Janusz Maszczyk, czyli człowiek z historią…

Janusz MaszczykJeden z najbardziej niedocenianych sosnowiczan, człowiek wszechstronnie utalentowany, znany wąskiej grupie osób interesujących się przeszłością Sosnowca. Ma swoją stronę internetową, gdzie publikuje artykuły okraszone ciekawymi, często autorskimi ilustracjami. Z jego pracy korzystali m.in. autorzy monografii Sosnowca. Zdolny plastyk, świetny fotografik, wspaniały gawędziarz. Poznajcie Państwo Janusza Maszczyka, człowieka który z historią naszego miasta jest za pan brat.

-Bardzo długo przygotowywałem się do rozmowy z Panem, jest Pan bowiem postacią tak    nietuzinkową i jednocześnie tak nieznaną w szerszym kręgu w Sosnowcu, że nie wiem od czego zacząć. Może najłatwiej będzie chronologicznie… Wiem, że korzenie Pańskiej rodziny w Sosnowcu sięgają XIX wieku. Proszę opowiedzieć w kilku słowach o swoich sosnowieckich przodkach.

-Już na wstępie uprzejmie i lojalnie  uprzedzam, że z przyczyn obiektywnych i technicznych, wszelkie informacje na zadawane mi pytania, tym razem przekazuję w ogromnym wprost uproszczeniu, stosując też wielokrotnie skróty myślowe, za co bardzo serdecznie ewentualnych czytelników przepraszam.

Dziadziuś Wawrzyniec Doros pochodził z typowej polskiej chłopskiej rodziny z bliskiej okolicy miasta Pińczowa. Jako młodzieniec pełnił  już jednak funkcję bibliotekarza u państwa Wielopolskich w Pińczowie. Z kolei moja babcia Cichońska pochodziła z bogatej rodziny i od samego już urodzenia była mieszczanką z Pińczowa. Jej ojciec jako uczestnik powstania styczniowego, za wysoka łapówkę wręczoną sędziom carskim, tylko więc cudem uniknął zsyłki na Sybir. Obydwoje jednak od samego urodzenia wychowywali się w patriotycznym środowisku.

Osiedle Huty Katarzyna (po prawej)Dziadziuś i babcia, prawie zaraz po ślubie w XIX wieku opuścili już jednak na zawsze swoje rodzinne strony. Zaraz po przybyciu, gdy jeszcze miasto Sosnowiec nie istniało, osiedlili się w okolicy Katarzyny, gdzie męska głowa rodziny natychmiast podjęła zatrudnienie w nowo powstałej Hucie „Katarzyna”. Natomiast babcia nigdzie nie pracowała, bowiem zajęta była wyłącznie tylko opieką powiększającej się rodziny. Do wybuchu pierwszej wojny światowej rodzina liczyła już siedem osób, w tym pięcioro dzieci. Jednym z nich był właśnie moja mama – Stefania Doros. Gdy zaczęto już stawiać obok Huty „Katarzyna” pierwsze zabudowania osiedlowe, to moi dziadkowie już tam zamieszkali. Wszystkie dzieci, w tym i moja mama, urodzili się już w budynku osiedlowym Huty „Katarzyna” (na zdjęciu widoczne po prawej stronie). Dziadziuś w tym samym mieszkaniu zmarł w 1950 roku. Z kolei będącą już wtedy samotną moją babcię eksmitowano z tego mieszkania i przydzielono jej w tym samym budynku. ale w następnym korytarzu, jedną na poddaszu izbę plus skośne malutkie pomieszczenie, w którym też w wieku 88 lat zmarła.

Dziadziuś od strony ojca Franciszek Maszczyk urodził się w Żarkach. Z zawodu był szewcem. Z kolei moja babcia Marianna urodziła w Białej Podlaskiej. Poznali się na terenie nieistniejącego jeszcze wtedy miasta Sosnowca. Po ślubie osiedlili się już w XIX wieku, ale na Pogoni na tak zwanym „Wygwizdowie”. Budynek przy dawnej uliczce Małej, a dzisiaj przy uliczce Kolibrów stał tam jeszcze kilka lat temu, co utrwaliłem na zdjęciu. W tym to właśnie budynku urodził się w 1897 roku mój ojciec Ludwik Maszczyk i jego trzy siostry oraz braciszek – Zygmunt. Braciszek, Zygmunt zmarł w kilka miesięcy już po porodzie.

Dziadziuś od 5 marca 1897 roku podjął już pracę w charakterze robotnika w „Rurkowni Hulczyńskiego”, babcia z kolei nadal opiekowała się domem i rodziną. Z chwilą tylko wybudowania na Pogoni kościoła pw. Świętego Tomasza, moja babcia została solistką w chóralnym kościele. Gdy mój ojciec, Ludwik miał zaledwie 14 lat to najpierw zmarł jego ojciec, a w zaledwie trzy lata później zmarła też jego mama – Marianna. I tak w wieku zaledwie 17 lat mój ojciec pozostał sam z trzema siostrami.

Ojciec wbrew sugestii niektórych osób z dalszej rodziny Maszczyków i znajomych, nie oddał jednak wtedy rodzeństwa do „Domu Sierot”, tylko roztoczył nad nimi niemalże ojcowską opiekę. Obydwie siostry ojca ukończyły Państwowe Seminarium Nauczycielskie Żeńskie na Pogoni, przy uliczce Brackiej, a później założyły też swoje rodziny. Natomiast trzecia siostra – Marysia – została rozstrzelana przez oddziały SS w zborowej egzekucji we wrześniu 1939 roku.

-Jak na tle rozwijającego się miasta toczyły się losy Pańskich rodziców. Wiem, że związani byli ze znanymi sosnowieckimi instytucjami.

-Mama, Stefania Maszczyk urodzona w 1907 roku (z domu Doros) ukończyła Państwowe Seminarium Nauczycielskie im. Marii Konopnickiej w Sosnowcu przy pogońskiej uliczce Brackiej. Już wtedy jednak posiadała też dyplom z katowickiej szkoły średniej oraz specjalne katechetyczne uprawnienia do nauki w szkołach religii rzymskokatolickiej. Takie uprawnienia i zezwolenie na naukę religii wydawał wtedy biskup z kurii częstochowskiej (dysponuję takim dokumentem). W okresie II Rzeczypospolitej przez wiele lat, podobnie jak wielu też innych z Sosnowca nauczycieli i nauczycielek, była bezrobotną. W końcu jednak zdobyła etat. W okresie II Rzeczypospolitej była więc też nauczycielką w polskich szkołach publicznych i przez pewien okres czasu uczyła też języka polskiego w jednej ze szkół żydowskich. Była więc po 1945 roku jedyną nauczycielką z Sosnowca, która jakimś cudem ocalała i przeżyła okupację niemiecką – jako nauczycielka ze szkoły żydowskiej. Ale to, aż do śmierci mojej mamy, nigdy nikogo w Sosnowcu absolutnie nie interesowało. Absolutnie nigdy i nikogo!

Po 1945 roku natychmiast podjęła pracę zawodową w Szkole Podstawowej nr 9  im. Tadeusza Kościuszki (budynek dawnej Szkoły Aleksandrowskiej). W roku 1952 wszyscy nauczyciele z Sosnowca zatrudnieni w szkolnictwie zostali przez władze oświatowe zobowiązani do ukończenia w Katowicach komunistycznego kursu ideologicznego. Moja mama mimo kilku interwencji osobistych (była wzywana do Biura Kadr do Wydziału Oświaty) i pisemnych (z sosnowieckiego WO i Kuratorium w Katowicach), odmówiła jednak kategorycznie nawet rozpoczęcia uczestnictwa w tym kursie. W wyniku odmowy ukończenia tego szkolenia (dysponuję stosownymi dokumentami; ponoć była jedyną nauczycielką z Sosnowca – tak to publicznie przedstawiono w Dniu Święta Nauczyciela w DK „Górnik” na Pogoni, przy uliczce Żytniej) i odmowy też nauki dzieci w przedpołudniowe niedziele, której właściwym celem było odciągnięcie dzieci od religii, początkowo była inwigilowana, a później  została poddana przeróżnym szykanom. W końcu jako jeszcze młodą kobietę zwolniono z pracy „na własną prośbę”. Aby ją zwolnić z pracy, to zaliczono jej wtedy  podwójnie prowadzone tajne konspiracyjne nauczania z czasów okupacji niemieckiej (1 rok nauki zaliczono jako 2 lata) i w ten sposób w majestacie prawa przeniesiono ją w stan spoczynku, w formie tak zwanej renty rodzinnej.

W roku 1964 lub 1965 została usunięta z dotychczasowego naszego rodzinnego 3 izbowego mieszkania przy Placu Tadeusza Kościuszki i przyznano jej wtedy zaledwie tylko 1 izbę kuchenną (z piecem kuchennym). W tym jednoizbowym mieszkaniu żyła kolejne 30 lat. Przed śmiercią przez 4 kolejne lata opiekowała się mieszkającą obok starszą siostrą, u której stwierdzono  chorobę Alzheimera. Mama zmarła w 1995 roku w wieku 88 lat natomiast jej starsza siostra Genowefa Paliga (z domu Doros), a moja ciocia dwa lata wcześniej.

Strony: 1 2 3 4 5 6 7

Bear