Witold Wieczorek: Katastrofa górnicza w kopalni Renard/Ludmiła
Wszelkie katastrofy, także górnicze, budzą z jednej strony grozę i refleksję na temat mocy sił natury, z drugiej chęć poznania przyczyn ich wystąpienia. Brak racjonalnego wyjaśnienia tych drugich rozbudza wyobraźnię i często prowadzi do powstania niewiarygodnych historii. Zgodnie z niechlubną zasadą: kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą, z czasem takie historie, powtarzane w licznych publikacjach, artykułach czy na stronach internetowych, uzyskują status oficjalnego wyjaśnienia. Nikt nie poddaje w wątpliwość ich prawdziwości, mimo, że nawet pobieżna analiza powinna budzić liczne zastrzeżenia. Taka prawda alternatywna dotyczy katastrofy w kopalni węgla kamiennego Ludmiła[1] w Dębowej Górze, obecnie dzielnicy Sosnowca.
[Obok: Ludwik Mauve]
Fakty?
Odkłamywanie historii katastrofy w kopalni Ludmiła należałoby zacząć od przypomnienia tego, co do tej pory mogliśmy o niej przeczytać i co, niestety, było przyjmowane za prawdę. Powszechnie dostępne informacje datowały katastrofę na rok 1880 lub 1881. Jako pośrednią przyczynę podawano oszczędności i redukcję kosztów wydobycia polegającą na “rabowaniu” drewnianych stempli podtrzymujących strop chodników[2]. Ich brak nadwyrężył stabilność wydrążonych w ziemi chodników, co w efekcie spowodowało zawalenie się jednej ze ścian i wdarcie się kurzawki[3] do kopalni. Bliskość rzeki Czarna Przemsza dopełniła nieszczęścia. W jednej chwili chodniki z pracującymi w nich górnikami zostały zalane porywistymi potokami mętnej, mulistej cieczy. W wyniku katastrofy zginęło około dwustu osób. Ofiarami byli przeważnie bardzo młodzi ludzie, nierzadko dzieci. Takie lub bardzo zbliżone informacje stanowiły dotychczasową “wiedzę” na temat katastrofy. A jak było w rzeczywistości?
Zanim przystąpimy do weryfikacji faktów o katastrofie, kilka słów o samej kopalni Ludmiła.
Kopalnia Ludmiła była pierwszym zakładem górniczym nowego typu w dobrach Sielce-Modrzejów hrabiego Jana Renarda, a niewykluczone, że także w całym Zagłębiu Dąbrowskim. Była kopalnią głębinową, z szybami w obudowie murowanej, maszynami parowymi o mocy niespotykanej do tej pory w zagłębiowskim górnictwie oraz murowanymi budynkami na powierzchni. W porównaniu z innymi ówczesnymi kopalniami zagłębiowskimi, często drewnianymi i nierzadko odkrywkowymi, była bardzo nowoczesna. Wszystkie te czynniki przyczyniły się do tego, że w połowie lat 70. XIX wieku była to największa kopalnia w Królestwie Polskim. Jej wydobycie w tym okresie stanowiło do 30% wydobycia węgla we wszystkich kopalniach Zagłębia Dąbrowskiego a tym samym Królestwa Polskiego.
Od momentu rozpoczęcia budowy w 1863 r. jak i również podczas eksploatacji od końca 1868 r. kopalnia borykała się z nieustannym zagrożeniem w postaci znacznego napływu wód podziemnych, co skutecznie hamowało jej rozwój. Miały one miejsce m.in. w roku 1871, kiedy kopalnia była przez ponad rok zatopiona i w 1876 gdy zalanie uniemożliwiało eksploatację niżej położonej części kopalni. Do walki z żywiołem w 1871 r. zakupiono więc kosztowny strój nurka niezbędny do napraw podwodnych, a w 1876 r. zarząd kopalni, świadomy niebezpieczeństwa, zmienił dotychczasowy system wydobycia węgla, zarządził pozostawienie dwóch filarów oporowych, obudowanych stropów oraz zwiększył wydajność pomp odwadniających.
Walka z żywiołem
Katastrofa, która byłą początkiem końca kopalni wydarzyła się środę 24 września (6 października) 1880 r. między trzecią a czwartą godziną po południu we wschodniej części kopalni Ludmiła. Niespodziewanie nastąpił nagły i bardzo intensywny napływ kurzawki. W początkowej fazie katastrofy do kopalni wdzierało się ponad 56 m³ wody na minutę, gwałtownie zalewając wyrobiska. W tym momencie na dole w kopalni pracowało 170 górników. Zalanie nastąpiło w rejonie wschodnim kopalni gdzie pracowało 40 ludzi i 3 konie. Pozostałych 130 górników i 10 koni, pracujących w zachodniej, wyżej położonej części kopalni, w której stan wody był dużo niższy, zdołało się wydostać samodzielnie na powierzchnię.
Niemal natychmiast podjęto w zakładzie akcję ratowniczą. Kierował nią Ludwik Mauve, zarządzający w imieniu spadkobierców Jana hr. Renarda majątkiem Sielce-Modrzejów. Dodatkową motywację dla uczestników akcji ratowniczej stanowił fakt, że pod otworem wentylacyjnym, na głębokości ok. 61 metrów czekała na ratunek część górników, która zdołała uciec przed kataklizmem rozgrywającym się niżej. Ratownicy pompowali przez otwór powietrze, próbowali dostarczyć światło. Udało się nawiązać kontakt głosowy z uwięzionymi, dzięki czemu ustalono, że pod otworem znajduje się 25 górników, w tym chłopcy w wieku 10-15 lat oraz jedna dziewczyna.
[Powyżej: Kopalnia Ludmiła i okolice]
Kluczowe dla powodzenia akcji ratowniczej było odpompowywanie wody ze szlamem, tak aby jej poziom, który w stosunku do standardowego podniósł się o około 3,6 metra, już dalej nie przybierał. Górnicy, którzy schronili się pod otworem wentylacyjnym byli w pułapce gdyż podniesienie się poziomu wody spowodowałoby ich niechybną śmierć. Sytuacja była dramatyczna, jeśli doszłoby do podniesienia się poziomu wody, górnicy konaliby na oczach przebywających 61 m wyżej towarzyszy pracy. Na szczęście Kopalnia Ludmiła, jak żadna inna, była przygotowana na walkę z żywiołem. Stałe zagrożenie zalaniem spowodowało, że w szybach zainstalowano pompy o olbrzymiej jak na owe czasy łącznej mocy 1 100 KM. Pompy te, pracujące w szybach: Möbius, Jan i Drzewnym w normalnych okolicznościach wypompowywały z kopalni ok. 12,5 m³/min, teraz, w obliczu katastrofy, pracowały ze zdwojoną mocą, pompując ok. 25,5 m³/min. Przy tak wydajnej pracy pomp poziom wody zatrzymał się na wysokości 3,6 m i przez dłuższy czas nie wzrastał. Napływ kurzawki zmniejszył się. Pompy pracowały nieprzerwanie i bezawaryjnie. Po 8 godzinach od katastrofy sytuacja uwięzionych górników pogorszyła się. Około godziny 11 w nocy, kurzawka zaczęła wpływać bardziej intensywnie. Woda osiągnęła poziom 4,2 m, odcięci górnicy stali po kolana w wodzie, odpoczywać mogli jedynie na zmianę, na niewielkich skrawkach podłoża. Jeden z górników pod otworem wentylacyjnym nie zdążył schronić się wyżej i zginął.
Pomimo intensywnego odpompowywania, przez następne 4 godziny, tj. do 3 w nocy, poziom wody pozostawał niezmieniony. Około 3 nad ranem nastąpiło przesilenie, woda zaczęła opadać, po około 20-25 cm na godzinę.
W czwartek, po blisko 20 godzinach akcji ratunkowej, zziębnięci i przemoczeni górnicy otrzymali żywność, gorącą herbatę i wino. Została do tego wykorzystana winda nad obudowanym żelazną rurą otworem wentylacyjnym. Po prowiant górnicy musieli podpływać czółnem naprędce skleconym z desek.
Woda opadała bardzo powoli. Dwaj górnicy, Ignacewski i Kraus, zniecierpliwieni przedłużającym się oczekiwaniem na pomoc, odłączyli się od przebywającej pod otworem wentylacyjnym grupy i po półgodzinnym błąkaniu się po zalanych chodnikach szczęśliwie dotarli do szybu.
Około godziny 20 w czwartek wieczorem na pomoc uwięzionym pod otworem wentylacyjnym szybem Möbius zjechała grupa robotników na czele z Ludwikiem Mauve. W chodniku było jeszcze prawie metr wody i szlamu. Grupie ratunkowej udało się zbliżyć na 60 kroków do miejsca gdzie schronili się górnicy. Dalej iść się nie dało – gasły lampki, informując o braku tlenu. Ratownicy nawiązali kontakt z górnikami spod otworu wentylacyjnego, którzy kierując się światłem i głosami dotarli szczęśliwie do grupy ratowniczej.
Po 30 godzinach od katastrofy, uwięzieni w „pułapce bez wyjścia” górnicy znaleźli się na powierzchni, wśród rodzin i przyjaciół, pod opieką lekarzy. Omdlewających i wychłodzonych transportowano do szpitala. Ocaleni górnicy opowiadali przede wszystkim o strachu, który im towarzyszył, szczególnie gdy woda się podnosiła a oni nie mieli już gdzie przed nią uciec.
Bilans ofiar
Po przetransportowaniu ocalałych na powierzchnię zaczęto szukać pozostałych górników, którzy w chwili katastrofy pracowali we wschodniej części kopalni. Nadzieja, że będą oni żywi była nikła. Z opisów ówczesnej prasy wynika, że dla wszystkich oczywiste było, że obowiązkiem wobec współtowarzyszy jest kontynuowanie poszukiwań aż do znalezienia górników – żywych lub martwych. W akcji poszukiwawczej uczestniczyli również niektórzy z wcześniej uratowanych górników. W krótkim czasie, bo do około godziny 21 odnaleziono 3 ciała ludzi i 1 konia, w nocy wydobyto jeszcze 2 ciała ludzkie a w piątek rano 1.
W piątek, o godzinie 10, woda z zalanych chodników została wypompowana i rozpoczęły się przygotowania do wznowienia eksploatacji. Intensywnie kontynuowane były poszukiwania ciał pozostałych górników oraz oczyszczanie kopalni z naniesionego przez wodę szlamu. Akcja poszukiwawcza była bardzo niebezpieczna, nadal dochodziło do gwałtownych wypływów wody.
28 września poziom wody podniósł się niemal o metr. Do tego czasu wydobyto 10 ciał górników. 1 października rano odnaleziono kolejnych 5 ciał, a wieczorem tego samego dnia jeszcze jedno ciało. Oznaczało to, że znaleziono wszystkie 16 ofiar katastrofy z 24 września. Niewykluczone, że ich łączna liczba z czasem wzrosła, bowiem ówczesna prasa kilka dni po katastrofie donosiła „Z ocalonych robotników wskutek przeziębienia, braku powietrza i przestrachu umarło już kilku a prawdopodobnie, że i więcej z tych biedaków podobny koniec czeka, gdyż wielu jest bardzo chorych”.
Pożegnanie
29 września i 3 października miały się odbyć pogrzeby ofiar katastrofy. O pierwszym prasa doniosła: „Pochowano więc dzisiaj [29 września] o 8 rano 10 ludzi ciężkiej pracy, wydobytych z ciemnych podziemi. Trudno zaiste opisać straszne wrażenie, jakie sprawiał kondukt z 5 czarnych i 5 białych trumien złożony. Serce się rozdzierało na widok tych trumien, mieszczących w sobie ciała tych nieszczęsnych, którzy życiem przepłacili trudy swe, dla szukania nędznego wyżywienia dla siebie i swoich rodzin. Towarzyszyło temu smutnemu pochodowi przeszło 600 górników z dyrektorem kopalni p. Mauve oraz ze wszystkiemi urzędnikami na czele, a także mnóstwo osób prywatnych, którzy się przyłączyli, odprowadzając na cmentarz we wsi Niwce się znajdujący”. Jeżeli ufać relacji prasowej, niemal połowa ówczesnych mieszkańców osad przyszłego Sosnowca brała udział w tej smutnej ceremonii.
Według zapewnień prasy relacjonującej katastrofę, rodziny tragicznie zmarłych górników miały otrzymywać „pensye miesięczne” z istniejącej Kasy Oszczędności a od zarządu kopalni wsparcie nadzwyczajne. Także współwłaściciel firmy, która była odbiorcą węgla z kopalni Ludmiła ofiarował dla wdów i sierot znaczącą kwotę.
Dlaczego?
Znamy już przebieg katastrofy, czas na pytanie o jej przyczyny. Czy, zgodnie z dostępnymi do tej pory informacjami, winę ponosi kierownictwo kopalni, które poleciło „rabowanie” czyli odzyskiwanie drewnianych stempli podtrzymujących strop chodników, w wyniku czego nastąpił zawał i do kopalni wdarła się kurzawka? Czy też może prawdziwa jest druga hipoteza, mówiąca o tym, że katastrofę spowodowała zachłanność właścicieli kopalni, którzy zdecydowali o eksploatacji bogatych pokładów węgla pod Czarną Przemszą, której wody zmieszane z piaskiem zalały kopalnię i spowodowały jej „zapadnięcie”?
Obie hipotezy, często powtarzane w dotychczasowych publikacjach, po lekturze powyższego artykułu, należy potraktować w kategorii legendy. Najbardziej wiarygodne, nie tylko z racji autorstwa, wydają się wnioski Raportu Dozoru I Górniczego Okręgu Królestwa Polskiego, w którym czytamy m. in.: „(…) w pobliżu drugiego wschodniego uskoku znajdowały się zawodnione piaski i szlamy, z których mogła przeniknąć woda 24 września. Znajdująca się niedaleko uskoku woda kropla po kropli rozmywała (wypłukała) poddające się rozmyciu skały tworząc otwór, tak że pozostałe skały nie mogły przeszkodzić naciskowi wody, która momentalnie przedarła się do kopalni w ilości około 56 m³, zatapiając ją do dwóch sążni nowego poziomu wód górniczych. Robotnicy ze wschodniej części kopalni nie zawsze zdążyli uciec, część z nich była porwana przez wodę i utopili się, część schroniła się w wyższej części pochylni gdzie znajdował się otwór wentylacyjny…… Biorąc pod uwagę budowę geologiczną miejsca leżącego nad wschodnią częścią kopalni i zapobiegając na przyszłość podobnym nieszczęśliwym wypadkom Okręgowy Inżynier Górniczy I Okręgu nakazał bezwzględnie zamknąć wschodnią część kopalni Hrabia Renard, oraz oddzielić ją od kopalni (szybów) i łączącego wykonanego przekopu, na co kierownictwo kopalni wyraziło zgodę.”
Mit
Skąd wzięły się dotychczas funkcjonujące, tak dalekie od prawdy informacje o wdarciu się wód z Czarnej Przemszy i “zapadnieciu się” kopalni oraz o dwustu ofiarach śmiertelnych katastrofy ? Kiedy powstał „mit kopalni Ludmiła”?
Jako jednego z “winnych” można wskazać Andrzeja Niemojewskiego. Ten poeta, pisarz a jednocześnie religioznawca i społecznik, ma w życiorysie kilkuletni epizod sosnowiecki (1892-97), podczas którego był zatrudniony jako urzędnik w jednym z miejscowych towarzystw górniczo-hutniczych. W roku 1896 opublikował zbiór opowiadań pt. Listopad. Bohaterką jednego z nich była “Stara wariatka“, młoda mężatka, która w katastrofie w kopalni Ludmiła straciła dopiero co poślubionego męża. W utworze nie pada nazwa Ludmiła, kopalnia nosi nazwę Błogosławieństwo Boże. Jednak na podstawie odniesień topograficznych w opowiadaniu: rzeki Przemszy, Radochy, szybu Zygmunt oraz przyczyny śmierci młodego górnika (w tym miejscu autor wyjątkowo pofolgował apokaliptycznym wizjom), jednoznacznie wskazują na to, że Niemojewski opisywał katastrofę w kopalni Ludmiła.
O ile fantazje autora „Starej wariatki”, który nie miał w zamyśle dołączenia do klasyków polskiej szkoły reportażu, można zrozumieć, o tyle niebadających źródeł regionalistów czy historyków „dokumentujących” historię regionu, już trudno zrozumieć. Po II wojnie światowej w informacjach o katastrofie, mocno eksponowany był wątek zachłanności kapitalistycznych właścicieli kopalni, którzy dla zysku nie wahali się ryzykować życia robotników oraz wykorzystywać dzieci do ciężkiej fizycznej pracy, choć to drugie w XIX wieku było powszechne w zakładach przemysłowych. W kopalni Ludmiła najmłodsza zidentyfikowana ofiara katastrofy miała lat 15, kolejnych sześć nie przekroczyło 20 roku życia, wśród nich młoda kobieta. Dzięki materiałom archiwalnym wiemy, że w katastrofie w kopalni Ludmiła zginęli:
Imię | Nazwisko | Wiek | |
1 | Henryk | Budnik | 31 |
2 | Daczuk | ||
3 | Jan | Englisz | 15 |
4 | Faren (Fahren) | 20 | |
5 | Władysław | Frankiewicz | 39 |
6 | Hugo | Hanke | 17 |
7 | Marianna | Kudera | 17 |
8 | Jan | Maj | 21 |
9 | Maksymilian | Modelski | 23 |
10 | Jan | Opler | 30 |
11 | Karol | Podolski | 17 |
12 | Seneka | ||
13 | Józef | Słuczka | 20 |
14 | Maksymilian | Sroka | 20 |
15 | Kasper | Śliwiński | 39 |
16 | Tadeusz | Urbańczyk | 35 |
Nieznane pozostają miejsca pochówku i wiek górników: Daczuk i Seneka.
Koniec i początek
Najprawdopodobniej tragedia w kopalni Ludmiła była pierwszą tak dużą katastrofą w zagłębiowskim górnictwie, choć jej rozmiar był faktycznie zdecydowanie mniejszy, niż dotychczas powszechnie przyjmowano. Kopalnia funkcjonowała jeszcze do końca roku 1881, permanentnie borykając się z zagrożeniem zalaniem.
Ludwik Mauve, zarządzający majątkiem Sielce-Modrzejów, a od 1884 Gwarectwem Hrabia Renard, zdawał sobie sprawę z ograniczonych możliwości jej rozwoju. W związku z tym uruchomił kilka nowych kopalń (Wilhelmina, Joanna) a przede wszystkim zarządził zgłębianie szybów Renard i Eulenburg. Szyby te dały początek przeszłej kopalni Hrabia Renard (tak, nosiła tę samą nazwę co kopalnia, w której doszło do katastrofy), nazwanej następnie Sosnowiec, a przez krótki czas Stalin. Kopalnia wrosła w przemysłowy krajobraz miasta, stanowiąc miejsce zatrudnienia dla tysięcy górników przez niemal 120 lat.
Gwarectwo nie zapomniało o kopalni Ludmiła. Rosnące zapotrzebowanie na węgiel w przededniu I wojny światowej i na początku lat 20. XX wieku przyczyniło się do podjęcia prób jej odwodnienia i ponownego uruchomienia. Były one jednak nieudane, mimo znaczących nakładów finansowych i zbudowania nowej części powierzchniowej kopalni. Te niepowodzenia wpłynęły zapewne na podtrzymanie złej sławy kopalni, jako miejsca straszliwej katastrofy. Kopalnia Ludmiła została odtopiona w końcu lat 50. XX wieku. Jej szyby zasypano pod koniec lat 90., wraz z likwidacją kopalni Niwka-Modrzejów, do której rejon Ludmiła należał w okresie powojennym.
Do sprostowania pozostaje tylko jedno: usunięcie katastrofy w sosnowieckiej kopalni Ludmiła z pierwszego, jakże mało chlubnego miejsca, wśród najtragiczniejszych wydarzeń w historii polskiego górnictwa.
Witold Wieczorek
współpraca: Włodzimierz Wieczorek
Bibliografia (wybór):
- Źródła archiwalne:
- Archiwum Państwowe w Katowicach:
– Gwarectwo Hrabiego Renard w Sosnowcu 1712-1945 [1950],
– Akta Gminy Zagórze 1832-1951,
– Akta stanu cywilnego Parafii Rzymskokatolickiej w Zagórzu, dawniej w Niwce [1898-1825] 1826-1909,
- Archiwum Państwowe w Łodzi:
– Rząd Gubernialny Piotrkowski [1807-1866] 1867-1917.
- Czasopisma i publikacje:
- Kurjer Warszawski, Rocznik 1871, 1872, 1880,
- Gazeta Warszawska, Rocznik 1871, 1880,
- Wiek, Rocznik 1876, 1880,
- Tydzień, Rocznik 1879, 1880,
- Gazeta Handlowa, Rocznik 1880,
- Gazeta Przemysłowo-Rzemieślnicza, Rocznik 1872, 1875,
- A. Niemojewski, Listopad, Lwów 1896.
[1] Właściwa nazwa kopalni to Hrabia Renard, tym nie mniej ze względu na powszechne używanie nazwy Ludmiła, jak również fakt topograficznego określenia tego miejsca jako Ludmiła, w artykule stosowana jest ta druga nazwa.
[2] Rabunek w górnictwie – usuwanie podparcia stropu podziemnego wyrobiska eksploatacyjnego.
[3] Kurzawka – luźne lub spoiste grunty, które przy odpowiednich warunkach, takich jak na przykład duże nawodnienie, zachowują się jak ciecze w całej swojej masie. To także drobnoziarnisty luźny osad, np. piasek lub muł nasycony wodą pod znacznym ciśnieniem.