Janusz Maszczyk: Bo każdy człowiek ma co najmniej dwa oblicza…

„Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala,

 Czy ten, co mówić o tym nie pozwala?

                      Cyprian Kamil Norwid

[Po lewej – rysunek autorstwa Janusza Maszczyka. Dawne śladowe już okopy przeciwczołgowe na terenie Dębowej Góry. Po prawej – dawna uliczka Dworska (za PRL – Pionierów), a obecnie Skautów.]

Człowiek wbrew temu jak wiele osób sądzi nie rodzi się Polakiem. Polakiem się bowiem po urodzeniu dopiero zostaje, lub nie zostaje się nigdy. Podobnie jest też z przestrzeganiem zasad wyższych ludzkich wartości. To nieprawda, że nabywa się je niemal automatycznie z chwilą tylko urodzenia, lub dziedziczy się wraz z wyssaniem mleka matki. Aby kierować się w życiu tymi wzniosłymi zasadami, to człowiek musi tego bardzo pragnąć i do tego jeszcze przez całe swe życie zmuszony jest te zasady kontrolować i mozolnie korygować.

Jest parne i ciepłe lato 1944 roku. Nadciągał już szósty kolejny rok jakże jednak krwawej i okrutnej dla Polaków okupacji niemieckiej. Dla okupanta było to zapewne zaledwie tylko sześć lat obecności na polskiej ziemi, a dla nas żyjących tu od wielu pokoleń Polaków – ten okres trwał jak wieczność. W tym okresie czasu chyląca się już nieubłaganie do ostatecznego upadku III Rzesza Niemiecka, podejmuje jednak kolejne desperackie kroki zabezpieczające ją przed ostatecznym zmierzchem. Rozpoczyna bowiem rozpaczliwą budowę pozycji obronnych na przedpolach Zagłębia Dąbrowskiego i Górnego Śląska. Ten utajniony plan funkcjonował wtedy pod kryptonimem – „Budowy Wału Wschodniego”. Rozpatrując ten aspekt z perspektywy minionych lat to jego budowa była nierealna. Wręcz nawet paranoiczną próba utrzymania dalej tych podbitych ziem we władaniu, niezależnie od zniszczeń jakie tej desperackiej obronie będą towarzyszyły.

Sama już budowa pozycji obronnych generalnie zostanie zapoczątkowana dopiero w sierpniu 1944 roku. Prowadzona i nadzorowana będzie pod auspicjami kierownictwa Generalleutnanta Fritza Benicke, który miał swą siedzibę w Katowicach. Do tych robót oprócz Volksdeutschów, głównie zmuszono też polską ludność południowych rejonów Generalnej Guberni oraz Zagłębia Dąbrowskiego i Górnego Śląska. O skali prac niech zaświadczą tylko dane byłej niemieckiej dyrekcji kolejowej w Opolu. Do prac fortyfikacyjnych na tych przemysłowych terenach tylko od sierpnia 1944 r. do końcowych dni grudnia 1944 roku, przewieziono w 100 specjalnych do tego celu dostosowanych pociągach około sto tysięcy pracowników 1/. Postarajmy się w tym artykule mimo wszystko jednak ominąć i to wyjątkowo szerokim łukiem główne historyczne kwestie obronne, gdyż są obecnie bez problemu dostępne w wielu publikacjach książkowych. A zajmijmy się tylko zagadnieniami z pozoru tylko prostymi, z pogranicza codziennego okupacyjnego polskiego dnia, których jednak Drogi Czytelniku niestety,ale nigdy nie doświadczysz w innych wielu współczesnych publikacjach historycznych.

****

Współczesna zabudowa ulicy Skautów, poza kilkoma wartymi do odnotowania elementami budowlanymi, niczym obecnie już absolutnie nie przypomina dawnych uroczych i wijących się zaułków w Nowym Sielcu. Zresztą Nowy Sielec jako dawna dzielnica miasta Sosnowca obecnie już nawet nie istniej. Pozostały bowiem po tej dzielnicy już tylko zarejestrowane wspomnienia wśród niektórych starszych wiekiem mieszkańców oraz jak zwykle nostalgiczne, pełne romantycznych wspomnień pocztówki i pamiątkowe rodzinne zdjęcia. Na skutek totalnych wyburzeń starych jeszcze zabudowań i ciągów ulicznych jakich dokonano na tych terenach w latach 70. XX wieku i w kolejnych też latach, podobnej metamorfozy doznała też dawna uliczka Dworska (po 1945r. uliczka Pionierów), która już niczym w zasadzie nie przypomina swego niezwykle urokliwego zaułku z okresu II Rzeczypospolitej Polski, okupacji niemieckiej, podobnie jak i z kilkunastu lat powojennych.Jak sięgam starczą pamięcią do mych odległych już dziecięcych lat, to tutaj na tej cichutkiej, wąskiej i brukowanej „kocimi łbami” uliczce, obok dawnego kościółka i plebani w Nowym Sielcu, dzisiaj już tylko kaplicy i wykończonego już w latach 50. XX w. kościoła pw. Niepokalanego Poczęcia NMP oraz starej plebani, był punkt zborny Polaków i Volksdeutschów z trzech osiedli mieszkaniowych zaliczonych do fabryki Ostschlesische Eisenhuttenwerke „OSTHUTTE” GmbH. Sosnowitz (dawna „Fabryka Rur i Żelaza Huldczyńskiego”, po 1945r. „Huta Sosnowiec”), którzy mieli drążyć kilometrowe rowy przeciwczołgowe na Dębowej Górze 2/.

[Zdjęcie nr 1 z 2015 roku. Dawna uliczka Dworska, po 1945r. uliczka Pionierów, obecnie uliczka Skautów. Po lewej stronie widoczna zabudowa kościelnego parkanu jeszcze w latach 60. XX w. była diametralnie inna od tej utrwalonej na zdjęciu. To po lewej stronie obok chodnika na niemieckich i polskich robotników już od wczesnych godzin porannych, w każdy piątek i sobotę oraz w niedzielę oczekiwał szereg ustawionych końskich zaprzęgów, w postaci furmanek burtowych i tak zwanych chłopskich wozów drabiniastych…]

[Zdjęcie nr 2 z 2015 roku. Ta sama co wyżej na zdjęciu uliczka, tylko już jej ujęcie w kierunku Sielca. To po prawej stronie obok chodnika na niemieckich i polskich robotników oczekiwały furmanki.]

****

     Do prac ziemnych, zgodnie z niemieckimi okupacyjnymi decyzjami w zasadzie zmuszono wówczas nie tylko osoby pochodzenia polskiego ale i niemieckiego. Przewaga Polaków z tych trzech osiedli mieszkaniowych nad ludnością niemiecką była jednak widoczna nawet gołym okiem. Z tym, że przymusowymi robotnikami polskimi objęto każdą osobę, i to niezależnie od płci w wieku już od 15. lat. Jakimi kryteriami kierowano się natomiast wtedy wobec Niemców, to tego oczywiście nie wiem. Gdyż tego typu informacje były wtedy utajnione. Na robotników tych, oficjalnie jednak z propagandą gebelsowską określanych jako „ochotników”, już od wczesnych godzin rannych oczekiwały, każdego tygodnia, w piątek, sobotę i niedzielę, szeregi ustawionych końskich zaprzęgów od strony dawnej kaplicy i niewykończonego jeszcze wówczas kościoła Niepokalanego poczęcia NMP. Z tym, że w piątki i soboty do tych prac zmuszano tylko niezatrudnionych nigdzie „ochotników” polskich i niemieckich. Natomiast w niedziele pracę musiały podjąć też osoby na co dzień zatrudnione w fabryce. Pojazdami były podstawiane z „Dworu” sieleckiego, jaki się wtedy mieścił na terenie „Renarda”, typowe jak na tamte czasy furmanki burtowe i tak zwane chłopskie wozy drabiniaste. Miejscem siedzenia dla kilkunastu pasażerów na każdej typowej furmance były prowizorycznie umocowane deski na jej szczytowych burtowych. Natomiast w wozach drabiniastych,te „luksusowe krzesełka” zastępowały już wyłącznie standardowe dla tego pojazdu drewniane podłogowe deski z tych furmanek. Przejazdy tymi ostatnimi konnymi pojazdami – wozami drabiniastymi – niestety ale dla wielu rozbawionych pasażerów na skutek zbyt frasobliwego traktowania tej niewolniczej pracy, kończyły się niekiedy jednak tragicznymi wypadkami. Szczególnie poważnych urazów kończyn dolnych doznawali pasażerowie siedzący w pobliżu szprychowych kół tego pojazdu.

Podstawianymi już z samego rana furmankami na samo miejsce zawożono, jak i też przywożono wszystkich „ochotników”. Tak przynajmniej brzmiała oficjalna wersja niemieckich zaleceń. Niektórzy jednak mieszkańcy z naszego osiedla – jak pamiętam – to po zakończonych pracach powracali do swych siedzib pieszo. Wśród tej gromadki Polaków była też i nasza rodzina. Z tym, że zakończenie kopania rowów w Dębowej Górze zostało urzędowo ustalone na godzinę 18,00. Jadący z nami osobnicy, którzy podpisali listę narodową niemiecką, ku naszemu zaskoczeniu stosunkowo jednak dobrze posługiwali się mową polską, czego poza pojedynczymi przypadkami, dotąd absolutnie nigdy tego przed nami nie ujawniali 3/. Przynajmniej w tym języku zwracali się do nas teraz niemieccy lokatorzy z urzędniczego osiedla z Placu Tadeusza Kościuszki, z miejsca mojego urodzenia i zamieszkiwania. Również w trakcie samego przemieszczania się z Nowego Sielca do Dębowej Góry, raczej nie okazywali wobec Polaków niechęci, lecz starali się być przesadnie nawet grzecznymi i życzliwymi. Osoby deklarujące oficjalnie swe polskie pochodzenie zmuszone przez okupanta niemieckiego do wykonywania tych niewolniczych prac ziemnych zarówno w trakcie samej zbiórki jak i przejazdu, podobnie jak i w trakcie kopania rowów, zachowywały się jednak różnie. Niektórzy z wielką godnością. Niestety, ale bywali też i tacy osobnicy, którzy, ku naszemu zaskoczeniu i zdziwieniu, zachowywali się nagannie. Byłem świadkiem jak jedna ze znanych naszej rodzinie kobiet, mieszkanka z Placu Tadeusza Kościuszki, deklarująca po 1945 roku też swą polską przynależność, wtedy była wyjątkowo rozbawiona i promieniująca radością. W trakcie gdy uformowany już wąż furmanek w Nowym Sielcu ruszał z miejsca, to ona śpiewała głośno, popularną wtedy niemiecką piosenkę i zachęcała też innych Polaków, by jej wtórowali. Oto tylko pierwsze słowa tej piosenki: – „….Raduje się serce, raduje się dusza, że nasza „Osthutte”  na roboty rusza…..”… Jej treść była jednoznaczną deklaracją i zachętą do bezmyślnej pracy na rzecz okupanta niemieckiego. Niektórzy Polacy jadący tym samym co i my konnym pojazdem, ku naszemu zaskoczeniu, nieśmiało, ale też jej jednak wtedy wtórowali. Nie wiem czy ta postawa wynikała z serwilizmu jaką wówczas niestety, ale jednak stosunkowo spora grupka Polaków prezentowała, czy z pospolitej głupoty i idiotyzmu, czy wręcz zatracenia elementarnej dumy narodowej, czy nawet całkowitej utraty patriotyzmu…

Strony: 1 2 3 4

Bear