Janusz Maszczyk: Wspomnienia o wyjątkowej szkole

“Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada,
lecz przez to kim jest, nie przez to, co ma,
lecz przez to, czym dzieli się z innymi.”

Karol Wojtyła – Jan Paweł II

W 1922 roku na Pogoni przy ul. Brackiej powstaje Państwowe Seminarium Nauczycielskie Żeńskie im. Marii Konopnickiej. Seminarium będzie funkcjonowało w pięcioletnim systemie edukacyjnym. Władysław Mazur w tym czasie opracuje pedagogiczne podwaliny do nauki dydaktycznej, zorganizuje też grono pedagogiczne i stworzy w Seminarium miłą i przyjazną atmosferę, tak niezwykle ważną w każdej tego typu oświatowej placówce.
Jest rok 1918, Państwo Polskie odzyskuje wolność i suwerenność.Po 123 latach nieobecności i zapomnienia, ponownie z triumfem powraca na mapę Europy. A Sosnowiec, po wypędzeniu kolejnego okupanta, w tym przypadku niemieckiego, staje się miastem już tylko polskim. Chociaż w duszach, sercach i sumieniach wielu Polaków dotychczas również był polskim miastem, tylko pod obcymi zaborami. Polacy odrabiali kolejną lekcję historii. Były to bowiem takie lata, gdy Polska budziła się z wiekowego letargu, ale jak to niestety bywało też w przeszłości – z wyjątkiem kolaborantów i ludzi obojętnych co do dalszych losów dźwigającej się z ugiętych kolan Ojczyzny. Przed władzami Sosnowca, teraz już polskimi, wśród których wszak znajdowały się również spolonizowane osoby obcej narodowości, pojawiły się nieprawdopodobne problemy. Szkolnictwo polskie, poza pojedynczymi jaskółkami, w ogóle przecież nie istniało. Po latach zaborów, i totalnego wynaradawiania Polaków brakuje w Sosnowcu dosłownie wszystkiego, by prawidłowo i z duchem polskim nauczać dzieci i młodzież. W tak niezwykle trudnym dla nas czasie na szczęście nie zabrakło jednak ludzi o gorących polskich sercach i charyzmatycznej postawie.
Czas niestety nieubłaganie i to zbyt szybko mija, odeszły już kolejne pokolenia mieszkańców Sosnowca. Warto więc przypomnieć ludzi, którzy w tamtych jakże trudnych latach czynili wszystko, by dzieci i młodzież nauczać i wychowywać w duchu polskim. Tymi orędownikami niosącymi wymodlony kaganiec oświaty byli przede wszystkim polscy nauczyciele. Wprost nieocenione zasługi dla sosnowieckiego szkolnictwa oddał pan Władysław Mazur. Dzisiaj człowiek ten,niezwykle zasłużony dla sosnowieckiego szkolnictwa jest niestety wrzucony do kosza zapomnienia i nieznany nawet wśród sosnowieckich nauczycieli. A przecież poniósł męczeńską śmierć w kamieniołomach niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Mauthausen-Gusen, za to tylko, że był Polakiem i polskim nauczycielem. Do tego jeszcze nauczycielem uczestniczącym w licznych patriotycznych inicjatywach dla Narodu i Państwa Polskiego.
W roku 1921 z Jego to właśnie inicjatywy powstaje w Sosnowcu, w dzielnicy Sielec, przy ul. Legionów, placówka oświatowa kształcąca nauczycieli – Państwowe Seminarium Nauczycielski Męskie im. Adama Mickiewicza. Już w następnym roku 1922, również z inicjatywy tego samego człowieka,na Pogoni przy ul. Brackiej powstaje Państwowe Seminarium Nauczycielskie Żeńskie im. Marii Konopnickiej. Seminarium Nauczycielskie będzie funkcjonowało w pięcioletnim systemie edukacyjnym.
Z tą placówką dydaktyczną, zarówno autor jak i jego rodzina, jest związany niezwykle uczuciowo. To bowiem Seminarium ukończyła moja mama, Stefania Maszczyk (nazwisko rodowe Doros) i cztery moje ciocie. W tym samym mniej więcej okresie czasu Państwowe Seminarium Nauczycielskie Męskie im. Adama Mickiewicza ukończyło też dwóch moich wujków, Franciszek i Mieczysław Dorosowie.
* * * *
Moja mama jako siedmioletnia dziewczynka doznaje okropności wojny, gdy w popłochu przed kolejnym zaborcą, w tym przypadku niemieckim, wraz matką i pozostałym rodzeństwem, siostrą i trzema braćmi, w 1914 roku zmuszona jest opuścić swoje rodzinne miasto Sosnowiec. W dalekim Pińczowie, rodzinnym mieście swojej mamy, Marianny Doros, przez „kolejne trzy lata uczęszcza do szkoły powszechnej”. Po powrocie do Sosnowca w 1918 roku „pobiera naukę w szkole powszechnej aż do jej ukończenia” 1/.
Jednak kolejne lata nie przynoszą dźwigającej się z poddańczych kolan Polsce upragnionego spokoju i stabilności terytorialnej granic państwa,bowiem w pobliżu wolnego już od zaborów Rosji carskiej Sosnowca dochodzi do wybuchu trzech kolejnych powstań śląskich 2/. W marcu 1919 roku zostaje w Sosnowcu powołana Ekspozytura Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska (POW G. Śl.), która umożliwi lepszą i bardziej skuteczną komunikację powstańców z Warszawą. W wyniku toczących się zbrojnych walk na Górnym Śląsku, przez wiele kolejnych dni do Sosnowca przybywa ogromna liczba uchodźców chcących uniknąć szykan i aresztowań, w związku z czym koniecznością staje się utworzenie „Komitetu Opieki nad Uchodźcami”. Moja mama w tym czasie, jako zaledwie 13-letnia dziewczynka, mieszkanka osiedla fabrycznego Huty „Katarzyna”, podobnie jak wiele innych jej koleżanek i kolegów, w miarę swych możliwości aktywnie angażuje się w niesienie pomocy charytatywnej Górnoślązakom, którzy schronili się na tym osiedlu mieszkaniowym.
Jak wspomina: – „wykonywałam wówczas bardzo proste prace. Nawiązywałam z nimi osobisty kontakt, gdy już przekroczyli Brynicę i stąpali z malutkimi dziećmi przez nieznane im miasto Sosnowiec, a następnie docierałam z nimi do katarzyńskiego osiedla. A tam, w postawionych już wcześniej namiotach, udzielałam im dalszej podstawowej opieki. Moja działalność, ze względu na mój wiek, była jednak wtedy prosta. Z innymi koleżankami i kolegami, aby rozładować ich stres, pokazywaliśmy naszym Braciom z Górnego Śląska, głównie rodzinom z małymi dziećmi, okoliczne ciekawostki. W rezultacie nie robiłam więc przecież nic wielkiego. Po prostu spełniałam tylko swój patriotyczno-narodowy obowiązek […] Obowiązek przyzwoitej Polki”.Być może dla wielu osób wychowanych w wolnej i niepodległej Polsce oświadczenie to wydaje się dziwne,jednak były to przecież lata, gdy nawet dzieci dorastały szybciej niż w czasach pokoju, więc przynajmniej ja temu się zbytnio nie dziwię, gdyż znam to zjawisko z własnej autopsji. Jak mówił przywódca powstań śląskich Wojciech Korfanty: -„powstanie niepodległej Polski w 1918 roku wzmogło działający na Górnym Śląsku polski ruch narodowy, zwalczany przez niemiecką administrację i wojsko. Cud nad Wisłą uratował Polskę od zguby, cud nad Odrą dał Polsce Śląsk. Cudu nad Wisłą i cudu nad Odrą nie stworzył żaden dyktator, żaden mocarz, który wziął odpowiedzialność za losy narodu, ale duch narodu, jego solidarność narodowa, duch obywatelski i poczucie odpowiedzialności każdego obywatela”.
Niemalże natychmiast po zakończeniu trzeciego powstania śląskiego moja mama rozpoczęła naukę w żeńskim gimnazjum w Katowicach, które wówczas oficjalnie nazywało się „Miejskie liceum z wyższem liceum i zakładem studji wyższej szkoły realnej w Katowicach”. Kontynuatorką tradycji tej placówki dydaktycznej jest obecne VIII Liceum Ogólnokształcące im. M. Skłodowskiej – Curie w Katowicach.

[Powyżej jedna z bardziej czytelnych oryginalnych pieczęci szkolnych z zachowanych świadectw szkolnych mojej mamy. Prawdopodobnie świadectwa szkolne były jednak wówczas wręczane nie osobiście uczennicom, tylko ich opiekunowi lub ojcu,bowiem na wszystkich zachowanych świadectwach widnieje wyraźny i dobrze mi znany zamaszysty podpis mojego dzidziusia, Wawrzyńca Dorosa, ojca mojej mamy.]


[Powyższe zdjęcia współczesne VIII Liceum Ogólnokształcące im. Marii Skłodowskiej – Curie w Katowicach.]

****

Nauki w katowickim gimnazjum jednak nie kończy, bowiem za namową rodziny, szczególnie swych braci,oraz przy zdecydowanym poparciu tej decyzji przez ojca i mamę, „by mieć pewny fach w ręce, a nie wróbla na dachu”,rozpoczyna naukę w sosnowieckim Seminarium Nauczycielskim. Czy postąpiła wtedy właściwie? To pytanie zadawała sobie wielokrotnie w okresie II Rzeczypospolitej Polski, gdy przez kilka lat pozostawała bezrobotną, podobnie jak po 1945 roku gdy była szykanowana, a później w majestacie prawa zmuszona do „dobrowolnego przejścia na żebraczą rentę rodzinną”.
W tej nowo utworzonej w Sosnowcu dydaktycznej placówce o profilu kształcenia nauczycielek, przez pierwsze miesiące dyrektorem był pan Władysław Mazur. W tym czasie, podobnie jak w Państwowym Seminarium Nauczycielskim Męskim, opracuje pedagogiczne podwaliny do nauki dydaktycznej, zorganizuje też grono pedagogiczne i stworzy w szkole miłą i przyjazną atmosferę, tak niezwykle ważną w każdej tego typu placówce dydaktycznej. Przede wszystkim powstaną więc pracownie przedmiotowo–metodyczne oraz uczniowskie tak zwane kółka zainteresowań i komisje (np.: Kółko Krajoznawcze, Kółko Taneczne, Kółko Miłośników Związku Harcerstwa Polskiego, Komisja Artystyczna, Komisja Społeczna, Komisja Oświatowa, Komisja Rewizyjna, itd.). Już wkrótce zostanie też podjęte szkolenie merytoryczno-patriotyczne do przyszłej pracy w polskim harcerstwie. Bardzo popularne w seminarium będą również kursy tańców towarzyskich. Seminarzyści będą także zdobywali niezbędne teoretyczne i praktyczne wiadomości w udzielaniu pierwszej pomocy medycznej na kursach PCK. Podjęto też szeroko zakrojone prace w zakresie wydawania pisma uczniowskiego „Nasze Życie”, którego jeden unikatowy już dzisiaj egzemplarz zachował się u autora w jego domowym archiwum (patrz aneks nr 1). W tym uczniowskim piśmie publikowano szereg nowatorskich prac związanych z zawodem nauczycielskim: prace związane z samorządem szkolnym, poradniki dotyczące kształcenia i wychowywania przyszłych uczniów, programy szkolnej orkiestry i teatrzyku (np.: „publiczne występy w białych bluzkach seminaryjnych skrzypaczek”), poezję naszych wieszczów narodowych oraz literaturę i poezję uzdolnionych seminarzystów, prezentowano też bajeczne krajobrazy i architekturę naszej odrodzonej Ojczyzny. W tej sytuacji podjęto niezwykle inicjatorską, jak na ówczesne sosnowieckie warunki i raczkującą oświatę, decyzję dotyczącą zachowania wzajemnych relacji i korelacji, i oddziaływania jakie powinno mieć miejsce w każdej placówce dydaktycznej pomiędzy przyszłym nauczycielem, a uczniem, i odwrotnie.
Co ciekawe?… Dyrekcja Seminarium podjęła nowatorską decyzję, aby kształtowanie wśród uczennic prawidłowych postaw społecznych, szerzenie dumy narodowej i uczuć patriotycznych odbywało się też poprzez obowiązkową naukę śpiewu. W związku z tą tezą, popularyzowano więc głównie znane melodyjne polskie pieśni ludowo-patriotyczne. Każda seminarzystka została też zobowiązana do ukończenia specjalistycznego kursu gry na własnym dostępnym jej instrumencie muzycznym, by później już po podjęciu pracy w szkole mogła akompaniować swoim uczniom i uczennicom w nauce śpiewu. Ze względu na niemal powszechną dostępność i cenę zakupu, zalecane były przede wszystkim skrzypce. Moja mama doskonale więc grała na tym instrumencie, a skrzypce jako sentymentalny talizman pieczołowicie chroniła aż do swej śmierci.
Młodemu pokoleniu Polaków warto przypomnieć, że tamto pokolenie pedagogów nie znało znaczenia „małej ojczyzny”, było natomiast tak zauroczone odzyskaną wolnością i obawą jej ponownej utraty, że krzewiło wśród seminarzystów patriotyzm i miłość do wszystkich krain naszej Ojczyzny.W związku z tym kierownictwo seminarium organizowało też liczne specjalne wycieczki i turnusy wypoczynkowe, by przyszli nauczyciele mogli poznać uroki i piękno naszej odrodzonej Ojczyzny, a później już w trakcie pracy zawodowej te bajeczne klejnoty polskiej przyrody i architektury mogli jeszcze przekazywać swoim uczennicom i uczniom. Mama po latach będzie więc z tęsknotą te szkolne wyprawy wspominała, szczególnie pokonywanie górskich turni w Tatrach.

****
Według wspomnień mojej mamy zaczerpniętych z domowej szuflady „w sosnowieckim seminarium oprócz typowych przedmiotów pedagogicznych, zwracano też baczną uwagę na wychowanie patriotyczno-obywatelskie. Przedwojenny dyplomowany nauczyciel edukowany był więc w duchu głębokiego umiłowania Boga i Ojczyzny – II Rzeczypospolitej Polski. Ten nieprawdopodobny patriotyczny trend głębokiego umiłowania Boga i Ojczyzny był charakterystycznie dominujący w moim seminarium i tak kształtował nasze charaktery, sumienia i nasze dusze, by przyszli adepci godnie i z honorem wypełniali to co związane jest z zawodem polskiej nauczycielki”. To zapewne nie przypadek więc sprawił, że przedwojenna kadra nauczycielska z sosnowieckich placówek oświatowych, podobnie jak oficerska kadra z Wojska Polskiego, w swej ogromnej masie, zawsze była wierna swej Ojczyźnie, co zresztą zaowocowało ogromnym poświęceniem w krzewieniu patriotyzmu w okresie okupacji niemieckiej, a niektórzy ten trend, jak Boży talizman, jeszcze podtrzymywali i kultywowali, gdy Polska została ponownie zniewolona po 1945 roku.


[Legitymacja uczniowska mojej mamy.]


[Zdjęcie z 2004 roku. Sosnowiec – Pogoń, ul. Bracka. Po lewej widoczny zabytkowy budynek dawnego Państwowego Seminarium Nauczycielskiego Żeńskiego im. Marii Konopnickiej; dolna część zabytkowego budynku jeszcze zachowała swe dawne ceglaste lico…]


[Po lewej – Uczennice z Państwowego Seminarium Nauczycielskiego Żeńskiego, prawdopodobnie z kolegami lub pedagogami z tego samego lub Męskiego Seminarium ( lata 1925 – 1930).
Po prawej – seminaryjna wycieczka. Zwiedzanie nowo uruchomionego lotniska w Katowicach – Muchowcu (około 1930); w tyle widoczne żelbetowe słupy i poziome filary zachowały się jeszcze do dzisiejszego dnia.]


[Uczennice z Seminarium i prawdopodobnie ich nauczyciel.]

[Zdjęcie po lewej i prawej stronie – lata 1925- 1930. Uczennice z Seminarium na wycieczce krajoznawczej w Beskidach…. (jakich?…)]

[Uczennice z Seminarium na wycieczce krajoznawczej w 1928 roku (miejsce pobytu?)]


[Wycieczka seminaryjna w okolice Pińczowa (1928 r.). Uczennice z Seminarium pomagają przy pracach żniwnych.]

[Lata 1925-1932; po lewej moja mama – Stefania Maszczyk (nazwisko rodowe Doros), a po prawej stronie jej siostra Genowefa Paliga (wówczas jeszcze Doros).]


[Lata 30. XX w. Od lewej: moja mama Stefania (niezamężna), jej brat Mieczysław (kawaler) i siostra, Genowefa Doros (niezamężna).]
****
Budynek Państwowego Seminarium Nauczycielskiego Żeńskiego przy ul. Brackiej swym wyglądem architektonicznym nie wzbudzał jednak specjalnego zachwytu. Jak większość pogońskich budynków w tym rejonie był otoczonych drewnianym płotem, a później nieestetyczną i wiecznie zardzewiałą drucianą siatką. Uroku zapewne nie dodawała też klepiskowa, pozbawiona chodnika, pokryta tylko piaskiem uliczka Bracka, szczególnie trudna do pokonania w dni deszczowe, gdy pokryta była licznymi ciemnymi i mazistymi bajorami. Dopiero później tę uliczkę wybrukuje się nieforemnymi kamieniami, ale niezwykle urokliwymi, zwanymi popularnie „kocimi łbami”, a jeszcze później równie malowniczą, ale już granitową kostką brukową.Budynek był niski i sprawiał raczej wrażenie przygnębiające, a przecież był symbolem sosnowieckiej nauki. Podwórko szkolne było wyjątkowo malutkie, i do tego klepiskowe. Z tego co pamiętam, przynajmniej do lat 50-tych XX wieku zachowała się jeszcze tkwiąca tam pod murem tego budynku od dziesiątek lat prosta drewniana podwórkowa ława. W zasadzie w niezmienionym wyglądzie architektonicznym budynek przetrwał do późnych lat 80-tych XX wieku. Dzisiaj ogromnie żałuję, jak zresztą jeszcze w wielu innych przypadkach, że jego zabytkowej całości i pewnych wyjątkowo charakterystycznych detali nie utrwaliłem na sentymentalnej kliszy pamięci. Jeszcze w późniejszych latach, gdy budynek już adaptowano na inne cele, jego dolne elewacyjne partie w swym wystroju architektonicznym były prawie takie same jak w latach 20. XX wieku. Przypominam sobie, że od strony ulicy Brackiej wiodły do niego szerokie dwuskrzydłowe, wyprofilowane drewniane drzwi. To dziwne, ale mimo upływu dziesięcioleci sprawiały nieodparte wrażenie jakby któraś zapominalska seminarzystka wychodząc z tego budynku tylko na chwilę lekko je domknęła, a przecież unieruchomione już były od wielu, wielu lat. Zgodnie bowiem z tradycją szkolną do budynku seminaryjnego wchodziło się od zawsze tylko od podwórza, po pokonaniu wąskich drzwi, typowych dla kamienic. Szczególne jednak wrażenie wywarły na autorze zachowane jeszcze z lat 20-tych XX wieku oryginalne okucia drzwiowe i okienne, podobnie zresztą jak większość stolarki okiennej i drzwiowej. Dzisiaj budynek został poddany już takiej budowlanej przeróbce, że w niczym już absolutnie nie przypomina dawnego, bądź co bądź, ale jednak wyjątkowo zabytkowego obiektu związanego z polskim szkolnictwem w Sosnowcu.
****
W maju 1930 roku moja mama kończy seminarium i otrzymuje dyplom „nauczycielki publicznych i prywatnych szkół powszechnych” (patrz aneks nr 2). Okres 1929 roku i 1930 roku jak wielokrotnie wspominała, to były „lata potwornego kryzysu gospodarczego”. Tak naprawdę jednak również kolejne lata w II Rzeczypospolitej Polsce nie były łaskawe dla jakże wielu jej obywateli. Kolonialny, wręcz żarłoczny kapitalizm dotknął bowiem niemal wszystkich obywateli, niezależnie od płci i wieku oraz wykształcenia. Przez cały ten okres czasu utrzymywało się wysokie bezrobocie, którego znaczny spadek nastąpi dopiero tuż przed wybuchem II wojny światowej. Dysponowanie gorącym jeszcze wówczas dyplomem nauczycielskim i pogłębioną wiedzą, jaką nabyła w trakcie kilkuletniej nauki w katowickim gimnazjum, jak na tamte międzywojenne lata i wymogi dźwigającego się z kolan polskiego szkolnictwa, stawiało moją mamę w gronie nauczycielek doskonale przygotowanych do pełnienia swej wyuczonej misji. Jednak mimo usilnych starań, pukania do wszystkich szkół w Sosnowcu i całowania niemal klamki Kuratorium Okręgu Szkolnego Krakowskiego, podobnie jak Inspektoratu Szkolnego w Sosnowcu,do 1937 roku pozostaje bez stałego zatrudnienia (Aneks nr 3) 3/. Po latach powie: – „dopiero wtedy, po raz pierwszy w życiu, bezpośrednio na sobie doznałam zalet i wad gospodarki kapitalistycznej”. Będąc zawsze zaangażowaną społecznie, już w 1930 roku wstępuje w Sosnowcu do Związku Nauczycielstwa Polskiego (ZNP). Tak jak wielu wtedy pedagogów z Sosnowca uzyskuje wsparcie z „ZNP” i konkretną propozycję podjęcia pracy nauczycielskiej na dalekich Kresach Wschodnich, na rozległych i prawie bezludnych bagnistych terenach Polesia. Na szczęście jednak jej plany małżeńskie uniemożliwiają skorzystanie z tak intratnej, zdawać by się mogło, oferty. Jej szwagierka, Zenobia Maszczyk, mieszkanka ulicy Mazowieckiej na Pogoni, również dyplomowana sosnowiecka nauczycielka, takiej samej oferty nie odrzuciła i osiedliła się wraz z mężem (ukończone w Poznaniu studia wyższe ekonomiczne) w malowniczej wschodniej Polsce. Gdy 17 września 1939 roku Armia Czerwona dokona agresji i IV rozbioru Polski, wówczas tylko poprzez nieprawdopodobne zbiegi okoliczności uratuje swoje oraz męża i dziecka życie, a „braterskie” powitanie Armii Czerwonej i dokonane na tych terenach na Polakach mordy zapamiętają z mężem na zawsze. Na całe życie!
W roku 1931 mama zgłasza się więc do sosnowieckiego Inspektoratu Szkolnego z prośbą o umożliwienie jej podjęcia, chociażby tylko pracy bezpłatnej. W odpowiedzi Inspektor Szkolny pan Stanisław Luchowiec, ku jej zdumieniu,natychmiast ją wtedy dostrzega i proponuje angaż w Szkole Powszechnej nr 13, przy ulicy Dęblińskiej, co zostało odnotowane w poniższym dokumencie szkolnym.

Ponieważ osiąga znaczące wyniki w pracy, kierownictwo szkoły za zgodą sosnowieckiego Inspektoratu Szkolnego, zatrudnia ją ponownie, tym razem już jednak nie jak dotychczas „za darmochę”,tylko na czas ściśle określony (wydzielona niewielka ilość godzin) od 1 września 1931 roku do 31 sierpnia 1932 roku. W tej szkole oprócz innych przedmiotów uczy też w klasach młodszych religii rzymskokatolickiej. Od września 1932r. do „końca czerwca 1933 roku pracuje w Dąbrowie Górniczej, jednak tylko jako nauczycielka godzinowa”.
Wtedy już od dłuższego czasu jest czynną uczestniczką stowarzyszenia „Rycerstwo Niepokalanej”, założonego przez zakonnika Maksymiliana Kolbe, człowieka, który podczas okupacji niemieckiej poniósł męczeńską śmierć w obozie koncentracyjnym Auschwitz w zamian za darowanie życia innemu współwięźniowi. Głęboką wiarę i miłość do Boga oraz Ojczyzny mama moja w zasadzie wyssała z mlekiem matki (a mojej babci) Marianny Doros (rodowe nazwisko Cichońska), która wychowywana była w rodzinie niezwykle patriotycznej, która tylko cudem Opatrzności Bożej za udział jej ojca w Powstaniu Styczniowym, uniknęła zesłania na Syberię. W tej rodzinie, podobnie zresztą jak w wielu wtedy polskich rodzinach, Bóg, Naród Polski i Ojczyzna stanowiły bowiem zawsze jeden zwarty monolit. Ojczyzna nie mogła więc trwać bez Boga, a Boga zawsze utożsamiano z Narodem Polskim i Ojczyzną. To zjawisko nie było jednak wtedy absolutnie tylko rodzinnym patosem, lecz było tak normalne jak niejednokrotnie sucha kromka chleba darowana biedakowi. Ojciec mojej mamy był również głęboko wierzącym i miłującym Ojczyznę człowiekiem. Autor przypomina sobie, że gdy żyli jeszcze moi dziadkowie, w ich mieszkaniu na Katarzynie zawsze emanowała jakaś niewidzialna atmosfera głębokiej religijności, z romantycznym uwielbieniem Ojczyzny. Ta atmosfera przenosiła się więc nie tylko na ich dzieci, ale również i na wnuków. Dziadziuś dużo czasu poświęcał pracy zarobkowej w Hucie „Katarzyna”, by utrzymać przy życiu i dać też odpowiednie wykształcenie wiecznie wygłodniałej siedmioosobowej rodzinie. Babcia natomiast, jak wówczas większość polskich kobiet, zajmowała się wyłącznie tylko rodziną i gospodarstwem domowym.
****
Do roku 1937 w wielu przypadkach moja mama prowadzi jednak tylko bezpłatne nauczanie w szkołach i w świetlicach zakładowych na Katarzynie i w Sielcu.Za drobniutką, wprost żebraczą zapłatę jest też opiekunem dzieci na koloniach i półkoloniach.Poniżej prezentuję jeden z kuriozalnych dokumentów z 1938 roku, gdzie za przyznane jej w formie wielkiej łaski 4 godziny lekcyjne tygodniowo w Szkle Powszechnej nr 15 w Sosnowcu, otrzymuje wynagrodzenie w wysokości zaledwie 1 złoty „za każdą odbytą godzinę lekcyjną”, czyli w ciągu miesiąca zarabia łącznie tylko 16 złotych.

Jak wynika z odręcznego życiorysu mojej mamy, „od września 1937 roku do końca czerwca 1938 roku pracuje w Będzinie w szkole nr 2 […] Od września 1938 roku do stycznia 1939 roku w szkole nr 7 w Sosnowcu […] od stycznia do 30 czerwca 1939 roku w szkole nr 4 w Sosnowcu”. Koniec cytatu.
W okresie II Rzeczypospolitej uczy też w Sosnowcu w żydowskiej szkole języka polskiego. Jednak ten epilog ze swego życia tak skutecznie usunęła, że nie jestem obecnie w stanie określić, jaka to była szkoła i jak długo była tam nauczycielką języka polskiego, albowiem jej dokumenty szkolne w czasie okupacji niemieckiej z niewiadomych powodów gdzieś zaginęły, w sosnowieckim Inspektoracie Szkolnym lub Krakowskim Kuratorium Szkolnym. Zarówno mama, jak i ojciec, bo my, jej synowie, tego wtedy absolutnie nie rozumieliśmy, przez cały okres okupacji niemieckiej, żyli w ciągłym, trudnym nawet do opisania stresie, że Gestapo lada dzień te dokumenty odnajdzie, a całą rodzinę wtedy aresztują. Aby zaspokoić ciekawość Czytelnika, z zastosowaniem skrótów myślowych wspomnę, że te dokumenty cudownie się jednak odnalazły pod koniec lat 40-tych XX wieku. Leżały ponoć sobie spokojnie przez cały okres czasu w sosnowieckim Inspektoracie Szkolnym wciśnięte za jedną z szaf biurowych. Jakim cudem się tam jednak znalazły i jak długo tam leżakowały, tego już dzisiaj nie wiem. Mama i ojciec po ich odzyskaniu byli nadal tak tym wydarzeniem niezwykle zestresowani, że ponoć natychmiast wszelkie dokumentacyjne ślady po nauczaniu mamy w szkole żydowskiej spalili w naszym domowym piecu kuchennym.
Kończąc te nostalgiczne wspomnienia pozwalam sobie na jeszcze jedną drobniutką dygresję, z zastosowaniem poważnych skrótów myślowych, ale chyba jednak istotną.W okresie okupacji niemieckiej mama, wiedząc o zagubionych dokumentach szkolnych, w tym szczególnie o jej adnotacjach dotyczących nauczania w żydowskiej szkole, prowadziła w naszym mieszkaniu tajne konspiracyjne nauczanie polskich dzieci.Do tej tajnej, konspiracyjnej misji się jednak absolutnie nie nadawała. Absolutnie! Właściwie to nie miała też jakiegoś specjalnego moralnego zobowiązania wobec naszej kochanej Ojczyzny, bowiem przez wiele lat w okresie II Rzeczypospolitej Polski, uczyła bezpłatnie, pozostawała też na bezrobociu i pracowała przy żebraczych stawkach płacowych. Dlaczego więc narażając naszą rodzinę na śmierć podjęła się jednak tej misji? Wszak zabudowania przy Placu Tadeusza Kościuszki w okresie okupacji niemieckiej w większości zamieszkiwali tylko przybysze niemieccy i ci ponoć tylko „Polacy”,którzy podpisali niemiecką listę narodową.Cywilnych Niemców, osobników w mundurach SA, Wehrmachtu i Luftwaffe oraz kolaborantów polskich, a nawet i ukraińskich, wszak w naszym najbliższym otoczeniu nie brakowało.Bowiem nawet na naszym piętrze, tuż obok naszych drzwi wiodących do kuchni, mieszkała sobie jeszcze spokojnie, nawet po 1945 roku „polska rodzina” dawnych Volksdeutschów. Kiedy ją pewnego dnia o to zapytałem to odpowiedziała:
-„Ty tego Januszku nigdy nie zrozumiesz. Przecież ja byłam Polką, do tego jeszcze przedwojenną dyplomowaną nauczycielką. A przecież to do czegoś mnie zobowiązywało”.
Możliwe, że tych delikatnych, wprost subtelnych uczuć, o charakterze wyższych wartości ludzkich, wtedy jako dopiero co dorastający wiekowo Polak jednak nie potrafiłem zgłębić. Z tego powodu jestem smutny i wstydzę się tego. Ale dzisiaj jako stary już człowiek, na pewno zachowałbym się w takich chwilach zupełnie tak samo jak moja mama.Ona bowiem zachowała się wtedy jak trzeba było.

[Powyżej (awers) tak zwana „Palcówka”. Dwustronny niemiecki dokument o charakterze dowodu osobistego.]
………………………………………………………………………………
Obecna publikacja tego artykułu w stosunku do pierwszej z października 2012 roku, jaka się ukazała na portalu internetowym Klubu Zagłębiowskiego jest znacznie poszerzona. Zarówno o samą treść jaki prezentację nowych zdjęć i dokumentów.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w systemach przetwarzania lub odzyskiwania danych, ani przekazywana w jakiejkolwiek postaci elektronicznej, odbitki kserograficznej, nagrania lub jakiejkolwiek innej bez uprzedniej pisemnej zgody autora tego artykułu.

Przypisy:
1 – Kolejny cytat z zachowanego własnoręcznie napisanego życiorysu mojej mamy, Stefani Maszczyk, rodowe nazwisko Doros (życiorys z 23 sierpnia 1945r.).
2 – I powstanie śląskie trwało od 16 sierpnia do 24 sierpnia1919 r.
II powstanie śląskie trwało od 19/20 sierpnia do 25 sierpnia1920 r.
III powstanie śląskie trwało od 2/3 maja (już po plebiscycie) do 5 lipca1921 r.
3 – W okresie II Rzeczypospolitej Polski sosnowieckie szkolnictwo podlegało pośrednio poprzez Inspektorat Szkolny powiatu będzińskiego pod Kuratorium Okręgu Szkolnego w Krakowie.
4 – Wspomnienia rodzinne i własne.
Aneks nr 1.

[Z archiwum autora – pierwsza strona z 1930 roku uczniowskiego pisma „Nasze Życie”, redagowanego przez „Samorząd Uczennic Seminarium Żeńskiego Państwowego w Sosnowcu”. Obok redakcji „Nasze Życie” rozpoznaję charakterystyczny pedantyczny podpis mojego ojca, Ludwika Maszczyka.]

[Fragmencik jednej ze stron „Nasze Życie”.]

Aneks nr 2

[Pierwsza strona dyplomu.]

Aneks nr 3.


[Awers i rewers. Na rewersie ciekawa pieczęć Kuratorium Okręgu Szkolnego Krakowskiego: – „Opiekuj się dzieckiem”…]
Aneks nr 4 i 5.

 

                                                                                                              Katowice, styczeń 2017 rok

                                                                                                                    Janusz Maszczyk

Bear