym biletem”, co praktycznie uniemożliwiało mu podjęcie dalszej nauki w jakiejkolwiek szkole położonej na terenie zaboru rosyjskiego.

Jednocześnie, ponoć już w radomskim gimnazjum zapisuje się do tajnych patriotycznych polskich kółek samokształceniowych, które są zakładane i wspierane przez członków nowopowstałej Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS). Partii o charakterze narodowo – patriotycznej, założonej przez Kazimierza Kelles – Krauza. Prawdopodobnie już wtedy po raz pierwszy namierza go carska tajna polityczna policja Ochrana i w swych kartotekach odnotowuje go jako „niebezpiecznego szkodnika” i „buntownika” („miateżnika”).

Prawdopodobnie za wiedzą rodziców podejmuje więc niebywałą decyzję. W 1896 roku, w wieku zaledwie 17 lat, zacierając za sobą ślady, trafia do naszego Zagłębia Dąbrowskiego i pomiędzy 6.X.1896 a 1.VII.1897 odbywa ślusarską praktykę w Hucie Bankowej w Dąbrowie Górniczej. Później kontynuuje naukę w znanej nam sosnowiczanom doskonale szkole w Dąbrowie Górniczej – „Sztygarce”. Co ciekawe? Szkoły jednak nie kończy. Bowiem ponoć również w zagłębiowskiej „Sztygarce” na nowo dochodzi do zatargów na tle rusyfikacji uczniów. Prawdopodobnie do zrusyfikowanego grona nauczycielskiego docierają też wtedy od tajnej policji politycznej Ochrany twarde dowody. Zarzuca mu się bowiem też branie nielegalnego udziału w strajkach, manifestacjach i pochodach 1-szo Majowych. W dniu 13 kwietnia 1899 zostaje więc karnie ze szkoły usunięty. Podejmuje więc kolejną pracę, tym razem w charakterze pomocnika buchaltera w Kopalni „Jan”, która jeszcze wówczas na pełnych obrotach fedrowała w Dąbrowie Górniczej. Jest tam zatrudniony od 15 stycznia 1900 roku do 15 listopada 1900 roku.

W tym czasie jest już członkiem konspiracyjnej Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS). Jako człowiek pełen werwy i inicjatyw ponoć nawet ją rozwija, a nawet nawiązuje już pierwsze kontakty z PPS w Warszawie. Wtedy Polska jeszcze nie istnieje, została nawet wymazana z mapy Europy. W Zagłębiu Dąbrowskim na przełomie XIX i XX wieku szaleje carska tajna policja polityczna Ochrana (wg. Wikipedii: ros.: –Отделениепоохранениюnaпорядка и общественнойбезопасности, Otdielenije po ochranienijuporiadka i obszczestwiennojbiezopasnosti, Oddział ochrony porządku i bezpieczeństwa publicznego). W rezultacie dochodzi do licznych aresztowań Polaków. Podobno bywały takie chwile, że nawet w ciągu tylko jednego dnia aresztowano za działalność manifestacyjną, czy za udział w strajkach i działalność patriotyczną, nawet do 400 osób.

Pewnego dnia, prawdopodobnie powiadomiona Ochrana przez konfidentów, jest więc też na tropie Józefa Mirskiego. W konsekwencji dochodzi do jego aresztowania. Józef Mirecki jednak w nieprawdopodobny sposób przechytrza carskich policjantów. Prowadzony już bowiem do aresztu przez jednego tylko „tajniaka” z Ochrany, w nieprawdopodobny sposób wykorzystuje moment nagłego zatrzymania się konwoju przed opuszczonym szlabanem kolejowym i wtedy ucieka, tuż, tuż przed zbliżającym się do przejazdu parowozem buchającym parą, dymem oraz niemiłosiernie gwiżdżącym. Próba ucieczki o tyle się udaje, gdyż parowóz z doczepionymi doń licznymi wagonami przez dłuższą chwilę pokonywał przejazd, a zdarzenie to miało jeszcze miejsce późną  porą, gdy zmrok swymi mackami już na dobre oplótł całą okolicę. Po zatarciu za sobą wszelkich śladów, w 1901 roku  dostaje się do Galicji (zabór austriacki).

Do partii PPS, a później do ich bojowych organizacji, Polacy wstępowali głównie  z dwóch powodów: ideowo patriotycznych i narodowych, których zasadniczym celem była walka o wolną, niepodległą i suwerenną Polskę oraz z powodów czysto socjalnych. Te dwa zasadnicze cele w pewnych przypadkach i okresach czasu do tego stopnia się miedzy sobą przeplatały, że trudno jest obecnie jednoznacznie określić, jaki konkretnie cel w konsekwencji zadecydował o przynależności do PPS i wypełniania statutowych ustaleń partyjnych, przez ogół Polaków. Jak to bowiem wynika ze wspomnień Stanisława Andrzeja Radka1/ w samym tylko Sosnowcu i w innych też miastach Zagłębia Dąbrowskiego, właściciele fabryk i kopalń nie tylko bowiem zatrudnionym robotnikom oferowali głodowe stawki płacowe, ale zmuszali ich też do niewolniczej wprost pracy, o czym trochę więcej poniżej. Wg pana Stanisława Andrzeja Radka „Zagłębie węglowe – robotnicy Sosnowca i Dąbrowy byli wśród tych pierwszych pionierów, którzy w warunkach, odbierających wszelką wiarę w powodzenie, przyjęli na siebie wielki trud wyzwolenia społecznego i walkę o niepodległość Polski. Nie od razu to się stało”. Bowiem ci pierwsi zarzewie buntu wznosili w środowisku, które było raczej nieprzychylnie do tego ustosunkowane. Głównym bowiem przecież celem właścicieli fabryk i kopalń oraz kierownictwa z tych zakładów pracy, było zdobycie fortuny, co jest oczywiste i  ze wszech miar zrozumiałe, i nie powinno też budzić absolutnie żadnych zastrzeżeń. Do tego byli to ludzie przeważnie pochodzenia obcego, przyjezdni spoza zaboru rosyjskiego. Natomiast Polacy rekrutowali się z wiosek, miasteczek i miast, nie tylko z okolicznych terenów, ale nawet z dalszych miejscowości. Przybywali z nadzieją do nowo dopiero co kreującego się regionu przemysłowego jakim stopniowo stawało się Zagłębie Dąbrowskie. W zasadzie kierowali się też tylko jedynym celem. Podjęciem jak najszybciej i jak najlepiej płatnego zatrudnienia i zdobyciem mieszkania oraz polepszeniem swego dotychczasowego materialnego bytu. Absolutnie jednak nie przypuszczali, że ten proces będzie przebiegał w takich podłych warunkach, o czym więcej poniżej.

Jak stwierdza, to cytowany już pan Stanisław Andrzej Radek (s.7 wydania książkowego) ci pierwsi pionierzy działali „wśród społeczeństwa zastrachanego, tchórzliwego, przyzwyczajonego już do form niewoli i ucisku, a głównie, i to w olbrzymiej większości, ciemnego, pogrążonego w kompletnym analfabetyzmie. Jedynym językiem, który jeszcze rozumieli – to była krzywda, na którą zagłębiowscy robotnicy reagowali w rozmaity sposób”. A warunki pracy w fabrykach i w kopalniach nie były dla takiej masy przyjezdnych łatwe. „I tak w przędzalni Dietla majstrowie zmuszali robotników do podpisywania deklaracji, że godzą się na pracę w święta i niedziele….[…]… Dzień roboczy był tu 13–godzinny. Postanowiono żądać, albo skrócenia pracy o 1 godzinę, albo podwyższenia płacy za tę 13–tą godzinę…[…]…. U Gampera (przyp. autora: firma W. Fitzner i K. Gamper) pracowano nawet 11godzin[…]Skrócenie czasu pracy uzyskali robotnicy w Zawierciu w “Akcyjnej” o ½ godziny; w fabryce włóczki Beruta, gdzie pracowano od 5 rano do 9 wieczór, skrócono pracę od 6 do 7 wieczór. W przędzalni Szena (przyp. autora: przędzalnia Schoena na Środulce) niby też zmniejszono dzień roboczy do 11 ½ godz., ale skasowano ½  godz. śniadania i podwieczorku, obiecując zapłacić za 13 godz. pracy, lecz oszukano – z tego powodu strajkowano 2 dni. Znowu ‘interweniowali’  żandarmi i policja – sporo aresztowano, resztę sterroryzowano i strajk upadł. Robotnicy nic nie uzyskali. Tak samo w cementowni w Grodźcu ogłoszono zgodnie z nowym prawem 11 ½  godz. dzień roboczy….[…] Inspektor, kozacy i policja sterroryzowali robotników i strajk upadł. W czerwcu wybuchł strajk przy budowie koszar w Będzinie (przyp. autora: finansowane w całości przez Henryka Dietla carskie koszary dla wojska rosyjskiego) o skrócenie czasu pracy z 12 na 11 ½ godz. i tu kozacy “przywrócili porządek”. W innych zakładach jak wspomina w dalszej części wspomnień Stanisław Andrzej Radek „inni pracowali w potwornych warunkach po 11 do 14 godzin na dobę”. Dalej pisze jeszcze tak: „Cóż mieli poza tem? Pod nogami wieczne błoto lub kurz, nad głową ciężki dym, w izbach cień i brud, a w podziemiach, gdzie kilofami rwali czarną skałę – pył i gaz, od którego ból straszliwy rozsadzał głowę, aż do utraty przytomności”. Koniec cytatów z oryginalną pisownią.

Z drugiej strony już po upadku samego tylko powstania styczniowego, aż 12 000 Polaków zesłali Rosjanie na katorgę. Kolejnych 40 000 powstańców i osób oskarżonych o wspieranie powstania zesłano na Sybir i na Kaukaz. Równocześnie skonfiskowano 1780 majątków, z tego 1600 w samym tylko Królestwie Polskim. W rezultacie majątki te właściwie za darmo zostały przekazane w ręce Rosjan i kolaborujących z Rosjanami innym osobom. Jak wspomina pan Stanisław Andrzej Radek tylko w roku 1910, w samym Zagłębiu Dąbrowskim zaaresztowano i osadzono w więzieniach w Łęczycy, Piotrkowie i Łodzi, aż 300 osób. „Drugie tyle prawie musiało emigrować za granicę, na tułaczkę i gorzki chleb emigracyjny”. Represje w samym tylko Zagłębiu Dąbrowskim dosięgły takie mrowie osób, że trudno się nawet dziwić, że Polacy w tym czasie podejmowali walkę z caratem. Poniżej podaję więc tylko jako przykład wykaz Polaków z samego tylko Zagłębia Dąbrowskiego jaki ich los spotykał za to tylko, że domagali się poprawy bytu socjalnego oraz wolnej i niepodległej Ojczyzny.

[Wykaz Polaków z Zagłębia Dąbrowskiego represjonowanych przez Rosję carską od 1894 – 1914 r. Tytuł w cytowanej książce brzmi: „Członkowie Stowarzyszenia b. Więźniów Politycznych Zagłębia Dąbrowskiego”.

Wykaz opublikowano w książkowym wydaniu pana Stanisława Andrzeja Radka, „Rewolucja w Zagłębiu Dąbrowskim 1894-1905-1914”, Sosnowiec 1929 r.].

Aby jako tako żyć potrzebne są jednak pieniądze. Józef Mirecki podejmuje więc natychmiast zatrudnienie w tamtejszym eldorado naftowym, w znanym nam starszym już wiekiem Polakom w galicyjskim zagłębiu naftowym w Borysławiu. Tam pracując podejmuje też równocześnie naukę. Zdaje nawet egzaminy na wyższy kurs w Krajowej Szkole Górnictwa i Wiertnictwa. Równocześnie odbywa też w dniach 22 czerwca do 22 września 1901 roku praktykę w kopalnianej w firmie Mikucki – Perutz. Mimo zaliczenia nauki i praktyki, a nawet bezproblemowego zdania końcowych egzaminów, pracy zawodowej jednak nie podejmuje.

W 1901 roku obawiając się, że zostanie zmuszony do odbycia służby wojskowej, potajemnie więc ucieka z Borysławia i po zatarciu śladów dociera do znanego mu doskonale Radomia. Niektórzy publicyści jednak twierdzą, że powodem wymigiwania się od służby wojskowej było zatarcie za sobą wszelkich „śladów swojej nielegalnej działalności w Zagłębiu Dąbrowskim, a zarazem zdobycia wykształcenia wojskowego”2/.

W wyniku decyzji wojskowej komisji trafia do batalionu saperów leib-gwardii w Petersburgu. W carskim wojsku nie służy jednak zbyt długo, bowiem już 2 marca 1902 roku zostaje w koszarach wojskowych aresztowany. Podobno dokonuje tego tajna policja – Ochrana, na skutek toczącego się od wiosny 1901 roku poszlakowego śledztwa „w sprawie 168 osób”. Józef Mirecki w toczącym się śledztwie jest bowiem posądzony o przynależność do konspiracyjnej i nielegalnej organizacji PPS oraz szerzenie wśród polskiego społeczeństwa buntu na terenie naszego Zagłębia Dąbrowskiego. W końcowej fazie rozprawy zostaje jednak przewieziony z Petersburga do Piotrkowa. Tam zgodnie z decyzją płk. L. Uthoffa, naczelnika gubernialnej żandarmerii w Piotrkowie w dniu 6 maja 1902 roku trafia za kratki do więzienia. W więzieniu jako wyjątkowo niebezpieczny Polak wielkiego cesarstwa rosyjskiego, przebywa cały czas samodzielnie w izolatce. Podobno w piotrkowskim więzieniu wobec wszystkich osadzonych tam Polaków stosowano metody wyjątkowo rygorystyczne. Więźniowie bowiem przez cały dzień byli umieszczani w wilgotnych i nieoświetlonych celach. Po pewnym czasie do izolatki Józefa Mireckiego przydzielono jednak drugiego więźnia – pana Stanisława Piątkowskiego. Podobno w tym czasie Józef Mirecki czterokrotnie widział się ze swoją mamą i aż sześć razy z bratem Wiesławem.  W toku toczącego się śledztwa, chyba zgodnie z przyjętą wcześniej formą taktyki, kategorycznie jednak wszystkiemu zaprzecza i  nie przyznaje się też do żadnych zarzucanych mu czynów, w tym również do przynależności – do patriotycznej Polskiej Partii Socjalistycznej.

7 kwietnia 1903 roku zostaje nagle z Piotrkowa przewieziony do więzienia w Radomiu. Podobno w Radomiu warunki pobytu w celach były jednak jeszcze znacznie gorsze od poprzednich. W rezultacie dochodziło więc tam do licznych szykan i konfliktów, pomiędzy „klawiszami” a polskimi więźniami. W wyniku rozprawy przed sądem carskim, w lutym 1904 roku Józef Mirecki zostaje skazany na zesłanie syberyjskie. Z powodu jednak nagłego wybuchu wojny rosyjsko – japońskiej, osądzony już wyrok zostaje jednak przez carski sąd nagle anulowany. Carat bowiem w tym czasie na gwałt potrzebując „mięsa armatniego”, ku zdziwieniu więc i zaskoczeniu Mireckiego, proponuje się uwięzionemu Polakowi wstąpienie na ochotnika do zaborczej armii rosyjskiej. Zdecydowana odmowa zakończyła się zesłaniem na północ Rosji do guberni ołonieckiej. Według pana Leonarda Dubackiego ponoć Mirecki pisał tak o tym wydarzeniu: -„19 kwietnia 1904 roku w towarzystwie różnych opryszków wyjechałem z Radomia. Podróż trwała miesiąc. Pierwsze trzy miesiące mieszkałem w wiosce, później przeniosłem się do Wytiegry, gdzie zastałem kilku zesłańców. Był pomiędzy nimi i taki, który mniemał, że PPS to właśnie narodowa demokracja, w której głównymi działaczami są… ogoleni księża! – i, że jedyną partią socjalistyczną jest ‘Proletariat’. O ile umiałem – tłumaczyłem, jak rzeczy stoją, i broniłem –zdaje się z dobrym skutkiem – żądania Niepodległości”.

Pobyt na zesłaniu w mroźnej i zasypanej  śniegiem miejscowości Wytiegra odbywał się jednak w bardzo trudnych dla Mireckiego warunkach. Więźniowie, by jako tako żyć musieli bowiem na swe utrzymanie mieć pieniądze. Nie otrzymywali bowiem od tamtejszych władz absolutnie żadnych darmowych posiłków. Przez kilka długich jak lata miesięcy, ku swej rozpaczy, Józef Mirecki nie może więc absolutnie znaleźć żadnego zatrudnienia. Podejmuje więc desperacką ucieczkę! W dniu 16 stycznia 1905 roku za pożyczone od kogoś jakimś cudem pieniądze, pozbawiony paszportu, udaje się konnymi saniami w stronę Petersburga. Droga wśród śniegów jest jednak niemiłosiernie długa, wynosi bowiem, aż 370 wiorst. To jednak Józefa Mireckiego nie zniechęca, ani nie przeraża. Pierwsze 30 wiorst wiezie go wtajemniczony w tę nieprawdopodobną ucieczkowa akcję bliżej jednak nieokreślony we wspomnieniach Mireckiego jakiś włościanin. „Dalej udawałem ‘prykazczyka’, po trzech dobach drogi byłem w Warszawie i, gdyby nie to, że w miejscowości, przez którą miałem przejść, leżały głębokie śniegi, byłbym na czwartą dobę w Krakowie. Wskutek tych właśnie śniegów zmuszony byłem tułać się po znajomych i dalszych krewnych i dopiero 15 marca przeszedłem pas kordonowy”…

W tej to nieprawdopodobnej „podróży” dochodzi jednak do pewnego niezmiernie ciekawego incydentu. Mirecki w trakcie ucieczki z zesłania na pewnym etapie zmuszony jest zatrzymać się w guberni wileńskiej. Ten niecodzienny pobyt spędza u wyjątkowo bogatego ziemianina, prawdopodobnie Litwina o nazwisku Montwiłł, a „któremu właśnie w tym czasie zmarł syn. Wykorzystując ten smutny zbieg okoliczności przybrał nazwisko zmarłego i odtąd w konspiracji występował jako Montwiłł”. Z guberni wileńskiej dociera do okupowanego wtedy przez Austrię – Krakowa. Po wyjątkowo krótkim pobycie w Krakowie, Józef Mirecki, a raczej już pod przybranym nazwiskiem jako Montwiłł, ponownie jednak przekracza granicę austriacko – rosyjską i zjawia się w zaborze carskim. Na tym terenie podejmuje już dalszą walkę z okupantem carskim. W tym czasie, zaczyna już odgrywać coraz to większa rolę w strukturach patriotycznej PPS. Już wówczas jest znanym działaczem, którego jedni określają jako „Montwiłł”, a inni z kolei jako „Grzegorz”. Podobnie jak Józef Piłsudski, popiera akcję tworzenia centralnych oddziałów bojowych o charakterze typowym wojskowym. Jednak do takich akcji niezbędna jest zarówno broń i amunicja oraz środki pieniężne.

5 lutego 1905 roku zostaje więc powołana „Organizacja Spiskowo – Bojowa PPS” („OS-B PPS”). Z kolei w marcu 1905 roku zostaje utworzony konspiracyjny „Wydział Spiskowo – Bojowy CKR”. Na jego czele stają Aleksander Prystor „Rafał” i  Walery Sławek „Gustaw”, a do wykonawczego kierowania Organizacją Spiskowo – Bojową PPS zostaje powołana „Zagraniczna Komisja Konspiracyjna”, której członkami zostają: Józef Piłsudski, Maksymilian Horwitz – Walecki i Aleksander Sulkiewicz. Broń i amunicję można było wówczas stosunkowo łatwo kupić, zarówno od szmuglerów, a nawet od przekupnych policjantów carskich, jednak aby tego dokonać to na tego typu cele potrzebne były jednak pieniądze i to spore dla przeciętnego śmiertelnika kwoty. Pieniądze były też niezbędne do utrzymania się niektórych bojowców w ścisłej konspiracji. Decyzją władz PPS zostają więc utworzone na terenie zaboru carskiego cztery oddziały bojowe. Każdy z nich liczy po 20 bojowców uzbrojonych i zdeterminowanych do walki z zaborcą carskim. Wszyscy zgodnie z ustalonym już wcześniej planem mają jednocześnie dokonać zdecydowanego ataku celem zdobycia niezbędnych środków pieniężnych. Celem stają się powiatowe kasy w Opatowie, Lubartowie, Sokołowie i Węgrowie. Trzy ostatnie w kolejności akcje się jednak nie powiodły. Natomiast pełnym sukcesem zakończyła się akcja w Opatowie dowodzona przez samego „Montwiłła”. Podobno Józef Mirecki „Montwiłł” podzielił konspiratorów na małe grupy bojowe, które na ustalony już wcześniej sygnał jednocześnie zaatakowały budynek kasy. Padają strzały, użyto też dynamitu. W wyniku desperackiej akcji łupem bojowców z PPS padło wtedy ponad 12 tysięcy rubli. Z przekazów jednak nie wynika, czy w  wyniku strzałów zabici zostali zatrudnieni tam stróże, którzy przecież mogli być Polakami. Nie podano też jaki ostateczny los spotkał rannych dwóch spiskowców. Dlaczego o to pytam? Ano dlatego, gdyż w tego typu akcjach niekiedy przez przypadek padają też będące na linii strzału niewinne zupełnie osoby i to nawet Polacy, którzy byli w tych urzędach też przecież zatrudnieni. Tymczasem „Montwiłł” wraz z gotówką i ze swoimi bojowcami schronił się w Sandomierzu.

Dzień 20 sierpnia 1905 roku Józef Mirecki „Montwiłł” nie zaliczył jednak do udanych. W tym dniu miało się bowiem odbyć konspiracyjne zebranie bojowców z OKR PPS w Warszawie, przy ulicy Mokotowskiej 23. W zebraniu tym ponoć wzięło nawet udział 30 osób. Jednak zanim się jeszcze zebranie rozpoczęło, to do konspiratorów dotarła utajniona informacja, że spiskowcy są już na celowniku carskiej Ochrany. Kiedy więc w pewnej chwili na ulicy pojawili się policjanci i konfidenci, to w lokalu konspiracyjnym pośpiesznie podjęto decyzję, by „melinę” jednak błyskawicznie i tajemniczo opuścić. W trakcie, gdy jako pierwszy „melinę” opuszczał Józef – „Monwiłł”, to w bramie nagle, ku jego zaskoczeniu rozległy się krzyki i padły też w jego kierunku strzały. Wówczas osaczony Józef „Montwiłł”, podejmuje ryzykowną ucieczkę. Cały czas ostrzeliwując się w klatce schodowej, przedziera się na strych, a stamtąd dociera już tylko na zbawczy dach. W pewnej jednak chwili w jego rewolwerze kończy się amunicja. Wtedy podejmuje desperacką decyzję – odebrania sobie życia. Podobno strzał w głowę był jednak niecelny, tylko zranił się w policzek. Pojmanego przez Ochranę „Montwiłla”, do tego jeszcze rannego i broczącego krwią, zawieziono więc jak najszybciej, jak to tylko było można, do Cytadeli Warszawskiej, a później na znany nam Polakom krwawy – Pawiak.

Bojowcy próbowali uwolnić uwięzionego na Pawiaku Józefa „Monwiłła” ale kolejne akcje się jednak nie powiodły. Wówczas „Montwiłł”, prawdopodobnie za namową spiskowców, podejmuje próbę symulacji choroby. Podobno jakieś wtedy wpływowe osoby upomniały się nawet o niego. W konsekwencji zostaje więc przeniesiony na specjalistyczne badania lekarskie do Szpitala Świętego Ducha, który się mieścił przy ulicy Elektoralnej. Umieszczony zostaje samotnie w malutkim pokoiku. Przy zamkniętych drzwiach izolatki, na korytarzu szpitalnym, stanęli jednak pilnujący go dwaj żandarmi. Wtedy to ponoć podjęto próbę zorganizowania kolejnej już ucieczki. O ucieczce byli też już wcześniej poinformowani lekarze i część personelu pielęgniarskiego. W dniu 18 października 1905 roku, Józef „Montwiłł” symulując potrzebę fizjologiczną, zgodnie z ustalonym regulaminem, zostaje odprowadzony do szpitalnej ubikacji. Tam nie czkając długo, przedziera się przez uprzednio już otwarte przez konspiratorów okienko i myląc pościg dociera biegiem do ogrodu, a stamtąd dostaje się do stającej już tam od pewnego czasu podstawionej karety. Zresztą zgodnie z ustalonym wcześniej planem, przez rodzinę państwa Dembowskich. Aby zmylić Ochranę, opuszcza błyskawicznie jak tylko może Warszawę i poprzez Aleksandrów dociera na terytorium Prus, a następnie do zaboru austriackiego. Początkowo leczy rany i dochodzi do sił w Krakowie i w Zakopanem. Podobno w Zakopanem dalej jednak spiskuje z lokalną PPS.

Podczas mojego pobytu w 2014 roku w Zakopanem, w trakcie zwiedzania Muzeum Tatrzańskiego im. dr Tytusa Chałubińskiego przy ul. Krupówki, od poznanego już dużo wcześniej i zaprzyjaźnionego górala, dowiedziałem się ciekawej historii o Józefie Mireckim. Mówiąc prawdę to nawet tą niebywałą opowieścią byłem wtedy zaskoczony, gdyż jej dotychczas zupełnie nie znałem. Podobno „Montwiłł” brał udział w zebraniu PPS w Zakopanem przy ulicy Sienkiewicza, w mieszkaniu państwa Sieroszewskich. Tam ponoć nie tylko poznał pana Wacława i panią Stefanię Sieroszewską, ale się z tą rodziną się nawet zaprzyjaźnił. W ich mieszkaniu, pewnego dnia spotykał się z panią Marią i Józefem Piłsudskim i snuli ponoć wspólnie jakieś konspiracyjne plany. Często też podróżowali saniami uliczkami Zakopanego i po okolicy. Tam dopiero, podobno tak polubił Józefa Piłsudskiego, że związał się z nim, aż do końca swego tragicznego życia. „Na przełomie lat 1905 – 1906 Józef Montwiłł Mirecki wstąpił do założonej przez Józefa Piłsudskiego szkoły bojowej PPS w Krakowie”. W pierwszym okresie powierzono mu tylko funkcję tak zwanego „okręgowca” w Płocku. Dopiero później, gdy poznano jego nieprzeciętne zalety, został mianowany kierownikiem okręgu bojowego w Łodzi. W obydwu tych miastach szkoli młodych bojowców z zakresu przeprowadzania akcji zbrojnych.

W roku 1906 „Montwiłł” zorganizował cztery akcje i bierze w nich też osobisty udział. Pod względem kolejności chronologicznej przebiegały one w następującym czasookresie:

– 26 maja 1906 roku – bojowcy zaatakowali furgon pocztowy jadący z Płocka do Gostynia,

– 28 lipca 1906 roku – dokonano napadu na pociąg pocztowy pod Pruszkowem,

– 15 sierpnia 1906 roku – akcja zbrojna, tzw. „Krwawa środa” w Łodzi i okręgu łódzkim,

– 8 listopada 1906 roku – zbrojna akcja opanowania pociągu pocztowego w Rogowie.

Tych wszystkich akcji nie sposób jednak opisać w tym krótkim wydaniu broszurowym. Stosując więc skróty myślowe, wspomnę tylko o zasadniczych ich elementach. Pierwsza akcja z dnia 26 maja, z okolicy Gostynia była nieudana. Bowiem na skutek strzelaniny został tylko ranny furman i eskortujący pieniądze żołnierz. Czy furman i żołnierz byli Polakami?

W drugiej akcji z 28 lipca zatrzymano jadący z Aleksandrowa do Warszawy pociąg. Po odczepieniu od zestawu wagonów, parowozu i wagonu pocztowego, bojowcy odjechali nimi znacznie dalej, bowiem zamierzano użyć dynamitu, który mógł zdemolować też sąsiednie wagony osobowe, w których jechali żołnierze rosyjscy i prawdopodobnie też cywile – Polacy. W akcji brało udział 15 bojowców. Po wyrwaniu drzwi z wagonu pocztowego, z jego wnętrza zrabowano 170 tysięcy rubli.

W trzeciej akcji z 15 sierpnia, określanej jako „Krwawa środa”, Organizacja Bojowa PPS zmobilizowała się dając prawdziwy pokaz swej siły przeciw władzom rosyjskim w Królestwie Polskim. W ciągu tylko jednego dnia dokonano na terenach aż 19 większych miast Królestwa Polskiego, rozliczenia się ze szpiclami, prowokatorami, agentami Ochrany i żandarmami oraz policjantami. Zastrzelono wówczas 29 i 43 raniono. W Łodzi, na ulicach, doszło nawet do starać z wojskiem i policją.Z kolei w Warszawie doszło nawet do paniki w „garnizonie rosyjskim i wycofania na kilka dni głównych sił z miasta”. Jednocześnie przed samą akcją PPS skierowała specjalną odezwę do żołnierzy carskich, informującą ich, że „działania bojowców są wymierzone tylko w najbardziej znienawidzone jednostki: katów i agentów”. Zwrócono się też z apelem by wojsko rosyjskie w tej sytuacji nie podejmowała żadnych akcji odwetowych wobec Polaków.

Najgłośniejsza czwarta akcja miała miejsce 8 listopada. Był to pełen niespotykanej dotąd brawury napad na pociąg pocztowy pod Rogowem. Akcją kierował „Montwiłł”. Zdobyto tylko 30 tysięcy rubli. Padli jednak zabici i byli też ranni. Ponoć tylko po stronie rosyjskiej. Po zakończeniu akcji „Montwiłł” podziękował bojowcom za udział w napadzie w imieniu Wydziału Bojowego PPS i zarządził uroczyste  odśpiewanie patriotycznej pieśni – „Warszawianki”. Ostatnia akcja ponoć wywołała ogromny entuzjazm wśród bojowców – uczestników w tej akcji zbrojnej. Co się jednak okazało? CKR PPS uznało jednak tę akcję jako bezpodstawną „samowolkę”, gdyż w jej wyniku śmierć ponieśli szeregowi żołnierze rosyjscy. Czy byli wśród nich też Polacy? Dlaczego o to pytam? Ano dlatego, gdyż w wojsku rosyjskim służyło wówczas też bardzo wielu Polaków.

Gdy doszło do rozłamu w 1906 roku w szeregach PPS, „Montwiłł” stanął po stronie PPS – Frakcji Rewolucyjnej. W tym samym roku jest organizatorem kolejnych akcji. W dniu 7 lipca 1907 roku przygotował organizacyjnie i kieruje akcją pod Łapami na pociąg, w którym jadą znienawidzeni przez Polaków żołnierze z pułku „Wołyńców”. W sierpniu 1907 roku zostaje już oficjalnie członkiem Wydziału Bojowego PPS – Frakcja Rewolucyjna. Aby tematu konspiracyjnego Józefa „Montwiłła” już dalej w szczególikach nie drążyć, gdyż obecnie jest dostępny nawet na portalu internetowym, może jeszcze tylko wspomnę, że wspólnie z Józefem Piłsudskim, aż do swej śmierci utrzymywał ścisłą wręcz przyjacielską współpracę. Do tego nawet stopnia, że chrzestnym jego córki był Józef Piłsudski.
W dniu 28 listopada 1907 roku, w wyniku zdrady przez prowokatora Charkiewicza, zostaje wraz z żoną aresztowany przez zaborcę rosyjskiego i osadzony w katorżniczym X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej.Ten warszawski X Pawilon w tamtych okupowanych przez carat czasach, był miejscem gdzie sądzono bardzo wielu Polaków. Uwięzieni tam polscy patrioci byli dla carskiego zaborcy wyjątkowo niebezpiecznymi ludźmi, gdyż ponoć cechował ich zwariowany romantyzm i ciągła walka o wolną i niepodległą Ojczyznę. Tak to przynajmniej wynika  z więziennych carskich przekazów pisemnych. Dla wielu te marzenia w rezultacie nie tylko, że się nigdy nie ziściły, ale nie doczekali się nawet godnych pochówków. Ich kości leżą więc zapewne w bezimiennych syberyjskich i katorżniczych dołach śmierci, lub gdzieś na terenie Polski pod płotami cmentarzy. A były to przecież lata gdy większość z nich nie zaznała nawet normalnego dzieciństwa, a młodzieńczy okres przesycony był strachem, oswajaniem się z cierpieniem oraz niejednokrotnie też ze śmiercią swych bliskich. Dla tych romantyków upadek Polski zawsze jednak tylko kojarzył się z hańbą i utratą godności.
Sądzony był czterokrotnie, 30 maja, 3 i 4 sierpnia oraz 6 października. Takich polskich patriotów, ciężko chorych, jak to wtedy określano na wolną i niepodległą Polskę, po fikcyjnym śledztwie, okupant carski zawsze skazywał tylko na karę śmierci. Identyczny więc wyrok, o czym sądzony nie miał najmniejszych wątpliwości, zapadł też wobec Józefa Anastazego Mireckiego o pseudonimie ”Montwiłł”. Na krótko przed egzekucją, modląc się do Boga, wystosował jeszcze pełen uczciwości i honoru pożegnalny list, który miał dotrzeć do serc i obudzić sumienia wszystkich Polaków. Czy jednak do wszystkich dotarł?… Oto zaledwie tylko jego krótki fragment:
– „Śmierć moja, położy wreszcie kres oszczerczym plotkom, że naczelnicy umieją tylko innych wysyłać na śmierć, a sami w ogień nie idą. Po drugie, doda bodźca pozostałym bić się aż do zwycięstwa. Jest u nas w zwyczaju umierać z krzykiem. Krzyków w ogóle nie lubię, jeśli jednak wydać go padnie, to będzie nim jedynie: – Niech żyje Polska niepodległa”.  

Egzekucję carski zaborca  wyznaczył na dzień 9 października 1908 roku. Józef Anastazy Mirecki zawisł na szubienicy, na tych samych skrwawionych stokach Cytadeli co dyktator Powstania Styczniowego – Romuald Traugutt i czterej członkowie z Rządu Narodowego. Podobnie na tych samych stokach Cytadeli, też na sznurach wisielczych, rozprawiono się jeszcze z wielu innymi polskimi patriotami. Okazuje się, że już wówczas zaborca carski stosował podobne metody co ich genowi następcy. Do dzisiejszego bowiem dnia  nieznane jest miejsce jego pochówku. Gdy zakładano mu na obnażoną szyję wisielczą pętlę, to carskie bębny biły wtedy okrutnie, z potworną wprost niemiłosierną siłą, by tylko zagłuszyć głos polskiego  bohaterskiego skazańca. A On, co ponoć z taką awersją nie znosił nigdy krzyku, to w ostatnich sekundach swego ziemskiego życia krzyczał wprost przeraźliwie i to bardzo, bardzo głośno, by tylko usłyszała Go cała okupowana Ojczyzna i Naród Polski:

 -„ Niech żyje niepodległa Polska……….Niech żyje    niepodległa……….. Niech…..ży….” 
Czy ten znamienny w swym przekazie głos polskiego skazańca, który w końcu zamarł w jego krtani pod wpływem zaciskania się wisielczej pętli, jednak dotarł pod polskie strzechy, i do skołatanych serc, i sumień wszystkich Polaków?…
Nie czas i miejsce bym teraz przekazywał podobne też w swej treści listy pożegnalne, lub wyraziste patriotyczne gesty innych naszych polskich bohaterów, mimo iż posiadam ich w swoim domowym archiwum co najmniej kilkanaście… Ale proszę mi wierzyć na słowo honoru, że tacy polscy bohaterowie naprawdę byli i są dalej, i zawsze stawiają dobro swego Narodu i Państwa Polskiego, ponad swe prywatne, czy regionalne przyziemne interesy. Dla Nich zawsze liczyła i liczy się tylko Polska – Ojczyzna nasza!  Bowiem w życiu każdego Polaka powinny zawsze funkcjonować pewne hierarchie wyższych wartości.
Stawiajmy więc na cokołach tylko takie osoby, które będą dla młodego polskiego pokolenia wzorcem postępowania, szlachetności i honoru, dumy narodowej i patriotyzmu.

……………………………………………………………………………………………………………………………………

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w systemach przetwarzania lub odzyskiwania danych, ani przekazywana w jakiejkolwiek postaci elektronicznej, odbitki kserograficznej, nagrania lub jakiejkolwiek innej bez uprzedniej pisemnej zgody autora tego artykułu.

 Artykuł poszerzony o nowe fakty w stosunku do opublikowanego w lutym 2013 roku.

 Portret Józefa Mireckiego pozyskano dzięki życzliwości z Narodowego Archiwum Cyfrowego w Warszawie od Szanownej Pani Renaty Balewskiej, za co autor jeszcze raz bardzo serdecznie tej Pani dziękuje. Zgoda na publikację z dnia 7. II.2013 roku.

 Bibliografia i przypisy:

1 – St. Andrzej Radek,Rewolucja w Zagłębiu Dąbrowskim 1894 -1905-1914”, Sosnowiec 1929.

2– Leonard Dubacki, „Józef Anastazy Montwił – Mirecki (1879 –  1908)”, publikacja internetowa.

3 –Pobóg Malinowski W. „Józef Montwiłł-Mirecki. „Niepodległość”, Warszawa 1933, Tom VIII.

4 –Duber P., „Józef Montwiłł – Mirecki – Książę Rewolucji. W stulecie akcji Rogowskiej ,„Mówią Wieki” nr 11 (563) z listopada 2006r.

5-Lidia Ciołkosz, Organizacja Bojowa PPS, “Robotnik” (Londyn) z 1955 r.

6- Józef Piłsudski, Historia Organizacji Bojowej PPS, [w]: J. Piłsudski, Pisma Zbiorowe, t. III, Warszawa 1989 r.

7- Jerzy Pająk: Organizacje bojowe partii politycznych w Królestwie Polskim 1904–1911. Warszawa: 1985.

8-  Wikipedia internetowa.

9- wspomnienia własne.

 

Katowice, listopad 2016 rok

Janusz Maszczyk    

 

Bear