Janusz Maszczyk: Czasy godności i honoru

„Więc mniejsza o to, w jakiej spoczniesz urnie,
Gdzie? Kiedy? W jakim sensie i obliczu?
Bo grób Twój jeszcze odemkną powtórnie,
Inaczej będą głosić Twe zasługi
I łez wylanych dziś będą się wstydzić,
A lać ci będą łzy potęgi drugiej
Ci, co człowiekiem nie mogli Cię widzieć…”                              

                                              Cyprian Kamil Norwid

Powracając do lat mojej sielskiej i anielskiej młodości, jednak w astronomiczne odległe już  dla człowieka lata – czyli cofając się wstecz co najmniej o 65 lat, to w tamtych latach w Sosnowcu, aby dotrzeć od strony dzielnicy Pogoń, do boiska kilkusekcyjnego Klubu Sportowego „Włókniarz”, usytuowanego w dzielnicy Stary Sosnowiec, przy Alei Józefa Mireckiego (tak brzmi obecnie oficjalna nazwa tej ulicy), najpierw trzeba było pokonać liczne kręte, o zróżnicowanej szerokości i zabudowie pogońskie uliczki, a później jeszcze dreptać i to dreptać dość znaczną, ale już prostą jak strzała trasą, pokonując w ten sposób niemal całą Aleję Józefa Mireckiego. Boisko sportowe tego bowiem klubu usytuowane było niemalże na styku dzisiejszych ulic Józefa Piłsudskiego z Alejami Józefa Mireckiego. A były to jeszcze takie powojenne lata, gdy pierwsze z osiedli mieszkaniowych, dzisiaj określanych jako Rudna 1, dopiero co z mozołem stawiano w nieznanej nam sosnowiczanom dzielnicy określanej jako Juliana Marchlewskiego, w pobliżu malutkiej uliczki Rudna. Wtedy to od strony wschodniej Pogoni obok dzisiejszej niezwykle już ruchliwej ulicy gen. Grota Roweckiego, na rozległych łąkach pasły się jeszcze krowy i kozy. Ten zwłaszcza obrazek nie wiem dlaczego, ale nawet z detalami zakodowałem w swym umyśle, którego nie będę jednak obecnie poszerzał o nowe watki wspomnień. Dalsze odcinki dzisiejszej dwupasmowej ulicy gen. Stefana Roweckiego ciągnące się w kierunku Czeladzi, wtedy jeszcze ulicy jednopasmowej, pokrywała nawierzchnia klepiskowa, miejscami tylko utwardzona kamieniem. W zasadzie więc poza cmentarzem ewangelickim, to idąc dalej w kierunku północnym, czyli w kierunku Czeladzi, żegnałeś się już Drogi Czytelniku z zabudową typowo miejską Sosnowca. Dalsza bowiem klepiskowa trasa, a w dni deszczowe pełna rozległych bajor, była prawie bezludna i przypominała już tylko zabudowę typową, charakterystyczną dla malutkich miasteczek z dalekich nam Kresów Wschodnich. Natomiast uliczka Smutna prezentował się jeszcze wtedy jak wiejska droga pełna piachu, plam trawy, dziur, kamieni i bruzd co przecinały to podłużne klepisko. Raczej więc nawet nie traktowaliśmy jej wtedy jako typowy trakt uliczny, tylko jako długi, ciągnący się plac wzdłuż cmentarzy: ewangelickiego, prawosławnego i rzymskokatolickiego, a w oddali żydowskiego. Bowiem w świadomości starych mieszkańców z Pogoni funkcjonowało wtedy nawet takie specyficzne określenie, że cmentarze są położone nie koło uliczki Smutnej, ale koło „Alei Mireckiego”. Wielu z nas nawet więc wtedy nie wiedziało, że ten ciągnący się piaszczysty pas przy cmentarzach to już dzisiejsza uliczka Smutna.

Józef Montwiłł Mirecki[Józef Anastazy „Montwiłł” – Mirecki (1879 – 1908). Zdjęcie z NAC: sygnatura 1-H-1a].

Z kolei Aleja Józefa Mireckiego, w porównaniu do zabudowanych uliczek z Pogoni i Starego Sosnowca, to też w zasadzie się niczym szczególnym wówczas nie wyróżniała. Bowiem poza cienistymi drzewami i od 1945 roku rozkrzyczanym boiskiem piłkarskim klubu Rejonowej Komendy Uzupełnień („RKU”), później od 1948 roku „Unii” i „Stali” od 1949 roku oraz tylko dwoma pięknymi zabudowaniami mieszkalnymi państwa Woźniaków i Piątkowskich i murami fabrycznymi, to pozostałe budynki raczej nie błyszczały specjalną unikatową i zapierającą dech w piersiach urodą  architektoniczną. Zapewne dzisiaj tylko już nieliczni mieszkańcy z Sosnowca pamiętają, że jeszcze w latach 40. XX wieku, ta Aleja pokryta była prostą kostką kamienną, niemiłosiernie jednak wybrzuszoną i to do tego stopnia, że po pokonaniu tego traktu rowerem, żołądek mimo woli cisnął się do gardła jadącego. Przynajmniej autor tak tę Aleję zapamiętał, gdy był jeszcze wyczynowym sportowcem w KS „Włókniarz”.  Natomiast w latach 30. XX wieku, co zresztą doskonale jeszcze widać  na starych archiwalnych pocztówkach i zdjęciach, miała tylko nawierzchnię utwardzoną nieregularnym kamieniem, z rynsztokami  ciągnącymi się po dwóch stronach jezdni zaraz przy chodnikach.

Wówczas nazwa samej Alei w zasadzie poza przypadkami jednostkowymi, podobnie jak to ma miejsce niestety, ale i  dzisiaj, też wyraziście jednak nie przemawiała do większości zamieszkałych sosnowiczan, a tym bardziej do mieszkańców dopiero co przyjezdnych spoza tego miasta. Co więc było i jest nadal powodem, że mimo upływu, aż tak wielu lat i znacznego w tym okresie czasu podniesienia standardu nauki i wiedzy, to jednak wśród zdecydowanej większości mieszkańców z Sosnowca, dalej imię i nazwisko tego polskiego patrioty i bohatera – Józefa Anastazego „Montwiłła” – Mireckiego – jest dla większości Sosnowiczan zupełnie nieznane?… Hipotez jest oczywiście niesłychanie wiele. Oto jedna z nich.

Panuje ponoć wśród znawców tego przedmiotu takie oto przekonanie, że żywych bohaterów nikt za życia zbytnio nie uwielbia i to zarówno w świecie, podobnie jak i u nas w Polsce.  Zapewne z ciekawości więc zapytacie, ale dlaczego? Ano podobno dlatego, że gdy oni żyją to są wyrzutem sumienia dla wielu ludzi, nawet dla zbyt wielu… Bowiem, gdy Ojczyzna nasza była w wielkiej potrzebie, a oni byli jeszcze młodzi i w pełni sił witalnych, to jednak nie podjęli trudu stawienia oporu zaborcom. Tylko bądź grali w tej zaborczej orkiestrze, bądź przyjęli postawę typowo koniunkturalną, a takich osobników niestety, ale w każdym narodzie jest wyjątkowo wielu.

Z drugiej strony nie zapominajmy o tym, że w tamtych zaborczych latach byli też jednak Wielcy Polacy, szczególnie pisarze, którzy krzepili serca naszych rodaków, aby się polskie rany za utraconą wolnością i niepodległością, wiecznie nie goiły tylko podłością i hańbą. Prezentowali więc w swych przeróżnych publikacjach prawdziwe wzorce do naśladowania. Wzorce etyczno – moralne pełne dumy, godności narodowej i polskiego serca. Rodaków dla których godność i duma narodowa, sumienie i słowo honoru, stanowiły zawsze tylko przepustkę do patriotyzmu i umiłowania Ojczyzny. Dla nich te niby proste słowa były nie tylko cnotą i gwarantem uczciwości, ale bezwzględnie je też przestrzegali, nawet w chwili zagrożenia życia. Takim właśnie człowiekiem wśród wielu jeszcze innych Polaków, był Józef Anastazy Mirecki, o pseudonimie konspiracyjnym „Montwiłł”, którego to imieniem została właśnie ozdobiona ta sosnowiecka Aleja.

Józef Anastazy Mirecki urodził się 27 lutego 1879 roku, w majtku ziemskim Klonówek koło Radomia, w dobrze sytuowanej jak na ówczesne zaborcze czasy, rodzinie ziemiańskiej. Ojciec jego Teodor Mirecki już wtedy był zawodowym oficerem rosyjskiej armii carskiej. Do zaborczej armii trafił jako jeszcze młody człowiek i to zaraz prosto do korpusu kadetów. Cały okres zawodowej służby odbył w centralnych rejonach wielkiego cesarstwa rosyjskiego, najdłużej jednak przebywał w Saratowie. Ojciec więc zawsze, ze zrozumiałych względów, doceniać będzie potęgę armii carskiej i stronił będzie od wszelkich zatargów z ówczesną zaborczą dla Polaków władzą. Z kolei już mama Józefa Mireckiego, Franciszka z rodziny Gogolewskich, wychowana była w duchu patriotycznym i w wyjątkowym kulcie tragicznego dla nas Polaków powstania styczniowego z 1863 roku. Była wdową po hrabim Niesiołowskim. To prawdopodobnie więc mama wywarła taki wpływa na malutkiego Józia, że wyrastał w atmosferze wyjątkowo patriotycznej. Dzieciństwo wśród licznego i sytego rodzeństwa spędza na typowych wtedy chłopięcych zabawach. Bawi się i „strzela” więc do rówieśników z „drewnianego pistoleciku”, organizuje też różnego rodzaju „zabawy w wojnę” i w „powstanie”. Podobnie jak wiele innych dzieci z bogatych rodzin, nie podejmuje jednak nauki w rosyjskiej szkole, tylko korzysta z douczania domowego. Do gimnazjum rosyjskiego w Radomiu, bo polskie jeszcze wówczas nie istniało, trafia więc 14.VIII. 1888 roku, ale dopiero po ukończeniu 9 sielskich i anielskich lat swego życia. Podobno w szkole nie zaliczał się jednak do czołówki uczniów, więc może i dlatego nie wspominał jej nigdy z jakimś wielkim sentymentem. Możliwe jednak, że wynikało to też z tego, iż miał wtedy liczne zatargi z nauczycielami rosyjskimi, głównie za ich wyjątkowy obsesyjny stosunek do polskich uczniów oraz  na tle nadmiernej ich rusyfikacji. Prawdopodobnie więc z tych powodów, powtarzał wtedy klasę drugą i czwartą. Będąc uczniem już piątej klasy gimnazjum w Radomiu, dochodzi do kolejnego już zatargu, tym razem z konkretnym pedagogiem, a był nim nauczyciel gimnastyki. Tłem zatargu jest wymóg, aby uczniowie, w tym i pochodzenia polskiego, pozdrawiali go wyłącznie tylko po rosyjsku i to jeszcze typowym gestem żołnierskim. Jest też ponoć do głębi serca rozżalony, więc nawet demonstracyjnie protestuje z powodu rusyfikacji polskich uczniów. Na ostrą reakcję grona pedagogicznego nie musiał więc nawet długo czekać. W 1896 roku zostaje po prostu dyscyplinarnie wydalony z tej dydaktycznej rosyjskiej placówki, z tak zwanym „wilczym biletem”, co praktycznie uniemożliwiało mu podjęcie dalszej nauki w jakiejkolwiek szkole położonej na terenie zaboru rosyjskiego.

Strony: 1 2 3 4 5 6

Bear