Janusz Maszczyk: Byłem jednym z nich

Gimnazjum im. Staszica w SosnowcuBYŁEM  JEDNYM Z NICH… FUNKCJONUJĄCE LEGENDY, MITY I PÓŁPRAWDY… JAKA JEST WIĘC PRAWDA MATERIALNA…?

W kolejnych „Księgach Pamiątkowych” opublikowanych w 1969 i 1984 roku przez Liceum Ogólnokształcące im. St. Staszica w Sosnowcu prawie w ogóle nie wspomina się o wspaniałych, nie notowanych dotychczas osiągnięciach koszykarzy z tej placówki dydaktycznej. Podobnie jak nie wymienia się ich z imienia i nazwiska. Co więc było tego istotnym powodem?… Prawdopodobnie osoby, które podjęły się to zagadnienie opracować, absolutnie nie były wówczas w stanie tej problematyce sprostać, gdyż w liceum nie zachowały się żadne archiwalne dokumenty, dotyczące tej konkretnej tematyki. Również samo zagadnienie, zapewne też przekraczało wiedzę i wyobraźnię sportową tych autorów. W tej sytuacji autor jako były koszykarz z  liceum „Staszica” spróbuje teraz w tym krótkim artykule ten temat znacznie poszerzyć, a szczególnie przypomnieć z imienia i nazwiska tę plejadę koszykarzy z lat 40. i 50. XX wieku, którzy zostali w tych „Księgach Pamiątkowych” całkowicie pominięci. To im się przecież nie tylko po bratersku, ale i moralnie chyba jednak należy…

[Zdjęcie z WikiZagłębie. Okres II Rzeczypospolitej. Cichutka i romantyczna, pozbawiona jeszcze torów tramwajowych i  ocieniona drzewami uliczka Mariacka. Po prawej stronie w parkanie widoczna metalowa furteczka, wiodąca na skróty do budynku szkolnego. Ponieważ uliczka Mariacka na tym odcinku ulicznym położona była niżej od placu szkolnego i to co najmniej o około 1,5 metra, by się więc dostać na plac szkolny należało pokonać trzy lub cztery schodki, usytuowane już poza furtką. Poza parkanem widoczny budynek, wtedy jeszcze tylko Gimnazjum m. Stanisława Staszica.]

Do Liceum Ogólnokształcącego im. Stanisława Staszica w Sosnowcu, bo taką wtedy oficjalnie nazwę tej placówce dydaktycznej nadano, ostatecznie już dotarłem we wrześniu, w roku 1950, po uprzednim jednak zdaniu egzaminu konkursowego i po siedmiu jeszcze latach nauki w Szkole Podstawowej nr 9 im. Tadeusza Kościuszki w Sosnowcu.

image002[Zdjęcie nr 1 współczesne. Dawny budynek, w którym w latach 1950 -1955 mieściło się Liceum Ogólnokształcące im. Stanisława Staszica. Obok stykający się z nim podłużny budynek z pięcioma stosunkowo malutkim oknami, to dawna sala gimnastyczna.]

Mury tego pięknego i urokliwego jeszcze wówczas budynku szkolnego, powitałem z ogromnym wprost entuzjazmem i wielką nadzieją na przyszłość. Samo bowiem już liceum, od wielu lat owiane było mitem sztandarowej placówki dydaktycznej, ponoć nawet jedynej tego typu nie tylko w Sosnowcu, ale nawet w Zagłębiu Dąbrowskim. Zresztą ten pogląd funkcjonuje jeszcze nadal wśród wielu mieszkańców z Sosnowca. Uczciwie muszę stwierdzić, że przecudowna zarówno architektura tego budynku jak i wprost luksusowe jego wnętrza, w tym wyjątkowo piękna, wprost muzealna aula, lśniące szerokie korytarze, stosunkowo obszerne pomieszczenia klasowe i gabinety specjalistyczne, ogromna, skąpana w kafelkach z niklowymi prysznicami łazienka i kabiny WC, przestronna romantyczna na poddaszu pracownia artystyczna oraz bajkowy park szkolny nasycony wieloma pięknymi okazami drze i krzewów, podobnie jak i niezwykle ozdobny parkan otaczający szkołę od ulic: Mariackiej i Stefana Żeromskiego, absolutnie nie były porównywalne z poprzednią moją szkołą. Podobnie zresztą jak z innymi tego typu budynkami oświatowymi, przynajmniej z terenu Sosnowca. Już sama cichutka i zacieniona uliczka Mariacka i piękne ciągnące się sznurem zabytkowe jeszcze kamieniczki oraz niezwykle jeszcze wówczas urokliwa i wijąca się ulica Stefana Żeromskiego, też niewątpliwie mogły oczarować każdego, który tu w pobliżu dotychczas nie miał okazji przebywać.

image003[Zdjęcie nr 2 współczesne, tej samej uliczki Mariackiej. Po lewej stronie widoczny fragment sali gimnastycznej, a po prawej ten sam budynek szkolny co na zdjęciu nr 1.]

Ten obraz jeszcze nasyciły roztaczane w rozmowach domowych opowieści przez mojego starszego o cztery lata brata, Wiesława Maszczyka, absolwenta tego liceum(rocznik absolwencki 1950/1951) o nieograniczonych wprost możliwościach uprawiania tam sportu, niewątpliwie też w dużym stopniu zadecydowały o mojej wierze w jasną przyszłość jaka będzie mi tam przez kilka następnych lat towarzyszyła. A sport wyczynowy już wówczas nie tylko mnie oczarował, ale też wciągnął w swe nieznane mi dotąd tajemne zakamarki. Tym bardziej, że w poprzedniej placówce dydaktycznej nigdy z należytą powagą nie traktowano lekcji z wychowania fizycznego, podobnie jak nie istniała też żadna baza sportowa, ani nie dysponowano nawet podstawowym sprzętem sportowym, by w miarę poprawnie odbywały się lekcje z tego przedmiotu. Nie przesadzając w stwierdzeniu. Profesjonalne lekcje z wychowania fizycznego w praktyce nigdy tam wtedy nie istniały. Więc to co tu zastałem, to w pierwszej chwili nie tylko pozytywnie mną wstrząsnęło, ale wywarło też mimo woli na mej zawsze wrażliwej psychice niesamowite wprost wrażenie. Wydawało mi się bowiem, że wreszcie odkryłem w Sosnowcu cudowną szkołę i na dodatek ukryte dotychczas przed mymi oczami, szkolne sportowe eldorado.

image004[Zdjęcie nr 3 współczesne. Widoczna uliczka Mariacka, a po prawej stronie sala gimnastyczna i fragmencik dawnego Liceum Ogólnokształcącego im. St. Staszica.]

W miarę jednak upływu czasu, gdy na dobre już posmakowałem sportu wyczynowego w sosnowieckich profesjonalnych klubach sportowych oraz jak z własnej autopsji poznałem też jeszcze bliżej inne szkoły z terenu tylko samego Zagłębia Dąbrowskiego i poza nim, to te pierwsze zauroczenia zapewne zbyt przekoloryzowane i towarzyszące im emocje już jednak znacznie opadły.

Po zadomowieniu się na dobre, już niebawem się jednak zorientowałem, że baza sportowa w tym renomowanym liceum, była jednak  mizerna. Poza bowiem wręcz malutką salką gimnastyczną o wymiarach mniej więcej boiska do siatkówki, z tego więc tytułu nadającą się raczej tylko do zajęć z gimnastyki korekcyjnej, co widać doskonale na zdjęciu nr 6, istniały jeszcze tylko na podwórku szkolnym dwa prymitywne boiska. Jedno do gry w koszykówkę, a drugie z kolei do gier w siatkówkę oraz niemal na styku z boiskiem do koszykówki – co mnie wówczas też zaskoczyło i zdziwiło – wtłoczono jeszcze dodatkowo, obramowaną deskami piaskową skocznię.

image005[Zdjęcie 4 współczesne. Uliczka Mariacka i piękne kamieniczki, niektóre jeszcze secesyjne.]

Tak jakby nie można jej było usadowić znacznie w innym bardziej dogodnym miejscu, mniej kolidującym z tym wytyczonym już koszykarskim obiektem sportowym. Znacznie dalej niemal na styku z parkanem Huty „Sosnowiec” i parkiem szkolnym, usytuowane było wspomniane już wyżej boisko do siatkówki.

Teren klepiskowego placu szkolnego, wiecznie pokrytego drobniutkimi, w praktyce nie do usunięcia kamieniami, był na tyle jednak rozległy, że pomiędzy drewnianą, słupową konstrukcją stojaka koszykarskiego, usytuowanego w środku boiska i skocznią piaskową, a ciągnącym się budynkiem sali gimnastycznej, istniał jeszcze na tyle szeroki pas dziedzińca szkolnego, na którym można też było jeszcze uprawiać biegi krótkie, jednak tylko na dystansie do 60 metrów.

image006[Zdjęcie nr 5 współczesne, utrwalone od strony uliczki Stefana Żeromskiego. Widoczny fragment tego samego co i na innych powyższych zdjęciach budynku szkolnego.]

Jednak tor do biegu nie był nigdy specjalnie wytyczony, tylko za każdym razem w zależności od uznania pedagoga startowało się z innego miejsca. Najczęściej jednak od strony uliczki Mariackiej, a metą była wtedy okolica parkanu otaczającego obiekty szkolne od strony Huty „Sosnowiec”.

Samo boisko do gry w koszykówkę było wyjątkowo prymitywne, tak jak na słupach drewnianych zawieszone deskowe tablice i przyśrubowane doń wiecznie rozchwiane metalowe obręcze. Do tego jeszcze wiecznie pozbawione sznurowanych siatek. Metalowe konstrukcje pojawią się bowiem w „Staszicu” dopiero już wtedy, gdy jego mury opuściłem na dobre, czyli po 1955 roku.

image007[Zdjęcie nr 6 współczesne. Po lewej stronie ta sama salka gimnastyczna co na innych też zdjęciach, utrwalona od strony ulicy: Mariackiej. Cztery pierwsze okna od lewej strony, to sala gimnastyczna, a dwa kolejne tej samej wielkości, to integralnie z nią związane szatnie dla uczniów biorących udział w zajęciach z wychowania fizycznego. Po lewej stronie kiedyś główne wejście do budynku szkolnego, gdyż inne w zasadzie niezwykle ozdobne drzwi zawsze były na głucho pozamykane.]

Boisko do siatkówki było też klepiskowe i pełne drobniutkich kamyczków. Początkowo wyposażone było tylko w metalowe słupki, pozbawione jednak mechanizmów do naciągania siatki. Siatka mimo woli zwisała więc niemiłosiernie poniżej obowiązujących przepisów i nawet pieczołowicie podtykane pod nią przez pana profesora drewniane tyczki w celu jej napięcia, w zasadzie nigdy nie poprawiały tej anormalnej sytuacji. Dopiero podarowane naszemu panu profesorowi z wychowania fizycznego, ponoć po znajomości przez Hutę „Sosnowiec”, specjalne metalowe słupki z umocowanym z tego samego materiału korbowodowym mechanizmem służącym do naciągania siatki, ten problem na krótki okres czasu całkiem rozwiązały. Jako dodatkowy prezent Huta „Sosnowiec” podarowała też wówczas specjalny metalowy drabiniasty podest, gdzie po pokonaniu metalowych szczebli na samym jego szczycie mógł zasiąść sędzia, którego rolą było kontrolowanie gry. Jednak opady deszczu i zmienna aura pogodowa w ciągu roku oraz prawdopodobnie niemożliwość pozyskania zakupu oliwy, czy smaru specjalistycznego w postaci towotu, po jakimś czasie ogromnie utrudniły uruchamianie korbowodu. Zresztą z samym korbowodem też były wieczne problemy, gdyż umocowany na stałe przy jednym z metalowych słupków po jakimś czasie całkowicie zaginął, co znowu sparaliżowało na jakiś czas grę w siatkówkę. Dopiero umocowanie korbowodu z możliwością  jego zdejmowania i przechowywania w magazynku pana profesor ten problem całkowicie już rozwiązało.

image008[Zdjęcie nr 7 współczesne. Utrwalone od strony uliczki Mariackiej. Po prawej stronie widoczna malutka salka gimnastyczna. Dawniej pomiędzy salką, a widocznym drzewem, jeszcze wówczas ciągnął się parkan ceglasto – metalowy oddzielający plac szkolny od Domu Kultury „Metalowiec” (nieistniejący już obecnie parkan utrwalony został na zdjęciu nr 8),gdzie było usytuowane klepiskowe żwirowe boisko do koszykówki.  Trochę już w głąb placu szkolnego, jednak w kierunku wschodnim, tuż, tuż obok boiska do koszykówki, była pisakowa skocznia, a jeszcze dalej, jednak znacznie po prawej stronie w okolicy już parku szkolnego, zalegało boisko do siatkówki. Oto cała baza sportowa pod chmurką.]

Sala gimnastyczna, jak już wspominałem była ku memu zaskoczeniu, nie tylko  powierzchniowo mikroskopijna, ale też niska ido tego jeszcze pokryta nie nowoczesnym jak na tamte lata parkietem, jak to w innych szkołach w zasadzie już wtedy bywało, lecz  jeszcze przedwojennymi z lekka już chyboczącymi się wiecznie deskami. Zaraz po przekroczeniu progu, na ścianie po prawej stronie, była umocowana na metalowych wysięgnikach z prostych desek tablica koszykarska. Pod nią mieściło się – nie wiem jednak dlaczego – ale niezbyt bezpieczne dla uczniów, szczególnie w trakcie gier zespołowych, wejście do tak zwanego „gabinecika”, do tego jeszcze z wiecznie otwartymi na oścież drzwiami. To podłużne i niezbyt pojemne pomieszczenie było jednocześnie przez pana profesora z wf też traktowany jako drogocenny szkolny magazynek, do przechowywania ponoć bardziej wartościowego, ale w rzeczywistości  niezwykle mizernego  sprzętu sportowego,  o czym więcej poniżej.

image009[Zdjęcie nr 8 pochodzi z 1957 lub 1958 roku. Po lewej stronie widoczny  parkan jaki kiedyś odgradzał obiekt szkolny, w tym i boisko szkolne od Domu Kultury „Metalowiec” i nowe już po 1955 roku postawione metalowe konstrukcje koszykarskie. Od lewej: NN, NN i 3. w kolejności Janusz Maszczyk.]

Zaraz po wejściu do sali gimnastycznej, po lewej stronie, na całej jej długości, od samej deskowej podłogi, aż do niemal samego sufitu, zwisało kilkanaście rzędów wypolerowanych drewnianych drabinek gimnastycznych. Natomiast na wprost drzwi wejściowych do sali gimnastycznej, zawieszona była z kolei druga tablica koszykarska. Jednak jak na ironię, ta pierwsza zaraz przy drzwiach wejściowych, wisiała zbyt nisko w stosunku do obowiązujących przepisów, a ta druga z kolei o co najmniej kilkanaście centymetrów wyżej. Więc z tego co zapamiętałem, to poza trzema uczniami z tego liceum, nikt inny wówczas nie był nawet w stanie z doskoku dotknąć zawieszonych tam obręczy koszykarskich. Jednym ze skocznych wtedy szczęśliwców był sam autor tego artykułu i dwaj moi przyjaciele, prawie już dwumetrowy koszykarz – Antoś Suchanek i siatkarz Andrzej Wesoły. Jakby tych niedoróbek było nie za wiele, to jeszcze siatki na wiecznie dygoczących się obręczach koszykarskich – jako cenne rarytasy – zawieszano najczęściej tylko w trakcie spotkań z zespołami spoza naszego liceum, podobnie zresztą jak i na boisku szkolnym. A tak to tkwiły zapakowane w tekturowych pudłach całymi miesiącami we wspomnianym już wyżej malutkim profesorskim „gabineciku”, co obiektywnie jednak wynikało nie z chomikarskiej pięty Achillesa pana profesora, ale z trudności ich zakupu, o czym więcej poniżej. Oczywiście, że za taki prymitywny stan bazy sportowej i sprzętu nie ponosiła absolutnie winy, ani ówczesna dyrekcja, ani też rada pedagogiczna tego liceum. Po prostu taką spuściznę po dawnych przodkach odziedziczono oraz taka też była wówczas  powojenna gospodarka, a raczej mizerne zaopatrzenie sklepowe.

image010[To powyższe sentymentalne zdjęcie nr 9 wykonano w styczniu 1955 roku na terenie istniejącego jeszcze wówczas pięknego parku szkolnego. Widoczna jest tylko cząstką z mojego zespołu klasowego. Kilku z nich, niestety ale już nie żyje. Z innymi utraciłem już całkowicie kontakt. Od lewej, trzeci w kolejności, to drogi memu sercu koszykarz –  Antoś Suchanek, a czwarty – Janusz Maszczyk, piąty (pochylony) – Zbigniew Zakrocki też przyjaciel klasowy, niestety ale od wielu już lat obywatel RFN, co ogromnie utrudnia bezpośrednie kontakty.]

Lekcje z wychowania fizycznego były prowadzone na nieznanych mi absolutnie dotychczas zasadach, co należy uczciwie i z wielkim  uznaniem podkreślić. Każdy uczeń był zobowiązany do noszenia specjalnego stroju sportowego, czego dotychczas w poprzedniej placówce dydaktycznej, absolutnie nie stosowano i czego też nauczyciele nie wymagali od uczniów. Różnorodne obuwie gimnastyczne, takie jak dzisiaj, było jak na tamte czasy jednak trudne do zdobycia. W zasadzie więc podczas zajęć lekcyjnych z wychowania fizycznego dominowały tylko białe tenisówki, do tego jeszcze zakupione po znajomości w sklepie, które nosiło się tak długo, aż do całkowitego ich zdarcia. Niektórzy więc uczniowie, którzy wyjątkowo dbali o swój schludny sportowy wygląd, to ten rarytasowy sprzęt obuwniczy co jakiś czas pokrywali rozmoczoną kredą, by wiecznie „lśnił” bielą niczym nowy, dopiero co zakupiony w sklepie sportowym. Niektórzy z nas posiadali już wtedy obuwie bardziej cenione, prawdziwe rarytasy, więc trudniej dostępne, tak zwane trampki, które pokrywały też wyższą część stopy, czyli narażoną na skręcenie kostkę. Wszyscy też wtedy uczniowie zobowiązani byli do bezwzględnego noszenia strojów sportowych, czyli białej koszulki gimnastycznej i czarnych, czy granatowych spodenek. Jak na tamte czasy w innych sosnowieckich szkołach, te dzisiaj podstawowe lekcyjne zasady, nie były jednak tak bezwzględnie, wprost rygorystycznie przestrzegane. Stąd zapewne zajęcia lekcyjne w naszym liceum, określano wtedy jako szczyt osiągnięć pedagogicznych z wychowania fizycznego.

W sali gimnastycznej dominowały głównie zajęcia w formie nieznanych nam dotąd, ale szumnie określanych – „ćwiczeń szwedzkich” .Jak się dopiero później zorientowałem, były to typowe ćwiczenia korekcyjne. Natomiast już skok kuczny poprzez skrzynię sportową, z profesorską asekuracją, przez większość licealistów był traktowany jako wprost niewyobrażalny wyczyn sportowy. W  1952 lub 1953 roku, ku naszemu zdziwieniu i osłupieniu, liceum zakupiło nieznany nam dotąd sprzęt. Jak się niebawem okazało był to wyjątkowo o potężnych rozmiarach specjalistyczny sprzęt do tak zwanych ćwiczeń na równoważni. Długie i ciężkie bale, wyprofilowane i wypolerowane do połysku, na których powinny w zasadzie raczej ćwiczyć tylko dziewczęta,  przez długie więc miesiące tarasowały prawie jedną trzecią i tak już wyjątkowo malutkiej sali gimnastycznej, co  już całkowicie, na amen, sparaliżowało wszelkie gry zespołowe. Jednak wbrew pozornego zagracenia tym sprzętem sali, jednak nie próżnowaliśmy, gdyż już od ósmej klasy w tanecznych dwójkowych podrygach, przy dźwiękach profesorskich organek, niemal całymi dniami ćwiczyliśmy i doszlifowaliśmy zawzięcie poloneza, który miał być ponoć ozdobą naszego balu maturalnego w jedenastej klasie.

Należy jednak uczciwie zaznaczyć, że były to wówczas nie tylko wyjątkowo biedne ale też pokrętne czasy, gdyż w Polsce zarówno jeszcze leczono rany po niedawnej okrutnej okupacji niemieckiej, a z kolei dni „wolności” jakie nam wtedy zafundowano były dla większości społeczeństwa tak specyficznie podłe i okrutne, że nawet przeraziły niektórych dawnych przedwojennych jeszcze komunistów. Dotyczy to szczególne przedziału czasowego określanego w historii polskiej jako „ okres stalinowski”1/.

W wyniku powszechnie panoszącej się wówczas biedy również w szkole brakowało więc mimo woli niemal wszystkiego, podobnie zresztą jak w wytypowanych do tego celu specjalnych ponoć sklepach sportowych. Zresztą moje roczniki doskonale chyba jeszcze pamiętają, że wszelkie wtedy zakupy przedsiębiorstwa, instytucje i pozostałe firmy, mogły tylko dokonywać w specjalnie wydzielonych dla nich sklepach dla tak zwanych „jednostek gospodarki uspołecznionej” (jgu), gdzie  poza stojącą za ladą na ogół znerwicowaną sprzedawczynią, obgryzającą paznokcie, były tylko puste półki.

Są to również lata gdy do gier zespołowych, w tym i do gry w koszykówkę stosuje się jeszcze wyłącznie tylko skórzane piłki. Taka archaiczna piłka składała się wtedy z kilku elementów: z kilkunastu łatek, które po zszyciu tworzyły dopiero korpus piłki. Dopiero do środka tego korpusu wkładało się gumową dętkę z kilkucentymetrową rurką, zwaną „cęckiem”. Poprzez, który z kolei pompką  wtłaczało się do dętki powietrze. Ale to nie był – jak niektórzy młodzi osobnicy mogą to obecnie sądzić – jeszcze koniec tej całej niezwykle skomplikowanej operacji. Tę o sporej długości gumową rureczkę trzeba było bowiem jeszcze odpowiednio załamać i tak umiejętnie jeszcze ściągnąć rzemyczkiem, by za żadne skarby z wnętrza nafaszerowanej powietrzem gumowej dętki nie wydostawało się ono na zewnątrz. Kolejną skomplikowaną operacją było jeszcze umiejętne wciśnięcie tej rureczki, poprzez specjalny otwór w skórzanej łatce, ale z taką mistrzowską precyzją by nie utworzyć w tym miejscu wybrzuszenia. Ta czynność jednak nie wszystkim się wtedy udawała. Ostatnią czynnością, było już tylko zasznurowanie rzemieniem otworu w skórzanej łatce. Taką jednak do gry wyczynowej piłkę, jaką prezentuję poniżej na zdjęciu nr 10, nie wszystkim się jednak wtedy udawało po mistrzowsku przygotować.

image011[Zdjęcie nr 10]

Tymi sznurowanymi i  w zasadzie nigdy perfekcyjnie niewyprofilowanymi piłkami, najczęściej więc z wydętą w jednym miejscu częścią, określanymi popularnie „jajowatymi balonami”, dryblowało się więc niemiłosiernie trudno. Wręcz trzeba się było popisać wprost wyjątkową ekwilibrystyką, szczególnie wtedy, gdy nagle zachodziła konieczność  przestawienia się z gry pod chmurką, czyli z boiska klepiskowo – kamienistego, na grę w sali gimnastycznej, gdzie już dominowały deski, czy jak w innych szkołach już lśniący parkiet. Aby tego tematu już zbytnio nie rozbudowywać może jeszcze tylko wspomnę, co obecnie może brzmieć kuriozalnie. Otóż! W zasadzie każda wtedy piłka nie była ani objętościowa ani też wagowo równa drugiej. Można więc sobie tylko wyobrazić jaką trzeba było wtedy posiąść umiejętność, czy wręcz wirtuozerię i precyzję rzutu, by celnie trafiać do kosza, szczególnie w trakcie spotkań wyjazdowych, gdy graliśmy nieznanymi nam dotąd piłkami. Podczas zajęć lekcyjnych z wychowania fizycznego przydział piłki każdemu uczniowi, co obecnie jest już powszechną normą, przekraczał wówczas nie tylko możliwości szkolne, ale i treningi klubowe, a nawet wyobraźnię sosnowieckich fachowców z wychowania fizycznego. Piłki podobne do współczesnych pojawią się więc w „Staszicu” dopiero gdzieś w 1952 lub 1953 roku. Powitamy je więc wszyscy z prawdziwą euforią! Traktowane jednak będą w naszym liceum niczym błogosławione relikty nowoczesnej techniki, czy darowane za dolary ze „zgniłego zachodu” cacka. W tej sytuacji najczęściej w trakcie lekcji, wykorzystywano więc tylko dwie piłki i to przez tak długi okres czasu, aż się całkowicie i definitywnie zdeformowały na skutek wytarcia się ich zewnętrznych z tworzywa sztucznego powierzchni. Natomiast zakupione nowe, będą całymi miesiącami jak czekoladowe rarytasy leżakowały w profesorskim magazynku, a używane będą tylko w trakcie spotkań mistrzowskich. Inna sprawa, że ta sama piłka zaledwie kilkanaście razy stosowana na klepisku, nie była  jednak już wartościowym sprzętem, czego nie dostrzegają, ani działacze szkolni, ani klubowi, ani też sędziowie.

Warto jeszcze przypomnieć, że jeszcze w tym czasie, czyli nawet w pierwszych miesiącach 1950 i 1951 roku w koszykówce szkolnej panowały takie archaiczne formy, że wszystkie końcowe rzuty wykonywano tylko z dwóch rąk. W tym samym czasie funkcjonował też jeszcze stary przedwojenny „salonowy” krok koszykarski – zwany popularnie jako trójskok – forma doskonale znana starym jeszcze dawnym  profesjonalnym  koszykarzom. Nowoczesny, czyli taki jak obecnie, dwutakt – czyli forma wykończenia akcji, której celem jest zdobycie punktów, pojawi się znacznie później.  Wielu więc moich kolegów z liceum „Staszica”, którzy nigdy nie uprawiali profesjonalnej koszykówki w klubach sportowych, będzie z tym miało ogromne kłopoty, gdyż aby reprezentować nasze liceum będzie musiało w krótkim przedziale czasowym opanować tę nową i nieznaną im dotąd formę poruszania się z piłką w trakcie oddawania rzutu do kosza.

image012[Zdjęcie nr 11 z 2006 roku. Zdjęcie wykonano z części terenu dawnego parku szkolnego. Na zdjęciu widoczne są już nowe asfaltowe boiska, które wybudowano w latach 60. XX w. demolując przy tym jednocześnie urokliwy i jedyny w Zagłębiu Dąbrowskim park szkolny. W roku 2006, czyli w trakcie utrwalania tego zdjęcia, dawny  budynek „Staszica” od wielu lat jednak już należał do Uniwersytetu Śląskiego, a na dogorywającym już boisku asfaltowym, już wtedy usytuowano parking dla samochodów.]

Prawdopodobnie zgodnie z opracowanym centralnie programem tak zwanych „rozgrywek koszykarskich ”w Kuratorium Szkolnym Śląsko – Dąbrowskim w Katowicach2/, a później już tylko na bieżąco uzupełnianym w Wydziałach Oświaty Zagłębia Dąbrowskiego, co jakiś okres czasu w szkołach średnich organizowano turnieje koszykarskie. Przyznaję, że jeszcze wtedy jako nowicjusz sportowy tego specyficznego terminarza rozgrywek koszykarskich, absolutnie nie rozszyfrowałem nawet w zarysach. Przypuszczam  iż podobnie zresztą jak i moi młodzi wiekiem i koszykarskim stażem szkolni koledzy. Po prostu byliśmy tylko na bieżąco informowani przez pana profesora o terminie i miejscu rozegrania kolejnego spotkania koszykarskiego przez naszą szkołę. Po prostu tylko tyle i w zasadzie nic więcej. Przypominam sobie, że po raz pierwszy, ku memu zresztą zaskoczeniu, takiego zaszczytu uczestniczenia w nieznanej mi jednak „układance koszykarskiej” dostąpiłem w Katowicach. Już po przybyciu do Katowic w trakcie kuluarowych wynurzeń profesorskich nagle, ku memu zaskoczeniu, okazało się, że moi starsi koledzy, którzy już rok wcześniej opuścili mury „Staszica”, to osiągnęli wiosną 1951 roku w rywalizacji międzyszkolnej w Zagłębiu Dąbrowskim pierwsze miejsce. Teraz więc my z kolei jako ich kontynuatorzy mieliśmy już walczyć o prymat nie w Zagłębiu Dąbrowskim, ale w ówczesnym Województwie Śląsko – Dąbrowskim. Naszym przeciwnikiem w tym przypadku miało być Liceum Ogólnokształcące  im. Adama Mickiewicza w Katowicach.

image013[Zdjęcie nr 12 współczesne. Katowice zdjęcie z 2010 roku. Liceum Ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza, gdzie w 1951 roku „Staszic” rozgrywał spotkanie koszykarskie. Po prawej stronie, przy ulicy Adama Mickiewicza, widoczny tylko fragmencik pięknej harcówki, a dalej w tym samym ciągu budowlanym jest też zabudowana  sala gimnastyczna. Na tym zdjęciu jest jednak niewidoczna.]

Wyprzedzając nieco fakty warto podkreślić, że to liceum do dzisiaj szczyci się na Górnym Śląsku wyjątkowo wysoką pozycją w sporcie szkolnym. Nie ukrywam, ale samo wyróżnienie mnie jako pełnowartościowego koszykarza i pojawienie się w tym pięknym architektonicznym budynku, a później w przestronnej i wypolerowanej do połysku parkietowej sali gimnastycznej, wywarło na mnie takie oszałamiające wrażenie, że z tej dalekiej jeszcze wtedy dla mnie podróży, aż poza Zagłębie Dąbrowskie, zakodowałem w mej wrażliwej psychice tylko fragmenty z tego spotkania. Sala gimnastyczna w katowickim liceum była o wiele znaczniej większa od naszej, prawie zgodnie z regulaminem – pełnowymiarowa i pokryta lśniącym parkietem. Do sali gimnastycznej przylegała wtedy harcówka, niezwykle piękny obiekt pod względem zewnętrznej architektonicznej elewacji. Duże wrażenie wywarło też na mnie samo jej wnętrze. Wówczas harcówkę udostępniono nam jako ekskluzywną szatnię.

Jak pamiętam to poza kilkoma minutami gry jako rezerwowy koszykarz, to raczej cały czas tylko „grzałem ławę”, czyli byłem zawodnikiem wybitnie tylko rezerwowym. Obok mnie rozgoryczony siedział też wtedy na tej samej długiej drewnianej ławie mój kolega szkolny, Stefan August (rocznik absolwencki „Staszica” 1952/1953). Późniejszy nota bene znany i bardzo ceniony w Sosnowcu lekarz, w tym i ponoć lekarz sportowy. Zresztą doskonale mnie i mojemu bratu znany, dawny bardzo nam bliski kolega szkolny. Jego rodzony brat, którego niestety ale imienia już nie pamiętam, był znakomitym w latach 60. XX wieku bramkarzem piłki ręcznej w KS „Górnik” Klimontów, gdy byłem tam trenerem. Przypominam sobie, że osobiście pozyskałem do Klimontowa młodziutkiego wtedy Augusta (imię?) z boiska piłkarskiego KS „Górnik” – Sosnowiec, które mieściło się w okolicy ul. Legionów w Sielcu. Był wtedy w tym klubie też świetnym bramkarzem w piłce nożnej.

Z licealnych koszykarzy ze „Staszica” na katowickim szkolnym parkiecie, czołową rolę jeszcze wtedy odgrywali znani doskonale wtedy w Sosnowcu i w Zagłębiu Dąbrowskim tacy koszykarze jak:

– Ryszard Broen – rocznik absolwencki „Staszica” 1952/1953; czołowy też jeszcze wtedy koszykarz, siatkarz i piłkarz ręczny w KS „Włókniarz” oraz znany też później nawet w latach XXI wieku sędzia siatkówki z Śląskiego Związku Piłki Siatkowej.

–  Jerzy Sprzączkowski – rocznik absolwencki „Staszica” 1952/1954; też czołowy koszykarz z KS „Włókniarz”, a później absolwent Wydziału Elektrycznego na Politechnice Śląskiej w Gliwicach; podczas studiów doskonały koszykarz III ligowego KS  AZS Gliwice. Niezwykle inteligentny i kulturalny młodzieniec, później znany pracownik na stanowisku kierowniczym w KWK „Sosnowiec”. To dzięki Jurkowi trafiłem do KS „Włókniarz”, za co serdecznie jeszcze raz bardzo dziękuję. Ostatni raz wraz moja żoną – Renią – spotkaliśmy jak zwykle uśmiechniętego Jurka, gdzieś około 2005 roku koło Placu Tadeusza Kościuszki. Wspominał wtedy, że według zaleceń lekarza, znanego i mnie Stefana Augusta – absolwenta „Staszica” – podobno w tym wieku należy się już jednak oszczędzać i nie forsować wysiłkiem zbytnio swego organizmu. Od czasu tego przypadkowego spotkania już nigdy Go nie spotkałem.

– Łukasz Imach- rocznik absolwencki „Staszica” 1951/1952; koszykarz KS „Włókniarz”; były absolwent Akademii Górniczo – Hutniczej w Krakowie; spędziłem z Łukaszem wiele, wiele pięknych chwil na boisku i poza nim. Wspominam więc Go z ogromną wprost nostalgią. Podobno już jednak Łukasz nie żyje, gdyż zginął tragicznie w trakcie wybuchu metanu w jednej z kopalń, gdzie po ukończeniu studiów pracował. Ogromnie nad tym boleję i jest mi też tak po ludzku smutno.

O koszykarzach z liceum „Staszica” jeszcze raz wspomnę w wersji jednak znacznie poszerzonej, ale już wówczas, gdy w zupełnie odrębnym artykule będę ich jako współpartnerów wspominał z Kluby Sportowego „Włókniarz” w Sosnowcu, a to dlatego, gdyż jestem im coś jeszcze winien. A przede wszystkim jestem winien wdzięczność za darowane mi piękne chwile w rywalizacji sportowej z innymi klubami i sentymentalne oraz romantyczne wspomnienia, które po wielu latach pragnę przypomnieć.

Wszyscy trzej wymienieni koszykarze z liceum „Staszica” oprócz koszykówki, co było wówczas w praktyce powszechnie stosowane, reprezentowali też „Staszica” w innych jeszcze szkolnych imprezach sportowych w Sosnowcu i poza tym miastem. Oczywiście, że wszyscy bezapelacyjnie reprezentowali też w koszykówce barwy swoich wyższych uczelni, co było wtedy zupełnie dla nas normalne i nie stanowiło absolutnie żadnej sensacji, jak to jest jednak nie wiem dlaczego, ale przekoloryzowane i uznawane nawet za wybitne osiągnięcie, na kartach „Księgi Pamiątkowej z liceum Staszica” z 1984 roku, na stronach od 159 do 163.Ten nieprzespany i niezwykle emocjonujący moją psychikę mecz, niestety  ale jednak  wtedy sromotnie przegraliśmy.

Na stronie 162 Księgi pamiątkowej „Staszica” z 1984 roku pojawiają się takie opisy dotyczące sportu szkolnego. „Nigdy nie ograniczałem się tylko do zajęć z wychowania fizycznego. Prowadziłem przez cały okres mojej działalności w „Staszicu” koła sportowe. Przed wojną koło zrzeszało około 30 chłopaków, po wojnie było znacznie liczniejsze. Trenowaliśmy wspólnie kilka razy w tygodniu”. Koniec cytatu.

To dziwne, ale jak to już wyżej tylko zasygnalizowałem, w latach 1950–1955, gdy uczęszczałem do „Staszica”, to nigdy nie uczestniczyłem w żadnych zajęciach w ramach tak zwanego Szkolnego Koła Sportowego (SKS). Ba nawet w pierwszych latach nie kojarzyłem, że w „Staszicu” funkcjonuje jakieś koło sportowe. A to z prostej przyczyny. Nigdy bowiem w godzinach popołudniowych nie odbywały się w murach tej szkoły żadne dodatkowe zajęcia z wychowania sportowego. Nawet nigdy nie organizowano specjalnych przedmeczowych zgrupowań, czy wcześniejszego omówienia taktyki gry, gdy mieliśmy stoczyć boje z innymi szkołami z Zagłębia Dąbrowskiego, czy z Katowic, o czym więcej poniżej. W związku z tym, aby być sprawnym na boisku i ustalić taktykę gry, samorzutnie jako uczniowie wykorzystując znajomości z innymi sosnowieckimi koszykarzami z profesjonalnych klubów organizowaliśmy takie specjalistyczne towarzyskie spotkania.

I tak, w dni 31 października 1953 roku na całkowicie ukrytym poza zabudowaniami osiedla dietlowskiego boisku szkolnym, Szkoły Podstawowej nr 9 im. Tadeusza Kościuszki (dawna Szkoła Aleksandrowska), wykorzystując moje doskonałe znajomości w tej placówce dydaktycznej i z zawodnikami KS „Włókniarz” w Sosnowcu, rozegraliśmy tam mecz towarzyski. Nie wiem do dzisiaj jakim cudem, ale ku naszemu zaskoczeniu i zdumieniu, ten towarzyski mecz, wręcz nawet dyskretnie rozegrane  spotkanie, nieznane poza uczestnikami absolutnie nikomu ze „Staszica”, zostało jednak skomentowane w dzienniku „Wieczór”, z podkreśleniem komu „Staszic” „zawdzięcza dobra formę”. Oto jego poniższa skserowana treść:

image014[Nr 13 – Informacja prasowa]

Do kolejnej towarzyskiej rywalizacji koszykarskiej, której celem było też dalsze doszlifowanie naszej formy, doszło 23 stycznia 1954 roku. Jako były zawodnik Koła Sportowego „Stal” przy Hucie „Sosnowiec” wykorzystując swoje znajomości, doprowadziłem do tego, że mecz odbył się wtedy w sali Technikum Hutniczo – Mechanicznego na Osiedlu Rudna, gdzie koszykarze z tego klubu trenowali i rozgrywali tam mecze, już od późnej jesieni do zimy oraz też wczesną wiosną.

Nie dysponuję z tego spotkania oryginalnym protokółem więc podam tylko jego wyniki na podstawie skrupulatnie odnotowanych danych z mojego domowego pamiętnika sportowego. Końcowy wynik meczu był 40 : 38 (do połowy 27 :30) dla KS „Stal”. Punkty w tym spotkaniu dla KS „Stal” zdobyli: Jerzy Engelking – 8 punktów, Włodzimierz Torbus – 6 punktów, Kazimierz Niciecki – 0 punktów, Andrzej Kalinowski – 0 punktów, A. P. – 14 punktów, Jan Matyja – 12 punktów.

Z kolei dla liceum „Staszica”, punkty zdobyli: Tadeusz Piwowarczyk – 7 punktów ( w tym 1 punkt z rzutu osobistego), Andrzej Tauzowski – 0 punktów, Andrzej Chart – 0 punktów, Zygmunt Łaskawiec – 6 punktów, Janusz Maszczyk – 25 punktów (w tym 1 punkt z rzutu osobistego).

image015[Sosnowiec – Pogoń – zdjęcie nr 14 z 2007 roku; w dali widoczna sala gimnastyczna, przy dawnym Technikum Hutniczo – Mechanicznym na Osiedlu Rudna, przy ul. gen. Stefana Grota Roweckiego. W tej malutkiej salce w latach 50. XX w. trenowali i rozgrywali też mecze, za czasów gdy kierownikiem drużyny był pan Józef Plebanek, koszykarze z Koła Sportowego „Stal” przy Hucie „Sosnowiec”. Jednym z nich byłem i ja. Więcej na temat koszykarskiego  Klubu Sportowego „Stal” w odrębnym artykule.]

– Tadziu Piwowarczyk po zdaniu matury, podobno ukończył technikum górnicze i przez wiele lat zatrudniony był w jakiejś zagłębiowskiej kopalni węgla kamiennego w charakterze sztygara zmianowego. Podobno w górnictwie nie tylko znakomicie zarabiał, ale pozyskał też wysoko płatną emeryturę. Tadzia spotykałem jeszcze kilka razy w Katowicach w latach 90. XX wieku. Był wtedy jeszcze na ½ etatu zatrudniony w Muzeum Śląskim w Katowicach przy Alejach Wojciecha Korfantego. Jak opowiadał, to ponoć wybudował w okolicy Pyrzowic piękny i okazały dom, do którego lada miesiąc miał się przeprowadzić. Widocznie to nastąpiło, gdyż od tego czasu już Go nigdy nie spotkałem.

– Andrzejka Tauzowskiego, z którym w „Staszicu” utrzymywałem bardzo bliskie wręcz przyjacielskie stosunki już nigdy w życiu po ukończeniu „Staszica” nie spotkałem.

–  Andrzejek Chart ponoć ukończył medycynę i pływał na statkach polskiej żeglugi. Jednak od czasu gdy byliśmy jeszcze licealistami już nigdy Go nie spotkałem.

– Zygmunta Łaskawca mego kochanego sąsiada, nota bene z tej samej ławki klasowej, spotkałem jeszcze raz gdzieś w latach 70. XX wieku w Katowicach. Był wtedy pracownikiem przedsiębiorstwa geologicznego w dzielnicy Wełnowiec. Przegadaliśmy wtedy wiele czasu, wspominając z nostalgią spędzone nasze niezwykle przyjacielskie chwile w „Staszicu”. Był bowiem moim bardzo bliskim przyjacielem.

Już na wstępie pragnę wyraźnie zaznaczyć, że Liceum „Staszica” było wówczas o tyle w korzystniejszej sytuacji w stosunku od innych szkół z Sosnowca, a nawet i z Zagłębia Dąbrowskiego, gdyż wszyscy koszykarze z tej placówki dydaktycznej trenowali i grali w profesjonalnym koszykarskim Klubie Sportowym „Włókniarz”, który był wówczas niekwestionowaną i najlepszą drużyną koszykarską w Zagłębiu Dąbrowskim. Z wcześniejszych zawodników, którzy w „Pamiątkowych Księgach” z 1969 i 1984 roku zostali nie wiem dlaczego, ale całkowicie jednak pominięci, byli to więc jeszcze tacy znakomici zawodnicy jak:

– Andrzej Broen – rocznik absolwencki „Staszica” 1949/1950; znakomity koszykarz, siatkarz i lekkoatleta – głównie trójskok w KS. „Włókniarz”; rodzony brat Ryszarda Broena; obydwaj drodzy memu sercu moi sąsiedzi z Placu Tadeusza Kościuszki. Obydwaj zresztą też niezwykle kulturalni i inteligentni młodzieńcy z dyplomami wyższych studiów z Politechniki Śląskiej. Mój ojciec i mama zawsze o rodzicach Broen wyrażali się z ogromnym uznaniem i sympatią. Rysia Broena spotkałem ostatni raz w Sosnowcu w latach 70. XX w, w niecodziennej zresztą sytuacji. Wracałem wtedy od mojej mamy wraz moim malutkim jeszcze wtedy synkiem Adasiem i jak na ironię zalany gwałtownymi opadami deszczu silnik samochodu Fiat 125 odmówił mi wtedy dalszej funkcji. Samochód zatrzymał się nagle na jezdni opodal dawnego Szpitala Miejskiego nr 2 przy ulicy Czerwonego Zagłębia (obecnie ulica 3 Maja). Byłem w ogromnej rozterce. Co teraz robić?… Nagle jak Anioł Stróż zjawił się wtedy Rysiu i jak znakomity mechanik po kilku minutach go ponownie uruchomił. Od tego czasu Rysia już nigdy nie spotkałem.

– Andrzej Musiał – rocznik absolwencki „Staszica” 1949/1950; znakomicie wyszkolony pod względem technicznym koszykarz z KS „Włókniarz”. Niezwykle też inteligentny i kulturalny oraz pod każdym względem niezwykle też życzliwy kolega. Absolwent Akademii Górniczo – Hutniczej w Krakowie. Ostatni raz spotkaliśmy się w latach 80. XX wieku w Katowicach, gdy był wtedy dyrektorem jednego z przedsiębiorstw geologicznych. Przegadaliśmy wtedy wiele czasu. Wspominał z ogromną i niezakłamana nostalgią tamte jakże już odległe sportowe lata. Podobno Andrzejek już jednak nie żyje.

– Lucjan Oleksiak – rocznik absolwencki „Staszica” 1949/1950 i absolwent Akademii Górniczo – Hutniczej w Krakowie. Też znakomity koszykarz z KS „Włókniarz”. Pasjonat siatkówki podobnie jak autor. Spędziłem więc z Lutkiem na boisku KS Włókniarz” przy Alejach M, Mireckiego setki godzin, grając w siatkówkę  amatorską do późnych godzin popołudniowych. Lutek był mieszkańcem z Pogoni, z romantycznej i cichutkiej uliczki Floriańskiej. Bywałem w jego usytuowanym na parterze mieszkaniu co najmniej kilka razy. Przyjacielski, wręcz nadopiekuńczy w stosunku do młodszych kolegów,  niezwykle kulturalny, inteligentny i życzliwy, wprost ostoja spokoju.

Oczywiście, że również ci wszyscy wymienieni koszykarze w trakcie studiów byli też reprezentantami koszykarskich zespołów w swych macierzystych wyższych uczelniach.

Klub Sportowy „Włókniarz” z Sosnowca przynajmniej w Zagłębiowskim Podokręgu Klasy B w latach 40. i 50. XX wieku, był zawsze niekwestionowanym koszykarskim liderem.  W tej sytuacji mimo woli dysponując takimi znakomitymi zawodnikami również i liceum „Staszica”  w rywalizacji z innymi szkołami, czy klubami sportowymi, zawsze było usytuowane w wyjątkowo korzystnej pozycji. Bowiem koszykówka wbrew sugestiom niektórych nauczycieli z sosnowieckich szkół, absolutnie się nie rodziła, tak jak się też nie rozwijała pod okiem znakomitych profesorów, bo takich jeszcze wtedy absolutnie w Sosnowcu nie było, ale w profesjonalnych klubach sportowych, ale nektar klubowych osiągnięć, nie wiem dlaczego, ale niektórzy nauczyciele przypisywali wyłącznie tylko sobie3/. Według ich bowiem błędnego mniemania to właśnie w szkole, a nie w klubach sportowych, rodziły się i szlifowały prawdziwe koszykarskie diamenty. Z lat 40. XX wieku nie dysponuję konkretnym dokumentem, na którym to co przed chwilą opisałem jest tak charakterystycznie ujęte, że wystarczy przedstawić jako niepodważalny dowód. A takim zapewne charakterystycznym dowodem może być konkretny protokół pomeczowy, czy odnotowane bardzo precyzyjnie prasowe wspomnienia pomeczowe, czy nawet po prostu dokumentujące ten fakt konkretne zdjęcia. Właśnie takie konkretne zdjęcia – niczym corpus delicti – pozwalam sobie zaprezentować poniżej, na których reprezentanci profesjonalnego koszykarskiego Klubu Sportowego „Włókniarz”, są również byłymi absolwentami „Staszica” lub jeszcze jego licealistami, jak to było jeszcze wtedy w moim konkretnym przypadku. Te poniższe dwa zdjęcia pochodzą z 1954 roku, gdzie jako jeszcze jedyny licealista ze „Staszica” uczestniczę już też na pełnych obrotach jako koszykarz w KS. „Włókniarz” w rywalizacji   z Klubem Sportowym „Kolejarz” z Dąbrowy Górniczej.

image016[Zdjęcie nr 15 z 1954 roku. Boisko KS. „Kolejarz” w Dąbrowie Górniczej. Od lewej: Janusz Maszczyk – jeszcze w tym okresie czasu licealista ze „Staszica”, Łukasz Imach – rocznik absolwencki „Staszica” 1951/1952, Andrzej Broen – rocznik absolwencki „Staszica” 1949/1950, Ryszard Broen, brat Andrzejka- rocznik absolwencki „Staszica” 1952/1953, Jerzy Sprzączkowski – rocznik absolwencki „Staszica” 1952/1953.]

W lutym 1954 roku jak zwykle zostaliśmy tylko powiadomieni przez pana profesora z naszego Liceum „Staszica”, że w dawnej schoenowskiej ujeżdżalni koni na Placu Schoena, a teraz już w hali sportowej KS. „Włókniarz” odbędą się zawody szkolne. Jednak dopiero na miejscu okazało się, że nie są to zwykły rutynowe zawody szkolne, ale już finałowe licealne spotkania o mistrzostwo Zagłębia Dąbrowskiego. Do finału trafiliśmy wówczas jako jedyna wtedy drużyna koszykarska z Sosnowca.

Oprócz liceum „Staszica” do rozgrywek 12 lutego 1954 roku przystąpiły wówczas też nieznane mi wówczas licea z Dąbrowy Górniczej: Liceum Ogólnokształcące TPD  i drugie też Liceum Ogólnokształcące, którego imienia, niestety ale  jednak wtedy nie odnotowałem.

image017[Zdjęcie nr 16  z 1954 r. z tego samego spotkania. Piłkę do kosza rzuca Janusz Maszczyk (pierwszy z prawej).]

Z liceum z TPD wygraliśmy wtedy w stosunku 60:3 ; wynik do połowy (22:2).

Punkty dla TPD w tym spotkaniu zdobyli: Cesarz – 2 punkty, Szczuk – 0 punktów, Pietrzyk – 1 punkt (rzut osobisty), Kowalski – 0 punktów, Deja- 0 punktów, Pata -0 punktów, Sroka – 0 punktów.

Natomiast  dla „Staszica” punkty zdobyli: Tadeusz Piwowarczyk – 4 punkty, Andrzej Chart – 8 punktów, Zygmunt Łaskawiec – 4 punkty ( w tym 2 punkty z rzutów osobistych), Andrzej Tauzowski – 0 punktów, Jerzy Cieślik -0 punktów, Wojciech Urbanek – 0 punktów, Janusz Kuc – 2 punkty, Andrzej Dobrek – 0 punktów, Jan Nowacki  -8 punktów, Witold Orszulski – 0 punktów, Janusz Maszczyk 34 punkty.

Z drugim, z Dąbrowy Górniczej Liceum Ogólnokształcącym (imię?) wygraliśmy w stosunku: 57:14, do połowy (24:8).

Punkty dla liceum z Dąbrowy Górniczej zdobyli wówczas: Bałtys – 8 punktów ( w tym 2 punkty z rzutów osobistych), Herman – 2 punkty, Tracz- 0 punktów, Mazur – 0 punktów, Katarzyński – 0 punktów, Wieja – 2 punkty, Kuc – 2 punkty.

Natomiast dla „Staszica” punkty zdobyli: Tadeusz Piwowarczyk – 6 punktów, Andrzej Chart – 10 punktów, Zygmunt Łaskawiec -6 punktów, Andrzej Tauzowski – 0 punktów, Jerzy Cieślik – 6 punktów, W. U. – 2 punkty,  Janusz Kuc  – 1 punkt z rzutu osobistego, Andrzej Dobrek – 0 punktów, Jan Nowacki – 0 punktów, Witold Kuczer – 0 punktów, Janusz Maszczyk – 26 punktów (w tym 2 punkty z rzutów osobistych).

image018[Zdjęcie nr 17. Wierni kibice przed rozpoczęciem spotkania w 1954 r. z KS „Kolejarz” – Dąbrowa Górnicza. Od prawej stoją: Wojciech Jankowski; Wojtuś niestety ale już od wielu lat nie żyje, Andrzej Pieniński, były mój przyjaciel i absolwent ze „Staszica” – rocznik absolwencki  1956/1957. Z Andrzejkiem utraciłem całkowicie kontakt od 1958 roku, kiedy jako zawodnik pierwszoligowego KS „Sparta” w Nowej Hucie rozgrywałem mecz w Łodzi w hali sportowej KS ŁKS, a On jako jeszcze student był wtedy tylko kibicem na tym meczu, Jacek Piętka, mój wielki i niezawodny przyjaciel, niestety ale  już nie żyje, Janusz Jankowski też jeszcze z młodzieńczych lat przyjaciel, brat Wojciecha Jankowskiego, Wiesław Maszczyk, mój brat; absolwent „Staszica” rocznik 1950/1951. Siedzą od prawej: Andrzej Bryła prawie dwumetrowy koszykarz i piłkarz ręczny z KS. „Włókniarz”; niezwykły gaduła oraz niezrównany kawalarz i drogi memu sercu przyjaciel z Pogoni, z ulicy Średniej. Niestety ale też  już nie żyje, Andrzej (imię ?; już nie żyje), Adam Zajaś – mój podwórkowy Z Placu Kościuszki wielki i nieodżałowany przyjaciel. Były też zresztą koszykarz i piłkarz ręczny z KS „Włókniarz. Niestety ale też już od wielu lat nie  żyje.]

image019[Zdjęcie nr 18 – Ferie szkolne w Ustroniu w 1954 roku. Od prawej: 3 – koszykarz Jerzy Cieślik, 5 – Janusz Maszczyk.]

Jurka Cieślika  po uzyskaniu matury spotkałem jeszcze tylko jeden raz w Katowicach na Placu Miarki, gdzieś pod koniec lat 80. XX w. Mimo woli sentymentalnym wspomnieniom nie było więc wtedy końca. Nawet wówczas nie przypuszczałem, że możemy się już nigdy nie zobaczyć. Podobno Jurek już nie żyje, taką informację przekazał mi jeden z kolegów z liceum „Staszica”, Janusza Kuca z kolei widywałem natomiast wielokrotnie  i to po kilka razy w tygodniu jeszcze w latach 50. XX wieku, na boisku KS. „Włókniarz” przy Alejach M. Mireckiego. Był wówczas znakomitym sprinterem, podobnie zresztą jak i jego siostra Halinka. Obydwoje bronili wtedy barw tego klubu sportowego. Janusz po ukończeniu Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego we Wrocławiu został też ponoć w latach 60. XX w. trenerem, w tym samym klubie lekkoatletycznym, gdzie nie tak jeszcze dawno temu wraz ze swą siostrzyczką godnie go razem reprezentowali.

image020[Zdjęcie 18a z 1954 r. – ferie szkolne w Ustroniu. Od lewej: Janusz Maszczyk, Jerzy Cieślik.]

Witold Orszulski – rocznik absolwencki 1953/1954 był też moim klasowym przyjacielem. Uprawiał tęż w KS. „Włókniarz” lekką atletykę, specjalizując się w chodzie. Zdobył nawet w latach 50. XX w. w tej dyscyplinie sportowej Mistrzostwo Polski Zrzeszenia KS. „Włókniarz”. Wiciu Orszulski– bo tak go zawsze zwałem – ukończy później Wydział Chemii w jednej z wyższych uczelni śląskich. Witka spotykałem jeszcze kilkakrotnie na przestrzeni lat 70-90. XX w. Ostatni raz spotkaliśmy się przypadkowo w Sosnowcu, gdzieś około 1994 roku. Już wówczas narzekał, że nęka go choroba, ale się jej absolutnie nie poddaje.

Andrzeja Dobrka, Jana Nowackiego i Witolda Kuleszę już nigdy po 1955 roku nie spotkałem.

Prawdopodobnie, gdyż o tym nas nigdy nie informowano, po zdobyciu trofeum Mistrza Zagłębia Dąbrowskiego szkół licealnych, dalszym już epilogiem miało być spotkanie z Mistrzem Górnego Śląska, czy jak to wtedy powszechnie określano Mistrzem Śląska. I tak. W dniu 24 kwietnia 1954 roku rozegraliśmy w Stalinogrodzie mistrzowskie spotkanie z II Liceum Ogólnokształcącym TPD im. Wilhelma Piecka  w pięknej parkietowej i pełnowymiarowej sali gimnastycznej w Domu Młodzieży im. Bolesława Bieruta. Już wtedy byłem w „Staszicu” tylko jedynym wyczynowym koszykarzem. Bowiem pozostali moi koledzy szkolni koszykówkę traktowali wyłącznie jako tylko formę zabawowo – rekreacyjną. Do spotkania doszło w przepięknej, pełnowymiarowej i pachnącej lakierem sali parkietowej, ku osłupieniu licealistów ze Stalinogrodu, gdzie stratowali też zawodnicy z KS. „Baildon” zakończyło się cudownie naszym zwycięstwem – 33:31 (do połowy 8:13).

image021[Zdjęcie nr 19-  wykonane w Parku Dietla w 1954, lub 1955  roku (przyjaciele klasowi). Siedzi pierwszy od lewej – Janusz Maszczyk.]

Skład „Staszica” i zdobyte punkty: Tadeusz Piwowarczyk – 2 punkty, Andrzej Chart – 6 punktów, Zygmunt Łaskawiec – 0 punktów, Jerzy Cieślik – 6 punktów, Wojciech Urbanek – 6 punktów ( w tym 2 punkty zdobyte z rzutów osobistych), Janusz Maszczyk – 13 punktów (w tym 3 punkty zdobyte z rzutów osobistych).

Skład i punkty zdobyte przez II TPD w Stalinogrodzie: Łalsaniewicz – O punktów, Wonkowski – 8 punktów, Jordek – 3 punkty (w tym 1 punkt z rzutu osobistego), Strusek – 5 punktów (w tym 1 punkt z rzutu osobistego), Tadeusz Łapiński – 4 punkty, Kozipa – 6 punktów, Sznakol – 0 punktów.

Oczywiście, że przez cały czas towarzyszył nam też w tej koszykarskiej wyprawie do Stalinogrodu pan profesor ze „Staszica” z wychowania fizycznego. Przypominam sobie, że po wygranym  meczu był nawet tak uradowany, że ku memu zaskoczeniu i zdumieniu, nawet mnie wtedy ucałował i do siebie przygarnął.

Nie znam konkretnej przyczyny, ale po pokonaniu przez liceum „Staszica” czołowej licealnej drużyny koszykarskiej ze szkolnego Okręgu Stalinogrodzkiego, do dalszych rozgrywek o Mistrzostwo Województwa Stalinogrodzkiego już jednak nie doszło. Pojawiła się natomiast  tylko króciutka informacja prasowa, prawdopodobnie w czasopiśmie „Wieczór” (dzień publikacji ?), którą w załączeniu pozwalam sobie poniżej zaprezentować.

image022[Nr 20 – Informacja prasowa]

Powyższy fragmencik publikacji dziennikarskiej pozyskałem już od jednego z kolegów ze „Staszica”. Po zapoznaniu się z lakonicznym tekstem natychmiast jednak odniosłem nieodparte wrażenie, że opublikowana informacja musiała  być jednak znacznie dłuższa. Widocznie więc ktoś, z niewiadomych mi oczywiście jednak absolutnie powodów, jednak skrócił tę cenny dla mnie przekaz prasowy, poprzez obcięcie dolnego jego fragmentu, co zresztą doskonale jest widoczne na prezentowanej powyżej informacji prasowej (nr 20) .

Przypuszczam, a przecież niemal całe swe życie spędziłem na niwie sportowej, to w tym przypadku jak zwykle zadziałało typowe dla Polaków bałaganiarstwo. Ktoś jak zwykle przespał sprawę, lub z powodów ambicjonalnych zabrakło po prostu chęci w Stalinogrodzkim Kuratorium, by po odniesionym przez sosnowiecki „Staszic” zwycięstwie dalej kontynuować spotkania koszykarskie, ale już o Mistrzostwo Polski.  Bowiem i  w tym szlachetnym sporcie działy się już wtedy też i takie kuriozalne cudeńka. Według oficjalnych informacji jakie miały miejsce w kuluarach szkolnego sportu, w tym i nie sprecyzowanym dokładnie komunikacie prasowym, który pozwoliłem sobie powyżej opublikować, to „Staszic” w dniu 24 kwietnia 1954 roku po odniesionym zwycięstwie nad Liceum Ogólnokształcącym II TPD w Stalinogrodzie oficjalnie został już Mistrzem Śląska.

Jednak Kuratorium Oświaty w Stalinogrodzie (obecne Katowice), po wygranym przez nas meczu tajemniczo milczało. Podobnie jak kompetentna osoba z ówczesnego grona pedagogicznego z liceum „Staszica”, która na co dzień sprawowała wówczas w naszym liceum funkcję nauczyciela z wychowania fizycznego, tego zagadnienia absolutnie nigdy nie podejmowała. Po prostu zapanowało głuche i tajemnicze milczenie. Plotkowali tylko koszykarze biorący bezpośrednio udział w tym stalinogrodzkim spotkaniu.

Pozyskany komunikat prasowy jako dokument jest jednak nieprecyzyjnie opracowany.  A mianowicie?… Co oznaczają oficjalnie odnotowane i opublikowane słowa – „Mistrzostwa Śląska”?… Wszak Śląsk, to pojęcie niezwykle rozległe. Bowiem do ziemi śląskiej zalicza się zarówno Śląsk Cieszyński (kiedyś nawet jeszcze Zaolzie), jak i Górny Śląsk oraz Śląsk Opolski i ogromne też obszary Dolnego Śląska. Jednak tego nikt w „Staszicu” nie był nam w stanie wówczas wytłumaczyć.

W każdym bądź razie „Staszic” jako już wtedy oficjalnie uznawany Mistrz Śląska, czy Górnego Śląska szkół ogólnokształcących, zamiast rozegrać kolejne spotkania, ale już o Mistrzostwo Polski, to został wrzucony do kosza zapomnienia. Co jest jednak ciekawe i zastanawiające?… Nikt wówczas z naszego sosnowieckiego liceum „Staszica”, z zacnego grona pedagogicznego, nawet w tej sprawie nigdzie i nigdy nie interweniował, ani nam też nawet nie wyjaśnił, dlaczego po odniesionym przez nas zwycięstwie nad „Mistrzem Śląska”, nagle organizatorzy Mistrzostw Polski Szkół Licealnych Ogólnokształcących, w tym przypadku Kuratorium Oświaty w Stalinogrodzie – nagle dalszą rywalizację sportową przerwało i nabrało wody w usta, i dziwnie, dziwnie tajemniczo milczy?… Co nas jednak jako reprezentantów drużyny koszykarskiej z liceum „Staszica” też jeszcze wtedy zastanawiało?… Ano to, że nikt nam wtedy w Sosnowcu w liceum za taki wspaniały wprost wyczyn sportowy – pierwszy zresztą w dziejach tej szkoły – nawet oficjalnie wówczas nie podziękował! Po prostu nikt i nigdy! Nawet w trakcie różnorakich uroczystych apeli jakie się wtedy prawie codziennie odbywały, zarówno przed murami szkoły, od strony parku szkolnego, czy już w samej auli szkolnej, nikt nam za ten sukces sportowy nigdy, tak po ludzku nie złożył absolutnie żadnych gratulacji. Ani, doskonale ponoć rozeznany w tym zagadnieniu nauczyciel z wychowania fizycznego, ani też pan dyrektor liceum, który zawsze w trakcie apeli szkolnych z lubością docierał nawet do zakamarków nie tylko codziennego naszego życia, ale i naszej duszy oraz sumienia. Również w „Księgach Pamiątkowych” liceum „Staszica” z 1969 i 1984 roku opracowywanych ponoć przez znakomitych znawców tych zagadnień, wręcz autorytety licealne, nigdy z imienia i nazwiska nikogo z nas nie wymieniono. A był to już taki okres w moim życiu sportowym, że jako jedyny wyczynowy koszykarz z liceum „Staszica” zdobywałem w trakcie spotkań stosunkowo dużą ilość punktów, więc mogłem zawsze przy sprzyjających warunkach, przechylić wynik spotkania na naszą korzyść. O czym może świadczyć, choćby poniższy wynik z towarzyskiego spotkania z 31 listopada  1955 roku do jakiego doszło pomiędzy K.S. Włókniarz” w Sosnowcu, a KS. „Włókniarz w Częstochowie, a rozegranym  w sosnowieckiej hali sportowej na Placu Schoena.

image023[Nr 21 – odpis z oryginalnego pomeczowego protokołu]4/.

Pozwalam sobie przypomnieć, że w barwach sosnowieckiego klubu sportowego w tym tylko jednym spotkaniu z 31 listopada 1955 roku występowało, aż pięciu byłych absolwentów z Liceum „Staszica”. A byli niemi: Ryszard Broen – rocznik absolwencki 1952/53, Jerzy Sprzączkowski – rocznik absolwencki 1952/53, Lucjan (Ludomir) Oleksiak – rocznik absolwencki 1949/50) i najmłodszy wiekiem spośród nich – Janusz Maszczyk, bowiem dopiero co został  absolwentem w maju 1955 roku.
W 1954 roku, nagle i niespodziewanie, bez jakichkolwiek wcześniejszych konsultacji z zawodnikami, ku naszemu też zaskoczeniu i zdziwieniu po raz pierwszy w dziejach „Staszica” i ostatni raz, jak się to dopiero później okaże, naszą koszykarską szkolną drużynę oficjalnie zgłoszono, ale już wówczas do profesjonalnych rozgrywek w Podgrupie Zagłębia Dąbrowskiego Klasy B. I to w takiej sytuacji, gdy „Staszic” nie dysponowało wówczas, ani profesjonalnym boiskiem, ani parkietową salą o wymaganych już wtedy prawidłowych wymiarach, ani też odpowiednim budżetem na opłacenie 2. sędziów – w chwili gdybyśmy jako „Staszic” stali się gospodarzami spotkania. Ba ! Nawet liceum nie dysponował wtedy wymaganym do gry pełnym kompletem piłek. W tym przypadku musiały to być piłki już  całkiem nowej generacji i nadające się do wyczynowej gry. Podobnie jak zgodnie z ówczesnymi wymogami każda drużyna koszykarska zobowiązana już była dysponować dwoma odmiennymi kolorystycznie kompletami ponumerowanych strojów dla poszczególnych zawodników. Równocześnie wszyscy zgłoszeni do profesjonalnych rozgrywek koszykarze musieli się wtedy pośpiesznie zaopatrzyć w specjalne „Legitymacje Zawodnicze”. Niezależnie od tego każdy koszykarz, przed meczem zobowiązany był też do okazania sędziom specjalnej aktualnej „Karty Zdrowia Sportowca”, która musiała być potwierdzona imieniem i nazwiskiem oraz pieczęcią przez lekarza z Wojewódzkiej Przychodni Sportowej w Stalinogrodzie. Bowiem dotychczas w trakcie spotkań międzyszkolnych sędzią był w zasadzie albo jeden z nauczycieli wf. lub znający arkana przepisów dorosły już wiekiem absolwent szkolny – były koszykarz. W tych międzyszkolnych spotkaniach nie okazywało się też wtedy, jak w profesjonalnych zespołach koszykarskich, aktualnej „Karty Zdrowia Zawodnika”, ani też „Legitymacji Zawodnika”, w tym przypadku „Legitymacji SKS”. Jedyny dowód jaki trzeba było przed każdym meczem okazać to była tylko legitymacja szkolna.

Spadła więc nagle na nas niespotykana dotąd lawina problemów, którą należało pozytywnie załatwić i to jeszcze do tego w bardzo krótkim okresie czasu. A czas przecież naglił…

Z kolei w stosunku do mojej osoby powstała wtedy wręcz kuriozalna sytuacja. Jako już oficjalnie zgłoszony i grający na parkietach zawodnik wyczynowy w profesjonalnym Klubie Sportowym „Włókniarz” – Sosnowiec, zmuszany byłem przez pana profesora do podpisania kolejnej „Legitymacji Zawodniczej”, w tym przypadku „Legitymacji Szkolnego Klubu Sportowego” (SKS), co też jednak w tym konkretnym przypadku rodziło określonymi skutkami prawnymi. Przede wszystkim dyscyplinarnym zawieszeniem mnie w dalszych rozgrywkach, czy zastosowaniem jeszcze bardziej drastycznych kar.  Interwencje i prośby mojej mamy o rozwiązanie tego problemu u pana profesora z wychowania fizycznego i ówczesnego dyrektora ze „Staszica” nie tylko, że nie wyjaśniły lawiny problemów, ale wręcz nawet to wszystko zaogniły. Podenerwowany bowiem niemiłosiernie pan profesor zamiast zaproponować realne ścieżki wyjścia z tej zagmatwanej pod względem prawnym sytuacji, apodyktycznym głosem wręcz oświadczył mojej mamie – „niech go sobie pani zabiera ze “Staszica”skoro on nie chce bronić barw szkolnych”. A przecież jako osoba odpowiedzialna za koszykarską szkolną drużynę miał wiele możliwości, by te sporne kwestie z dziedziny prawa rozwiązać dużo wcześniej i to poza lub ponad moją uczniowską głową. Mama jako wieloletnia w Sosnowcu nauczycielka znająca więc wprost doskonale to pedagogiczne środowisko i granie przez niektórych nauczycieli wieloma obliczami w zależności od osobistych korzyści i sytuacji, poprosiła mnie bym „z tymi ludźmi jednak dalej nie zadzierał, gdyż spotka mnie w konsekwencji wyjątkowo, trudny dookreślania, ale przykry los”. No cóż?… Było mi ogromnie wtedy przykro i czułem się moralnie poniżony niczym podwórkowy kundelek, gdy dowiedziałem się od mamy jak „z obcasa” w moim „Staszicu” ją i mnie potraktowano. Gorycz była dla mnie o tyle szczególna, gdyż od kilku lat czynnie uczestniczyłem w każdych zawodach międzyszkolnych. Wielokrotnie więc też przechylałem szalę zwycięstwa na korzyść „Staszica”. Liczne więc laury oplatały niczym wieniec zwycięski głowę mojego pana profesora, czego On nie wiem dlaczego ale jednak absolutnie wtedy, jak i później (patrz – cytowane już „Księgi Pamiątkowe” z 1969 i 1984 roku), nigdy nie dostrzegał. Zresztą by nie być gołosłownym wystarczy tylko zerknąć do tych wyżej zaledwie kilku opublikowanych komentarzy prasowych, by się przekonać, jak wiele liceum „Staszica” mnie osobiście jednak wtedy zawdzięczało. W tej sytuacji poprosiłem KS „Włókniarz” o błyskawiczne skreślenie mnie z szeregów zawodniczych sekcji koszykówki. Początkowo napotkałem na zdecydowane opory, ale gdy przedstawiłem kierownictwu klubu i kolegom epizod rozmowy mojej mamy w szkole, to ze zrozumieniem podeszli do tego problemu i po jakimś czasie już oficjalnie zostałem wykreślony z listy zawodniczej tego wyczynowego klubu sportowego.

Protokołów ze spotkań rozegranych w Podokręgu Zagłębia Dąbrowskiego Klasy B, niestety nie posiadam, ale pamiętam doskonale, że ostatnie finałowe dwa bardzo ważne dla nas mecze wygraliśmy wtedy z dwoma  profesjonalnymi klubami sportowymi. Z KS „Stal” przy Hucie „Sosnowiec” i KS „Włókniarz”. Do tych historycznych w dziejach liceum mistrzowskich spotkań  doszło na znanym mi doskonale boisku KS „Stal” przy Hucie „Sosnowiec”, przy uliczce Nowopogońskiej.

Za te kolejne w 1954 roku odniesione dwa zwycięstwa teraz już jednak nad profesjonalnymi klubami sportowymi i uzyskany awans do finałowych rozgrywek do Stalinogrodzkiej Wojewódzkiej Klasy A, najwyższej wówczas kategorii sportowej  w dziejach nie tylko Sosnowca, ale nawet Zagłębia Dąbrowskiego, też nam wtedy nigdy nie podziękowano.  Mimo, iż taki sportowy koszykarski wyczyn miał miejsce, dosłownie jedyny tylko raz w liceum „Staszica”. Jedyny dosłownie raz i już nigdy, nigdy więcej!

Po tych koszykarskich sukcesach jedynym dosłownie dokumentem jest tylko błędnie odnotowana informacja w „Księdze Pamiątkowej”  z 1984 roku na stronie 56. Oto cytat: – „Wysoko był rozwinięty w szkole sport. Prym wiodła koszykówka, w której „Staszic” nie miał konkurentów w Zagłębiu Dąbrowskim i z powodzeniem rywalizował ze znanymi klubami sportowymi w rozgrywkach klasy A woj. katowickiego Do czołówki wojewódzkiej szkół zaliczali się też lekkoatleci, a dwóch siatkarzy grało w reprezentacji Polski”.

W tej kuriozalnej informacji pomylono jednak nie tylko województwo, gdyż było nim wtedy województwo stalinogrodzkie, a nie katowickie, ale nawet sam system rozgrywek. „Staszic” bowiem nigdy nie rywalizował z klubami sportowymi w rozgrywkach klasy „A woj.katowickiego” – jak to w „Księdze Pamiątkowej” napisano – tylko z klubami sportowymi w Podokręgu Zagłębia Dąbrowskiego Klasy B.

Może przy okazji jeszcze tylko wspomnę, że również błędnie opisano domniemane sukcesy siatkarzy i lekkoatletów. Gdyż żaden do 1984 roku uczeń, czy nawet już absolwent ze „Staszica”, absolutnie grał w reprezentacji Polski. Również w tym samym czasookresie absolutnie nigdy nie organizowano, ani w Sosnowcu, ani też w Zagłębiu Dąbrowskim, a tym bardziej jeszcze na poziomie naszego ówczesnego województwa, żadnych międzyszkolnych zawodów lekkoatletycznych, w których uczniowie „Staszica” mogliby się wykazać swoimi uzdolnieniami i uzyskanymi wynikami. Pozwalam sobie przypomnieć, że w tym przedziale czasowym jedynym klubem lekkoatletycznym w Sosnowcu, był „Włókniarz”. W tym klubie faktycznie startowali i uzyskiwali wtedy wspaniałe wyniki również absolwenci ze „Staszica”. Ale wysoką formę i wyniki zawdzięczali wyłącznie tylko swemu talentowi i jedynemu wtedy w Sosnowcu trenerowi panu Józefowi Deżakowskiemu. Ale to temat już tak pokaźny, że wymaga odrębnego artykułu.

Jaki jest więc z tego morał na przyszłość?… Ano taki! Kochani i szanowni licealiści oraz drodzy memu sercu absolwenci ze „Staszica” oraz ci wszyscy, którzy w kolejnych „Księgach Pamiątkowych” o liceum „Staszica”, będziecie jeszcze kiedykolwiek redagowali podobne jak dawniej wspomnienia, to w przypadku opisów sportowych z tamtych sentymentalnych i romantycznych lat, sięgnijcie raczej po wiedzę do kompetentnych absolwentów, a nie do osób, które nawet mylą województwo katowickie z województwem stalinogrodzkim, czy koszykarskie rozgrywki w klasie A, z rozgrywkami jakie miały wtedy miejsce ale w Podokręgu Zagłębia Dąbrowskiego i to jeszcze do tego w klasie B.

I już na samo zakończenie tej sentymentalnej szkolnej sekwencji koszykarskiej.

Ku naszemu zaskoczeniu i ogromnemu też zdziwieniu, nagle „Staszic” będąc już w 1954 roku mistrzem w profesjonalnych rozgrywkach Podokręgu Zagłębia Dąbrowskiego Klasy B, nagle całkowicie wycofał się z dalszych spotkań o walkę w finałach kwalifikujących go do rozgrywek profesjonalnych w Wojewódzkiej Stalinogrodzkiej Klasie A. Najwyższej kategorii koszykarskiej jaka wówczas funkcjonowała w każdym wtedy województwie na terytorium całej naszej Ojczyzny5/.

Dlaczego jednak liceum „Staszica” będąc już wówczas na nienotowanych dotychczas szczytach koszykarskiej sławy, nagle zupełnie zrezygnowało z dalszych rozgrywek?… Ponoć w kasie szkolnej zabrakło wówczas  pieniędzy. Krążyły wtedy w „Staszicu” jeszcze inne plotki, ale raczej jak sądzę nierealne. W tej sytuacji do finałowego turnieju kwalifikującego do rozgrywek w Wojewódzkiej Klasie A , automatycznie awansowała druga w kolejności w tabeli koszykarska drużyna z Podokręgu Zagłębia Dąbrowskiego Klasy B, a był nią wtedy  KS „Włókniarz” w Sosnowcu. Oczywiście, że jeszcze wtedy zdążono załatwić w odpowiednich instytucjach sportowych wszelkie wymagane do gry dokumenty, by autor – Janusz Maszczyk – mógł już godnie reprezentować ten klub sportowy.

Może na samo już zakończenie jeszcze tylko wspomnę, że KS „Włókniarz” w stoczonym eliminacyjnym turnieju w Stalinogrodzie (dzisiejsze Katowice), ostatecznie zakwalifikował się do Wojewódzkiej Klasy A Województwa Stalinogrodzkiego, jako jedyny wówczas koszykarski zespół z Zagłębia Dąbrowskiego. Dosłownie jedyny!

Imienne wykazy zawodników pochodzą z zachowanych przez autora protokołów, informacji prasowych i z „Księgi Pamiątkowej” liceum „Staszica” z 1984 roku6/.

 

Przypisy:

1 –Okresem stalinizmu w Polsce określane są lata 1945-1956. Wtedy to, po „zakończeniu działań na frontach II wojny światowej rozpoczął się proces budowy nowego ustroju w Polsce, który był ściśle wzorowany na zasadach panujących w tym okresie w ZSRR”. Wśród historyków ten okres budzi jednak wiele kontrowersji, gdyż są i tacy co uważają, że dotyczy on tylko lat 1947–1956. Więcej na ten temat można pozyskać z wielu publikacji historycznych, a nawet publikacji internetowych.

2–  Od 1945 – 1953  Województwo Śląsko – Dąbrowskie, od 7 marca 1953 – 12 grudnia 1956 Województwo Stalinogrodzkie. Od 1956 Województwo Katowickie. W wyniku reformy administracyjnej w 1975 roku, poprzez terytorialne wydzielenie z Województwa Katowickiego –  Śląska Opolskiego – znacznie zmniejszono jego terytorium.

3 – Tylko jeden dosłownie nauczyciel w Sosnowcu posiadał wówczas dyplom dwuletnich przedwojennych jeszcze studiów Państwowego Instytutu Wychowania Fizycznego przy Ministerstwie Oświaty w Warszawie.  Może warto w tym przypadku przypomnieć, że od lat 30. XX wieku do lat powojennych nastąpiły już takie kolosalne przeobrażenia w szkolnictwie wyższym i w sporcie wyczynowym, że trudno je nawet w tym krótkim komentarzu porównać z tamtymi przedwojennymi, jakże odległymi latami. Dopiero w latach 50. XX w. o ile mnie pamięć nie myli, to w Katowicach przy dawnej ulicy gen. K. Świerczewskiego (dzisiaj ul. Raciborska, a obiekt jest własnością AWF – Katowice) utworzono Technikum Wychowania Fizycznego. Natomiast pierwsi absolwenci z Wyższych Szkół Wychowania Fizycznego (WSWF), głównie z Wrocławia podejmą pracę w sosnowieckich szkołach pod koniec w lat 50. XX w. Natomiast w latach 40. – i  przynajmniej do połowy lat 50. XX w. brak było jeszcze wykwalifikowanych nauczycieli na miarę nowoczesnego już sportu.

4 –Kopia protokołu z 31 listopada 1955 roku (domowe archiwum).

5 – Obowiązujące w latach 50. XX wieku kategorie koszykarskie: na całym terytorium PRL funkcjonowała tylko jedna ogólnokrajowa  grupa pierwszoligowej koszykówki. Liczyła od 10 do 12 zespołów (czytaj: klubów sportowych). Ponadto były dwie ogólnokrajowe grupy drugoligowe; Północna Grupa i Południowa Grupa. Każda z tych grup składała się też od 10 do 12 zespołów koszykarskich. Ponadto w każdym województwie utworzono tak zwany „PODOKRĘG KLASY  B” ( najczęściej po 10 zespołów w każdym podokręgu). Funkcjonował też wtedy wydzielony z województwa „Podokręg Zagłębia Dąbrowskiego klasy B”.  

6 – „Liceum Ogólnokształcące im. Stanisława Staszica, KSIĘGA PAMIĄTKOWA  wydana z okazji 90–lecia szkoły”, Sosnowiec 1984, Imienny Wykaz Absolwentów od 1900/1901  roku do 1983/1984 roku (s. 252 – 306).

Zdjęcia autora – Janusza Maszczyka,  z wyjątkiem jednego, które pozyskałem z WikiZagłębie.pl. Autor bardzo serdecznie dziękuje Szanownemu Panu Darkowi Jurkowi Prezesowi z FdZD za możliwość publikacji tego zdjęcia.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w systemach przetwarzania lub odzyskiwania danych, ani przekazywana w jakiejkolwiek postaci elektronicznej, odbitki kserograficznej, nagrania lub jakiejkolwiek innej bez uprzedniej pisemnej zgody autora tego artykułu.

Katowice, marzec 2015 rok

Janusz Maszczyk   

Bear